28 października 2017

Jüdisches Berlin, czyli żydowski Berlin (cz.1)

Marzenie się spełniło. Zobaczyłam żydowski Berlin w pigułce, bo nie da się wszystkiego obejrzeć w trakcie jednej wizyty w mieście, którego historia jest tak skomplikowana i niezwykła. Oczywiście mam na myśli historię żydowską, bo na niej się skupię. Przed wyjazdem zrobiłam sobie listę tych rzeczy, na których mi najbardziej zależało oraz tych, które przy okazji, ewentualnie, na wszelki wypadek, w razie wolnego czasu może uda się zaliczyć.

No to zaczynam  😀 Już pierwsze kroki na zmoczonej deszczem niemieckiej ziemi, czyli zaraz po wyjściu z samochodu, skierowałam w stronę byczej kamienicy, sąsiadującej z naszym apartamentowcem Palacina.

Tu były pierwsze dwa kamienie pamięci, tzw. Stolpersteiny, czyli płytki w chodniku upamiętniające Żydów tu mieszkających. Małżonkowie Weinstock zamieszkali przed 1934 na terenie Czechosłowacji, później w Berlinie przy Winterfeldtstraße 5 stracili życie w getcie we Włocławku. A może w obozie zagłady w Chełmie nad Nerem?  😥

Pierwszy dzień naszego pobytu w stolicy Niemiec był bardziej towarzyski, więc nie będę go opisywać 😉

Wtorek z rana zaczęłam od samotnej przebieżki po okolicy Palaciny – właśnie w poszukiwaniu tych smutnych pamiątek po danych mieszkańcach pobliskich kamienic. Po śniadaniu, zaopatrzone w mapę, przewodniki, instrukcje od Frau z naszych apartamentów, już wszystkie trzy udałyśmy się na zwiedzanie Berlina. Najpierw busem pod jakiś dupny Bahnhof, z którego szłapcugiem łaziłyśmy czasem w deszczu, czasem tylko przy mżawce, oglądając po drodze co się dało, no i zaliczając żydowskie i „holokaustowe” punkty z mojej listy. Kolegówny dreptały bez słowa marudzenia, choć domyślam się, że dla nich wiele z oglądanych przez nas rzeczy nie miało takiego znaczenia jak dla mnie.

Reichstag od środka olałyśmy i podążając w stronę Bramy Brandenburskiej, po lewej stronie w parku Tiergarten, nagle ujrzałam opisany płot, a za nim miejsce pamięci, a raczej Pomnik Pamięci Pomordowanych Sinti i Romów Europy. Jest w formie basenu, na którym jest wysepka w kształcie trójkąta (był to symbol, którzy Romowie musieli nosić w obozach).

Na trójkącie leżały białe, świeże kwiaty. Róże.

Dookoła basenu, w trawnik, czy też chodnik, wkomponowano płyty z napisami miejsc, w których mordowano Romów i Sinti. Proste, poruszające, wywołujące łzy. Pomnik, który na długo mi zapadnie w pamięci.

Po dotarciu do Bramy i paru fotach upamiętniających jej „zdobycie” (no i po udzieleniu informacji kilku Hindusom, którzy nie kumali co to za ważna budowla, przy której takie tłumy), zaczęłyśmy szukać drogi do Pomnika Pomordowanych Żydów Europy. On był na mej liście jako „must see bez względu na wszystko”. No i? No i mnie tak rozczarował, że nie wiem co. Przerost formy nad treścią. Te 2711 stel, te korytarze, nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Pascal podaje, iż monument został tak zaprojektowany, by odwiedzający czuł się nieswojo. A wg twórcy pomnik ma ukazywać uporządkowany system, nad którym przestał panować ludzki rozum. To cytat z przewodnika. Niech sobie pomnik w Bełżcu zobaczą, to się będą czuć nieswojo. To betonowe cudactwo nie wzbudziło we mnie niczego. Zero. Null. Może inaczej – wzbudziło rozczarowanie.

Za to pokolorowany Trabant, stojący w pobliżu przypomniał mi wiele i on akurat wywołał uśmiech na buzi  :mrgreen:

Przemieszczałyśmy się dalej pieszo całą Aleją Unter den Linden w kierunku Wyspy Muzeów, zarazem katedry berlińskiej i Schlossplatzu. Głównym celem był Pergamon, choć po drodze były cele z tych pomniejszych, ale bardzo ważnych  :mrgreen:

Pergamon z jego zabytkami pokazującymi początek cywilizowanego świata jest niesamowity. Wiele, wiele lat temu widziałam Bramę Isztar i wtedy był to dla mnie szok. Tym razem ciut mniejszy, co nie oznacza, że nie było zachwytu.

