Chwałowicka hałda pierwszego dnia wiosny
Zachwycić się parkiem jest łatwo. Każdy zobaczy piękno w purpurowych rododendronach. Poprzycinane krzewy i wymuskane trawniki są wizytówkami miast. Wiosna w takich miejscach jest kolorowa, pachnąca, bogata. Taka bombonierka. Słodkość aż do korzeni zębów sięga i trzeba je zaraz myć pastą do Senso… itd. (nie lokuję produktu).
A na hałdzie? Chaotycznej, ciągle sypanej, z torem kolejowym, śmieciami, słupami, spychaczami, itp., itd.? Jaka jest tu wiosna? Aaa, jest jak tytka kukułek. Zwykła i ze smakiem babcinym. Albo jest jak kołoczyk z Ochwatowej piekarni.
Mówili dawniej, że każda potwora znajdzie amatora. Moja hałdusia też Oblazłam z okazji pierwszego dnia wiosny ten mój hałdziany ekosystem i zmniejszyły mi się wyładowania w głowie 😆 Do teraz się oblizuję.
Pięknie. Dużo śladów różnorakich.
Lwy? Tygrysy? Czy jedynie Hepi od wujka?
Każdy ma swój kawałek cienia, brak cienia jest dowodem nieistnienia. Istnieję. Na razie.
Śladów wiosny multum. Rokitniki się czają, by wybuchnąć.
Podbiały obsiadły całe zbocza.
Bazie tradycyjne i inksze.
Jakiś szczawik wylazł obok wkładki do buta. Rośnie. Szczawik, nie wkładka.
Nawet przebiśnieg, choć śniegu już brak.
I uroczy, zwykły, gęsi pępek. I to on obwieszcza wiosnę w Chwałowicach.
Do rezerwatu mojej hałdzie daleko, ale tak za parędziesiąt lat… kto wie.