14 kwietnia 2019

Hugo Nothmann – nauczyciel

Wyłączyłam się ze słuchania o polityce i z oglądania tego całego syfu, który jest dookoła jakiś rok temu. Dla własnego zdrowia psychicznego lepiej się izolować od złego. Ale obok pewnych spraw nie da się przejść obojętnie i udawać, że ich nie ma. Czyli jednak co jakiś czas wkurw mnie bierze, bo pomimo poustawianych blokad dookoła głowy ileś gówien, które nam serwują rządzący dociera.

Strajk nauczycieli… Zastanawiałam się, czy jestem za czy przeciw. Nigdy nie lubiłam szkoły. Ani jako dziecko, ani jako rodzic. Nie o tym jednak chciałam dziś pisać. To było dawno i można uznać za niebyłe. Chcę Wam opowiedzieć o jednym nauczycielu, który swego czasu uczył w Rybniku. Jak zwykle niewiele o nim wiem, ale to co udało mi się na jego temat znaleźć postaram się przedstawić.

Miał ładne imię – Hugo. Hugo Nothmann przyszedł na świat w styczniu 1889 r., w mieście Kattowitz, w rodzinie kupca żydowskiego. W wieku 18 lat rozpoczął naukę w żydowskim seminarium teologicznym w Breslau, a uprawnienia nauczycielskie uzyskał w 1914 r. w Marburgu. Jakiś czas później ożenił się z Hedwig z rodu Bielschowsky. Pierwszy syn Alfred urodził się w 1920 r. w Wolfenbüttel w Dolnej Saksonii. Sądzę, że Hugo pracował tam jako nauczyciel. Czego mógł wówczas uczyć, tego niestety nie wiem. Dwa lata później, już bliżej nas – bowiem w Opolu, urodziła się córka Gabrielle. Żona Hugo – Hedwig pochodziła z Carlsruhe (dziś to wieś Pokój w powiecie namysłowskim, z przepięknie położonym cmentarzem żydowskim), więc zapewne powrót państwa Nothmannów z Saksonii był spowodowany tęsknotą za Górnym Śląskiem. No i w 1923 roku znalazł się w moim Rybniku. Był niemieckim Żydem, ale chyba z polskim obywatelstwem. Powtórzę: chyba. Gdy w naszym mieście wybudowano nową siedzibę prywatnej wyższej szkoły niemieckiej Hugo został w niej zaangażowany jako „nauczyciel akademicki”. Ta szkoła to dziś SP Nr 1 im. Janusza Korczaka przy ul.Chrobrego. Moja własna podstawówka, której nienawidziłam. Zanim jednak ją wybudowano, szkoła niemiecka przez krótki okres czasu miała swoje sale w dzisiejszych „Powstańcach”, czyli wówczas już polskim gimnazjum. To nie odpowiadało polskim władzom, dlatego też wybudowano przy ówczesnej ulicy Gimnazjalnej (dziś Chrobrego) nową, okazałą szkołę dla uczniów mniejszości niemieckiej. 

Hugo zamieszkał przy ulicy Kozie Góry nr 7, co wyraźnie widać na wykazie podatkowym, prowadzonym przez Gminę Izraelicką w Rybniku.

Na mój rozum i nos, wynajmował mieszkanie w domu, który do dziś stoi przy Parkowej, w pobliżu Hazynhajdy. Pan profesor do szkoły nie miał zbyt dalekiej drogi. Wielu moich kolegów z podstawówki śmigało z Meksyku (nie-rybniczanom wyjaśniam, iż tak nazywa się dzielnica, w której mieszkał) do budy, której całą dziecięcą mocą nie znosiłam.  

Nasz profesor Hugo uczył matematyki, fizyki i chemii w latach 1923-1929. Być może to on jest na poniższym zdjęciu, które obrazuje pracownię chemiczną w dawnej szkole mniejszościowej.

Teraz dochodzę do sedna sprawy, związanej z czasami współczesnymi. Spójrzcie na poniższy wykaz podatkowy. Podatki płacone na rzecz gminy żydowskiej były uzależnione od dochodów. Jak widzicie, najwięcej w Rybniku płacił posiedziciel browaru Zygfryd Müller. No, ale on był naprawdę bogaczem. Potem było kilka osób, których na tym zdjęciu nie ma (inne litery alfabetu) i byli to zamożni kupcy. Zamożną osobą była Olga Priester, bogaty był Maks Richer – budowniczy. No i bogatym był pan profesor. Płacił więcej na rzecz gminy niż spedytor Młynarski, który do bidoków nie należał, bo obsługiwał prawie cały transport w naszym mieście.