I choć moim „targetem” w Berlinie były w zasadzie zabytki judaistyczne, to nie mogłam pozostać obojętna na bizantyjskie czy islamskie cuda w Muzeum Pergamońskim. Sztuka i kultura Wschodu jednak jest niesamowita. Zachodnia cywilizacja to „ma na noc” i szlus.

Powoli zmrok zaczynał zapadać, a przed nami jeszcze była do zaliczenia w tym dniu Nowa Synagoga. Przed Pergamonem spytałam ochroniarzy (Hindusa i chyba Koreankę – tak, żeby było śmieszniej i tak multi-kulti, co jest cudowne w tym berlińskim świecie) jak najszybciej dojść do Neue Synagoge. Jak mi zaczęli kręcić o jakichś tramwajach, to uznałyśmy, że walimy piechty. Idziemy, idziemy, a ja wiem, że gdzieś tu w pobliżu musi być stary cmentarz żydowski. W końcu studiowałam mapę Berlina na długo przed wyjazdem 😉 Ogromniastą kopułę synagogi było już widać w oddali, a mnie rzucił się w ślepia drogowskaz: Alte Jüdische Friedhof – 100 m. Ciepnąć beretem. No to ja plissss dziewczyny. To tylko 100 m. A kolegówny: Ależ proszę cię bardzo. Idziemy Megulku tam gdzie ty. I podreptały za mną w stronę tego starego cmentarza, na którym jest pochowany Moses Mendelssohn –  filozof żydowski i niemiecki, pisarz, pierwszy zwolennik zrównania praw Żydów z ludnością nieżydowską w krajach niemieckich. Cmentarz był już zamknięty, więc zrobiłam tylko zdjęcia z zewnątrz.

Przed nekropolią stoi pomnik upamiętniający Żydów wywożonych do obozów. Prosta w wyrazie rzeźba. Kamyczki oczywiście położyłam – te zabrane z Rybnika. W końcu rybniczan z Berlina też wywożono.

Tu moje przyjaciółki uznały, że skoro ja cykam tyle zdjęć zamkniętemu cmentarzowi, to mogą na szybko strzelić sobie kawę w małej tureckiej kafejce przy tej uliczce, która kiedyś należała do dawnej dzielnicy Spandauer Vorstadt, stanowiącej centrum żydowskiego Berlina.

Poszłam i ja na tą kawkę z przepysznym sernikiem. W takich momentach nie wolno tracić czasu, bo ciemność przychodzi szybko i trza sprawdzać co jest w okolicy. Pascal przyszedł z pomocą. Jest! Na tej piciulinkowatej Straße, choć z nazwy Große, bowiem jej nazwa to Große Hamburger Straße ma być wg przewodnika specyficzny monument, czyli tzw. Brakujący Dom. Francuski artysta – Christian Boltanski zebrał dane osób zamieszkujących onegdaj wyburzoną kamienicę i na budynkach sąsiadujących umieścił tabliczki z ich nazwiskami i zawodami. Hmmm. Koleżanki jeszcze piły kawę, więc ja pędem musiałam poszukać takiego niesamowitego upamiętnienia. Wyszłam przed kafejkę i pytam przechodzącą młodą Niemkę (pytam po angielsku of course). Ni chu chu. Ona pierwszy raz o tym słyszy, ale stara się mi pomóc i pyta straszą Niemkę. Ta też nie wie. Wracam do Turka w knajpce i jego pytam. Ten na mnie patrzy jak na idiotę i odpowiada, że też nie wie. No to ja: A jak długa jest ta Straße? Krótka. Lecę. Patrzę po bokach i niczego nie widzę. Żadnej wyrwy po bloku, czy kamienicy. No nic. Patrzę też pod nogi i choć wyłapuję jeden za drugim Stolpersteiny. Masakra ile ich tu jest.

Ci mieszkali tu:

Kolejni mieszkali przy Große Hamburger Straße 31, czyli zaraz obok. Johanna zginęła tak młodo  🙁 Małgosia, nie analizuj nazwisk, czy dat, bo masz szukać wyrwy kamienicznej!

