Łódź piękna inaczej
Udało mi się w końcu zwiedzić Łódź, którą zazwyczaj się omija, przejeżdża, czy też na nią psioczy za kiboli, antysemickie napisy, bądź długie przejeżdżanie w drodze nad morze. Pojechałam, by zwiedzić i zadumać się nad żydowską częścią tego miasta i by zobaczyć cud Piotrkowskiej. A zachwyciłam się Łodzią biedną, bezrobotną, obdrapaną, menelską, śmierdzącą i zamalowaną niedobrymi napisami. Zakochałam się w tej prawdziwej Łodzi, bez blichtru Manufaktury i szpanu kafejek na głównej ulicy.
Ujrzałam taką niewiarygodną magię w pociapranych podwórkach i zaniedbanych kamienicach, że gdy dziś myślę Łódź, to nie mam po powiekami ani cmentarza żydowskiego, ani uratowanej fabryki Poznańskiego, ani bogactwa Piotrkowskiej, a oczodoły okien i odskulowe kraty w pozamykanych sklepikach.
Ze skręconą nogą, sama, gdyż reszta wycieczki szpanowała na Piotrkowskiej, przemierzałam przez dwa dni to miasto wszerz i wzdłuż. Zanurzałam się w najbardziej zakazane zakamarki, chowając pod szalem swoją maluśką Gwiazdę Dawida – tak just in case 😉 Strzeżonego Pan Bóg strzeże i wolałam nie prowokować, choć czułam, że nikt mi niczego złego nie zrobi. Przekuśtykałam dziesiątki kilometrów, dobijając swoją poturbowaną kończynę, ale nie żałuję.
Miasto jest cudne! Naturalne, prawdziwe, niby brzydkie, a jednak piękne. Bieda w nim walczy z kapitalizmem i trzymam za nią kciuki. Bieda stara się w nim przetrwać i zachować człowieczeństwo.
Będę trzymać kciuki, by tej biedzie udała się walka z czyścicielami kamienic. By sklepiki dawały choć mini dochód, by było za co kupić piwo i bułkę, by nie wyburzano niesamowitych, choć niszczejących kamienic, pod plastikową, styropianową i obrzydliwą deweloperkę.
Przez te dwa dni zrozumiałam, że walcząca bieda może pisać po murach. Ma prawo do odreagowania. Poza tym, poznany w lokalnym barze chłopak z Bałut wytłumaczył mi podłoże piłkarskiego konfliktu i już patrzę na takie napisy z ciut innej perspektywy. Być może one w zamiarze nie są skierowane przeciwko Żydom… Piłka nożna jest dla mnie bleeee, ale bieda jest mi bliska i dlatego ją usprawiedliwiam.
Dwa dni deptania dały mi nieźle w kość i noga odmówiła w końcu posłuszeństwa, co spowodowało, że w sobotni wieczór nie byłam w stanie zrobić więcej niż 50 metrów. I właśnie dzięki temu moi towarzysze wyprawy zgodzili się na imprezę zakończeniową w pozornie strasznym lokalu naprzeciw naszej noclegowni. Wsio puste dookoła, sklepy pozamykane, splajtowane, a w Cafe Barze „Ignorantka” w weekendy żyje i bawi się zwyczajna Łódź.
W zwykłym-niezwykłym pubie, który lata świetności na pewno miał za komuny, spędziłam jeden z wartościowszych wieczorów tego roku. To nic, że nie było ginu i toniku. Bieda nie pija takich trunków. W tym pubie było życie – takie bez sztuczności. Wszyscy się znali, wszyscy sobie palili papierosy, bo to jest ich pub. W dupie mają zakazy palenia i tak ma być. Przeszkadza ci palenie to spadaj na Piotrkowską. Co z tego, że klop się nie zamykał i jedna para bardzo się do siebie miała w tymże miejscu. To jest ich klop i mają do tego prawo. Co z tego, że po jednej kolejce dla 2 Ślązaczek zabrakło rumu. Kto chce pić szpanerskie drinki niech zaiwania do Manufaktury. Jest piwo, jest wódka i jest karaoke. Więcej nie trzeba. Są chłopcy z Bałut i ze Śródmieścia. Są dziewczyny jak świeże wino i te o przebrzmiałej urodzie. Ktoś fałszuje śpiewając, a inny ktoś ma głos, który nadaje się do telewizji i programu szukającego talentów.
Od lat zawsze się bratam z miejscowymi i tak mi zostanie już do śmierci. Lubię poznawać ludzi. Tych z Cafe Baru „Ignorantka” będę długo wspominać. Myślę, że i oni będą wspominać nas – czwórkę Hanysów, która celowo przyjechała do Łodzi i nie bała się spędzić wieczoru w specyficznym towarzystwie. Zawsze podkreślam, że jestem Ślązaczką, bo jestem z tego dumna. A jakże dumna byłam w połowie nocy, gdy cały bar żegnał gości ze Śląska dedykacją i odśpiewaną piosenką 🙂 Nie wspomnę o dumie, która mnie rozpierała za szacun ze strony chłopaka z Bałut, który gdy usłyszał gdzie łaziłam sama powiedział: ” Niewiarygodne, nawet łodzianie wolą takie miejsca omijać”. Co mu miałam tłumaczyć, że moi prapradziadkowie mieszkali w Łodzi 100 lat temu, więc czułam się jakby u siebie 😀
Oby udało się Łodzi zachować takie unikatowe miejsca i tą inność. A do Cafe Baru „Ignorantka” na Legionów (ulicy, która grała w Idzie) zaglądnijcie, gdy będziecie w tym mieście. Niech nie splajtuje, bo jest niesamowicie szczery i zwykły. Pozdrowienia dla stałych bywalców!
A gdybyście byli głodni, to w pobliżu jest cukierenka o uroczej nazwie i wyśmienitych wyrobach.
Żydowską Łódź opiszę za jakiś czas. Jakoś nie mam do niej natchnienia…