19 listopada 2017

Aleksander Waldberg – rybnicki zegarmistrz i jubiler

Zdarza się, że dzięki Szufladzie odnajdują się cudem uratowani potomkowie rybniczan. To za każdym razem sprawia mi wielką radość i w takich momentach stwierdzam, że ten skromny blog ma sens. Są nikłe szanse, że będzie tak i tym razem, ale nawet jeśli nikt w twojej sprawie Aleksandrze nie napisze, to należy ci się przypomnienie.

Jak zwykle wiem wielkie nic, o ile „nic” może być wielkie :mrgreen: W twoim przypadku to skrawki z reklam czy jakichś wstrętnych antysemickich artykułów. Nazywałeś się Aleksander Waldberg. Czasem reklamowałeś się jako Aleksy. Swój zakład zegarmistrzowski zacząłeś promować w Rybniku mniej więcej pod koniec lat 20-tych, choć jak to wynika z reklam fachowcem byłeś od 1900 r. Początkowo na rogu Placu Wolności – naprzeciw nieistniejącego już kina, potem na ul.Łony, a ostatecznie na Rynkowej. Lubiłeś się przemieszczać z tym swoim geszefcikiem.

Twój warsztat, między składem skór (też prowadzonym przez Żyda) a salonem fryzjerskim, widać na zdjęciu przedstawiającym kamienicę Bezegów.

Polecałeś się łaskawej pamięci „Szanownej Klienteli” nie tylko jako „znany fachowiec w zawodzie zegarmistrzowskim”, ale i jako jubiler oraz optyk.

Nie byłeś rybniczaninem od urodzenia. Nie znalazłam żadnych informacji, wskazujących na to, skąd mógłbyś do nas przybyć. Zakładam, że twoje hebrajskie imię było inne, a tego Aleksego to sobie wymyśliłeś, bo tak na pewno lepiej brzmiało. Marketingowo lepszy był dumnie brzmiący Aleksander od jakiegoś Abramka, czy Mojżesza. I przez to skutecznie skryłeś swoje korzenie, bo namierzałam cię długo, ale bezskutecznie.

W reparacjach zegarów wieżowych miałeś praktykę od 1900 r. Byłeś elastyczny, nowocześnie prowadziłeś swoje małe przedsiębiorstwo – zlecenia można było załatwić u ciebie poprzez pocztę (WOW!), dawałeś towar i usługi za gotówkę i na dogodne raty. Wystarczyła legitymacja z fotografiją  😉 Wykonywałeś usługi tanio i rzetelnie. Regulowałeś podług chronometru. Tylko cenników nie wysyłałeś, no ale zapewne ceny negocjowałeś na bieżąco, więc cenników stałych nie było.

Miałeś i trudne momenty w swojej karierze. Najpierw dopadły cię antysemickie zmory. I to w dodatku na początku twojej kariery w Rybniku.

Potem z Ameryki przylazł krach. No cóż. Wielki kryzys dotknął wtedy prawie każdego. Nie uciekałeś od problemów, nie nakradłeś jak to zrobił twój ziomal Strauss, doprowadzając fabrykę skór do celowego bankructwa. Postąpiłeś zgodnie z prawem i zawnioskowałeś do Sądu o odroczenie wypłat. Myślę, że udało ci się wykaraskać z tarapatów, choć jakby tego wszystkiego było mało, to w 1934 r. jeden emeryt kolejowy z pięcioma nastolatkami obrabowali twój zakład i skradli ci towarów na niemałą kwotę 1600 złotych.

Nadal przykładnie płaciłeś podatki na rzecz gminy żydowskiej stosownie do swoich dochodów.

Zanim jednak doszło do tego rabunku ogłosiłeś swoje zaręczyny i w październiku 1933 r. wziąłeś ślub w rybnickiej synagodze.  Hmmm, Aleksandrze, toż ty już dojrzały facet, w tym 1933 r., byłeś. Od 33 lat byłeś zegarmistrzem, czyli w momencie ożenku mogłeś mieć koło pięćdziesiątki. A twój wybór padł na młodziutką, bowiem urodzoną w 1909 r. Irmę Hecht z Gleiwitz. Ty już 9 lat dłubałeś w trybikach, a ona dopiero w sikała w pieluchy. Miłość to była? Czy wyrachowanie? Niemiecka Żydówka zamieszkała w polskim Rybniku. Łatwo jej nie było.

Razem wam w tym moim mieście nie było łatwo – to raczej pewne. Ale nawet jak miałeś pod górkę, to „ciepnąłeś” od czasu do czasu jakimś groszem dobroczynnym. Te twoje 2 złote to w porównaniu z 50, które dał browar Müllera, niewiele, ale dawałeś tyle ile umiałeś. Gdzie bowiem tobie było się porównywać z Leschczinerami, czy zięciem Müllera – adwokatem Bonczkowiczem.