Brakującego Domu jak nie ma, tak nie ma. Mijam jakąś szkołę i pytam wychodzącego z niej młodego mężczyznę. Tak, zna angielski. Tłumaczę. Hmmm. Myśli. Po zastanowieniu odpowiada, że to chyba musi być coś tam, coś tam, ale trzeba iść prosto, potem w lewo, prawo i to w ogóle jest na innej ulicy. Jak daleko stąd? Jakieś 15 minut. Rezygnuję, bo nie mogę narażać moich koleżanek na tak długie czekanie. Wracam te w sumie 200 metrów w stronę kafejki. Idę tym razem drugą stroną ulicy, która faktycznie jest krótka. Nagle patrzę ponad zagospodarowany ogródek piwny, a raczej maleńką restaurację i MAM! No ciul ze mnie bity! Mijałam to, ale patrząc na eleganckie Bistro i jego ogródek nie spojrzałam w niebo.

Poza tym, Brakujący Dom był chyba w drugiej linii zabudowy i to mnie zmyliło.

Nazwiska, zawody. Nie tylko Żydzi. Po prostu berlińczycy. Podobało mi się to. Jak niewiele trzeba, by o kimś przypomnieć.

Stamtąd już nie pozostaje nic innego jak zaiwaniać do Nowej Synagogi. W duchu się modliłam, by jeszcze była otwarta. Gdy doszłyśmy, to początkowo wydawało mi się, że amen – przepadło, bo już zamknięta. Na szczęście, można było wejść do niej po czerwonym dywanie i po przejściu przez bardzo ścisłą kontrolę. Myślę, że tak się sprawdza pasażerów na lotnisku w Izraelu  😉

Już z zewnątrz jest niesamowita, choć ciężko jej zrobić dobre zdjęcie, gdyż jest tak wielka i w dodatku wbudowana między inne kamienice. Motyle mi latały w brzuchu.

Zdjęcia robiłam totalnie na oślep, więc są tragiczne. Gdy już nas, torebki i wsio co miałyśmy przeskanowano aparaturą kontrolną weszłyśmy do cuda, które kiedyś wyglądało tak jak na dwóch zdjęciach poniżej i było największą synagogą w Niemczech. Dziś tylko część jest odbudowana i stanowi Centrum Judaicum.

Stojąc przy parochecie i patrząc na, w miarę niedawno odnalezioną, oryginalną ner tamid miałam ciary na plerach.

Potem reszta wystawy, czyli to co się uratowało (np. sklecone resztki bimy), plansze pokazujące jak piękną ta synagoga była, jak wyglądała po zniszczeniach, itp.itd.

 

I ta pusta przestrzeń, czyli jej najważniejsza dawna część, gdzie była Tora i główna sala modlitewna.

Intrygująca też była wystawa multimedialna o migracjach żydowskich i tożsamości. Niestety na nią już nie było zbyt dużo czasu.

Bezsprzecznie Neue Synagoge oraz Pomnik Pomordowanych Sinti i Romów to były dwa najważniejsze momenty tego dnia.

Stamtąd został nam już tylko powrót (non-stop pieszo!) na Wyspę Muzeów pod katedrę, a od niej ponownie całą Unter den Linden do Bramy, by obejrzeć festiwal świateł, który nam poleciła Frau. Był genialny!

Gdy dotarłyśmy do Palaciny taksówką, miałam nogi w dupie. Ale co tam nogi, gdy się tyle widziało i tyle emocji przeżyło. Z listy koniecznych do zobaczenie miałam zrealizowany plan w 150%  :mrgreen: Było i żydowsko, i nieżydowsko, i berlińsko, i piwnie, i muzealnie, i obficie jedzeniowo i przede wszystkim wesoło :mrgreen:

Następnego dnia czekał cmentarz Weissensee, ale o tym innym razem.

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Jüdisches Berlin, czyli żydowski Berlin (cz.1) została wyłączona
8 października 2017

Ku pamięci dziadka, z podziękowaniami dla Teatru SAFO

Sielankowa niedziela przed wyjazdem do Berlina. Za oknem deszcz, czerwieniejące liście na hałdzie, kawusia na stole, prawie wszystko spakowane. Niby zero spraw na głowie, a jednak coś do zrobienia. Coś, na co wcześniej nie miałam czasu, a dziś akurat tak.

