12 czerwca 2016

Jest taki Dom

Jest taki Dom… Dom Pamięci Żydów Górnośląskich. Dla mnie to też od początku dom. Dom, w którym panuje domowy duch, domowy ruch i nawet można napaść brzuch (serio 🙂 ). A rodzina w tym domu to Karolina, Kasia, Bartek, Ela, Ania i myślę, że i ja.

Dom Pamieci Zydow Gornoslaskich (1)

A tak na poważnie to jest to muzeum w Gliwicach, które upamiętnia Żydów górnośląskich, czyli też i moich – rybnickich. Czekałam na jego otwarcie od dawna. Było fantastyczne i przyszły wtedy tłumy.

Dom Pamieci Zydow Gornoslaskich (69)

Dom Pamieci Zydow

Gdy przeczytałam, że są poszukiwani wolontariusze do pomocy nie zastanawiałam się ani sekundy, by się zgłosić. Pracować w takim miejscu, to zaszczyt i radość. Nieważne jako kto, ważne że. Szatnia? Ok. Mogę być i babką klozetową 😉 Tym bardziej, że w klopie kafelki z 1903 roku.

Dom Pamięci Zydow Gornoslaskich wykład (28)

Na recepcji i szatni – szczyt marzeń.

Dom Pamieci Zydow Gornoslaskich (91)

Od lutego zaczęłam jeździć do Gliwic. Niestety tylko w czwartki, ale nawet ten jeden dzień w tygodniu to była dla mnie zawsze uczta duchowa. Patetycznie zabrzmiało, co? Ale jak inaczej nazwać możliwość uczestnictwa w wykładach dr. Surzyna, Darka Walerjańskiego, czy prof. Śpiewaka. Tylu rzeczy się nauczyłam, dowiedziałam, dotknęłam.

prof.Spiewak

Gdzie indziej bym miała okazję poznać niesamowitych „Maguryczowców”, którzy od lat zajmują się zapomnianymi cmentarzami na wschodzie Polski.

Gliwice 9.05.2016. (34)

Czy w jakimkolwiek innym miejscu miałabym okazję popijać, przygotowany przez Elę rewelacyjny barszcz, wraz z panem Janem Jagielskim – moim „cmentarnym guru”.

Entuzjazm wszystkich domowników tego Domu, radość z tworzenia czegoś nowego, naturalność, czasem improwizowanie, jakieś małe przekleństwo, zero korpoordnungu, dress codu, czyli służbowych strojów i do tego cmentarz za oknami. Czy może być lepsze miejsce do pracy?

Dom Pamieci Zydow Gornoslaskich (54)

Gdy w ostatni czwartek jechałam do Gliwic, po dość sporym okresie przerwy z powodu wyjazdu na Podkarpacie, już w Wilczej miałam motylki w brzuchu. W Nieborowicach dociskałam pedał gazu na maksa, gdy już ujrzałam tablicę „Gliwice”, pychol śmiał mi się do przejeżdżających obok kierowców. Podjeżdżając na parking przy ul.Poniatowskiego wiedziałam, że znowu dotarłam do domu. Tego drugiego – gliwickiego. Bo tylko w prawdziwym domu człowieka szczerze wyściskają, nakarmią domowej roboty frykasami, poskarżą się, że ukochany pies bardzo cierpi, opowiedzą o tym co się działo, co się będzie dziać. W takim domu ma się własny kubek, bo się nie jest już gościem a domownikiem.

noc muzeow

Jak to napisał humorystycznie pan Jan Jagielski w naszej księdze pamiątkowej: „Dom pogrzebowy, w którym się ożywa”  😉 Ja też tu ożywam.

wpis Jana Jagielskiego

Daj mi pani Boże możliwości, bym tam mogła jeździć jak najczęściej i bym mogła na te cuda patrzeć oraz z tymi dobrymi duchami przebywać. Zarówno żyjącymi i z tymi z zaświatów.

