30 grudnia 2017

Rok 2017 – remanent

Dla tych, którzy lubią podsumowania

Nowy rok za rogiem, więc czytelnikom należy się podsumowanie mijającego. Oj wiele i dobrze się działo. Nadal dookoła mnie byli ciekawi i pozytywnie nakręceni ludzie.

Najpierw, w lutym, moja wystawa ze zdjęciami z cmentarzy żydowskich Górnego Śląska pojechała do Mysłowic. Jeszcze raz dziękuję Bogusiowi oraz dyrektorowi Muzeum w Mysłowicach za zaproszenie. Miło być docenionym w obcym, choć w sumie nie obcym mieście.

Krótko potem, gliwicki Dom Pamięci Żydów Górnośląskich obchodził roczek. Wnet miną dwa lata od momentu powstania tego niewiarygodnego miejsca, które przyciąga zwiedzających, przewodników, turystów, młodzież, grupy z Polski i zagranicy. W Rybniku miało powstać Centrum Humanistyczne z podobnymi celami, ale cóż… nie powstało. Lajf is lajf  😉 Gleiwitz mi rekompensuje wszystko.

(Tort na roczek wykonała firma Chechłacz z Żor i też jej za to w tym miejscu dziękuję).

Przez cały rok w Domu, tak jak i w roku ubiegłym, mogłam słuchać najlepszych z najlepszych. Stać sobie z redaktorem Nogasiem i przeklinać, to dla trójkowicza jest naprawdę zaszczytem.

Gdzie, jak nie w Domu Pamięci, mogłabym stanąć do jednego zdjęcia z Julianem i Jakubem Kornhauserami. Bo o swoich koleżankach – wolontariuszkach roku 2017 w Gliwicach nie wspomnę.

W mijającym roku udało mi się ukończyć studia podyplomowe, na których wszystkie trzy semestry zaliczyłam dzięki Żydom, choć studia były pedagogiczne  😉 Praca dyplomowa nosiła tytuł „Doświadczenia edukatora prowadzącego zajęcia z różnymi grupami odbiorców z zakresu wiedzy o Żydach górnośląskich, jako części edukacji wielokulturowej”. Pójść na studia z przygotowania pedagogicznego i fanzolić na każdych zajęciach o Żydach, to trza być miszcz :mrgreen: .

W marcu, dzięki uprzejmości Muzeum w Gliwicach i Karoliny, moja wystawa zawitała w halo! Rybnik. Zaś dzięki Mariuszowi, którego podziwiam i niezwykle szanuję, dorobiłam się pierwszego w życiu plakatu. Mariusz, jeszcze raz buziaki!

Przy okazji wernisażu, zakończyłam cykl spotkań pt. „Geboren in Rybnik”, które miałam przyjemność prowadzić wraz z Jackiem Kamińskim i Jasiem Krajczokiem. Jacek zresztą to moja druga połowa jabłka od prowadzenia spacerów – takiego fachowca to ze świcą należy szukać. Jacku szacun!

Kwiecień to był miesiąc ADY. Mojej Ady, której całą historię udało mi się w końcu rozwikłać i przekazać ludziom. Znowu pomogły dobre i przyjazne człowieki. Moment, w którym bardzo wiekowa pani Klara, odnaleziona dzięki Żanecie, przekazała mi zdjęcie Ady i jej rodziców, zaliczam do jednego z bardziej wzruszających w ciągu tych ostatnich 365 dni. Kto ciekawy kim była Ada, niech pootwiera odpowiednie szufladki. Dziękuję też Oli Namysło, za kontakt z profesor Barbarą Engelking, bo uzyskana od pani profesor relacja Ady z Yad Vashem pozwoliła mi na uzupełnienie najostatniejszych z ostatnich luk w historii rodziny Schwerdt, których już nie opublikowałam. A dlaczego? Bo nie. Kropka.

Kwiecień to był Wrocław i seminarium Centropy. Każdy moment i miejsce są dobre na szukanie śladów po rybniczanach. Hyś, to hyś. Z hysiami się nie walczy.

Czyż cmentarze nie są piękne?

Najważniejsze wydarzenie maja to był spacer szlakiem przedsiębiorców żydowskich i ich skandali. Sporo ludzi przyszło, oj sporo. Nawet moje słuchaczki z Gliwic przyjechały! Serducho się radowało 🙂

W czerwcu zakończyłam cykl wykładów w Domu Pamięci Żydów Górnośląskich pogadanką o rybnickiej rodzinie Kornblumów. Zaczynałam od Haasych z Rybnika i kończyłam Kornblumami. Trzeba promować własne miasto i lokalną społeczność żydowską. Karola, gdyby nie Ty, to te opowieści by mi się kisiły w laptopie. Przy okazji spaceru szlakiem kobiet, realizowanego wraz z Fundacją Re:akcja, tyle nagadałam o naszych Żydówkach, że hej. Poszłam po bandzie przy opowiadaniu o Geili Majerowicz, że aż sama się popłakałam. No, ale musiałam opowiedzieć o napisie w muzeum w Bełżcu i o samym obozie. Co prawda Geila zginęła w Auschwitz, ale moim celem było wypełnienie prośby pani dyrektor tego mało znanego muzeum. O Bełżcu trzeba ludziom mówić, bo o nim nie wiedzą. Trzeba uświadamiać. Trzeba grzmieć.

W lipcu nasze miasto w końcu upamiętniło miejsce po rybnickiej synagodze. Brawa! Wreszcie nie będzie wstydu przy oprowadzaniu po mieście.

Oprócz tego obelisku z tablicą, uhonorowano jeszcze Juliusza Haase (po raz trzeci!) i w parku Hazynhajda postawiono tablicę z informacją o powstaniu parku i jego założycielu. Tym samym Juliusz Haase jest najczęściej wymienianym rybniczaninem w przestrzeni miejskiej. Takie rzeczy radują niesamowicie.

W sierpniu też był jeden ważny dzień. Przy okazji Pierwszego Rybnickiego Zalewu Dobrego Piwa, organizowaliśmy mini wystawę birofilistyczną. Skoro browary, to i nasi Müllerowie – właściciele kilku z nich. Od kilku lat nie potrafiłam ustalić daty i miejsca urodzenia Hermanna Müllera. No, ale jak ktoś jest totalnym ćwokiem, to nie potrafi się wczytać w akta, które przeglądał dziesiątki razy. Dużo się jeszcze muszę nauczyć, oj dużo. Gdyby nie pani dr Ewa Kulik z naszego muzeum, to nadal bym kombinowała, czy przypadkiem ten późniejszy bogacz nie urodził się w pobliskim Ratibor. A pani Ewa, przed naszą wspólną pogadanką historyczną, na moje głupkowate stwierdzenie, że z tym urodzeniem Hermanna, to mam problem, odparła: Jak problem? Był synem Jacoba i bodajże w 1836 się urodził. To ja jej: Jak to? Tyle razy księgę narodzin przeglądałam i go nie ma! A Ewa: Bo on przy narodzinach był Hirsch. Noż k… mać! Małgosia! Tumanie jeden! Jasne!

Sierpień i wrzesień to były smutne miesiące. Odszedł wielki przyjaciel i druh. Marku, byłeś jedyny i niepowtarzalny 🙁 Pustka po Tobie została… Za tęczowy most przeszła też, po 17 latach życia, nasza Maszunia – część naszej rodziny. Widziała na pewno jak cierpimy i posłała nam Marcysię, vel Nowotkę, która aktualnie robi mi rozpierduchę na biurku, zjada wsio co się da (nawet cebulę, ogórki, ciastka, czy musztardę), daje buzi i wkurza na maksa Mrużkę.

Październik! Miesiąc cudów i spełniania marzeń. Zobaczyłam żydowski Berlin i po tylu latach zajmowania się rodziną Haasych mogłam położyć kamyk na grobie Rudolfa. Olutka! Jesteś jak złota rybka, która spełnia życzenia 😉 Parę ich jeszcze mam  :mrgreen:

Nie byłabym sobą, gdybym nie zaliczyła iluś tam cmentarzy w ciągu całego roku. Była ponownie Biała, Prudnik, był Berlin, WRO, Gliwice ileś tam razy, ale był i Sopot, czy Gdańsk.

 

Obdłubywanie cmentarnych rzepów jest już mi od lat przypisane.

 

W 2017 roku ponownie doznałam szoku, gdy zobaczyłam grę aktorską kolegi odgrywającego rolę zbrodniarza Morela. Remik, wbiłeś mnie w krzesło, rzuciłeś mną o zolę, sponiewierałeś, bo grałeś jak najlepsi z najlepszych. To był jeden z ważniejszych momentów mijającego czasu, o czym zresztą na Szufladzie napisałam.

O ile pamiętacie, to pisałam też o odnalezieniu się wnuka rabina Braunschweigera. Dla takich momentów warto prowadzić tą stronę i robić co robię.

Udało się też doprowadzić do jako takiego stanu wielowyznaniowy cmentarz psychiatryczny przy ul.Weterenów w Rybniku. Dzięki ludziom z Forum Obywateli Rybnika, Ochotniczej Straży Pożarnej z Wielopola oraz uczniom ze szkół, wreszcie można było na cmentarz wejść. Doszło też do jego poświęcenia i odmówienia modlitwy przez księdza. Nieważne, kto za kogo się modlił i kto jakiej wiary tam jest pochowany. Ważne, że nekropolia ta ponownie „odżyła”, jeśli można użyć takiego określenia w stosunku do cmentarza.

Końcówka roku miała mocne akordy. Najpierw odnalezienie Szuflady w nowo wydanej monografii Rybnika. Łał! Dziękuję panu Marcinowi Jarząbkowi. To wielki zaszczyt i wyróżnienie, że totalnie niszowy blog, jak Szuflada Małgosi, został wymieniony w tak ważnej dla miasta publikacji.

Drugim ważnym momentem grudnia była pierwsza publikacja „szufladki” w Tygodniku Nowiny. Adrian, i Tobie należą się podziękowania.

