Gruba a żydowskie ślady
Na grubie robił mój śląski pradziadek. Robił i śląski dziadek. Jego syn, a mój tata też. Na grubach Dolnego i Górnego Śląska pracował po wojnie też mój nieśląski dziadek. Można powiedzieć, że nieśląska babcia również, bo w końcu praca bibliotekarki w przykopalnianym Domu Górnika, to była praca związana z górnictwem. Pracowała też ich córka, czyli Mama. I tylko ja nie.
Od zawsze wiedziałam, że ja nie chcę na grubę. Choć one były wszechobecne w moim życiu od dzieciństwa. Jedna kopała pod domem, w którym się urodziłam i przez nią dom musiał zostać rozebrany. Przez nią też w drugi rodzinny dom poszło więcej żelaza niż norma przewidywała. Przez pierwsze dwa lata podstawówki mieszkałam przy innej grubie – w paradnym familoku. Paradnym, bowiem przeznaczony był dla osób z dozoru kopalni. Do bocznej bramy kopalni, przy której była wydawka węgla było może z 50 metrów. Przy krótkiej uliczce stali wozacy (tacy jak z Misia) i czekali na swoją kolej do załadunku. Mieszkało nas w tym familoku z 10 dzieci. Wszyscy popołudniami upyprani od tery, która kapała z dachu, od wszechobecnego pyłu węglowego, od śląskiego, boskiego brudu. Nudzącym się wozakom sprzedawaliśmy stare gazety „Sport”, a zarobione grosze wydawaliśmy na kołoczyki, które można było kupić w „konzumie”. Patrząc na tą kopalnię, w wieku 7 lat wypaliłam na raz dwa pierwsze papierosy skradzione tacie z barku. Też to były Sporty. Powinnam dodać, że nic mnie nie udusiło. Tą kopalnię kochałam. W nocy dochodziły z niej różnorakie odgłosy i smrody, z powodu których nikt nie robił larma, takiego jak teraz.
Potem mnie zabrano z tego miejsca i wtłoczono w miasto. Fujjj. Dziesięciopiętrowy blok, niby 4 pokoje a pitki takie, że nawet w gumę nie można było grać w mieszkaniu. Windy, zsypy, i jeden beznadziejny trzepak. Przy grubie mieliśmy trony, po których się pięły winobluszcze i dwa trzepaki. Do końca podstawówki tęskniłam za tą kopalnią, buchającą z ziemi parą, różnymi rurami, wozakami i zapachem pyłu węglowego. Liceum było na tyle kochane, że o kopalni zapomniałam. Jedynie praca rodziców, czyli nerwy taty, czy stresy mamy (gdy np. pacyfikowano jej grubę w stanie wojennym) przypominały mi o tym, że jestem z górnictwem związana. Nie chciałam pracować na grubie. No way. Ja po swojemu. Od 1985 r. zawodowo w żaden sposób się z kopalniami nie związałam. Tylko powrót po latach do domu, w którym jest dużo żelaza powodował, że o kopalni mówiłam. No i moja hałda, którą mam w zasięgu wzroku i którą bardzo kocham uświadamiała mi zawsze, że gruby tu były, są i będą.
Nie znasz jednak człowieku ani dnia, ani godziny. Okoliczności przyrody sprawiły, że od jutra zaczynam pracę na Grubie. Takiej przez duże G. Od rana dziś się jej uczę. Wnikam w jej historię, zagmatwane konsolidacje, nadania, kuksy i inne, na razie mi obce, określenia i terminy.
Nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła analiz od wyszukania choćby jednego żydowskiego śladu. Miałam go już przy śniadaniu Salomon Isaac, zwany też Salomon Isaac zu Pless. Po przeczytaniu całego artykułu Romana Adlera pt. „Wkład Salomona Isaaca z Pszczyny w uprzemysłowienie Górnego Śląska” wpadłam w zachwyt nad tym obrotnym i mądrym Żydem. Faktor solny czyli agent handlowy, pośredniczący w handlu solą z Wieliczki do Prus, handlarz suknem np. do Turcji. Powołany przez Karla Georga von Hoyma na przysięgłego górniczego. Hoym powierzył mu nadzór na kopalniami ołowiu, srebra i żelaza. To on odkrył w latach 80-tych XVIII w. złoża węgla koło Niewiadomia, Czernicy i Czerwionki. W 1790 r. zlokalizował płytkie złoża węgla w okolicach Zabrza, dzięki czemu powstała m.in. kopalnia Luiza. To jemu król pruski pozwolił w 1765 r. na osiedlenie się w Pszczynie, choć wtedy jeszcze Żydzi mieli wielkie problemy przy osiedlaniu się w miastach śląskich. Tu kupił dom przy Rynku i jak pisze mój znamienity kolega Sławomir Pastuszka prowadził też karczmę, wybudował dom modlitwy. Bo o założeniu rodu Plessnerów nie wspomnę.
Był członkiem elity żydowskiej Górnego Śląska – tzw. Hofjuden. Król Fryderyk Wilhelm II napisał w nadanym mu przywileju: „wobec wyświadczonych przez niego ku Naszemu łaskawemu zadowoleniu usług oraz okazanej nienagannej postawy i gospodarności, nie mniej przez wzgląd na to, że w swojej działalności wspierał potrzebujących sukienników poprzez przedpłaty w pieniądzu i wełnie na rzecz wytwórni sukna i takoż nadal w istniejących okolicznościach czynić będzie, temuż (…) po wsze czasy zezwalamy i nadajemy Generalny Przywilej Ochrony i Handlu na Wrocław i Śląsk”. Taki gościu!
To nic wszystko, taki mały mały pikuś, gdyż po jakimś czasie został przez ministra Redena mianowany na górmistrza ze stałą państwową pensją. Na stare lata osiadł w Bytomiu, gdzie prawdopodobnie zmarł. I to jemu zawdzięczamy powstanie kopalni Hoym pod Rybnikiem, dziś Zabytkowej Kopalni Ignacy, na której jutro zaczynam pracę 😆 Po tylu latach utrzymam tradycję rodzinną.
Jeden Salomon jednak wiosny nie uczynił w moich dzisiejszych historycznych poczynaniach. Dokopałam się do informacji, iż sam Karl Georg von Hoym, od nazwiska którego nazwano, powstałą w 1792 r. kopalnię był bardzo przychylny Żydom. Przyczynił się do powstania rabinatu śląskiego i reglamentu żydowskiego. Należy pamiętać, iż było to jeszcze przed Edyktem Emancypacyjnym. No i w Brzegu Dolnym, gdzie miał posiadłość (nota bene fantastyczną) pozwolił na wydawanie jedynej na Śląsku gazety żydowskiej oraz na wybudowanie w 1785 r. synagogi. I jak nie lubić takiego gościa i jego, a od jutra i mojej gruby 🙂
Żeby jednak nie było za miło, to w swoich zasobach laptopowych znalazłam coś, co też wiąże się z kopalnią Ignacy (dawniej Hoym). Rok 1939 🙁
Na tym bożociałowa nauka się kończy. Jak się do jakichś innych Żydów z Ignacego dokopię, to na pewno o tym napiszę. Over na dziś.
bardzo ciekawe Małgosiu. Nikt nas w szkole na historii nie uczył o żydach. Dlatego tak niewiele o nich wiemy. Pozdrawiam Witek Osuch