Noc Muzeum DPZG 14.05.2016. (4)

Na koniec nie mogę nie napisać, iż nasza szefowa, czyli Karolina Jakoweńko została doceniona przez twórców Festiwalu Kultury Żydowskiej w KRK i wnet otrzyma ważną nagrodę za wsio co dotychczas zrobiła! Chapeau bas!

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Jest taki Dom została wyłączona
5 czerwca 2016

Gojka na cmentarnym szlaku

Już dziś późnym wieczorem moja ukochana chwałowicka hałda. Przede mną jeszcze w niedzielę kilka niezaliczonych z powodu szabatu miejsc i wsiadam w Rzeszowie do busa, który mnie zawiezie do Kato  :mrgreen: Dzisiejszy odpoczynek na sympatycznej agro w Brzozowie pozwolił mi zregenerować siły i przede wszystkim nerwy. Przesyt tematyką żydowską przypomniał mi, że trzeba iść też do jakiegoś kościoła, czy poszukać lokalnych Nepomuków.

DrogaJednak 6 dni z rzędu w aucie z jednym upartym facetem, to ciut za dużo. Do tego 2 dżipiesy (jeden gadający po hebrajsku, odpadający co chwilę od szyby, drugi angielskojęzyczny wbudowany w Passacie, pokazujący kompletnie inną drogę), radio rfm, z beznadziejnymi prowadzącymi rozdającymi kasę, pipczące alarmy przy cofaniu, zbliżaniu się do przeszkód, itp., kartki na kolanach, mapa, belątające się dwie komórki, wychodzenie z auta co chwilę by pytać o to, gdzie tu kiedyś był cmentarz żydowski, do jedzenia jedynie kabanosy, a do picia cola – to jednak bardzo męczące. Nie wspomnę o przedzieraniu się przez chaszcze, pokrzywy, błota, wspinaniu na góry i w upale i deszczach. Trzymanie kamery, robienie zdjęć, codzienne tłumaczenie na noclegach, że gość prosi, by jajka były przygotowywane na specjalnie przywiezionej patelce (z całą resztą mieszaczek, myjek, mątewek), proszenie by gospodarze wsio wywalili z zamrażalnika, bo on tam musi wsadzić te swoje zamrożone koszerne mimry, siedzenie do nocy i dyktowanie opisów tego co widzieliśmy, branie na klatę „opierdolów”, gdy gość odmawia płacenia za wejście do synagogi. Tłumaczenie z polskiego na angielski i odwrotnie, tłumaczenie ze słowackiego (!) na angielski i na to wszystko przez cały dzień „smola” i „jamina”, czyli „turn left” i „turn right” kiedy zwykła mapa lepsza, no ale co tam dla niego mapa, skoro jest nawigacja 👿 No i wieczorne wyciąganie kleszczy, co nie jest proste, gdy robi się to samemu. Niestety tym razem, mimo ciągłego obsikiwania się, nie uchroniłam się przed pieronami.

No to się wygadałam  😆  A teraz mały skrót z mijającego tygodnia.

„Zaliczyliśmy”, bo tak to należy nazwać, 38 cmentarzy żydowskich (w tym dwa słowackie), kilkanaście synagog i grobów masowych.

Niedziela (29.06.2016). Rzeszowskie lotnisko nie powiem – całkiem, całkiem. W oczekiwaniu na gościa nawet mogłam wysłuchać mszy, co wydało mi się ciut jednak kuriozalne jak na halę przylotów. Zero turystów za to modły na full.

Rzeszow lotnisko (1)

Po przylocie Meira, odebraliśmy nówkę Passata. Łooo matko, co za straszne auto. Im więcej przycisków i ciulstw tym chyba gorzej dla pasażera i kierowcy. Zanim ustaliliśmy jak się zmienia klimę, to walił na mnie strumień arktycznego powietrza przez 2 godziny. Potem odbieranie mrożonek koszernych. Mały cyrk, bo nie było wiadomo kto je miał przechować. W końcu są. Gdy ujrzałam zasyfione pudło to wiedziałam, że nie tknę tego za Chiny.

