21 grudnia 2023

Grudzień 1933 roku

Koniec roku 1933 dla rybniczan i tych, którzy mieszkali w okolicznych wioskach był jak zwykle czasem przygotowań do świąt, które wypadały dokładnie tak jak w obecnym, już kończącym się 2023 roku. Wigilia też przypadała w niedzielę, więc Katolicka Agencja Prasowa wyjaśniała czy powinno się urządzić wieczerzę 23 czy 24 grudnia. Chodziło o kwestie postu, którego nie trzeba było przestrzegać siódmego dnia tygodnia. Tak jak i współcześnie katolicki kupiec Czesław Beyga otworzył się dla klienteli w dwie kolejne niedziele, zachęcając do zakupu podarków gwiazdkowych po najtańszych cenach. Potem zapewne podrałował do spowiedzi, by dostać rozgrzeszenie za pracę w dniach, które powinien był święcić.

Jego żydowscy konkurenci – bracia Brauerowie, handlujący vis a vis przy ul. Sobieskiego, tego problemu nie mieli i też oferowali podarunki na święta „w wielkim wyborze”.

Po pierniki rybniczanki szły do Sobczyka, a po wyśmienitą kawę, kakao i herbatę do Aronadego. Oczywiście te, których było stać na takowe frykasy i specjały.

Ten grudzień 1933 r. to miesiąc, który zaważył na moim istnieniu i to w bardzo bezpośredni sposób. Dokładnie w dniu, w którym uroczyście obchodzono 11-tą rocznicę tragicznej śmierci pierwszego prezydenta Rzeczpospolitej Gabriela Narutowicza, czyli 16 grudnia, krótko po północy, przyszedł na świat mój Tata. Rodzinny przekaz mówi, że urodził się w szpitalu Spółki Brackiej, gdyż dziadek jako pracownik kopalni Donnersmarck był w spółce ubezpieczony. Jestem przekonana, że dziadek, narodzin kolejnego syna nie świętował przy bonkawie od Aronadego. Wolał konkretniejsze napoje, a okazji do ich smakowania miał dość sporo.

Najpierw, w sierpniu 1932 r. być może zapijał śmierć swej pierwszej żony, potem świętował szybkie zaręczyny i od razu zimowy ślub na początku 1933 r. z moją babcią, która chyba nie do końca sobie zdawała sprawę na co wyraziła zgodę, robiąc na złość swej rodzinie. Tak, tak, babcia poślubiła wdowca z dwojgiem dzieci, bo na przekór swej mamie postanowiła sobie odmrozić uszy. Gdy jej mama, a moja prababcia Florentyna, nie wyraziła zgody na ślub z biednym czeladnikiem rzeźniczym, babcia ponoć powiedziała w złości, że poślubi pierwszego lepszego jaki się napatoczy – nawet wdowca. Jak śląski wdowiec poznał zawziętą, dość już żdżałą frelę ze wsi Szklarka pod Ostrowem Wielkopolskim to zostanie tajemnicą. Florentyna była kobietą biznesu, która twardą ręką trzymała swoje dzieci, ucząc ich ciężkiej pracy, dobrze żeniąc i godziwie wyposażając w posagi. Będąc wdową prowadziła w tej małej wsi dom zajezdny z wyszynkiem i detaliczną sprzedażą napojów alkoholowych, równocześnie wraz z dziećmi obrabiając hektary pola. Tak teraz to piszę i dochodzi do mnie fakt, że jakaś część mojego ja ma pochodzenie chłopskie. Jakoś zawsze brałam pod uwagę jedynie robotnicze i mieszczańskie.

Kto wie, czy właśnie nie wtedy, mój śląski pradziadek Teofil postanowił, że jak już wróci z tego „gorolskiego” wesela na Śląsk to wybuduje jednemu ze swoich synów ➡ piekarnię. Może przez górnicze patrzenie na świat przebił się fakt, że lepsze deko handlu niż kilo ciężkiej roboty.

Ani z babci nie była Liz Taylor, ani z dziadka Richard Burton. Miłości między nimi też nie było. To moi drudzy dziadkowie się kochali. Ci nie. A babcia nie raz, nie dwa, nie trzy te uszy miała odmrożone. Po przyjeździe pod Rybnik szybko zapomniała o białej sukience, pięknym bukiecie i o tym jak podglądały z dziewczynami ze wsi wizyty księcia Radziwiłła w pobliskim Antoninie. Choć czeladnika rzeźnickiego nie zapomniała, bo nawet mi o nim po tylu latach opowiadała.

Moja konserwatywna śląska starka, czyli babci teściowa, „gorolki” nie akceptowała. Dzieci męża, którymi się musiała opiekować babcia Kazia zapewne sprawiały problemy, kwaterunkowe mieszkanie przy dymiącej kopalni nie miało takich wygód jak wielki dom zajezdny na wielkopolskiej wsi, a dziadek… No cóż, dziadek miał dwa zawody, jak to mówi mój tata. Był rachmistrzem na grubie i działaczem sportowym. A działaczowanie to spotkania, wyjazdy, imprezy, wygrane, przegrane, zgromadzenia, wybory i inne śmoje-boje przy okazji których się pijało, pije i pić będzie.

1933 rok musiał być dla babci trudny. Obca dla tutejszych, nieznająca miejscowego języka, obyczajów, ciągle sama z nieswoimi dziećmi i prawie od razu w ciąży. Babcia jednak była też hard kobitą, co bezsprzecznie odziedziczyła po Florentynie restauratorce. Pracowita jak wszyscy Wielkopolanie, oszczędna z musu, a może i przez geny, raczej oschła i mało wylewna. Nie dała się stłamsić tutejszym, choć naprawdę nie miała lekko. Jej największą miłością był, urodzony 16 grudnia 1933 r. Mietek. Poszła pod prąd dając mu bardzo polskie imię i chyba to był ten jej pierwszy bunt. W rodzinie imię Mieczysław uznano za potwarz. „Czamu nie Rudolf? Czamu nie Jorg?”
Nie wiem ile wtedy spędzało się czasu w szpitalu po porodzie. Zapewne niewiele. Ciekawe czy w domu w Chwałowicach czekał na nią mąż? Gazeta „Polska Zachodnia” z 18 grudnia 1933 r. informowała, że właśnie wtedy odbyło się walne zebranie podkręgu Rybnik przy udziale 84 delegatów reprezentujących 24 kluby piłkarskie. Ha! Takiej ważnej i wielkiej imprezy dziadek nie opuścił. Józef Ochwat ponownie został wybrany prezesem. Co tam kolejne dziecko! Po to się ożenił, by żona wszystko ogarniała. On znowu prezesuje! Uszy szczypały babcię od grudniowego mrozu, gdy naprany mąż wrócił do domu.

Mały Mietek miał kilka dni, gdy po Chwałowicach szukano bandyty Siwca – mordercy policjanta, o czym babcia zapewne nie wiedziała, bo raczej z domu nie wychodziła. Za to dziadek przy przedświątecznym spotkaniu z kolegami działaczami szeroko to komentował. Zresztą nie tylko to szokowało rybniczan i mieszkańców okolicznych wiosek i osiedli. Jeszcze przed świętami w tutejszym Sądzie Okręgowym odbył się proces nastoletniego T., który podczas bójki ciężkim kijem (bejsbole już wtedy były w modzie chyba) walnął kolegę. Następnie w złości „Wsadził mu palce obu rąk między zęby, rozdzierając mu obydwa policzki. Widząc, że ten broczy krwią, zaciągnął go do stawu i tam zanurzył w wodzie by go opłukać. Krwiożerczy chłopak widząc, że B. daje słabe oznaki życia postanowił go zabić. Zanurzył jego głowę w wodę i trzymał tak długo, aż się B. udusił” (cytuję za Polską Zachodnią z 21 grudnia 1933). Jak ja lubię przedwojenne rybnickie „kryminałki” 😉 

Potem Mietka ochrzczono, a babcia nauczyła się żyć z tymi przymarzającymi uszami, niekochanym i niezbyt dobrym mężem (dziadkiem był cudnym), pasierbem i pasierbicą i całą tą śląską otoczką. Była ambitna jak na tamte czasy i możliwości oraz niezwykle zorganizowana. Za sprzedaną ziemię ze swego posagu wybudowała dom, w którym urodził się jej drugi syn Tadek. Było to w lutym 1939 r. Biedę wojenną rodzina przeżyła dzięki jej zaradności i smykałce do handlu. Po wojnie też lekko nie było, bo najpierw aresztowanie dziadka przez Ruskich za Volkslistę i krótki Wehrmacht, a potem znowu powrót do działaczowania, brylowania w towarzystwie piłkarzy przy lichej pensji na grubie. Zaciskała zęby i dawała radę.

Ceniła sobie wykształcenie, choć sama go nie miała. Zawsze napierdzielała dziadka po niemiecku (gdy żył), że opowiada mi głupoty o utopcach. Była harda (tak to delikatnie ujmę), praktyczna do szpiku kości, bardzo oszczędna, dość wścibska, ale też ciekawa świata (poleciała samolotem z Katowic do Koszalina do ukochanej siostry w latach 70-tych). Uwielbiała podróże (gdziekolwiek), była mistrzynią krawiecką i zawsze miała dla mnie pod fartuchem pieniążki, bo ja i Mietek byliśmy jedynymi osobami, którym niczego nie skąpiła.

Obie babcie miałam trudne, każdą na swój sposób. Obie kochałam, każdą też na inny sposób. Babcia ze strony mamy na pewno by wydała ostatnie pieniądze na prawdziwą kawę od Aronadego, babcia ze strony taty, by wypiła zbożową.

Po obu mi coś zostało. Po tej z wielkopolskiej Szklarki, mam adamaszkowe serwetki z jej panieńskimi inicjałami, dębowe komody, które były częścią jej wiana, stare zdjęcia, jakieś guziki, talerze, przedwojenną maszynę do szycia i cały rocznik „Przekroju” z 1946 r. Niewiele mam z jej genów, choć obie urodziłyśmy się tego samego dnia. Zmarła, gdy byłam w liceum i od tego czasu czuwa z nieba nad swoim Mietkiem, którego powiła 90 lat temu i który do dziś ma się dobrze. Myślę, że czuwa i nade mną.

Koniec grudniowo-rodzinnych wspomnień 🙂 Czas stroić choinkę (choć ja nie za bardzo przy trójce kotów). Jak przedwojenny żydowski zegarmistrz i jubiler Aleksy Waldberg życzę wesołych Świąt Bożego Narodzenia i proszę mnie nadal łaskawie popierać 🙂 

Można to zrobić poprzez kawowy patronat ➡ „Bonkawa dla Małgosi” 

 

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Grudzień 1933 roku została wyłączona
19 kwietnia 2018

Myśli z okazji rocznicy 19 kwietnia

Za komuny o tym nie uczono (jakoż i teraz). Na lekcjach historii o tym nie mówiono. Przynajmniej ja tego tematu w szkole nie miałam. No ale cóż, może przez to, że byłam w klasie mat.-fiz. i do głowy mi wbijano czym jest prawo wielkich liczb Bernoulliego, ewentualnie czy sinus jest funkcją parzystą czy nieparzystą. Gówno pamiętam z funkcji trygonometrycznych, psińco z praw wielkich liczb, ale od liceum pamiętam kim był Jürgen Stroop, choć żaden nauczyciel nawet nie bąknął słowem o powstaniu w getcie. Dziś też większość z nich nie bąka. Gdyby nie babcia bibliotekarka, to zapewne bym o Moczarskim, Stroopie, Grossaktion in Warschau, wiedziała tyle ile o dynastii Qin w Chinach. Czyli null. To właśnie babcia podsunęła siedemnastolatce „Rozmowy z katem”. Mam je do dziś, choć są już makabrycznie sfatygowane. Zostały mi po niej. Data wydania 1977 r. – 41 lat temu. Na książce pieczątka biblioteki z Domu Górnika nr 1 Kopalni Węgla Kamiennego Jankowice. 

Dziś taka data, że musiałabym je znowu przeczytać, ale czekają „Młyny boże”, więc przeleciałam tylko kilka, luźnych ze starości, kartek.

Nie powinnam oddawać głosu zbrodniarzowi, ale „Rozmowy z katem” są niezwykłym dokumentem, dlatego niech przemówi ten butny, arogancki SS-man.

 

O wysadzeniu synagogi na Tłomackiem: – Ależ to był piękny widok! – opowiadał z błyskiem w oku Stroop. – Z punktu widzenia malarskiego i teatralnego obraz fantastyczny! Staliśmy z moim sztabem dość daleko od synagogi. Oficer saperów  odpowiedzialny za prawidłowe wysadzenie w powietrze, wręczył mi , za pośrednictwem Maxa Jesuitera, aparat elektryczny wywołujący poprzez przewody elektryczne jednoczesną detonację ładunków wybuchowych w murach synagogi. (…) W końcu krzyknąłem: H! H! (nie zacytuję tego – przyp. Szuflada Małgosi) – i nacisnąłem guzik. Ognisty wybuch uniósł się do chmur. Przeraźliwy huk. Feeria kolorów. Niezapomniana alegoria triumfu na żydostwem. Getto warszawskie skończyło swój żywot (…).

Komunie nie wolno wybaczać błędów i makabrycznych rzeczy, ale jedno jej trzeba oddać. Z takimi jak Jürgen Stroop się nie pierdzieliła. Sądzę, że gdyby go Amerykanie nie przekazali Polakom, to pomimo skazania na karę śmierci, wyszedłby po 10 latach. U nas przynajmniej go powieszono, choć to niewielkie pocieszenie. Ch…j skończył swój żywot.

A dziś… projekt Wielka Przywraca Pamięć. Synagoga, którą wysadził Stroop zostanie multimedialnie odbudowana. Wbrew i na przekór.

#ŁączyNasPamięć

 

 

 

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Myśli z okazji rocznicy 19 kwietnia została wyłączona
28 października 2015

Rozmowa z babcią

Babcia przed wojnaMoja rozmowa z Babcią, której nigdy nie przeprowadziłam, bo byłam za smarkata, za głupia i miałam fiu bździu w głowie. Spisałam ją na potrzeby warsztatów blogowych, w których brałam udział i dzięki którym nie dość, że znowu poznałam fantastycznych ludzi, to jeszcze wgłębiłam się w jakieś nieznane i zawikłane historie rodzinne.

Publikuję tą rozmowę, gdyż jestem jedynym żyjącym ogniwem po kądzieli i nikt mnie za to nie pozwie do sądu 😉  No chyba, że Babcia, tam, gdzieś, kiedyś, da mi w łeb. Wczoraj, gdy mnie poproszono, by publicznie wejść w rolę Babci, czyli by odczytać jej/moje słowa emocje wzięły górę i w pewnym momencie ściśnięte gardło i łzy pozbawiły mnie głosu.

Sorry Babciu, puszczam to w eter. BTW im bardziej się starzeję, tym bardziej się robię do Ciebie podobna.

__________________________________________________________________

Czytaj dalej

Kategoria: Różniste, Rybnik | Możliwość komentowania Rozmowa z babcią została wyłączona