I tak powinno być. Nauczyciel winien być godziwie wynagradzany. Jego zawód powinien być szanowany i nie może być szmacony. Żaden zresztą zawód nie może być źle traktowany i każdy, właściwie i dobrze pracujący człowiek, musi być odpowiednio wysoko wynagradzany. Pasje to se można prywatnie realizować przy koszeniu trawy, albo tak jak ja teraz, pisząc sobie a muzom ten tekst, a nie w pracy. Idei się dziecku do kanapki nie włoży, ani się nią za wywóz śmieci nie zapłaci. I dlatego, mimo, iż moje prywatne doświadczenia z nauczycielami (jako ucznia, rodzica i nie tylko) są, delikatnie mówiąc, byle jakie, to rozumiem ich zmagania i się z nimi solidaryzuję.

Tyle moich wynaturzeń na tematy polityczno-społeczne. Wracam do Hugo. W Rybniku urodził mu się najmłodszy syn – Walter. Było to w roku 1929, czyli w tym, w którym z Rybnika wyprowadził się do Mikołowa. Zapewne i tam uczył. Potem los go rzucił do Hindenburga, czyli Zabrza, gdzie w latach 1935-1937 pracował jako „nauczyciel mianowany”. Nie mam pojęcia dlaczego wyjechał z Polski do Niemiec. Chyba nie za bardzo zdawał sobie sprawę z tego co się może stać. W pewnym jednak momencie musiało to do niego dotrzeć, gdyż znalazł się w Austrii, która oczywiście była dla niego i rodziny bezpieczna tylko przez jakiś czas. Uczył w szkole, w malutkiej mieścinie o nazwie Randegg. Gdy gestapo kazało im opuścić miasto, Hugo ze starszym synem Fredem wyjechał do krewnych do Berlina. Żonie udało się wyjechać do Francji, gdzie pracowała jako pielęgniarka w obozie w Gurs. Nie chce mi się opisywać historii tego miejsca, więc odsyłam do Wikipedii

Niestety, w Berlinie profesor również nie był bezpieczny, jak dziesiątki tysięcy pozostałych Żydów niemieckich. Choć i tak miał więcej szczęścia od swej żony i syna Freda. Hugo został wywieziony do obozu w Theresienstadt. Tam też „Praca czyniła wolnym” jak w Auschwitz (to sarkazm, jakby co).

W obozie Hugo był zaangażowany w nauczanie dzieci żydowskich. Nawet w tak strasznych warunkach wiedział, że mądrość narodu zależy o mądrości przekazywanych dzieciom. Jemu udało się przeżyć Therezienstadt. Jego żonie oraz synowi Fredowi, nie udało się wyjść cało z Auschwitz, do którego się dostali. No, ale porównywanie tych dwóch obozów, to tak jak porównywanie gruźlicy z rakiem mózgu. Po wyzwoleniu w 1945 r. Hugo Nothmann dostał się do obozu dipisowskiego w Deggendorf. Stamtąd pisał listy do Palestyny, w której w nieznanych mi okolicznościach, znalazła się córka Gabrielle. Po wojnie osiadł w mieście Fürth na Bawarii. Na pewno się nie zdziwicie, gdy napiszę, iż pracował jako nauczyciel. Był też aktywnym członkiem Towarzystwa Chrześcijańsko-Żydowskiego. Za swoje osiągnięcia i wiele prac naukowych otrzymał Federalny Krzyż Zasługi. Zmarł w 1975 r. Pochowano go na nowym cmentarzu żydowskim w Fürth. Zapewne w tym domu przedpogrzebowym, nad jego trumną ktoś wygłosił sporo ciepłych słów o Hugonie, który był nauczycielem wielu różnych dzieci i który przez kilka lat uczył także rybnickie latorośle w prywatnej szkole mniejszościowej. Hugo też walczył o godność, choć bezsprzecznie jego walka w obozie koncentracyjnym w żaden sposób nie może być porównywana do zmagań, jakie obecnie toczą nauczyciele. 