1 Ostoya (7)

Wyruszamy w drogę. Raniżów – cmentarz w chaszczach, jedynie dwie podstawy nagrobków. Potem Kolbuszowa – synagoga i cmentarz wraz z grobem masowym.

1 Kolbuszowa (77)

Jedziemy dalej – Majdan Królewski. Błądzimy przez 40 minut po lasach. Niby miał być w odległości 200 m od oczyszczalni ścieków. Oczyszczalnia jest w lesie. Ani ducha w pobliżu. Już powoli rezygnowaliśmy kierując się do auta, aż tu nagle podjechał Gucio  😉 czyli lekko rozluźniony z powodu niedzieli sympatyczny pan na rowerze. Zaprowadzi nas. Ja pierdziu…. Kilometr w las. Bez Gucia byśmy tam nigdy nie trafili. W trakcie drogi Gucio mi całe swoje życie opowiedział 😉 Fajny gość. Robi się późno. Rezygnujemy z Radomyśla Wielkiego – jutro do niego wrócimy. Czas na nocleg. W motelu odmawiam mrożonek koszernych argumentując tym, że mam jeszcze kanapki z domu.

Poniedziałek (30.06.2016). Rano lekkie przeplanowanie trasy i wyruszamy do Sędziszowa Małopolskiego.

Planowanie

Na cmentarzu w Sędziszowie pokrzywy po moją pachę. Przedzieranie się przez ponad hektarowy cmentarz, by odszukać grób masowy, to było niezłe wyzwanie.

Sedziszow Malopolski (26)

Potem Dębica. Zadbany, ukwiecony i pełen zapachów cmentarz. No i trele wszystkich możliwych ptaszków, choć obok bloki. Pięknie.

Debica (43)

Z Dębicy wracamy na północ do Radomyśla. Błądzenie. W końcu trafiamy na cmentarz w lesie. Smutnie, bo nikt o tym miejscu nie pamięta.

Radomysl Wielki (34)

Potem Pilzno, niesamowity Brzostek…

Brzostek (5)

…i w planach Jodłowa, której cmentarz jest na takim leśnym zadupiu, że czułam, iż z powodu nadchodzącej burzy ja z niego zrezygnuję. Poza tym byłam tam już kiedyś i parcia nie miałam. W las wjechaliśmy. Ja wyjścia odmówiłam, Meir wyszedł i nawet kombinował, czy Passatem nie podjeżdżać dalej błotnistą drogą dla traktorów, ale chyba rozsądek zwyciężył. Pojechaliśmy do Ryglic. Mimo deszczu cmentarz zachwycał.

Ryglice (45)

Z Ryglic ruszamy do Ołpin. Wjeżdżamy na górę pod cmentarz pierwszowojenny o numerze 34, za którym jakieś 500 m miał być żydowski. Passat pipczy cały czas, bo chyba boi się, że nie wyjedziemy z tych błotnistych pól. Przed nocą zostaje nam jeszcze Rzepiennik Strzyżewski, potem mogiła zbiorowa w Lesie Dąbry (bardzo przygnębiające miejsce)…

Rzepiennik Strzyzewski i Las Dabry (39)

… i na końcu dnia (ja już siedzę cicho, bo padam) cmentarz w Tuchowie, o którym wiem, że jest niedostępny, bo trzeba przechodzić przez czyjąś posesję. No i niczego na nim już nie ma. Meir się upiera i wjeżdżamy kobicie na plac. Zje… dostałam ja, bo on po polsku ni hu hu. Przepraszam, tłumaczę, stroję te swoje zwyczajowe miny. W końcu pani dała się udobruchać i już nie jest zła, że naruszyliśmy jej mir domowy o tak późnej porze. Przed nami szukanie agro na wysokiej górze. W końcu je znajdujemy,  a tu nie ma gospodarzy, bo musieli nagle pojechać do szpitala po syna. Ten wkurzony, bo rozmrażają się koszerne mimry a zamrażalnik w kuchni pełny. No i on głodny. A ja to niby nie? Przestawiam wsio w zamrażalniku i już w głowie przygotowuję co powiem ludziom jak wrócą do domu. Na szczęście są tak cudowni i mili, że nie przeszkadza im nic.