Trzecie bycze przednoworoczne BUM, to było zaproszenie mnie – Małgosi – jako gościa honorowego, na międzynarodową konferencję genealogów żydowskich (International Association of Jewish Genealogical Societies), która odbędzie się w Warszawie w przyszłym roku. Zwykły plimplok spod hałdy, wśród ponad 1000 genealogów z całego świata! Mam być w „German Jewish Special Interest Group GerSIG”, czyli grupie niemieckiej, no bo w jakiej bym miała być, skoro moi Żydzi byli Niemcami. Kolejne podziękowania w tym miejscu kieruję do Rogera Lustiga, bo to jemu zawdzięczam to zaproszenie.

Na koniec, żeby nie było, że tylko żydowsko na Szufladzie, muszę dodać, iż cały rok był dobry, bo pracowałam i przebywałam ze swojakami i fajnymi ludziami 😉 Nadal jako starsza pani w halo! Rybnik  :mrgreen: No i chyba przez to prądy mi się w mózgu normują, czyli może wnet zaśpiewam jak ten umierający waleń na plaży (określenie Młodej na moje próby śpiewania): „Bye, bye, meine lieber EPI” i pierdyknę tabsami.

(fot.Urząd Miasta Rybnika)

Jako ta, która otwiera różne szufladki, jeszcze raz wszystkim dziękuję za to, że do nich zaglądacie. Zastanawiałam się nad życzeniami dla Was na następny rok. Pisząc tego posta słuchałam „Raportu o stanie świata” Dariusza Rosiaka w Trójce. Tak, tak, jeszcze słucham Trójki, choć coraz częściej niestety muszę się przełączać na różne radia, które też są z dupy. I tak uznałam, że chyba poza zdrowiem dla każdego z nas, Was, nich, i onych, to powinniśmy sobie życzyć, by nie było wojen i nie było nienawiści do innych, bo z tego rodzi się cały ból świata.

Dzięki Ci Olu Klich, że to moje życzenie pokoju mogło się ukazać w Gazecie Wyborczej.

                        Do zobaczenia w 2018 roku! 

14 kwietnia 2017

Ada (odcinek 7) – zakończenie

Ten, prawdopodobnie ostatni odcinek o Adzie nie będzie już pisany w formie scenariusza. Muszę tym razem normalnie, tak jak zwykle – z emocjami. I dzień dziś taki, i nastrój ponury, no i przeczytana przed chwilą relacja Ady, złożona w Yad Vashem, nie nastrajają do chłodnego pisania.

Już wczoraj jakoś dziwnie się czułam przed spotkaniem w Gliwicach. Miałam opowiedzieć całe moje dochodzenie w sprawie poznania historii Ady i jej rodziny słuchaczom w Domu Pamięci Żydów Górnośląskich. Nawet Młoda zauważyła, że coś nie teges ze mną i mam jakąś wyjątkową tremę. Podobnie miałam przy opowiadaniu o rodzinie Weissenbergów. Za bardzo osobiste to są opowieści, za mocno się włazi buciorami w czyjeś życie.

Jeszcze ten Wielki Czwartek i obawy, czy w ogóle ktoś dotrze. Na szczęście stali bywalcy dopisali. Pani Basia niestrudzona turystka, pani Iza starająca się rozwikłać sprawę Żyda Sandomirskiego, pani Małgosia z Nowin Gliwickich i wiele osób, których nie znam z imienia, a jedynie z twarzy. Przyszli, by posłuchać o tragicznych losach dziewczynki i jej rodziny w ten prawie świąteczny dzień. Pliki głosowe z opowiadaniami pani Klaruni ( ➡  Odcinek 6) udało się zsynchronizować z prezentacją i jakoś to poszło.

Historia Ady została pierwszy raz publicznie przedstawiona. Szuflada to jednak tylko takie pisanie sobie a muzom, mówienie do prawdziwych i zainteresowanych słuchaczy, to jednak o wiele poważniejsza sprawa. Zdjęcie, które dostałam od pani Klary stało elegancko w ramce obok książki Otto i Maschy Schwerdtów.

Na spotkanie przyjechał też syn starszej pani, od której to wszystko się zaczęło ( ➡ Odcinek 1 ), czyli Romek, który przekazał mi kopie listów Chaima – taty Ady (  ➡ Odcinek 4).

Z głośników poleciały słowa pani Klary, które osobom, nieznającym śląskiego spisałam na ekranie: „Nie bydzie już wojny? A kto tak powiedzioł, pani?” No właśnie, kto tak powiedzioł?   Ehhh 🙁

Potem jeszcze rozmowy, pogaduchy i do domu dotarłam o 21-wszej, odsłuchując non-stop tej samej piosenki w aucie.

Dziś, dzięki koneksjom pracowników Domu Pamięci, dostałam od pani profesor Barbary Engelking ( ➡ Odcinek 3) relację Ady, złożoną w wieku 23 lat w Yad Vashem. Dobrze, że jej wczoraj nie znałam. Pasuje do nastroju wielkopiątkowego.  Nie ma bohaterów, zawsze są tylko ofiary. Już wiem, dlaczego Ada nie chciała ze mną kontaktu ( ➡  Odcinek 2 ), już to rozumiem na 1000%. I to już nie jest do rzici. Do rzici to jest to, że nie wiadomo, że nie będzie wojny. Bo nikt tak nie powiedzioł. A wojna, to plugastwo, koszmar, chujnia.

I jeśli czujesz się
Zmęczona tak, jak ja
A sny masz złe i chore

To czas odwrócić się
Uciekać hen przez śnieg
Od tych, co tęsknią do wojen

Amen.

Kategoria: Edukacja, Judaika | Możliwość komentowania Ada (odcinek 7) – zakończenie została wyłączona
9 marca 2017

Ada (odcinek 6)

Miejsce akcji: Rybnik

Czas akcji: dziś, czyli 9. marca 2017, wieczór

Występują: upierdliwe moje koty, ja i Ona, czyli ADA

Ja do siebie w duchu: Padam. Nie jestem w stanie opisać emocji, które mi dziś towarzyszyły w Skrzyszowie. Powinnam to wszystko przelać na klawiaturę, ale nie ma sił. Jedynie co mogę to patrzeć na jej buzię. Wreszcie ją mam na zdjęciu. To zdjęcie, jakby na mnie czekało przez tyle lat przechowywane przez panią Klarę w torebce, pod poduszką.

Pani Klara, kiedyś Hlubkówna, ma 91 lat i w jej domu była przechowywana Ada i jej tata Chaim. W pomoc była zaangażowana cała rodzina: tata Leopold Hlubek, mama Katarzyna, brat Klary Ludwik i Klara. No i jeszcze iluś tam ludzi z maleńkiego Skrzyszowa na Śląsku, gdzieś tam pod lasem prawie przy czeskiej granicy. Klara mi dziś powiedziała: „Łooo pani, jak my sie bali, jak my sie bali! A tyn Chaim, jak łon się modlył”.

Ja nadal do siebie: Ada. Tulisz się w rękę taty… Mamy ręka bardziej oddalona. Mama zginie w Auschwitz. Ile tu masz lat? Cztery? Pięć? To 1939 rok? Może to już  wojenne lato? W Dąbrowie? Piękne włosy masz. Pani Klara ze Skrzyszowa powiedziała mi, że były czerwone.

Nie zasnę przez Ciebie dziewczynko. Tyle się Ciebie naszukałam! Tyle sznupania, by w końcu wiedzieć jak wyglądałaś. A teraz, gdy pani Klarunia dała mi zdjęcie, na którym jesteś z mamusią i tatusiem, to już nie ma byka. Jeśli jeszcze żyjesz, to muszę zdobyć Twój adres i tę fotografię Ci wysłać. W 2014 roku nie chciałaś ze mną rozmawiać, ale teraz mam coś, co powinno być w Twoich rękach. I dlatego proszę, nie odmawiaj kontaktu. Nie możesz, bo Klara, gdy dawała mi to zdjęcie powiedziała: „Weź se je pani, bo łoni je potargajom, abo spolom, a jo już ida do grobu„. Ta Ślązaczka je przechowała nie po to, by teraz u mnie leżało. Ja nie mogę go mieć, bo to jest Twoje! To muszą mieć Twoje wnuki.

Kotka: głupkowato miauczy, bo jak zwykle głodna.

Ja ciągle do siebie w duchu: I gdyby nie Żan, gdyby nie ciotka Żan, gdyby nie ci wszyscy dobrzy ludzie po drodze. A jak ja przetransportuję te pliki głosowe z komórki na lapa? Młodej wolę nawet nie pytać, bo zaś się ociepie 😉  Znowu trzeba będzie się uczyć czegoś na stare lata.

Druga kotka drapie mi kito: następna umierająca z głodu, bo przerwa 2 godzin między posiłkami to wieczność cała.

Do siebie: Ehhh, rzutem na taśmę znalazłam panią Klarę. Naprawdę za pięć dwunasta. Olał to, że głosu nie mam, bo przez głuchotę Klaruni musiałam ryczeć jak na wiecu. Wczorajszy dzień strajkowodniokobiecy był tylko małym wprowadzeniem do dzisiejszych wrzasków, które odstawiałam, by mnie Klarusia usłyszała 😀 Jutro z rana piszę zaraz maile do Niemiec z ponowną prośbą o kontakt z Adą. A jak nie, to zostanie już tylko Face i moi żydowscy przyjaciele. Myślę, że oni mi Adę znajdą.

Gdyby ktoś nie kumał o co chodzi w tym wpisie, to niech szuka poprzednich odcinków o Adzie i czyta je chronologicznie, czyli od Trailera poprzez odcinek nr 1, 2, aż do dzisiejszego.

Sądzę, że to „be continued”.

1 marca 2017

Ada (odcinek 5)

Ostatni odcinek scenariusza pt. Ada napisałam prawie rok temu  ➡  Ada (odcinek 4). Tam też można znaleźć odnośniki do części 1, 2, 3 i do trailera. Sprawą zajmuję się od listopada 2013, czyli szmat czasu.

______________________________________________________

Miejsce akcji: Rybnik

Czas akcji: Styczeń 2017 r.

Występują: ja oraz syn starszej pani, której tata był zaangażowany w ratowanie Ady i jej ojca Chaima. Pani ta opowiedziała mi o Adzie pierwszy raz.

Przypadkowe spotkanie.

Ja: O, cześć! Dobrze, że cię widzę. W kwietniu będę mieć pogadankę na temat Ady, jej taty i w sumie o całej tragicznej historii rodziny Schwerdtów. Oczywiście z głównym naciskiem na pomoc, której udzielała twoja rodzina i Chlubkowie. Serdecznie Cię zapraszam na to do Gliwic, do Domu Pamięci Żydów Górnośląskich.

Syn starszej pani: Niesamowite! Super! Postaram się być.

Ja: Może w międzyczasie udało ci się jakoś wykombinować kim był ów Chlubek ze Skrzyszowa, który ich przechowywał najdłużej?

Syn starszej pani: Nie. Tam już chyba nawet nie ma tego domu. A o Chlubku nic nie wiem.

Ja: A wiesz, że w ubiegłym roku pojechałam do miasteczka na Podkarpaciu, z którego pochodziła rodzina Schwerdtów?

Syn starszej pani: Co ty nie powiesz?

Ja: Tak. Jeździłam jako przewodnik cmentarny i choć Pruchnik, gdzie urodzili się dziadek, tata Ady, czyli Chaim i jego brat Max, nie był na zaplanowanej trasie, to uparłam się i przejechaliśmy przez to miasteczko. Nawet udało mi się rzutem na taśmę odnaleźć miejsce upamiętniające mord na miejscowych Żydach. No, ale nie zajmuję ci czasu. Tak czy inaczej, zapraszam do Gliwic w kwietniu.

Syn starszej pani: Dzięki.

__________________________________________________________________

Czas akcji: luty 2017.

Miejsce akcji: Rybnik

Występują: Facebook, koleżanka Żan, ciotka Urszula (o dzięki Ci Boże, że są zaangażowane ciotki, które nadal czują bluesa i wiedzą co to jest bycie aktywistką i zaangażowaną kobitą).

Ja do siebie od jakiegoś czasu: Mam całą historię poukładaną dzięki książce Otto Schwerdta – kuzyna Ady. Dwóch braci z małego miasteczka koło Jarosławia, po I wojnie chce żyć lepiej i mniej ortodoksyjnie. Max i Chaim wyjeżdżają do Niemiec. Do jakiegoś tam stopnia się asymilują, Maxowi rodzą się dzieci. Niestety, złym ludziom po jakimś czasie nie podobają się polscy Żydzi na ich terenie. Bracia, wraz z rodzinami, muszą wyjechać do Polski. Nie chcą wracać do swego biednego sztetla i wybierają Katowice, bo tam jeszcze w latach 30-tych mówi się po niemiecku, a ich dzieci są już urodzone w Niemczech, więc w sumie myślące po niemiecku. No, a potem wojna, Dąbrowa Górnicza, getto. Max wraz z synem Otto do Auschwitz, potem Gross-Rosen, Theresienstadt. Reszta rodziny, czyli żona Maxa i pozostałe dzieci giną. Zaś Chaim, brat Maxa i zarazem tata mojej Ady, zostaje jakoś uratowany przez ojca starszej pani (z pierwszego odcinka o Adzie). Tu pojawia się pan Chlubek i Skrzyszów, gdyż Chaim tam jest ukrywany. Ojciec starszej pani ratuje też Adę (wyprowadza ją z getta w Sosnowcu). Ada jest w Rybniku, następnie u Chlubka w Skrzyszowie.

Małgosia, jak to prosto i łatwo teraz pisać. Ada tu, Ada tam. Ada u tego, Ada u owego. Ten jej nie chciał, ten ją zabrał, tamten nie mógł. Co ty byś zrobiła, gdybyś miała na szali swoje dziecko i dziecko żydowskie? Ja w duchu do siebie, odpowiadając na to pytanie: Poświęciłabym dziecko żydowskie, a ratowała swoje. Zrelatywizowałabym sobie ten wybór i ratowałabym własną córkę, a nie Adę.

(A ty czytelniku! Kogo byś ratował?)

Ja nadal w duchu do siebie: Ada u Chlubków nie mogła być zbyt długo, gdyż nie były to warunki odpowiednie dla małej dziewczynki (jakiś bunkier?, piwnica?, ziemianka?) i ze Skrzyszowa zabrał ją Niemiec – hydraulik Frenzel – bohater. Zabrał i przewiózł do Fünfteichen (dzisiejsze Miłoszyce w powiecie oławskim). To wiem z książki Otto. Tata Ady – Chaim zaś do końca wojny był u Chlubka. No właśnie. Chlubka… Jak znaleźć rodzinę tego kolejnego bohaterskiego człowieka. Kurde… może przez Dziennik Zachodni poszukam.

Ja pisząc pracę podyplomową na głupich studiach: Hmmm, jechać do tego Skrzyszowa i rozpytywać ludzie? Głupio tak. Czy jednak poprzez artykuł w prasie? No, musi być jakiś ślad. Ktoś musi coś pamiętać. Toż Skrzyszów, to nie Londyn, czy nawet Lądek. Dobra, kolejny raz Facebook. Pomagał już tyle razy, że może i tym razem będzie tą właściwą deską ratunku.

Ja wpisując na Fb: „Szukam potomków, czy też piątej wody po kisielu, rodziny Chlubków, mieszkającej w Skrzyszowie w trakcie II wojny”. Enter.

Ja już nie pisząc pracy podyplomowej: Kurcze, a jak ktoś się obrazi? Trudno. Choć mam nadzieję, że nie.

Plim (odgłos messengera Facebooka).

Wiadomość od koleżanki Żan: Twojego posta przesłałam do koleżanki, pracującej w gminie oraz ciotki działaczki. Jak kogoś znajdę dam znać.

Ja: Dzięki! (tu krótko wtajemniczam Żan o jaką historię chodzi)

Messenger od Żan: Zadzwoń do mnie.

Ja dzwonię, po wysłuchaniu opisu śledztwa, które zrobiła Żan i ciotka, na cały głos mówię: Kocham cię Facebooku! Kocham ciocie działaczki, nawet z równoległego świata!

Czas akcji: 26 luty 2017

Miejsce akcji: Akademia Humanistyczno-Ekonomiczna,Wodzisław, Rybnik

Występują: koleżanka Żan, inne kolegówny też broniące prace na głupich studiach, Akademia Humanistyczno-Ekonomiczna (przez przypadek), pan Stanisław, ja.

Ja (po obronie): Żan, powiedz mi to jeszcze raz, spokojnie, who is who, czyli co ciotka wyniuchała, a co znajoma z gminy?

Żan (przed obroną): Ciocia jest z tych zawsze zaangażowanych, pomagających i ciekawych świata. No i ona doszła do tego, że chyba jeszcze żyje prawnuczka Chlubka, ale jest w szpitalu. I na starość źle już słyszy.

Ja: Prawnuczka? W szpitalu? Na starość? Nie pasi.

(w międzyczasie kolegówny bronią się)

Ja: A może to córka tego Chlubka?

Żan: No… ja nie wiem, cioci mogło się coś pokićkać. Jak będę mieć telefon, pod który będziesz mogła zadzwonić, to dam ci znać.

Ja: Ok. Niesamowita sprawa, że tylu obcych i niezwiązanych ze sprawą ludzi mi cały czas pomaga 🙂

(wszystkie kolegówny się obroniły w międzyczasie – żegnaj AHE).

Następnego dnia.

Klik: SMS od Żan: Tel. (…), pan Stanisław (…), powołaj się na ciocię Urszulę (…), daj znać co ustalisz. Jestem ciekawa.

Ja dzwonię: Dzień dobry, nazywam się Małgorzata Płoszaj, tel. do pana dostałam od pani Urszuli… (lecę dalej z lajerą).

Pan w telefonie: Ale mama jest w szpitalu i źle słyszy, gdyby ją tam odwiedzać, to ciężko by było rozmawiać.

Ja: Wiem, rozumiem. Poczekam. Proszę mi tylko powiedzieć, czy mama jest córką Ludwika? Chlubka?

Pan w telefonie: Tak.

Pode mną się nogi uginają. Mam!!!

Ja: A który rocznik jest mama?

Pan w telefonie: dwudziesty… (reszty nie usłyszałam)

Ja w duchu: Czyli ona musi to pamiętać! Masakra! Mam! Mam świadka!

Ja do pana: Poczekam na powrót mamy ze szpitala i jeśli państwo pozwolą to przyjadę do Skrzyszowa.

Odkładam telefon.

Od momentu odłożenia telefonu głupia myśl mi drąży mózg. Adę też znalazłam, się nawet cieszyłam i wyszła z tego dupa, a raczej „rzić”, jeśli pamiętacie. Ostatecznie nie chciała rozmawiać. Co będzie, gdy teraz stanie się tak samo? Co wtedy wymyślę?

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Ada (odcinek 5) została wyłączona
23 lipca 2016

Ada (odcinek 4)

Od poprzedniego odcinka z Adą minęło trochę czasu, więc zanim przejdę do kolejnego przypominam o kim ten scenariusz napisany przez życie.

 ➡ Ada (trailer)  ➡  Ada (odcinek 1)  ➡  Ada (odcinek 2)  ➡  Ada (odcinek 3)

Odcinek 4:

Miejsce akcji: Rybnik

Czas akcji: wiosna 2016

Występują: syn starszej pani, ojciec starszej pani (pośmiertnie), Chaim Schwerdt (pośmiertnie), amerykański Chińczyk, moja koleżanka, pani tłumacz, ja.

Myję okna. Dryń, dryń. Dzwoni moja komórka. Odbieram.

Dialog:

Koleżanka: Cześć Małgosiu.

Ja: No hej 🙂

Koleżanka: Ty jakiś czas temu zajmowałaś się historią jednej Żydówki w Rybniku.

Ja: O którą chodzi, bo mam ich na tapecie sporo  :mrgreen:

Koleżanka: Tą, która była przechowywana w Rybniku w czasie wojny.

Ja (maksymalnie zdziwiona): A skąd Ty o tym wiesz?

Koleżanka: Już tłumaczę. Otóż niedawno, zupełnie przez przypadek, zgadałam się z kimś z mojej dalekiej rodziny na ten temat. To syn starszej pani, u której byłaś i z którą rozmawiałaś o tej dziewczynce. Ta pani zmarła.

Ja: Tak, wiem.

Koleżanka: No, to syn teraz niejako likwiduje mieszkanie po mamie i znalazł listy, które Cię mogą zainteresować.

Ja (już czując to lekkie podniecenie, które towarzyszy detektywom): Dziewczyno! Dawaj namiary na człowieka!

Koleżanka: Zaraz Ci poślę smsem.

Ja: Rewelacja! Dzięki za pamięć!

Dzwonię. Dialog drugi za 2 minuty.

Ja: Dzień dobry. Nazywam się… jakiś czas temu spotkałam się z pana mamą i ponoć znalazł pan coś, co dotyczy moich poszukiwań.

Syn starszej pani: Tak. Zaraz oddzwonię. Teraz jestem ciut zajęty.

Ja: Ok. Dziękuję.

Czekam jak na igłach na telefon. Mycie okien olewam.

Dryń, dryń.

Ja: Tak?

Syn starszej pani: Teraz już mogę mówić. Otóż znalazłem dwa listy adresowane do mojego dziadka. Listy, które wysłane zostały do niego przez Chaima Schwerdta pod koniec lat 60-tych XX wieku z Niemiec.

Ja: Chaima? Wiem o Maksymilianie, Otto, ale o Chaimie nic.

Syn starszej pani: Chaim to był brat Maksymiliana, a zarazem tata Ady.

Ja w duchu: No wreszcie! Wiem kim była Ada dla Maxa i Otto!

Syn starszej pani: Myślę, że najlepiej będzie, gdy się spotkamy i wymienimy swoimi informacjami. Przyniosę te listy.

Ja: Jasne. W takiej sprawie to mogę się spotkać o każdej porze dnia i nocy.

Czas akcji: za parę dni.

Miejsce akcji: Rybnik, miła kawiarenka.

Występują: syn starszej pani, ja oraz kilka klientek kawiarenki patrzących od czasu do czasu ze zdziwieniem i rozbawieniem na dwoje ludzi siedzących przy kawie i wpadających w zachwyt nad jakimiś kartkami.

Dialog:

Syn starszej pani: My to się chyba skądś znamy…

Ja: Też mi się tak wydaje. Ze szkoły?

Syn starszej pani: A gdzie chodziłaś do liceum? Do Hanki?

Ja: Tak. No jasne, znamy się z Hany 🙂

(Dalej dialog krąży wokół Hanki, więc nie jest istotny dla Ady).

Syn starszej pani wyciąga swoje odkrycia, a ja swoje zgromadzone karteluszki i informacje.

Syn starszej pani: U nas w domu o tej historii wiedziano, ale bez szczegółów. Teraz, przy okazji likwidowania mieszkania po mamie, znalazłem te dwa listy. Są po niemiecku. Mogę ci je na szybko przetłumaczyć. Listy napisał Chaim Schwerdt do mojego dziadka, prawdopodobnie po tym, jak dziadek zaczął szukać z nim kontaktu. Mam tu kopię listu, który dziadek otrzymał z urzędu w Regensburgu. Podano mu wówczas adres Chaima. Nie wiem o czym pisał dziadek do Chaima, ale mam jego odpowiedź. Wiem już dziś, na podstawie analizy tych listów, że w ratowanie Ady i Chaima byli zaangażowani jeszcze inni członkowie mojej rodziny. Dzwoniłem kilka dni temu do mojej kuzynki i była w szoku, gdyż w ogóle nie wiedziała o tym.

Ja (dotykając z szacunkiem listy i słuchając szybkiego ich tłumaczenia): Ale czy wynika z nich skąd się oni u nas wzięli? Znaczy się Ada i Chaim?

List Chaima

(Ja w duchu: muszę mieć swoje tłumaczenie tych listów i na mur kupię książkę Otto i Maschy Schwerdtów, jak znajdę wersję angielską, bo z wujka G. widziałam wielkie „G”).

google

Syn starszej pani: Nie wiem. Myślę, że dziadek miał jakieś wspólne interesy z Chaimem. Chyba znali się przed wojną. Tak wynika z listu. Może coś szmuglowali przez granicę, gdyż razem ich aresztowano. Z listu Chaima wynika, że Niemcy go bardzo okrutnie traktowali w więzieniu, w przeciwieństwie do dziadka. Ten miał lżej. Chaim napisał również, że dziadek mu obiecał uratować Adę. Potem jest parę zdań, z którymi się nie zgadzam, ale rozumiem, że przez Chaima przemawiała gorycz i pamięć o tym co przeżył. Chaima ukrywała m.in. moja rodzina i, nieznany mi z bliżej ktoś o nazwisku Chlubek, w Skrzyszowie. Chyba w jakiejś piwnicy, czy lepiance.

(Ja w duchu: to by pasowało do relacji Ady złożonej po wojnie w Yad Vashem).

Syn starszej pani: Daję ci ksera tych listów. Może coś więcej wyciśniesz tej historii.

Ja: Czy mogę to opisać na Szufladzie?

Syn starszej pani: Tak.

Ja po powrocie do domu: Wujku Google, teraz pomóż mi znaleźć angielską wersję  książki Otto Schwerdta i jego córki i to w miarę tanio. Amazon.com. Mam. Logowanie. Kupuję najtańszą. Gówno. Nie wysyłają poza USA. Szukam dalej. Jest, parę dolców droższa. Klik, następny klik, i jeszcze klik. Będzie do 3 miesięcy. Trudno, nie będę zamawiać w trybie ekspresowym, bo mnie na takie fanaberie nie stać, choć chciałabym od razu wiedzieć jak przeżył Chaim i Ada.

Chaim Schwerdt (2)

Ja do taty: Mam parę kartek do przetłumaczenia z niemieckiego. Możesz ktoś z twoich znajomych?

Tata: Załatwię.

Za 3 dni mam perfekcyjnie przetłumaczone listy Chaima Schwerdta, ojca Ady, wysłane do Polski w 1967 i 1968, no i mam bardzo pogmatwane myśli w głowie.

Otto Schwerdt (74)

Po dwóch tygodniach przychodzi z Illinois paczuszka wysłana przez Yinghai’a. „Gdy Bóg i świat spał”. Ja tej nocy nie śpię. 110 stron łykam bez kombinowania, że nie każde angielskie słowo jest mi znajome.

Już wiem. Może nie wszystko, ale bardzo dużo. Wiem ilu ludziom moja Ada zawdzięcza życie. Ale o tym w następnym odcinku.

 

 

 

 

 

 

 

Kategoria: Judaika, Rybnik | Możliwość komentowania Ada (odcinek 4) została wyłączona
5 czerwca 2016

Gojka na cmentarnym szlaku

Już dziś późnym wieczorem moja ukochana chwałowicka hałda. Przede mną jeszcze w niedzielę kilka niezaliczonych z powodu szabatu miejsc i wsiadam w Rzeszowie do busa, który mnie zawiezie do Kato  :mrgreen: Dzisiejszy odpoczynek na sympatycznej agro w Brzozowie pozwolił mi zregenerować siły i przede wszystkim nerwy. Przesyt tematyką żydowską przypomniał mi, że trzeba iść też do jakiegoś kościoła, czy poszukać lokalnych Nepomuków.

DrogaJednak 6 dni z rzędu w aucie z jednym upartym facetem, to ciut za dużo. Do tego 2 dżipiesy (jeden gadający po hebrajsku, odpadający co chwilę od szyby, drugi angielskojęzyczny wbudowany w Passacie, pokazujący kompletnie inną drogę), radio rfm, z beznadziejnymi prowadzącymi rozdającymi kasę, pipczące alarmy przy cofaniu, zbliżaniu się do przeszkód, itp., kartki na kolanach, mapa, belątające się dwie komórki, wychodzenie z auta co chwilę by pytać o to, gdzie tu kiedyś był cmentarz żydowski, do jedzenia jedynie kabanosy, a do picia cola – to jednak bardzo męczące. Nie wspomnę o przedzieraniu się przez chaszcze, pokrzywy, błota, wspinaniu na góry i w upale i deszczach. Trzymanie kamery, robienie zdjęć, codzienne tłumaczenie na noclegach, że gość prosi, by jajka były przygotowywane na specjalnie przywiezionej patelce (z całą resztą mieszaczek, myjek, mątewek), proszenie by gospodarze wsio wywalili z zamrażalnika, bo on tam musi wsadzić te swoje zamrożone koszerne mimry, siedzenie do nocy i dyktowanie opisów tego co widzieliśmy, branie na klatę „opierdolów”, gdy gość odmawia płacenia za wejście do synagogi. Tłumaczenie z polskiego na angielski i odwrotnie, tłumaczenie ze słowackiego (!) na angielski i na to wszystko przez cały dzień „smola” i „jamina”, czyli „turn left” i „turn right” kiedy zwykła mapa lepsza, no ale co tam dla niego mapa, skoro jest nawigacja 👿 No i wieczorne wyciąganie kleszczy, co nie jest proste, gdy robi się to samemu. Niestety tym razem, mimo ciągłego obsikiwania się, nie uchroniłam się przed pieronami.

No to się wygadałam  😆  A teraz mały skrót z mijającego tygodnia.

„Zaliczyliśmy”, bo tak to należy nazwać, 38 cmentarzy żydowskich (w tym dwa słowackie), kilkanaście synagog i grobów masowych.

Niedziela (29.06.2016). Rzeszowskie lotnisko nie powiem – całkiem, całkiem. W oczekiwaniu na gościa nawet mogłam wysłuchać mszy, co wydało mi się ciut jednak kuriozalne jak na halę przylotów. Zero turystów za to modły na full.

Rzeszow lotnisko (1)

Po przylocie Meira, odebraliśmy nówkę Passata. Łooo matko, co za straszne auto. Im więcej przycisków i ciulstw tym chyba gorzej dla pasażera i kierowcy. Zanim ustaliliśmy jak się zmienia klimę, to walił na mnie strumień arktycznego powietrza przez 2 godziny. Potem odbieranie mrożonek koszernych. Mały cyrk, bo nie było wiadomo kto je miał przechować. W końcu są. Gdy ujrzałam zasyfione pudło to wiedziałam, że nie tknę tego za Chiny.

1 Ostoya (7)

Wyruszamy w drogę. Raniżów – cmentarz w chaszczach, jedynie dwie podstawy nagrobków. Potem Kolbuszowa – synagoga i cmentarz wraz z grobem masowym.

1 Kolbuszowa (77)

Jedziemy dalej – Majdan Królewski. Błądzimy przez 40 minut po lasach. Niby miał być w odległości 200 m od oczyszczalni ścieków. Oczyszczalnia jest w lesie. Ani ducha w pobliżu. Już powoli rezygnowaliśmy kierując się do auta, aż tu nagle podjechał Gucio  😉 czyli lekko rozluźniony z powodu niedzieli sympatyczny pan na rowerze. Zaprowadzi nas. Ja pierdziu…. Kilometr w las. Bez Gucia byśmy tam nigdy nie trafili. W trakcie drogi Gucio mi całe swoje życie opowiedział 😉 Fajny gość. Robi się późno. Rezygnujemy z Radomyśla Wielkiego – jutro do niego wrócimy. Czas na nocleg. W motelu odmawiam mrożonek koszernych argumentując tym, że mam jeszcze kanapki z domu.

Poniedziałek (30.06.2016). Rano lekkie przeplanowanie trasy i wyruszamy do Sędziszowa Małopolskiego.

Planowanie

Na cmentarzu w Sędziszowie pokrzywy po moją pachę. Przedzieranie się przez ponad hektarowy cmentarz, by odszukać grób masowy, to było niezłe wyzwanie.

Sedziszow Malopolski (26)

Potem Dębica. Zadbany, ukwiecony i pełen zapachów cmentarz. No i trele wszystkich możliwych ptaszków, choć obok bloki. Pięknie.

Debica (43)

Z Dębicy wracamy na północ do Radomyśla. Błądzenie. W końcu trafiamy na cmentarz w lesie. Smutnie, bo nikt o tym miejscu nie pamięta.

Radomysl Wielki (34)

Potem Pilzno, niesamowity Brzostek…

Brzostek (5)

…i w planach Jodłowa, której cmentarz jest na takim leśnym zadupiu, że czułam, iż z powodu nadchodzącej burzy ja z niego zrezygnuję. Poza tym byłam tam już kiedyś i parcia nie miałam. W las wjechaliśmy. Ja wyjścia odmówiłam, Meir wyszedł i nawet kombinował, czy Passatem nie podjeżdżać dalej błotnistą drogą dla traktorów, ale chyba rozsądek zwyciężył. Pojechaliśmy do Ryglic. Mimo deszczu cmentarz zachwycał.

Ryglice (45)

Z Ryglic ruszamy do Ołpin. Wjeżdżamy na górę pod cmentarz pierwszowojenny o numerze 34, za którym jakieś 500 m miał być żydowski. Passat pipczy cały czas, bo chyba boi się, że nie wyjedziemy z tych błotnistych pól. Przed nocą zostaje nam jeszcze Rzepiennik Strzyżewski, potem mogiła zbiorowa w Lesie Dąbry (bardzo przygnębiające miejsce)…

Rzepiennik Strzyzewski i Las Dabry (39)

… i na końcu dnia (ja już siedzę cicho, bo padam) cmentarz w Tuchowie, o którym wiem, że jest niedostępny, bo trzeba przechodzić przez czyjąś posesję. No i niczego na nim już nie ma. Meir się upiera i wjeżdżamy kobicie na plac. Zje… dostałam ja, bo on po polsku ni hu hu. Przepraszam, tłumaczę, stroję te swoje zwyczajowe miny. W końcu pani dała się udobruchać i już nie jest zła, że naruszyliśmy jej mir domowy o tak późnej porze. Przed nami szukanie agro na wysokiej górze. W końcu je znajdujemy,  a tu nie ma gospodarzy, bo musieli nagle pojechać do szpitala po syna. Ten wkurzony, bo rozmrażają się koszerne mimry a zamrażalnik w kuchni pełny. No i on głodny. A ja to niby nie? Przestawiam wsio w zamrażalniku i już w głowie przygotowuję co powiem ludziom jak wrócą do domu. Na szczęście są tak cudowni i mili, że nie przeszkadza im nic.

Następnego dnia, czyli we wtorek (31.05.2016) mam taki widok z okna.

 Agro Filipowka (1)

Śniadanie, zabieramy mrożonki i w drogę. Najpierw Bobowa. Podjeżdżamy pod synagogę i już czuję, że będą problemy.

Bobowa (10)

Klucze u pana fryzjera. Pan fryzjer miły, ale pokazuje jakąś kartkę po hebrajsku (niby certyfikat), że należy się kasa. I to w dolarach. A certyfikat od rabina z NY. Niby. Meir nie da ani grosza. Od fryzjera słyszę jacy to Żydzi pazerni i dusigrosze, od Meira jak to Polacy chcą na Żydach zarabiać. Przybieram postawę kaczki, po której spływa. Na odchodnym pan fryzjer mówi, że cmentarz też zamknięty i on ma klucze, a ja mu puszczam oko, że i tak wlezę, bo wiem, gdzie jest dziura  😉

Bobowa (8)

Na cmentarz się dostaliśmy, ale do ohelu nie. Mnie nie zależało, Meir biadolił i przez cały dzień potem fanzolił o fryzjerze. Mógł zapłacić, to byśmy klucze dostali 😉 Widoki zachwycały.

Bobowa (25)

Jedziemy do Grybowa. Najpierw synagoga, a potem cmentarz. Na takiej kępie! Upał a my się przedzieramy (każdy inną drogą, bo nie wiadomo która była właściwa) przez ostrężnice i pokrzywy. Serce mi wali jak młot. W końcu docieram i cmentarz mnie nie dopuszcza do siebie. Zakluczony, płot na 2 metry, szpiczaty, zarośnięty, dziur brak. Widać, że kłódy nikt nie otwierał przez lata. Nie lubię takich kirkutów.

Grybow (19)

Schodzimy z góry i dalej do Łabowej. Tam od razu widać, że cmentarz jest pod opieką miasta, a nie gminy żydowskiej. Wsio wykoszone, opisane, otwarte.

Labowa (27)

Następne miejsca, czyli kirkut w Krynicy Zdroju…

Krynica Zdroj (23)

oraz Muszynie też zadbane i dostępne.

Muszyna (26)

Przed nami jeszcze Gorlice, w których już nie polazłam do ohelu i przy nadciągającej burzy – Biecz. Nocleg mamy na kompletnym zadupiu w dawnej stanicy WOP. Do nocy dyktuję opisy miejsc, uspakajając swoje nerwy Jolkami, bo Meirowi się laptop trup co 5 minut zawiesza, a przez uparty charakter nie przyjmuje moich argumentów, że pisanie ręcznie będzie szybciej. Dodam, że pisze 1 palcem, i każda rzecz była opisywana w dwóch językach. Skończyliśmy o północy.

Schronisko Hajstra (2)

Środa (1.06.2016). Po noclegu w schronisku Hajstra (polecam tym, którzy chcą pomieszkać w miejscu bez sieci komórkowych, internetu za to po takim niebem, że hej) wyjazd w kierunku Słowacji. Czasem udaje mi się ustrzelić z auta jakieś prawosławne cudo – jak tą cerkiew św. Jana Złotoustego we wsi Polany.

Cerkiew sw.Jana Zlotoustego wies Polany (1)

Jedziemy do Niznego Hrusova, gdyż tam urodziła się mama Meira. No a ja mam tłumaczyć ze słowackiego. Nie dociera do niego, że to inny język. Dla niego brzmi jak polski i tyle. Domu rodzinnego już nie ma, ale udało nam się znaleźć ludzi, którzy są potomkami sąsiadów tej rodziny żydowskiej. Nota bene przed wojną żyły tam tylko 4 rodziny żydowskie. Spędzamy w tej wsi z pięć godzin. Poznajemy Jara, którego tata znał mamę Meira, a który jest potentatem we wsi i handluje antykami oraz obrazami na całym świecie.

Nizny Hrusov (22)

Jaro oprowadza nas po swoich włościach, pokazuje obrazy – m.in. Warhola, prowadzi na dwa cmentarze żydowskie i w pewnym momencie mówi, że cmentarze wymagają odkrzaczenia, że można by zrobić jakiś projekt itp. Meir podchwytuje temat. Oczywiście. Niech wieś słowacka to zrobi. No to mu mówię, że skoro na jednym z tych cmentarzy są pochowani jego przodkowie i on jest jedynym potomkiem Żydów z tej wsi, to powinien pomóc. A ten mi strzela tekst, że to nie jego interes tylko tej bidnej wsi słowackiej i Jara, bo on jest biznesmenem. No ch… mnie trafił. Sorry za te przekleństwa, ale Meir w tym dniu mnie mocno wyprowadził z równowagi. W Passacie było ostro. Nawet bardzo ostro. Nie docierało do niego nic. W końcu przybrałam ponownie postawę kaczki, po której spływa i zrobiłam se zakluk zakluk.

Agro mieliśmy zamówione pod Jaśliskami, więc jeszcze przed noclegiem postanowiliśmy zaliczyć kirkut w Jaśliskach. Wiedziałam, że tam niczego nie ma i że swego czasu Stowarzyszenie Magurycz uratowało wiele macew z tego kirkutu. Zostały one złożone w jakimś magazynie. Były z nimi problemy, jakieś włamania, policja, cuda na kiju. Było to lata temu. No i niestety powiedziałam o tym Meirowi. A mówi się, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, a ja taka nadgorliwa i pochwaliłam się niepotrzebnie tą wiedzą. Gdy wróciliśmy z tego cmentarza, rozpakowaliśmy się (wraz z mimrami) Meir nagle mówi (była tak godz. 18.30): Kto zarządza tą miejscowością?. No to mówię: Wójt. Kto to wójt? Tłumaczę kim jest wójt. On na to: Jedziemy do tego wójta, bo on powinien te macewy ratować. Spokojnie, choć już czuję jak krew mi zaczyna szybciej krążyć, tłumaczę że o tej porze urzędy w Polsce nie pracują. On: a może jest jakaś sekretarka. Ja z pozą kaczki: Ok. Ja mogę jechać do urzędu gminy za 1 minutę. Wsiadamy do Passata i jedziemy pod UG. Z uśmiechem ostatniej złośliwej zołzy mówię: Tu jest urząd gminy – idź sprawdź, czy jest tam jakaś sekretarka. Nie wychodzę nawet z auta. On tam idzie, wali w drzwi. Liczę w duchu do 20. Wracamy na agro. W końcu trzeba znowu spisywać co widzieliśmy. Po pół godzinie od powrotu, mój ortodoksyjny gość przychodzi do altany i pyta, czy mi zrobić kawę. Hahahahahaha. Dotarło do łaba, że jestem zła jak osa. A nawet całe stado os. Dostaję kawę pod nos.

Czwartek (2.06.2016) W planach Bieszczady. O rana leje. Przysięgam sobie w duchu, by już się nie wykazywać nadgorliwością. Pierwszy po drodze cmentarz w Woli Michowej. Wiem, że można tam łatwo dotrzeć poprzez stadninę koni, choć wymaga to dyplomacji, gdyż właścicielka nie chce przepuszczać i są złe psy. Oficjalne dojście jest bardziej uciążliwe i cmentarz raczej nie jest dostępny w deszczu. Podjeżdżamy pod ledwo widoczną tabliczkę z napisem „cmentarz” i pokazuję Meirowi drogę przez rwący potok. Pokazuję też górkę i chaszcze. Z nieba leci ściana deszczu. Uprzedzam od razu, że ja nie idę. Ani słowa o możliwości proszenia o przejście przez prywatną posesję. Meir kombinuje nad potokiem, a to tu, a to tam. W końcu wraca do Passata. Odhaczam Wolę Michową w notatkach – niezdobyta.

Cisna (2)A potem już deszczowe Bieszczady i wspomnienia.

Spośród wielu bzdur 
Które niosą stada chmur
Ja lubię deszcz 
Deszcz w Cisnej
Z każdą większą kroplą dżdżu 
Coraz lepiej jest mi tu
Kiedy deszcz 
Deszcz w Cisnej
Koła aut się ślizgają
Wycieraczki smutno w deszczu łkają
Kropel głuchy rytm 
Stuka w moje drzwi 
Pasjans, który stawiam dziś od rana
Znów nie wyszedł mi.

Lutowiska.

Lutowiska (18)

Baligród

Baligrod (40)

Bukowsko, do którego ja nie doszłam, a Meirowi cmentarz pomógł odnaleźć Bóg. Przynajmniej tak mi powiedział.

Bukowsko (9)

Nie doszłam też do cmentarza w Nowotańcu, gdyż dojście było przez pola otoczone elektrycznymi pastuchami, a dla mnie kopnięcie przez prąd byłoby raczej niewskazane. Zdrowie ważniejsze.

Nowotaniec - Wola Sekowa (10)

Przy zdobywaniu cmentarza w Tyrawie Wołoskiej Meir musiał się przemóc i podać mi rękę, bo bym zaliczyła gliniastą glebę. Pod koniec dnia jeszcze był Brzozów, a w nim i cmentarz i mogiła zbiorowa i przed noclegiem Jasielnica Rosielna.  No i okazało się, że komplikuje się mój nocleg w centrum Chasydzkim. Niby mogę tam spać, pokój dla mnie będzie, ale nie mogę wnieść swojego żarcia, nie będę mogła korzystać z komórki, ani internetu. Uznałam, że smolę poznawanie kultur i załatwię sobie agro. W drodze na nocleg zobaczyłam takie cóś:

P1630296

Piątek (3.06.2016)

Piątek był dniem synagog.  One były na pierwszym planie, choć i zaliczaliśmy kirkuty. Najpierw Niebylec.

Niebylec (17)

Kolejna zachowana bożnica w Strzyżowie – obecnie biblioteka. Zresztą tak jak w Niebylcu i Czudcu.

Strzyzow

Potem Czudec, gdzie dwie uprzejme panie oprowadziły nas po mini izbie pamięci i pokazały wszystko co było ważne – łącznie z uratowanymi macewami.

Czudec (13)

Czułam, że dzień będzie krótki, bo Meir musi się przygotować do szabatu. Już chciał zjeżdżać do Dynowa, przedtem zawożąc mnie na agro do Brzozowa, ale tym razem ja go zmusiłam do jeszcze jednego cmentarza. I to takiego trudnego do zdobycia. Błażowa. Ja już się tam kiedyś nieźle zafuczałam, tym razem Meir dyszał jak lokomotywa.

Blazowa

Brzozow

Gdy dotarłam na agro u pani Eli padłam. Piątkowy wolny wieczór! Cała sobota wolna! Nieważne, że Brzozów to malutkie miasteczko. Ważne, że była jedna restauracja, w której zamówiłam byczy kotlet z frytami. No i były Nepomuki. Odespałam te 6 dni. Jeszcze niedziela i dom. W niedzielę parę miejscówek, z których na pewno musimy być w Markowej i w Pruchniku. Ten ostatni bowiem jest związany z moją Adą, której historię zatrzymałam w pewnym momencie, ale do której wrócę.

Idę spać. Upyprane welury i adidasy spakowane.

Bukowsko (16)

14 maja 2016

Ada (odcinek 3)

P1310471Miejsce akcji: gdzieś na Europą w klaustrofobicznym samolocie tanich linii lotniczych

Czas akcji: rok po ostatnim odcinku – luty 2016

Występują: ja, mój tata, załoga tanich linii lotniczych

Ja w duchu odmawiająca, jedną za drugą, Zdrowaśkę; maksymalne napięcie wszystkich mięśni, bezwład nóg, strach obezwładniający każdy fragment mojego ciała i myśli. Dobrze, że mam spisany testament.

Tato wyluzowany z pozoru, ale na pewno też zamartwiający się powodem, dla którego lecimy do Anglii, czyli pogrzebem swego najstarszego brata. Rozwiązuje krzyżówki i udaje kolo-luzaka, bym przeżyła lot samolotem, którą to maszyną z definicji nie latam, a jeśli już mi się zdarzało w przeszłości, to tylko wstanie nietrzeźwości. Tym razem nie wchodzi to w rachubę, gdyż wykluczają to niewłaściwe prądy przeskakujące w moim mózgu.

Dialog:

Tato: No widzisz, już wystartowaliśmy.

Ja: Nic nie mów!

Tato: No przecież wiesz jakie są statystyki. Więcej ludzi ginie rocznie w samochodach niż w samolotach.

Ja (wyciągając książkę): Możesz nic nie mówić! Sranie w banie ze statystykami. W aucie to masz szanse, tu nie.

Tato: O! Popatrz już przedarliśmy się przez chmury. Jaki piękny widok.

Ja: W dupie to mam. Sam se  patrz na to skrzydło. Na pewno z niego zaraz nity odpadną. Nie mówiąc o tym, że się mogą na nas zamachnąć. Tu się wszystko telepie. Ten samolot to trup jakiś. PeKaeS chyba.

Tato: Może chcesz kanapkę?

Ja: Nie chcę. Pilnuję czasu, by połknąć tabletkę, bo jak Ci tu dostanę z nerwów ataku epi, to będzie awaryjne lądowanie.

Tato: Eee, przesadzasz. Histeria i tyle.

Ja w duchu: Muszę się na czymś skoncentrować. Nie mogę patrzeć non-stop na przechodzący personel i nie mogę analizować, czy coś złego się dzieje, bo faktycznie zaraz mnie tu coś chwyci. Popijam Depakine łykiem mineralki i otwieram, zabraną na szybko z domu, książkę na pierwszej lepszej stronie. Czytam i kompletnie do mnie nie dociera co czytam.

ksiazka w ktorej jest o Adzie

Tato: Co czytasz?

Ja: Co ja mogę czytać? O Żydach. Magda mi na podróż kazała wziąć jakąś książkę o Holokauście, bym mogła sobie w każdej chwili lotu myśleć, że w getcie było gorzej.

Tato: A co ma do tego getto?

Ja: Zawsze jej tak mówię, gdy to ona piętrzy problemy, które napotyka. Od lat w takich momentach jak lajera* gadam: Pomyśl, że w getcie było gorzej. Odbiła mi piłeczkę. No to wzięłam książkę Barbary Engelking, którą mam pożyczoną (nota bene od ponad roku) od koleżanki.

Tato: I o czym to jest?

Ja: O Polakach, którzy nie pomagali, donosili, o Żydach, którzy szukali pomocy, ginęli i takie tam. Dołujące.

Tato: No to czytaj.

Steward: Zbieramy zamówienia na ciepłe posiłki i napoje.

Ja w duchu: Chyba by ich nie zbierali, gdyby ten samolot się już psuł.

Wracam do czytania bez zrozumienia. Kartka za kartką, nazwiska, daty, miejscowości. Kiwam się jak Żyd przy modlitwie, ciasno, nogi puchną. To jest wbrew prawom fizyki, by taka góra żelastwa mogła latać tak wysoko.

Tata: No i jak książka? Jak się czujesz?

Ja kłamiąc: Spoko.

Ja w duchu: No ku… mać, niech się zajmie tymi krzyżówkami, a nie pyta co 5 minut, jak się czuję. Źle się czuję i tyle. Wodzę oczami po literach. Przerzucam dalej kartki bez myślenia.

Gdzieś na Niemcami.

Następna kartka. Czytam: Gdy zmniejszały się napięcie i strach pojawiały się równie trudne do zniesienia monotonia, nuda, bezruch i konieczność „trwania bez istnienia”. 

Ja w duchu: No widzisz Małgosia. Strach i napięcie ci towarzyszy. Ale trwasz z istnieniem. Czytam szybko dalej, bo w następnym zdaniu widzę słowo „Ada”. Ada Schwerdt. Ja pinkolę (w duchu było inne słowo). Moja? Moja Ada? Czytam: Wspominała o tym w swojej relacji na przykład Ada Schwerdt, która ukrywała się wraz z ojcem w piwnicy u chłopa Chlubka we wsi Rybniki: >>Ojciec mój miał ze sobą swoją fajkę i nauczył mnie palić. Siedziałam całe godziny w kącie ciemnej zawsze izdebki, paliłam fajkę i obserwowałam unoszący się pod sufit dym<<. Opada mi niepokój związany z lotem i zaczynam analizę tych zdań i przypisu. Już w końcu myślę racjonalnie. Przypis jest następujący: Ibidem (tu chodzi o Yad Vashem), O3/1267, Relacja Ady Schwerdt, brak dokładnej lokalizacji miejscowości, prawdopodobnie chodzi o wieś Rybniki, koło Białegostoku, w gminie Wasilków.

przypis

Ja cię kręcę! Przecież ja to już raz znalazłam w Internecie, ale odrzuciłam ten wątek poszukiwań Ady, uznając za niewłaściwy z powodu tej wsi Rybniki! A to jest ten trop! Nie może być inaczej. To na 99% jest moja Ada. Kompletnie zapominam, że lecę samolotem.

Steward: Czy może pani coś podać?

Ja: Nie dziękuję.

W duchu: Masakra! Dlaczego ponad dwa lata temu, gdy to znalazłam w sieci tak mnie zaćmiło, że olałam kompletnie taką informację? Dla małej dziewczynki Ady Rybnik i Rybniki to było to samo. Po latach, w trakcie spisywania jej relacji w  Yad Vashem po prostu doszło do literówki (zrozumiałej) i tak to poszło w świat. Barbara Engelking przeprowadzając kwerendę w archiwach Yad Vashem i szukając zeznań o Żydach ukrywających się na wsiach uznała, że chodzi o okolice Białegostoku. Poza tym według relacji starszej pani, Ada była również w Skrzyszowie, a to jest wieś. Dla Ady po wojnie Rybnik i Skrzyszów, to był jeden pieron, czyli wsio rawno. Małgosia, ale tu jest kolejny trop. Był jeszcze tata Ady! Max? No nie! Takie odkrycie na granicy Niemiec i Morza Północnego na wysokości tylu tysięcy metrów! Kurde, że też nie mogę tu włączyć komórki, by sieć jeszcze raz przegrzebać. A Chlubek? To nasze śląskie nazwisko. Już wiem, że na 100% chodzi o moją Adę. Nie ma mowy o dwóch Adach, to nie może być zbieg okoliczności. I co z tym tatą Ady? Starsza pani nie wspominała o tacie. Tata też był u nas na Śląsku? To nie mógł być Max, bo ten był w Auschwitz. Otto wykluczyłam ostatnio jako za smarkatego. Uspokojone prądy w mózgu pozwalają na formułowanie logicznych pytań i odpowiedzi. Jestem wreszcie sobą. Detektyw. Jak w moich ukochanych kryminalnych zagadkach CSI Las Vegas.

Steward: Prosimy zapiąć pasy.

Ja w duchu: No i musiał przypominać, że jesteśmy w powietrzu.

Tata: Chyba Anglię już widać.

Ja: I niech ją widać. Czuję, że się obniżamy. Uszy mam zatkane na maksa, a silniki tak ryczą, że chyba są zepsute.

Tata: Nie są zepsute. Hamowanie. Zaraz będziemy wchodzić w chmury.

Samolotem telepie, turbulencje. Ściskam rękę taty, że aż jest sina. Widać ziemię. Samolot się przechyla na jeden bok. Chyba zaraz umrę. Prostuje się. Robi rundę nad lotniskiem.

Ja w duchu: Teraz to już to możemy spadać. Zawsze jakieś szczątki odnajdą i choć grób zrobią. Najgorzej nad morzem.

Dup. Koła dotykają pasu startowego. Wylądował. Ufff. Chowam Adę do torebki. Dzięki Ada, pomogłaś mi przetrwać 3/4 lotu. Nawet nie wiesz ile mi siły dałaś.

Steward: Proszę państwa. Wylądowaliśmy na lotnisku w Stansted. Temperatura wynosi 2 C. Za chwilę będą państwo mogli włączyć komórki.

Ja: Za chwilę se włącz komórkę. No i załóż szalik. Zimno tu. I nie zapomnij torby. Krzyżówki Ci spadły. Tatuś powoli, ludzi wychodzą. Tu nie trzeba się pchać. Trzymaj się mnie blisko. Nie chcę byś się zgubił.

Tata: Ja jej nie wyłączałem nawet. Mam szalik. Nie niańcz mnie. Jestem dorosły.

Ręce mi opadają na te słowa. Dorosły, który zabrał szliczunieczek, komórki w samolocie nie wyłączył, choć 4 razy mu mówiłam. Teraz ja przejmuję dowodzenie. Tu mnie już epi nie dopadnie. Jestem w  mojej drugiej ojczyźnie – w Anglii. Tu mieszkają moi anglojęzyczni kuzyni, tu spędzałam swoją młodość, przeżywałam cudowne chwile, gdy PL była za żelazną kurtyną, tu mieszka mój najstarszy kuzyn, którego zawsze traktowałam i traktuję jak brata i tu pożegnam mojego ukochanego wujka, którego Wehrmacht zabrał spod chwałowickiej hałdy w 1943, a Anders osiedlił w Ipswich w 1946. Idziemy kilka kilometrów przewiązkami, by dojść do tłumu czekającego w kolejce na oficjalne wkroczenie na teren UK. Patrząc na to dochodzi do mnie, że to już chyba nie jest moja Anglia. O samolocie powrotnym pomyślę za parę dni. Ada i inni będą ze mną i dam radę, wiedząc, że oni mieli gorzej. Na razie muszę w tym tłumie pilnować dziadka (taty). To nie będzie dla niego łatwy pobyt.

Za pół godziny wpadamy w objęcia Marka i przestawiam myślenie na angielski język.

Anglia (1)

Wbrew pozorom to nie koniec opowieści o Adzie, więc już zapowiadam, iż to „be continued”.

balkon

*Lajera to po śląsku katarynka.

 

(Pisane na balkonie w przepięknych okolicznościach przyrody, mimo zalegającej mgły nad pobliską hałdą, po której jeżdżą spychy i mimo zimna jednego ze świętych)

 

Kategoria: Judaika, Rybnik | Możliwość komentowania Ada (odcinek 3) została wyłączona
7 maja 2016

Ada (odcinek 2)

Miejsce akcji: Rybnik

Czas akcji: grudzień 2013

Występują: ja, Gmina żydowska w Regensburgu (wirtualnie)

Ja w duchu: Tłumacz Google jest masakryczny. Że też nigdy mnie nie ciągnęło do niemieckiego.

Spisuję na kartce to, co mi podpowiada Internet: Otto Schwerdt urodził się w Braunschweigu w 1923. Jego rodzina przeniosła się do Polski w 1936 r. Mieszkali w Katowicach. Był wywieziony do Auschwitz. Max (chyba jego ojciec) też był. Po wojnie osiedlili się w Regensburgu. Max poślubił Rachelę. Max zmarł w 1955 r. Mieli córkę Cilly.

notatki

Ja w duchu: Z durnego tłumaczenia niemieckich stron wynika, że cała rodzina zginęła, więc kim była dla nich Ada, która nosiła to samo nazwisko? Dlaczego ja po niemiecku umiem tylko „Hände hoch!”? I jeszcze te prawa autorskie. Przez nie widzę tylko fragmenciki książek, co mnie jeszcze bardziej prowadzi do ślepych zaułków.

Dalej spisuję dane z sieci: Jakaś Ada Schwerdt jest opisana w książce Barbary Engelking „Jest taki piękny słoneczny dzień. Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-1945”

Ja w duchu: Ale to chyba nie ona, bo nie zgadza się miejscowość. Podane są Rybniki. Poza tym książka jest o Zagładzie Żydów na wsiach, a Rybnik (nawet jeśli by przyjąć pomyłkę w nazwie) od wieków nie był wsią. W dodatku te Rybniki są w gminie Wasilków pod Białymstokiem. To nie ten trop.

Ze dwadzieścia okien na laptopie otwartych.

Spisuję: Otto Schwerdt zmarł nagle w Regensburgu w 2007 r. Był przez lata przewodniczącym gminy żydowskiej. Napisał książkę wraz ze swą córką.

W duchu: Ada nie mogła być córką Otto, bo był za smarkaty przed wojną. Nie ma wyjścia. Muszę napisać do gminy w Regensburgu.

Piszę: Nazywam się bla, bla bla i lecę z całą historią. Wyślij. Poszło. Wsadzam zapiski do koszulki i do segregatora pod „S”.

__________________________________________________________________________

Miejsce akcji: Rybnik

Czas akcji: styczeń, luty 2014.

Występują: ja, gmina żydowska w Regensburgu (wirtualnie), Cilly (wirtualnie) oraz ADA

Plim plim. Mail. Otwieram.

Dialog mailowy

Gmina żydowska w Regensburgu: Szanowna pani, niestety Otto Schwerdt nie żyje, ale może pani napisać do jego córki Maschy, która była współautorem jego książki. Podajemy adres mailowy. Z pozdrowieniami.

Ja: Szanowni Państwo, niezwykle dziękuję za ten kontakt. Również serdecznie pozdrawiam.

Ja do Maschy: Szanowna pani… bla bla dalej opowieść o starszej pani, która twierdzi, iż w jej domu była przechowywana Ada. Mam nadzieję, że jeśli ta opowieść jest prawdziwa, to Ada żyje i zechce się podzielić swoją historią. Pozostaję z szacunkiem.

Po jakimś czasie.

Plim, plim. Mail otwieram.

Cilly: Dear Madame Ploszaj, I am the ant from Mascha Schwerdt. You sent an e-mail to her. As she was a long time in Thailand, we can only now anser youer  questions. The story about Ada is true.  I am the doughter of Max and Rachela Schwerdt and the sister of Otto Schwerdt. Untill later………….Cilly Schwerdt. (Tłumaczenie: Droga pani Ploszaj. Jestem ciocią Maschy Schwerdt. Pani jej posłała maila. Ponieważ była ona przez długi czas w Tajlandii, możemy dopiero teraz odpowiedzieć na pani pytania. Historia Ady jest prawdziwa. Jestem córką Maxa i Racheli Schwerdt i siostrą Otto. Tyle na razie, Cilly Schwerdt.)

Ja przy kompie: YES! YES! YES! Historia Ady jest prawdziwa!

Za dwa dni plim, plim. Mail. Otwieram.

Cilly: Szanowna pani. W krótkich słowach postaram się dziś odpowiedzieć na pani pytania. Tak, Ada żyje, mieszka w Tel-Avivie. Zadzwonię do niej w ciągu tygodnia i spytam, czy mogę dać pani jej numer telefonu, tak by pani sama mogła z nią porozmawiać. Również poproszę o jej email, którego nie mam. Ada zna język angielski, więc będziecie mogły porozmawiać. Moja mama Rachela mieszka w Regensburgu, ma obecnie 89 lat. Dziś do niej dzwoniłam i potwierdziła mi, że Ada była w Rybniku. Teraz kilka słów o mnie… (to pomijam – Małgosia). Cieszę się, że mogę komuś pomóc w poszukiwaniu wiedzy o mojej rodzinie, ponieważ to były ważne dla nas wszystkich sprawy. Oddana, Cilly.

Ja do Cilly: Droga Cilly, tak się cieszę, że Ada żyje! Uwielbiam takie wspaniałe wiadomości. Powiedziałam to natychmiast mojemu tacie, który zadzwoni do starszej pani, by jej przekazać, że Ada żyje. Z niecierpliwością czekam na następne wieści i jestem niezwykle wdzięczna za pani pomoc. Bardzo, bardzo dziękuję, Małgosia.

Następnego dnia

Plim, plim. Mail. Otwieram, patrząc z przerażeniem na temat listu: Sorry!

Cilly: Droga Małgosiu, naprawdę bardzo mi przykro, ale muszę Ci powiedzieć, że dziś zadzwoniłam do Ady i ona nie chce rozmawiać na temat tych strasznych lat. Tak więc musimy uszanować jej decyzję i ona ma nadzieję, że to zrozumiemy. Ja rozumiem, bowiem wiem o tym od mojej mamy. Przesyłam najlepsze życzenia, Cilly.

Ja do Cilly: Droga Cilly, rozumiem i szanuję jej decyzję. Chciałabym poznać jej historię, ale jeśli Ada nie chce o tym mówić, to ja nie mam prawa dalej pytać. Być może któregoś dnia Ada zmieni zdanie i zechce mówić. Ludzie powinni dowiadywać się o takich złych rzeczach, by nigdy więcej już do nich nie doszło. Dziękuję za wszystko. Przekaż Adzie i jej rodzinie najserdeczniejsze życzenia ode mnie. A jeśliby kiedyś jednak chciała się ze mną skontaktować, to ja tu będę. Mam nadzieję, że któregoś dnia będę mieć szansę na rozmowę z nią. Mam nadzieję. Małgosia.

Ja do siebie: I w rzici! Rozumiem, ale w rzici. (czyli do dupy).

Ja do taty: Przekaż starszej pani, że Ada nie chce na ten temat rozmawiać. Obiecałam, że sprawdzę, czy żyje. To się udało. Nic poza tym. Nie mam prawa oceniać, mam obowiązek uszanować decyzję Ady. Moja ciekawość nie ma tu żadnego znaczenia. Koniec, kropka.

Wsadzam zapiski i wydrukowane maile do koszulki i segregatora pod „S”.

_________________________________________________________________________

Miejsce akcji: Rybnik

Czas akcji: styczeń 2015

Występują: ja, mój tata

Dialog:

Tata: Pamiętasz jak byłaś u tej starszej pani, która ci opowiadała o żydowskiej dziewczynce? Jak to jej było na imię?

Ja: Ada.

Tata: Aa, tak, faktycznie. No to ta starsza pani zmarła.

Ja: Oj, jak przykro. Idziesz na pogrzeb?

Tato: No pewnie.

Ja: Ciekawe, czy Ada jeszcze żyje?

Ja w duchu do siebie: I nadal nie wiem, jak Ada była powiązana z ocalałymi Otto i Maxem i jak się znalazła w naszych stronach. Jak ja nie lubię takich nierozwiązanych zagadek.

To be continued.

 

 

 

Kategoria: Judaika, Rybnik | Możliwość komentowania Ada (odcinek 2) została wyłączona
1 maja 2016

Ada (odcinek 1)

Miejsce akcji: Rybnik

Czas akcji: listopad 2013

Występują: mój tata, starsza pani, ja

Dialog I:

Tata: Moja znajoma, która wie, czym się zajmujesz chciałaby się z Tobą spotkać, bo ma jakieś wiadomości na temat żydowskiej dziewczynki, która była w czasie wojny przechowywana w domu jej rodziców.

Ja: Co? Niewiarygodne! Natychmiast umawiaj spotkanie.

Po paru dniach. Dom w Rybniku, stare meble. Starsza pani serdecznie wita, proponuje kawę, ciasto, kładzie na stole jakąś karteczkę zapisaną starannym pismem. Ja z rzeczami do notowania, komórka do nagrywania w razie czego.

Dialog II (skrócony):

Starsza pani: W sumie to niewiele pamiętam. Byłam dzieckiem i przy mnie za dużo nie mówiono. Mój ojciec pracował na kolei w Rybniku i chyba poprzez te kolejowe kontakty miał jakichś znajomych Żydów. Mieszkaliśmy w takiej kamienicy w pobliżu linii kolejowej. Skąd się ta dziewczynka u nas wzięła to nie wiem. Nazywała się Ada. Ada Schwerdt.

Ja: Ile miała lat?

Starsza pani: Była mała, chodziła przez jakiś czas do przedszkola, które było koło nas. Niemiecka przedszkolanka – Frau Marie coś podejrzewała, ale tatuś nam kazał milczeć. Gdy przechodzili goście, zawsze musiała się chować. Albo za szafą, albo za łóżkiem.

Ja: Jak to możliwe, że chodziła do przedszkola?

Starsza pani: Niestety niewiele pamiętam. Też byłam mała i przy mnie nie mówiono o wielu rzeczach. Pamiętam, że była ruda i miała kręcone włosy. Po wojnie wyjechała do Regensburga. Chyba do wujka Maxa (starsza pani się zastanawia).

Ja (również się zastanawiając): Może była niemiecką Żydówką?

Starsza pani: Nie wiem. Przepraszam, ale to było tak dawno temu.

Ja: Była u was aż do końca wojny?

Starsza pani: Niestety nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Wiem, że w pomaganie w jej ukrywaniu był mocno zaangażowany mój wujek Paweł ze Skrzyszowa. On bardzo pomagał.

Ja: To ona była ze Skrzyszowa? Ta Ada?

Starsza pani: Nie wiem. Nie pamiętam. Ada też tam była. W tym Skrzyszowie. Część mojej rodziny tam mieszkała. Pamiętam tylko to, co pani powiedziałam. Wydało mi się to ważne, by pani się dowiedziała o niej. To już tyle lat minęło.

Ja: Czy pani wie, co się po wojnie stało z Adą?

Starsza pani: Chyba była u wujka w Niemczech. Miał na imię Max. Kojarzy mi się, że był w Auschwitz. Znaczy się przeżył Auschwitz. Jego żona tam zginęła. Jeszcze była jakaś Rachela. Nie wiem. Mam tu na kartce zapisane adres Maxa i Racheli dla pani. Znalazłam to w starych papierach mojego taty. Może pani tam napisze… Ponoć Ada wyszła za mąż za pilota.

Ja: Czy kiedykolwiek starała się pani z nią kontaktować?

Starsza pani: Nie. Tata chyba miał z nimi jakiś kontakty. Ja to bym się tylko chciała dowiedzieć, czy ona jeszcze żyje.

Ja, kończąc kawę: Postaram się dowiedzieć. Obiecuję to pani.

Wychodzimy. W domu siadam do laptopa i dzięki korporacji, której nazwa zaczyna się na literę „G” odkrywam przez kilka godzin historię Maxa i Otto Schwertdów. Niestety nie potrafię nijak powiązać ich z Adą. Za parę dni podjeżdżam pod dom, w którym ponoć ukrywana była Ada. Ponoć, gdyż sceptycyzm w takich sprawach mnie rzadko opuszcza. Kamienica, późnym jesiennym, czy raczej wczesnozimowym popołudniem, wygląda smutno. Chyba komunalka. Robię nieudane zdjęcia, analizując co powiem, gdy ktoś z budynku wyjdzie i mnie zagadnie, co tu robię.

19.12.2013 (42)

19.12.2013 (45)

To be continued.

26 kwietnia 2016

Ada (trailer)

W nomenklaturze filmowej na taką zajawkę mówi się trailer. Nie do końca mi to pasuje, ale streszczenie, to chyba jeszcze mniej odpowiednie słowo. Rzecz będzie o Adzie, jej rodzinie, powiązaniu z Rybnikiem, o Sprawiedliwych bez dyplomu, dobrych i złych ludziach, strasznych czasach i poszukiwaniu prawdy, do której rzadko kiedy udaje się dotrzeć, bo ona dla każdego jest inna. Nie będzie oceniania ani wartościowania. Przynajmniej tak zakładam.

Występują:

Starsza pani; Ada; Chaim – tata Ady i brat Maxa; Max – ojciec Otto i brat Chaima i zarazem wujek Ady; Otto – syn Maxa, bratanek Chaima i kuzyn Ady; ojciec starszej pani; Paweł – wujek starszej pani; Chlubek vel Hlubek; Niemiec Frenzel – hydraulik; pani Frenzel – żona hydraulika, Czech Viktor – kolega Otto; Rachela – druga żona Maxa, mój tata, ja i inni.

Miejsca akcji:

Braunschweig, Berlin, Katowice, Dąbrowa Górnicza, Kl Auschwitz-Birkenau, Rybnik, Skrzyszów, AL Fünfteichen (filia KL Gross Rosen w Miłoszycach), Theresienstadt, Regensburg i wiele innych.

Scenariusz: życie

Reżyseria: życie

Research: ja i syn starszej pani.

Specjalne podziękowania dla syna starszej pani, pani tłumacz, jednego amerykańskiego Chińczyka, gminy żydowskiej w Regensburgu oraz córki Maxa i Racheli.

Otto Schwerdt (74)

Na razie tyle. Zbieram się na ognisko z młodzieżą z Projektu „Kryptonim 446”. Za oknem wali deszczem, nad Radlinem chmury z tych śniegowych, ale co tam 😉

To be continued.

 

Kategoria: Judaika, Rybnik | Możliwość komentowania Ada (trailer) została wyłączona