Jeszcze jedno wyjaśnienie. Najmłodszy syn Hugo i Hedwig, urodzony w Rybniku Walter, też przeżył wojnę. Jak? Nie mam bladego pojęcia.

Zdjęcia z Wikipedii, Śląskiej Biblioteki Cyfrowej, AP w KATO oraz googla. Korzystałam m.in. z artykułu z Marcina Wieczorka pt. „Prywatna Wyższa Szkoła w Rybniku z niemieckim językiem wykładowym” (Zeszyty Rybnickie 2008) oraz jak zwykle z internetów 🙂 No i przepraszam za brak właściwego wyśrodkowania tekstu, ale co aktualizacja, to WordPress gorszy.

7 kwietnia 2019

Piękni i młodzi – Ilse Silbiger

Kolejną ze zdjęcia, które parę postów powyżej obiecałam opisać, jest Ilse Silbiger. To druga z lewej nastolatka o ciemnych włosach i w czarnej (tak sądzę) sukience. Jej historia dobrze się skończyła, czyli dziś nie będzie totalnie smutno. 

Rodzicami tej, chyba skromnej, a może nie, panny byli Moritz (zwany również Markusem) Silbiger oraz Ernestine z domu Dombrowski. Ojciec pochodził z Górnych Hajduk, czyli dzisiejszego Chorzowa, a mama z Bytomia. Rodzice wzięli ślub pod koniec XIX w. i ich pierworodny syn – Hermann, urodził się w Rybniku w 1899 r. Kolejne dzieci państwa Silbigerów, to była Clara (zmarła jako dziecko), Margot (jej losy są tragiczne, ale nie o tym dziś), następnie Ilse urodzona na początku 1906 r., oraz najmłodsza Charlotte. 

Zdjęcie, które widnieje na stronie Yad Vashem przedstawia rodzinę z czwórką dzieci. Niestety nie wiem, czy brakuje tam już Clary, ale zakładam, że tak. Patrząc na buzie to uważam, że moja dzisiejsza bohaterka to ta z prawej. Zresztą sami popatrzcie i porównajcie. Biorąc pod uwagę mundur Moritza, to fotografia została zrobiona w czasie I wojny światowej.

Pan Silbiger już na początku XX wieku zajmował się sprzedażą skór. Od stycznia 1904 r. swój interes prowadził przy Placu Kościelnym – w dużej kamienicy tzw. „plebiscytowej”, którą wybudował inny rybnicki Żyd o nazwisku Danziger. Od wdowy po Danzigerze po jakimś czasie dom zakupi rodzina Winklerów. W którym miejscu handlował przedtem nie ustaliłam. 

W czasie wojny służył w wojsku niemieckim, jak wielu innych naszych Żydów i na pewno w tym okresie interesem zajmowała się żona oraz dzieci. Szczęśliwie z wojny wrócił i już w 1920 r. miał sklep przy ówczesnej ulicy Szerokiej, czyli dzisiejszej Sobieskiego. Numer, który widnieje na reklamie wskazuje, iż wynajmował pomieszczenia na swój Lederhandlung u Noah Leschczinera. To mógł być typowy podnajem, bowiem Noah sam prowadził tam byczy sklep z odzieżą.

Czas powstań oraz plebiscytu na pewno łatwy dla rodziny nie był. Swego czasu wnuczka Moritza napisała mi, iż jej mama Charlotte opowiadała, iż właśnie wtedy, w ich domu, mieszkał wysoki rangą francuski oficer wojsk rozjemczych. Na mój rozum było to już w kamienicy przy Sobieskiego 28, bowiem pod takim adresem Moritz (Markus a po naszemu Marek) widnieje w wykazach podatkowych jako kupiec.