Ale co tam były kryzysy, włamania, szemrania, że żona Niemką jest. To bzdety były. Dawałaś sobie radę. Miałeś żonę, może i dzieci – kto wie. Nawet te antysemickie paszkwile i donosy, które pisano na ciebie w 1938 r. można było przeżyć. Nie miałeś powodów do obaw, bo posiadałeś i odpowiednie patenty i świadectwa handlowe i płaciłeś podatki. Wykonywałeś swój zawód najlepiej jak potrafiłeś, przez długi czas nie myśląc o tym co się dzieje w rodzinnym mieście Irmy, twej żony.

Najgorsze powoli się zbliżało. W końcu do ciebie dotarło co widział i przeżywał szwagier Artur. Opowiedział ci o tej  ➡  makabrycznej nocy za miedzą, gdy miasto pokryło szkło i spalono synagogę. Cudownym trafem i zapewne za sporą kasę Arturowi udało się zdobyć w kwietniu 1939 r. wizę gwatemalską i wyjechać z Gleiwitz. Czy i ty byłeś tak przewidujący i też pojechałeś w nieznane z Irmą, sprzedając przedtem wszystkie swoje narzędzia, zegary, zegarki, budziki, pierścionki?

Zbliżałeś się sześćdziesiątki. Twój wzrok był coraz gorszy po tylu latach patrzenia w sprężyny, zębniki, wodziki i wahniki, więc może uznałeś, że jesteś za stary i schorowany by ruszać w świat z Rybnika?

Nie odpowiesz na te pytania. Ciebie już nie ma. Wolę myśleć, że ty i Irma dotarliście do Gwatemali, czy innej Brazylii. Rzucam te pytania gdzieś tam w niebo i równocześnie wklepuję w klawiaturę. Bo gdyby tak odnalazł się wasz jakiś wnuk i okazałoby się, że jest zegarmistrzem, to u mnie leżą i czekają popsute zegarki „marki światowej”.

 

9 listopada 2017

Ta noc była za miedzą

W nocy z 9 na 10 listopada rybniczanie smacznie sobie spali. Za miedzą działy się dantejskie sceny: mordowano i aresztowano ludzi, płonęły synagogi, bezczeszczono cmentarze żydowskie, niszczono sklepy kupców i zwykłe mieszkania.

Rybnickie chaty były jeszcze bezpieczne, bo z kraja, czy raczej za granicą. Jeszcze wtedy za granicą. Taką o rzut beretem. Czy mieszkańcy mojego miasta przejęli się tym, że w pobliskim mieście Ratibor płonęła synagoga?

Do dziś po niej został pusty plac.

Czy burmistrz Weber, 10 listopada na porannej odprawie rybnickich rajców poruszył temat, iż w niedalekim Gleiwitz spalono miejsce modlitwy tamtejszych Żydów?

Miejsce po nim też świeci pustką, choć rok temu udało mi się wśród różnorakich kamoli wypatrzeć cegły z resztkami farby  🙁

Na sąsiedniej kamienicy symboliczna nadpalona miedziana Tora i tablice przypominają o tamtej listopadowej nocy.

Czy naszą lokalną społeczność żydowską poruszyła wiadomość, że architektoniczne cudo, jakim była synagoga w Beuthen też płonęła? Czy myśleli o swoich krewnych, którzy na pewno mieszkali w tym mieście?

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Czy Martin Kornblum, przy śniadaniu z rodziną, z ulgą debatował o tym, że jego brat Max zdołał przedtem wyjechać z Hindenburga do Holandii?

Bo to, że nikt nie wspomniał o zniszczeniu maleńkiego cmentarza żydowskiego, w odległym od Rybnika o 25 kilometrów Kieferstädtel (dziś Sośnicowice), jest raczej pewne.

Została po nim kępusia drzew i parę resztek kamiennych wśród krzewów.

Sąsiedzkie miasta, kiedyś wraz z Rybnikiem należące do tego samego państwa, w jedną noc pokryły się odłamkami szkła i zasnuły dymami z płonących synagog. Zaczynał się najgorszy czas dla niemieckich Żydów. Dla polskich, ten czas był na razie za miedzą. Oni o takich listopadowych nocach jeszcze zbytnio nie myśleli, łudząc się, że miedza jest solidna i nikt jej nie przekroczy. Kristallnacht była daleko i w innym czasie. Nie dawali wiary tym, których Hitler wywalił i kazał przekroczyć granicę polsko-niemiecką na śląskiej ziemi. Zawsze się nam wydaje, że jak coś złego jest daleko i nas bezpośrednio nie dotyka, to trzeba to olać dla świętego spokoju. Niestety, życie pokazuje, że taka Kristallnacht może dotrzeć znienacka wszędzie i o każdym czasie. I może też dotknąć nas.

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Ta noc była za miedzą została wyłączona