Następnego dnia, czyli we wtorek (31.05.2016) mam taki widok z okna.

 Agro Filipowka (1)

Śniadanie, zabieramy mrożonki i w drogę. Najpierw Bobowa. Podjeżdżamy pod synagogę i już czuję, że będą problemy.

Bobowa (10)

Klucze u pana fryzjera. Pan fryzjer miły, ale pokazuje jakąś kartkę po hebrajsku (niby certyfikat), że należy się kasa. I to w dolarach. A certyfikat od rabina z NY. Niby. Meir nie da ani grosza. Od fryzjera słyszę jacy to Żydzi pazerni i dusigrosze, od Meira jak to Polacy chcą na Żydach zarabiać. Przybieram postawę kaczki, po której spływa. Na odchodnym pan fryzjer mówi, że cmentarz też zamknięty i on ma klucze, a ja mu puszczam oko, że i tak wlezę, bo wiem, gdzie jest dziura  😉

Bobowa (8)

Na cmentarz się dostaliśmy, ale do ohelu nie. Mnie nie zależało, Meir biadolił i przez cały dzień potem fanzolił o fryzjerze. Mógł zapłacić, to byśmy klucze dostali 😉 Widoki zachwycały.

Bobowa (25)

Jedziemy do Grybowa. Najpierw synagoga, a potem cmentarz. Na takiej kępie! Upał a my się przedzieramy (każdy inną drogą, bo nie wiadomo która była właściwa) przez ostrężnice i pokrzywy. Serce mi wali jak młot. W końcu docieram i cmentarz mnie nie dopuszcza do siebie. Zakluczony, płot na 2 metry, szpiczaty, zarośnięty, dziur brak. Widać, że kłódy nikt nie otwierał przez lata. Nie lubię takich kirkutów.

Grybow (19)

Schodzimy z góry i dalej do Łabowej. Tam od razu widać, że cmentarz jest pod opieką miasta, a nie gminy żydowskiej. Wsio wykoszone, opisane, otwarte.

Labowa (27)

Następne miejsca, czyli kirkut w Krynicy Zdroju…

Krynica Zdroj (23)

oraz Muszynie też zadbane i dostępne.

Muszyna (26)

Przed nami jeszcze Gorlice, w których już nie polazłam do ohelu i przy nadciągającej burzy – Biecz. Nocleg mamy na kompletnym zadupiu w dawnej stanicy WOP. Do nocy dyktuję opisy miejsc, uspakajając swoje nerwy Jolkami, bo Meirowi się laptop trup co 5 minut zawiesza, a przez uparty charakter nie przyjmuje moich argumentów, że pisanie ręcznie będzie szybciej. Dodam, że pisze 1 palcem, i każda rzecz była opisywana w dwóch językach. Skończyliśmy o północy.

Schronisko Hajstra (2)

Środa (1.06.2016). Po noclegu w schronisku Hajstra (polecam tym, którzy chcą pomieszkać w miejscu bez sieci komórkowych, internetu za to po takim niebem, że hej) wyjazd w kierunku Słowacji. Czasem udaje mi się ustrzelić z auta jakieś prawosławne cudo – jak tą cerkiew św. Jana Złotoustego we wsi Polany.

Cerkiew sw.Jana Zlotoustego wies Polany (1)

Jedziemy do Niznego Hrusova, gdyż tam urodziła się mama Meira. No a ja mam tłumaczyć ze słowackiego. Nie dociera do niego, że to inny język. Dla niego brzmi jak polski i tyle. Domu rodzinnego już nie ma, ale udało nam się znaleźć ludzi, którzy są potomkami sąsiadów tej rodziny żydowskiej. Nota bene przed wojną żyły tam tylko 4 rodziny żydowskie. Spędzamy w tej wsi z pięć godzin. Poznajemy Jara, którego tata znał mamę Meira, a który jest potentatem we wsi i handluje antykami oraz obrazami na całym świecie.

Nizny Hrusov (22)

Jaro oprowadza nas po swoich włościach, pokazuje obrazy – m.in. Warhola, prowadzi na dwa cmentarze żydowskie i w pewnym momencie mówi, że cmentarze wymagają odkrzaczenia, że można by zrobić jakiś projekt itp. Meir podchwytuje temat. Oczywiście. Niech wieś słowacka to zrobi. No to mu mówię, że skoro na jednym z tych cmentarzy są pochowani jego przodkowie i on jest jedynym potomkiem Żydów z tej wsi, to powinien pomóc. A ten mi strzela tekst, że to nie jego interes tylko tej bidnej wsi słowackiej i Jara, bo on jest biznesmenem. No ch… mnie trafił. Sorry za te przekleństwa, ale Meir w tym dniu mnie mocno wyprowadził z równowagi. W Passacie było ostro. Nawet bardzo ostro. Nie docierało do niego nic. W końcu przybrałam ponownie postawę kaczki, po której spływa i zrobiłam se zakluk zakluk.

Agro mieliśmy zamówione pod Jaśliskami, więc jeszcze przed noclegiem postanowiliśmy zaliczyć kirkut w Jaśliskach. Wiedziałam, że tam niczego nie ma i że swego czasu Stowarzyszenie Magurycz uratowało wiele macew z tego kirkutu. Zostały one złożone w jakimś magazynie. Były z nimi problemy, jakieś włamania, policja, cuda na kiju. Było to lata temu. No i niestety powiedziałam o tym Meirowi. A mówi się, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, a ja taka nadgorliwa i pochwaliłam się niepotrzebnie tą wiedzą. Gdy wróciliśmy z tego cmentarza, rozpakowaliśmy się (wraz z mimrami) Meir nagle mówi (była tak godz. 18.30): Kto zarządza tą miejscowością?. No to mówię: Wójt. Kto to wójt? Tłumaczę kim jest wójt. On na to: Jedziemy do tego wójta, bo on powinien te macewy ratować. Spokojnie, choć już czuję jak krew mi zaczyna szybciej krążyć, tłumaczę że o tej porze urzędy w Polsce nie pracują. On: a może jest jakaś sekretarka. Ja z pozą kaczki: Ok. Ja mogę jechać do urzędu gminy za 1 minutę. Wsiadamy do Passata i jedziemy pod UG. Z uśmiechem ostatniej złośliwej zołzy mówię: Tu jest urząd gminy – idź sprawdź, czy jest tam jakaś sekretarka. Nie wychodzę nawet z auta. On tam idzie, wali w drzwi. Liczę w duchu do 20. Wracamy na agro. W końcu trzeba znowu spisywać co widzieliśmy. Po pół godzinie od powrotu, mój ortodoksyjny gość przychodzi do altany i pyta, czy mi zrobić kawę. Hahahahahaha. Dotarło do łaba, że jestem zła jak osa. A nawet całe stado os. Dostaję kawę pod nos.

Czwartek (2.06.2016) W planach Bieszczady. O rana leje. Przysięgam sobie w duchu, by już się nie wykazywać nadgorliwością. Pierwszy po drodze cmentarz w Woli Michowej. Wiem, że można tam łatwo dotrzeć poprzez stadninę koni, choć wymaga to dyplomacji, gdyż właścicielka nie chce przepuszczać i są złe psy. Oficjalne dojście jest bardziej uciążliwe i cmentarz raczej nie jest dostępny w deszczu. Podjeżdżamy pod ledwo widoczną tabliczkę z napisem „cmentarz” i pokazuję Meirowi drogę przez rwący potok. Pokazuję też górkę i chaszcze. Z nieba leci ściana deszczu. Uprzedzam od razu, że ja nie idę. Ani słowa o możliwości proszenia o przejście przez prywatną posesję. Meir kombinuje nad potokiem, a to tu, a to tam. W końcu wraca do Passata. Odhaczam Wolę Michową w notatkach – niezdobyta.

Cisna (2)A potem już deszczowe Bieszczady i wspomnienia.

Spośród wielu bzdur 
Które niosą stada chmur
Ja lubię deszcz 
Deszcz w Cisnej
Z każdą większą kroplą dżdżu 
Coraz lepiej jest mi tu
Kiedy deszcz 
Deszcz w Cisnej
Koła aut się ślizgają
Wycieraczki smutno w deszczu łkają
Kropel głuchy rytm 
Stuka w moje drzwi 
Pasjans, który stawiam dziś od rana
Znów nie wyszedł mi.

Lutowiska.

Lutowiska (18)

Baligród

Baligrod (40)

Bukowsko, do którego ja nie doszłam, a Meirowi cmentarz pomógł odnaleźć Bóg. Przynajmniej tak mi powiedział.

Bukowsko (9)

Nie doszłam też do cmentarza w Nowotańcu, gdyż dojście było przez pola otoczone elektrycznymi pastuchami, a dla mnie kopnięcie przez prąd byłoby raczej niewskazane. Zdrowie ważniejsze.

Nowotaniec - Wola Sekowa (10)

Przy zdobywaniu cmentarza w Tyrawie Wołoskiej Meir musiał się przemóc i podać mi rękę, bo bym zaliczyła gliniastą glebę. Pod koniec dnia jeszcze był Brzozów, a w nim i cmentarz i mogiła zbiorowa i przed noclegiem Jasielnica Rosielna.  No i okazało się, że komplikuje się mój nocleg w centrum Chasydzkim. Niby mogę tam spać, pokój dla mnie będzie, ale nie mogę wnieść swojego żarcia, nie będę mogła korzystać z komórki, ani internetu. Uznałam, że smolę poznawanie kultur i załatwię sobie agro. W drodze na nocleg zobaczyłam takie cóś:

P1630296

Piątek (3.06.2016)

Piątek był dniem synagog.  One były na pierwszym planie, choć i zaliczaliśmy kirkuty. Najpierw Niebylec.

Niebylec (17)

Kolejna zachowana bożnica w Strzyżowie – obecnie biblioteka. Zresztą tak jak w Niebylcu i Czudcu.

Strzyzow

Potem Czudec, gdzie dwie uprzejme panie oprowadziły nas po mini izbie pamięci i pokazały wszystko co było ważne – łącznie z uratowanymi macewami.

Czudec (13)

Czułam, że dzień będzie krótki, bo Meir musi się przygotować do szabatu. Już chciał zjeżdżać do Dynowa, przedtem zawożąc mnie na agro do Brzozowa, ale tym razem ja go zmusiłam do jeszcze jednego cmentarza. I to takiego trudnego do zdobycia. Błażowa. Ja już się tam kiedyś nieźle zafuczałam, tym razem Meir dyszał jak lokomotywa.

Blazowa

Brzozow

Gdy dotarłam na agro u pani Eli padłam. Piątkowy wolny wieczór! Cała sobota wolna! Nieważne, że Brzozów to malutkie miasteczko. Ważne, że była jedna restauracja, w której zamówiłam byczy kotlet z frytami. No i były Nepomuki. Odespałam te 6 dni. Jeszcze niedziela i dom. W niedzielę parę miejscówek, z których na pewno musimy być w Markowej i w Pruchniku. Ten ostatni bowiem jest związany z moją Adą, której historię zatrzymałam w pewnym momencie, ale do której wrócę.

Idę spać. Upyprane welury i adidasy spakowane.

Bukowsko (16)