Mam na myśli podziękowanie dla Teatru SAFO za spektakl, który co prawda obejrzałam już jakiś czas temu, ale z uwagi na to, że wczoraj był wystawiany ponownie, to podziękowanie jest na czasie.

Kasiu (to do Kasi Chwałek – reżyserki), drodzy występujący (to do aktorów), szanowni autorzy książki „Jo był ukradziony” (to do panów Kazimierza Miroszewskiego oraz Mateusza Sobeczko) a także pozostała grupo, która tyle zrobiła by przypomnieć o tragedii Górnoślązaków w 1945 r. : DZIĘKUJĘ.

Miałam jednego śląskiego dziadka, którego pamiętam jak przez mgłę. Odszedł, gdy miałam ciut ponad 6 lat, ale nadal pamiętam, gdy pasłam z nim kury na rancie za domem, gdy opowiadał mi o utopcach, które go goniły, jak wracał z roboty (najczęściej, wtedy, gdy był „na cyku”). Nie zapomnę nigdy gdy wsadzał mi pod kołdrę flaszkę z gorącą wodą, by mi nie było zimno pod tą kołdrą z poszwą nakrochmaloną przez babcię na totalnego sztywniaka. Huśtał mnie na nodze i śpiewał: „Roz, dwa, trzi, sztyry, mioł jedyn Żyd pełno rzić szmyry”. Babcia go zawsze wtedy po niemiecku strofowała  😉 Kto wie, może przez tą durną przyśpiewkę od zawsze do Żydów miałam sentyment. Robiliśmy razem fojerę za domem i ogień w piecu w łazience. Do dziś uwielbiam ogniska i ogień. Dziadek był ciepły, kochany dla mnie, choć jako mąż to różnie bywało. Pamiętam jak odszedł i leżał w domu w trumnie. Zakazano mi wchodzić do tego pokoju, ale po kryjomu się wślizgnęłam, gdy Mama nie widziała. A potem już tylko pogrzeb i oszałamiający zapach byczej lipy nad jego grobem. Nie pamiętam, czy cierpiałam, że odszedł. Myślę, że tak. Mamy wspólne tylko dwa zdjęcia.

I w imieniu tego dziadka Wam wszystkim wymienionym powyżej dziękuję. Mój śląski dziadek wraz z całą rodziną podpisał, czy też został wpisany na Volkslistę. Taki wybór: Volkslista albo Auschwitz. Też bym podpisała, by ratować dzieci i współmałżonka. Od zawsze wiedziałam, że dziadek został zaraz po wojnie aresztowany przez Ruskich i wywieziony do obozu w Oświęcimiu, a następnie do Płaszowa. Widziałam też, że był krótko w Wehrmachcie. Zwolniono go, gdyż miał silną skoliozę i chyba był totalnie bezużyteczny dla armii niemieckiej, nawet w końcowej fazie wojny. Parę lat temu, w albumie kuzynki znalazłam zdjęcie dziadka w mundurze wojska niemieckiego. Ten jeden ze zgrabniejszych mundurów, na moim dziadku wisi jak worek. Dziadek wygląda w nim jak czysty śląski ciulik (sorry dziadku, ale taka prawda).

W książce „Jo był ukradziony” dziadek jest wymieniony, jako więzień obozu w Płaszowie, aresztowany przez Armię Czerwoną.

Na pewno był tam 9 maja 1945 roku, gdyż wtedy dotarła do Krakowa babcia, która zapamiętała radość na ulicach z okazji końca wojny. Miała możliwość go zobaczyć. Nie wiadomo jak długo był przedtem w obozie przymusowych prac, jak to zgrabnie nazywano, w Oświęcimiu. Według taty wrócił do Chwałowic jesienią 1945 r. W sumie był szczęściarzem, gdyż Wehrmacht go wypluł i nie dostał się na front wschodni, jak jego młodszy brat Alfred. Alfred, też Ślązak ale bez skoliozy, dostał się na wschodzie do niewoli, potem do Karagandy i wrócił około 1948 roku. Nigdy nikomu nie powiedział słowa o swoich przeżyciach. Dziadek ponoć też ani o Płaszowie, ani Oświęcimiu nie mówił.

Jedyny ślad znalazłam w Archiwum Państwowym w Raciborzu. Jak widać wpłynęła sprawa Józefa Ochwata, ale odroczył ją Urząd Wojewódzki.