Dziś kamienica ta wygląda bardzo elegancko. Składy Silbigera, bez względu na miejsce, dość często były okradane. A to w 1912 r. włamano się do jego sklepu i skradziono większy zapas skór, kasetkę z pieniędzmi i koło, a to znów w 1922 r. w nocy złodzieje weszli od tyłu sklepu i zwinęli aż 100 tys. marek. Tata Silbiger, oprócz bycia kupcem, zajmował się też sprawami gminy i przez długi okres czasu był zastępcą reprezentanta gminy izraelickiej w Rybniku. Piszę tu już o okresie międzywojennym, czyli o czasach, gdy Rybnik był polski. Wtedy też wychodziły za mąż córki. Charlotta wydała się za zabrzanina o nazwisku Angress, z którym zdołała wyjechać z Niemiec do Londynu, a następnie do Australii. Nasza Ilse za wyszła w 1925 r. za Leo Fishera z Będzina, mieszkającego wówczas w Opolu. Trzecia z żyjących sióstr – Margot ślub brała w Rybniku. Jej wybrankiem był kupiec Ignacy Gerhard zamieszkały w Katowicach. Nie wiem, czy najstarszy z rodzeństwa Hermann, który tak jak i Margot, zginął w Shoah, był żonaty. Jak więc już zdołaliście wyczytać, dwie siostry zdołały przeżyć wojnę, a trzecia (poza tą, która zmarła jako młoda osoba i z tego co mi się gdzieś w głowie kiełbasi, jako osoba niepełnosprawna) Margot i najstarszy Hermann zginęli. Naturalną śmiercią zmarła w Rybniku w 1932 r. Ernestyna, czyli mama naszej Ilse i reszty. A Moritz vel Marek, czy też Markus? Chyba po śmierci żony nie potrafił się pozbierać, bo gazety pisały, iż wdawał się w pijackie awantury. Co prawda dla mnie ówczesna Gazeta Rybnicka, a to ona o tym pisała, nie jest zbyt obiektywnym źródłem, to jednak na pewno ciut prawdy w opisanym zdarzeniu było. W 1935 r. wdowiec Silbiger ponoć napadł na chrześcijanina Józefa Skorupę. Z racji tego, że był totalnie zalany odprowadzono go do aresztu. No cóż… zalanym być to nie grzech, ale napadanie na innych to już gorzej. Bez względu na to, czy na chrześcijanina, czy na muzułmanina. Z drugiej jednak strony, może ów Skorupa był mu winien kasę… A może wyzywał go od „żydków”? Krew nie woda, w dodatku z alkoholem 😉 

A co z naszą Ilse, której akt urodzenia pokazuję poniżej.

Mam śladowe informacje o niej. Wiem, że gdzieś, może w Opolu, urodziła w 1928 r. córkę o imieniu Henny. I wiem, że została, brutalnie mówiąc, wywalona z Niemiec. Domyślam się, że było to po 1937 r. Pochodziła z Rybnika, jej rodzina została tu po plebiscycie, tym samym Ilse miała obywatelstwo polskie, choć w sumie była z pochodzenia Niemką. Prawdopodobnie wróciła do swego ojca i miasta rodzinnego czekając na powrót męża. Według jej siostrzenicy, mąż Ilse – Leo miał wrócić z Ameryki. Gdy wrócił, cała rodzina, czyli nasza dziewczyna w czarnej sukience, wraz z córeczką Henny i mężem Leo, wyjechali do Anglii. Czy wiedzieli, że pożegnanie z tatą oraz rodzinnym domem to jest takie na zawsze? Wszak wtedy mało kto się spodziewał tego, co cywilizowane państwo może zrobić z tymi, którzy urodzili się jako Niemcy.

Ilse zmarła w Londynie w 1993 r. Jej córka Henny, według różnych stron genealogicznych, już też nie żyje. Wiem, kiedy ze światem pożegnał się pan Moritz Silbiger – handlarz skór. Było to krótko przed wybuchem wojny. Nie został wywieziony do komory, a zmarł zanim zabili do źli ludzie. Pochowano go obok żony, którą bardzo kochał.

Po wojnie obie ocalałe siostry, czyli Ilse i Charlotte szukały informacji o swoim bracie Hermannie i siostrze Margot. Niestety Czerwony Krzyż nie pomógł. Kolejne „ponoć” to trop, iż Hermann zginął na Wschodzie w jakiejś kopalni. Mnie udało się znaleźć ślad po Margot i jej mężu w getcie krakowskim. A to jest smutny ślad i chyba Wam nie muszę tłumaczyć dlaczego. Cieszmy się tym, że jedna z przyjaciół ze zdjęcia ➡ „Piękni i młodzi” przeżyła wojnę, a nie zginęła jak jej koleżanka Herta Tulla Priester, którą na początku lat 20-tych obejmowała pozując do fotografii. 

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Piękni i młodzi – Ilse Silbiger została wyłączona