Niczego więcej o dziadku nie znalazłam w AP, choć widziałam inne odręczne pisma, które miały takich adresatów:

Los dziadkowi sprzyjał, gdyż nie dostał się do „Zgody” w łapska Morela, ani nie wywieziono go pociągiem na daleki wschód. Tu przy okazji kilka słów o spektaklu, który powstał na kanwie książki „Jo był ukradziony”. Już miałam przyjemność podziwiać kunszt reżyserski Kasi Chwałek oraz talenty jej aktorów z Teatru SAFO. Przypomnę czytelnikom Szuflady o ➡  Teatrze Zbrodni, czyli filii Auschwitz w Rydułtowach .

Kasia wie jak poruszyć widza. Kasia potrafi wydusić z aktorów wszystko. Kasia wybiera do ról najlepszych z najlepszych. Byli genialni, ale jeden był the best of the best. Ponownie muszę stwierdzić, że jestem dumna, że go znam. Granie trzech odmiennych postaci, w tym zbrodniarza Morela, to dla aktora-amatora niesamowite zadanie i wyzwanie. Remik skąd się u Ciebie biorą takie pokłady siły? Gdzieś Ty się chował, gdy nie grałeś na scenie? W jakiej dziurze Ty byłeś schowany zanim Ci Kasia dała takie role?

Nagrałam kulminacyjny moment sceny z Morelem, ale z uwagi na brutalność oraz ostre słowa, które padały z ust Salomona Morela nie wiem, czy się czytelnicy nie oburzą. Poza tym spektakl był dla osób dorosłych, a na Szufladę mogą trafić dzieci, więc… Gdyby jednak ktoś chciał, to podsyłam link do ➡  YT. Podkreślam jednak: UWAGA! TYLKO DLA WIDZÓW DOROSŁYCH! 

Na koniec jeszcze raz: Dziękuję Wam i chapeau bas! 

P.S. Wczoraj przedstawienie w Rydułtowskim Centrum Kultury obejrzał mój tata i był zachwycony 🙂

P.P.S. Od teraz już relaks i wnet Berlin 🙂

Kategoria: Judaika, Różniste | Możliwość komentowania Ku pamięci dziadka, z podziękowaniami dla Teatru SAFO została wyłączona
3 października 2017

Dreams come true, czyli jak dobrze mieć przyjaciela

Marzenia jednak się spełniają! W życiu bym nie pomyślała te ileś tam miesięcy temu, że aż tak szybko.

Gdy dziennikarz lokalnego portalu, na zakończenie mojej tyrady o swojej pasji, zadał mi pytanie o marzenie, ni z gruchy ni z pietruchy powiedziałam, że chciałabym zobaczyć cmentarz żydowski w Berlinie. Tam bowiem pochowano wielu rybniczan oraz innych Żydów ze Śląska. O Izraelu to nie za bardzo marzę z uwagi na niemijającą niechęć, a wręcz strach przed lotami metalową maszynerią. Na cholerę mi zresztą Izrael, gdy to właśnie w Berlinie mieszkali niemieccy Żydzi, a ci mnie od dłuższego czasu interesują, pasjonują i to ich uważam za zbyt mało przypominanych i pomijanych w kontekście Holokaustu. Choćby z jednego powodu: bo to byli Niemcy. W koło Macieju gada się u nas o Żydach polskich, a o niemieckich (czytaj: również śląskich) raczej cisza. Byli asymilowani, byli bohaterami z czasów Wielkiej Wojny, czuli się obywatelami Niemiec. No i nagle ich własne państwo zgotowało im tak straszny los. Nie jakiś zewnętrzny wróg, a państwo dla którego pracowali, zarabiali i walczyli. Dlatego uważam, że ich tragedia jest niekoniecznie większa, bo nie da się określić czyja tragedia jest większa bądź mniejsza, ale na pewno jest inna.

Dobra, wracam to tego, że „Dreams come true”. O moim marzeniu przeczytała osoba, o której moja ś.p. Mama mawiała, że jak się ją poprosi o kamyk z Indii, to przywiezie (nota bene przywiozła) bo pamięta i jest słowna. Jak będzie miała załatwić jakiś lek, to załatwi. Nie wiem, czemu mi ten kamyk  teraz przyszedł na myśl, bo minęło od tego czasu ponad 30 lat.

Znamy się 41 lat. Jedna ławka w liceum, te same studia, imprezy w akademiku i nie tylko, potem co prawda inne miasta i kontakt nie z tych codziennych, czy nawet comiesięcznych, ale w miarę stały.

I ten przyjaciel (w rodzaju męskim to słowo jakoś wydaje mi się silniejsze), czyta mój czerwcowy wywiad i to marzenie o Berlinie. Po paru dniach słyszę plim i przychodzi krótki mesydż na Fb: „Megulku, jedziemy do Berlina! Ty, ja i musimy namówić Ewę (…). Ty masz pasję a ja lubię spełniać cudze marzenia, bo los tak zrządził, że mogę…” (wyjaśnienie: Ewa to trzecia z nas – przyjaciółek od czasów szkolnej ławy).
Ja pierdolę! Ten okrzyk usłyszała moja załoga w pracy  :mrgreen: Jadę do Berlina!!! Zobaczę największy, po łódzkim, cmentarz żydowski w Europie! Może uda mi się odnaleźć groby rybniczan! Termin po negocjacjach z Trzecią, czyli Ewusią, został ustalony na październik.
Dziś, wiedząc, że wyjeżdżamy w poniedziałek, mam już motyle w brzuchu. Na stole leży mapa Berlina, na której na wszelki wypadek zaznaczam sobie Stolpersteiny w pobliżu miejsc, które ewentualnie będziemy odwiedzać. Przy samym apartamencie Palacina, w którym śpimy, czyli przy Winterfeldstrasse 5 mam aż dwa. A o rzut beretem kilka następnych.

Wiem już, że wczesnym rankiem wymknę się, by je sfotografować, bo jak mi już do łba nawkładała Młoda, nie mogę za bardzo przytłoczyć przyjaciół swoimi Żydami.
Must seen to na pewno Jüdischer Friedhof Berlin-Weißensee.

W starych mailach znalazłam info od jednego z moich internetowych żydowskich znajomych, jakie numery grobów ma ➡ Juliusz Haase i jego żona Bertha. Maryjko kochana! Wreszcie będę mogła położyć kamyki na ich grobie. Codziennie w drodze do i z pracy mijam willę Haasych.

Dzisiaj rano, w deszczu przed tym budynkiem szukałam kamyczków, by mieli takie spod domu, a nie jakieś tam z Chwałowic, czyli z mojej hałdy. I na grób ➡ młodego Rudolfa – zabitego przez powstańców śląskich też pójdziemy. Kieszenie kurtki i tasza już napchane kamolami, które mam złożyć również w imieniu prawnuczek Juliusza mieszkających na drugiej półkuli. Obiecałam im to. Tyle lat tymi Haasymi się zajmuję, od ponad 10 roczków ich rozkminiam i w końcu położę kamyki. O ile of course te groby znajdę, bo cmentarz trochę hektarów ma. A dokładniej to aż 43 ha. Gräberfeldów na mur tam będzie w ciul i jeszcze trochę.


Następny must seen to Synagoga Rykestraße. Jej projektantem był wnuk rybnickiego karczmarza, zarazem syn Davida Hönigera, którego grób znalazłam onegdaj w Białej. Jest wiele mojomiastowych wątków w Berlinie jak choćby projekty synów rabina Fränkla, ale wszystkiego nie da się zobaczyć w trakcie kilku dni, choćby z tego powodu, że do obejrzenia będzie jeszcze Denkmal für die ermordeten Juden Europas, no i Neue Synagoge, a także pozażydowskie fragmenty Berlina  :mrgreen:
Kurde flak, dużo tego, a moje kolegówny nawet nie podejrzewają, ile czasu potrafię siedzieć na cmentarzu. W dodatku na takim, na którym jest około 115.000 grobów.
Na razie nie kombinuję na zapas. Upiję je albo jakąś bronią zmuszę i będą tyrać. Potem mnie znienawidzą, ewentualnie zostaną antysemitami  😉

Na teraz, to se przypominam niemieckie słówka, których znam trzy na krzyż, z czego większość z Klossa i Pancernych i zastanawiam się jak te S- oraz U-Bahny obcykamy. Ehhhh, znowu mi motylki z radości rumplują w brzuchu.

JEDZIEMY! Jak dojedziemy to se wykrzyczę: Ich bin ein Berliner! bo Ich habe einen wunderbaren Freund!

Danke mein Freund Olutka!  :mrgreen: