27 grudnia 2021

Stary Rok z Nowym pucharem się trąca

Na koniec Starego Roku będzie dużo staroci. Zresztą tak jak zwykle 😉 Z jaką nadzieją wchodzono w rok 1939? Wierszyk z gazety „7 groszy” jest odpowiedzią:
Stary Rok z Nowym pucharem się trąca,
A ten ma oręż, i tamten jest zbrojny,
Starego chyba nie ma co żałować,
Bo w nim o nie mało nie doszło do wojny.
Czy Nowy będzie pod tym względem lepszy?
Co nam uwarzą dyplomatów kuchnie?…
Myślimy, mówiąc: „Witaj Nowy Roku!” –
„Niechże i w tobie wojna nie wybuchnie!”

A czego życzyli swoim klientom rybniccy Żydzi?
Firma Wohle-Worth prowadzona przez rodzinę Brauer, wchodziła w 1939 r. z dobrym towarem i dostępnymi cenami, radując się prywatnie z powiększenia rodziny, które miało wkrótce nastąpić. Mieszkali i handlowali przy Sobieskiego 11. Max Brauer ze swoją żoną oraz urodzoną w kwietniu 1939 r. maleńką córeczką Ruth, wraz z bratem Lotarem i rodzicami Louisem i Else uciekali wnet przed hitlerowcami na wschód. Wojny nie przeżyli Lotar oraz stary dziadek Louis Brauer.

Eryk Priester prowadzący, wraz ze swoją mamą Olgą, interes po dziadku po kądzieli – Noah Leschczinerze, dał takie ogłoszenie życząc wszystkim swoim przyjaciołom, znajomym i klientom szczęścia w Nowym Roku. Miał sklep przy Sobieskiego 2. Dziś to restauracja „Tu i Teraz” przy Rynku.

Sam, te chwile szczęścia zdołał jeszcze złapać na letnich wakacjach w Krynicy właśnie z matką. Wiosną 1940 r. wywieziono go do getta w Trzebini. Zdołał przetrwać ukrywany przez Polaków, wspomaganych przez nieżydowską pierwszą żonę Eryka. Jego mama Olga niestety została zamordowana. Zresztą tak jak i jedna z sióstr Herta. Dziadek Noah zdążył (jak to brzmi!) umrzeć śmiercią naturalną na początku 1940 r. w Rybniku.

Prosit Neujahr! Od Josefa Kaisera i familii. Mieli sklep tam gdzie dziś możecie kupić gryfne geszynki – też przy Sobieskiego.

Z siedmioosobowej rodziny cudem przeżyły pobyty w gettach i obozach dwie Kaiserówny Erna i Else. Josef, jego żona Flora, trzecia córka Greta, oraz dwaj synowie Hans i Kurt zostali zamordowani w różnych obozach koncentracyjnych.

Firma Aronadych również nie zapomniała o swojej klienteli na przełomie 1938/1939. Tradycja zobowiązywała do opublikowania ogłoszenia z życzeniami. Przed Nowym Rokiem na pewno w ich sklepie – na roku Rynku i Zamkowej (obecnie kawiarnia Lilly) rybniczanie kupowali na potęgę frykasy na zabawy sylwestrowe. 

Współwłaściciel firmy, jak widać ze zdjęcia – miłośnik zwierząt, ➡ Fritz Aronade, został zamordowany 4 września 1939 w Woszczycach. Jego żonę ➡ Hertę z rodu Priesterów oraz córeczkę Werę zadenuncjowali jacyś rybniczanie. Zamordowano je w okolicach 1941 lub 1942 roku. Drugi z współwłaścicieli, ojciec Fritza – Alfred Aronade, zginął prawdopodobnie w Kazachstanie. Losy młodszego brata nie są znane.

By nie kończyć tak bardzo smutno, przedstawię jeszcze ogłoszenie naszego przedwojennego potentata na rynku produktów żelaznych i budowalnych.

Józef Manneberg, bo o nim mowa, życząc szanownym odbiorcom i znajomym wesołego Nowego Roku już miał wszystko w głowie poukładane. Do roli uchodźcy z Polski, jako polski obywatel, choć z niemieckim pochodzeniem, szykował się od prawie dwóch lat, przewidując w swoim analitycznym umyśle co się może wydarzyć. Stary Rok z Nowym pucharem się trąca, A ten ma oręż, i tamten jest zbrojny. Nie wierzył ani armii, ani politykom, ani polskiej propagandzie, a jedynie swojemu rozsądkowi i intuicji. Rodziny starszego syna i córki już wyprawił do Palestyny. Gdy o północy trącał się z żoną i najmłodszym Hansem kieliszkiem szampana, to wiedział, że trzeba będzie przeboleć i to ukochane miasto, i znajomych, i straty finansowe, i ten dorobek, bo życie jest najważniejsze. Życzyli sobie, by się im udało to, co Józef tak skrupulatnie zaplanował. Swoje 65 urodziny, 1 maja 1939 jeszcze obchodził nad, prawie już nie swoimi sklepami, przy Sobieskiego 15. Pełen obaw żegnał wtedy też syna Hansa, który ostatni raz szedł przez Rynek w stronę stacji kolejowej, która była początkiem jego tułaczki/ucieczki. Gdy 22 maja do Rybnika dotarł telegram, że Hanik, bo tak go zwano, dotarł do Tel Awiwu, Józef częściowo odetchnął z ulgą. Wszystkie dzieci były bezpieczne. Od tego momentu działał jak dobrze nasmarowana maszyna i gdzie trzeba było „smarował” kasą, by żaden trybik nie wyskoczył. 6 czerwca odbiór paszportów w Warszawie, 9 czerwca odbiór wiz w Warszawie, powrót do Rybnika przez Kraków, 14 czerwca przekroczenie granicy polsko-rumuńskiej, następnego dnia port w Konstancy i wypływanie do Istambułu, dalej do Aleksandrii, a stamtąd do Hajfy. 20 czerwca brytyjski urzędnik imigracyjny w Tel Awiwie, do paszportów obojga Mannebergów seniorów, wbił pieczątki uprawniające do pobytu w Palestynie przez 3 miesiące. Spełniło się życzenie sylwestrowe składane jeszcze w Rybniku. Na obcej ziemi, która przygarnęła całą rodzinę z Rybnika doczekał wnuków i złotego wesela.

Bądźmy w tym 2022 roku jak Josef mądrzy, rozsądni, przewidujący i kochający swoją rodzinę. Oby nam się udało doczekać złotych, a nawet diamentowych godów. 

(Wszystkie ogłoszenia noworoczne pochodzą z Katholische Volks-Zeitung Arthura Trukhardta z końca 1938 i początku 1939, zdjęcia zaś z archiwów domowych wspomnianych rodzin).

 

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Stary Rok z Nowym pucharem się trąca została wyłączona
3 grudnia 2021

Grudniowy czas

Przedświąteczny grudniowy czas to chyba najlepszy okres dla handlowców. Tak było i ponad 80 lat temu.

W przedwojennym Rybniku do tego gorącego, choć zimowego, czasu szykowali się głównie ci, których produkty mogły posłużyć za prezenty oraz sprzedawcy delikatesowych specjałów.

Od lat dwudziestych do zakupu słodkości zachęcał Dom Czekolady prowadzony przez rodzinę Königsfeldów, choć głównie przez Marię.

W bezpośrednim sąsiedztwie Domu Czekolady można było zaopatrzyć się w inne niezbędne przed świętami produkty. Znana i niezwykle szanowna firma „Jonas Aronade”, prowadzona przez syna i, od lat trzydziestych, również wnuka Jonasa, tj. przez Alfreda i Fritza polecała na święta orzechy włoskie i laskowe, świeży mak i wszelakie wypieki. Już wtedy panie domu mogły sobie kupić gotowca i nie musiały się obawiać, że ciasto nie urośnie.

Z racji tego, że rodzina Aronadych miała własną palarnię kawy, to rybniczan nie trzeba chyba było przekonywać do odwiedzenia ich sklepu na rogu Rynku i Zamkowej. Przy okazji mogli kupić herbatę, kakao – wszystko tanio, z rabatem.

Też przy Rynku, do zakupu swoich towarów przed Bożym Narodzeniem namawiała firma „A. Böhm”, której głową był Szymon, a pomocnikami jego synowie Gerhard i Kurt.

A po prezenty, w szczególności zabawki, trzeba było udać się na Sobieskiego do braci Brauerów. „Nasza dewiza zadowolony klient” 🙂

A gdy już wsio zostało zakupione, to można było pójść do kina, by zobaczyć największą gwiazdę przedwojennego kina. Aleksander Leuchter, żydowski właściciel Lichtbildtheater, w grudniu 1930 r. zapraszał na „Tajemnicę starego rodu” z Jadwigą Smosarską i Jerzym Marrem.

Post Scriptum.
Nieznane mi są losy Marii Königsfeld. Prawdopodobnie została zamordowana w Holokauście.
Alfred Aronade i jego syn Fritz nie przeżyli wojny. Fritz zginął 4 września 1939 w Woszczycach. Alfred w 1943 roku w Kazachstanie.
Z rodziny Böhm chyba wojnę przeżył jedynie Gerhard.
Lothar Brauer w trakcie ucieczki w 1939 r. z całą rodziną na Wschód, już na terenie Związku Radzieckiego, wysiadł na moment z pociągu, który miał stać przez cały dzień na jakiejś stacji kolejowej w polach. Był cukrzykiem, więc poszedł kupić/poszukać czegoś do jedzenia dla siebie i rodziny. Niestety, pociąg ruszył. Reszty nie muszę dopowiadać. Max, jego mama, żona i maleńka córeczka przeżyli wojnę na Dalekim Wschodzie.
Aleksander Leuchter prawie na 100% został wywieziony do getta w Trzebini. Dalsze losy nieznane.

Słucham radia. Lao Che. „Wojenka”. Niezmiennie: Gdyby do nas przyszła, Skłamałbym, że wyszłaś, że na świat nie przyszłaś, kłamałbym jak popadnie, choć kłamać, córeńko nieładnie. A teraz nowa płyta Spiętego! Jak mogło mi to umknąć w tym roku?! Łał!!! 

Idee są jak złote jaja póty
Póki się nie zrobią zbuki
W założeniu prześliczne
W praktyce diaboliczne

Udanych zakupów. I nie zapomnijcie o boosterze! 

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Grudniowy czas została wyłączona
17 listopada 2020

Salo Brauer – 166. rocznica urodzin

Dziś Twoje urodziny górnośląski tułaczu. Urodziłeś się 17 listopada 1854 roku. Nie wiem czemu, ale kojarzy mi się z Tobą piosenka, która kompletnie nie pasuje do czasów, w których żyłeś. Bardzo często, gdy mam Cię w głowie, a to się ostatnio często zdarza, to sobie ją nucę. Dlatego na Twoje 166. urodziny będę pisać do słów „I’ll find my way home” duetu geniuszy, bo Ty też szukałeś domu przez całe swoje życie z nadzieją, że go znajdziesz.

“You ask me where to begin” – “Pytasz gdzie rozpocząć”*

Nooo, Salo, wiele już wiem o Tobie. Od momentu, gdy po raz pierwszy puściłam Cię w internetowy eter minął prawie rok. Rozpoczęłam tu ➡ Salo Brauer – górnośląski tułacz cz.1.

I potem się posypało. Pojechałam do raciborskiego archiwum, przedtem zahaczając o ziemie, po których nadal masz prawo deptać. Ha! Nawet brudzia wypiłam mineralką. Twoje landy Michasia obwiesiła balonami. Na bogato więc było. Balony, mineralka, Kasia, Michasia i ich Mama oraz Ty gdzieś jako duch przesmradzający się po polach.

W archiwum się ujawniłeś. Wreszcie! Ze swoim podpisem, ze swoją skrywaną przeszłością i zagmatwanymi interesami. Do dziś mam w kompie z 500 zdjęć różnorakich dokumentów, których nie kumam, ale na których jest Twoje imię i nazwisko. A na biurku leżą one wszystkie wydrukowane na byczym stosie.

Teraz już wiem, że urodziłeś się w mikroskopijnych wówczas Łaziskach, gdzieś na południowo-wschodnim skraju państwa pruskiego. Przyszedłeś na świat w Gasthauzie Simona Brauera, pewnego ponurego listopadowego dnia 1854 roku. Nie byłeś pierworodny. Przed Tobą, Twoja mama Rosel, z domu Loevy, wydała na świat najpierw córkę, a trzy lata później Davida. Twój tato należał do bardzo religijnych Żydów i przez to w alkowie starał się jak mógł. Trzeba przyznać, że mu to wychodziło 😉 Miałeś ponad roczek, gdy do brauerowej czelodki dołączył kolejny bajtel Louis. Gdy miałeś 4 latka Twoja mama odeszła. Sądzę, że jej nie pamiętałeś. Tak się zastanawiałam, którą z Twoich macoch kochałeś? Tą pierwszą, z którą tato się dość szybko ożenił? Handel była w sumie Twoją ciocią – siostrą mamy. Czy tą kolejną, która zaczęła rządzić w gospodzie po śmierci przybranej mamy-cioci? A może obie były dla Ciebie wredne? Bo to, że musiałeś zaakceptować następnych trzech braci, to wiadomo. Max, Izaak oraz Emil to kolejni, których spłodził Twój tata i którzy wymagali opieki. Nie było między Wami dużej różnicy lat. Potem mamo-ciocia została pochowana, a tato Simon, z całą bandą umorusanych brauerątek zaczął oglądać się za następną, która by ich obrabiała i spełniała małżeńskie obowiązki. Johanna Krebs stanęła pod chupą z Twoim tatą, gdy miałeś niecałe 9 lat. W maleńkiej gospodzie w Łaziskach urodzili się Twoi kolejni bracia i siostry. Sześcioro nowych do wykarmienia, wycierania obsranych tyłków i do odchowania. Czy z powodu tych pozostałych dwunastu Brauerów zacząłeś się tak tułać po świecie?

“Don’t question I’m not alone, Somehow I’ll find my way home” – “ Nie pytaj, nie jestem sam, Jakoś odnajdę drogę do domu”

Byłeś sam, gdy decydowano za Ciebie, że musisz się ożenić z córką karczmarza Juliusburgera. Szukałeś swojego domu, ale nie znalazłeś go pod Tworkowem w knajpie teścia. Wiem, że starałeś się, by z Babette stworzyć poprawną rodzinę. W końcu dwudziestoczteroletni mężczyzna to w miarę ukształtowany człowiek. Coś jednak czuję, że Babette, zwana Bertą, nie była tą właściwą.

“You ask me where did I fall, I’ll say I can’t tell you when” – Pytasz, gdzie upadłem, ja na to, że nie wiem kiedy”

Nie upadłeś. Robiłeś swoje. Pracowałeś. Starałeś się wsio robić po swojemu. W Chuchelnej, pod pałacem Lichnowskich, urodził się Twój syn Samuel Leo. A Ciebie nosiło. Szukałeś swojego domu. Cały czas. Uznałeś, że Ratibor to może być to właściwe miejsce na Ziemi. W podraciborskim Bosaczu (dziś to Ostróg) mieszkało dużo Żydów. Tam Cię oczy poniosły. Tam urodziły się Twoje ukochane córeczki. Najpierw Rosalie Else w 1886 r., a dwa lata po niej Lucie. Oj, jak Ty je kochałeś. Taki byłeś inny, bo wolałeś córki. Taki nieżydowski. Już się wydawało, że osiądziesz. Że zostaniesz nad Odrą na stałe.

“But if my spirit is lost, How will I find what is near” – “Lecz jeśli stracę wiarę, jak odnajdę to, co jest blisko?”

Wiary nie straciłeś i na jakiś czas odnalazłeś, to co było blisko. Niewiadom. Dolny w dodatku. Bo nawet taka mała wieś miała parę przysiółków. Z Tobie tylko wiadomego powodu przeprowadziłeś się pod mój Rybnik. Początkowo byłeś tu „gościnnie”, jak to stwierdzał notariusz. Potem rzuciłeś kotwicę w pobliżu kopalń, które od lat dawały ludziom pracę. Może wzorowałeś się na tacie, który sprzedawał gorzołkę w cieniu starej gruby w Ober Lazisk? Zostałeś kimś w dziurze, o której dziś nawet rybniczanie niewiele wiedzą. Oj Salo, Salo, czy Ty wiesz ile czasu mi zajęło zanim ustaliłam, gdzie karczmarzyłeś? No prawie rok. Tyle lat minęło, że w pamięci mieszkańców tej dzielnicy byłeś totalnie wymazany. Dopiero, gdy natrafiłam na wzmiankę, iż w 1919 Twoją knajpę prowadził jakiś p.Czech ludziom się klapki otworzyły. Czechowiec! No ja! Czyli no tak! Trza było od razu godać, że to o Czechowiec chodzi 😉

Twoja karczma nadal stoi, choć piwa już nie serwuje. To w niej poznawałaś lokalsów, którym poświadczałeś tożsamość przy aktach notarialnych sporządzanych pod koniec XIX wieku przez ówczesnego notariusza w okręgu królewskiego głównego krajowego sądu wrocławskiego.

To Ty byłeś tym najważniejszym, który potrafił stwierdzić, że jakiś niepiśmienny, czy niemówiący po niemiecku górnik z Niewiadomia, bądź Radoszów to ten właściwy, który chce kupić kawalątek gruntu od miejscowego potentata ziemskiego, budowlańca z Sohrau – Abrahama Schalla. Jego to notariusz nie legitymował nawet, bo widywał go co chwilę. Ty byłeś piśmienny świadek! No i znałeś tych wszystkich miejscowych, bo oni u Ciebie wódkę w niedzielę pijali. I znałeś język polski!

Do aktów stawało na ogół kilkunastu kupujących, z których każdy nabywał jakiś kąsek na własną chałupkę. Jedni się podpisywali, inni stawiali krzyżyki. I na końcu Ty. Salo Brauer. Żydowski ważniak z Nieder Niewiadom. Tenże Dolny Niewiadom, gdy go opuściłeś nazwano bardzo złowrogo: Birkenau. Tą nazwę wielu z Twoim potomków po latach zobaczy jako ostatnią w ich życiu. Ale to będzie inna Brzezinka.

Byłeś szychą mój jubilacie. Podpisywałeś piórem wszystkie stosowne dokumenty, bo bez Twojego poświadczenia byłyby one nieważne. Sam też swoje grunty przy okazji kupowałeś, bo tu chyba chciałeś zostać na stałe. Uśmiechałeś się do siebie marząc, że Twoje córki wyjdą kiedyś za mąż za któregoś z rybnickich Aronadych. Czy może Priesterów? Robiłeś z nimi interesy w końcu. Lałeś wódkę górnikom, a późnym wieczorem zastanawiałeś się, czemu Twoja Babette taka słaba. Chodziłeś do rybnickiej synagogi, przygotowując pierworodnego Samuela do bar micwy. Rosalie i Lucie nie pozwalałeś latać po niewiadomskich pagórkach. Niby byłeś tu obcy, a jednak jakby swój. Samuel zaczął pomagać w gospodzie. Sprawował się dobrze. Poszukałeś mu odpowiedniej żony w pobliskich Żorach. ➡ Dawid Brauer nadawał się na teścia syna. Był Twoim bardzo, bardzo bliskim krewnym – był Twoim bratem. Obydwaj ustaliliście, że jego Regina będzie odpowiednia dla Twojego Samuela. Syn karczmarza z aus Nieder Niewiadom pasował do córki karczmarza aus Sohrau. Wszystko układało się po Twojej myśli. Co prawda żona Babette już była coraz bardziej słabawa, ale doczekała ślubu, który miał miejsce pod koniec stycznia 1903 roku. Potem nagle ją zmogło. Odeszła cichutko w Twojej karczmie na pięterku. A Ty nagle znowu musiałeś szukać swojego miejsca. Taki mus poczułeś. Odprowadziłeś żonę na cmentarz żydowski w Rybniku, odbyłeś żałobę i zacząłeś kombinować gdzie Twój dom.

Prawie wszystko sprzedałeś. Na raty. Te ziemie w Niewiadomiu Dolnym i tym Górnym. Prawa drogi Ci zostały. Do dziś one są wpisane w obecnych księgach wieczystych. Są tak silne, że nawet komuna ich nie wykreśliła, choć prawa własności zmieniała od strzału dekretami. Twoi zstępni też u nas mogą bezkarnie tyrać 😉 Zapraszamy 🙂

Nagle Niewiadom stał Ci się obcy. Zabrałeś córki, jakieś graty i ruszyłeś ponownie w świat. Szukać kolejnego domu. Na Abrahama, czyli 50. urodziny już Cię pod Rybnikiem nie było. Skąd Ci się brało to tułanie? W końcu Twój tata Simon całe życie siedział na dupie w Łaziskach. Czy to przeżycia z dzieciństwa? Czy może chęć zmian, poznawania? Jakieś dziwne ambicje? Sprzedałeś karczmę, do której chadzali górnicy z Hoyma oraz Beatensglück i wyjechałeś w wielki świat. Bytom był pierwszym przystankiem. Już w styczniu 1905 r. pisałeś stamtąd do podrybnickiego Amtu pisma, bo ci, którzy od Ciebie kupili ziemię nie płacili. Między innymi takim dłużnikiem był Franz Warzecha, który teraz w Twojej karczmie lał piwo.

Wynajmowałeś adwokatów z wielkich Katowic, by prowadzili Twoje sprawy.

Bytom Ci się szybko znudził i przekroczyłeś granice Antonienhütte (dziś Rudy Śląskiej). Rybnickie Amtsgerichty Ci odpisywały na Twoje różnorakie ponaglenia. Czy wtedy uznałeś, że miłość może przyjść i w starszych latach?

You know your will to be free, is matched with love secretly” – „Pamiętaj, twoje pragnienie wolności, wiąże się skrycie z miłością”

Rosalie była na wydaniu, Lucie prawie też. Na wydaniu nagle byłeś i Ty – gotowy do żeniaczki. Cały czas szukałeś kolejnego domu. Takiego ciepłego.

„Somehow we’re going somewhere”- „Jakoś jednak gdzieś dotrzemy”

Czy takie słowa powiedziałeś Amalii, też już dojrzałej pani z rodu Kosterlitzów? Czy Königshütte i ta bycza kamienica to miało być to „gdzieś”? Byłeś dziadkiem dla swoich wnuków i panem młodym, który nadal szukał tego swojego „kajś**. Żyd wieczny tułacz…

Dobra Salo, na ten moment styknie***. Zostawiam Cię z Twoimi urodzinami. Idę sobie zrobić herbatę z okazji tej 166. rocznicy. Mazel tow! Jeszcze do Twojej historii wrócę. Na razie wsadzam Cię z powrotem do kopalnianej szuflady. W końcu w okolicach tej Hoymowej gruby**** spędziłeś sporo lat. Na koniec masz ode mnie ten song, który obrazuje Twoje pragnienie znalezienia domu. Posłuchaj, na pewno się w tym zakochasz 🙂

  • Teledysk jest kompletnie od czapy, ale trudno 😉

*Podtytuły to fragmenty „I”ll find my way home” by Jon&Vangelis
**Kajś – gdzieś po śląsku
***Styknie – wystarczy po śląsku
****Gruba – kopalnia po śląsku

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Salo Brauer – 166. rocznica urodzin została wyłączona
14 marca 2020

Piękni i młodzi – nieznajoma

Jeden mały kulkowaty gnojek z wypustkami wyglądającymi jak parzydełka, uziemił prawie cały świat w domu. Tym samym spowodował, że ludzie zaczęli odrabiać zaległości. Zgodnie z zaleceniami lepiej poczytać książkę, obejrzeć komedię, czy pograć w brydża niż dobijać się przytłaczającymi wiadomościami. Przed chwilą na Messengera dostałam kolejną wiadomość, jak to należy się modlić, gdyż idzie koniec świata. Zablokowałam następną osobę i zasiadłam do tego, na co dotychczas nie miałam czasu. Maurycy stwierdził, że to mało interesujące dla niego 😉

Jak pamiętacie w ubiegłym roku zabrałam się do opisywanie dwunastu nastolatków ze zdjęcia, które dostałam od pani Miriam Glucksmann – córki urodzonego w Rybniku Alfreda. Wiele osób z fotografii już opisałam, bo potrafiłam znaleźć o nich informacje. Kolejna, niestety, zostanie nieznana, bowiem na odwrocie zdjęcia, ciocia Miriam oznaczyła ją znakiem zapytania.

Na oko dziewczyna ma kilkanaście lat. Jest w tym samym wieku co pozostali. Stoi pomiędzy Fritzem Aronade a Ilse Glücksmann. Przyjmując, iż zdjęcie zostało zrobione latem 1921 roku, to musiała się urodzić pomiędzy 1903 a maksymalnie 1908 rokiem. Tyle wiem, ile widzę. Śliczna buzia, regularne rysy, ładnie wykrojone usta, gęste włosy zaczesane do tyłu. Lekko się uśmiecha, podnosząc jeden kącik ust – jakby ironiczny uśmieszek. Sukienka chyba plisowana, przewiązany pasek z klamrą. Czyją była córką nie wiem. Jak miała na imię nie wiem. Czy przeżyła wojnę nie wiem.

Przeanalizowałam wiele aktów urodzin dla tych lat. Raczej nie była siostrą Fritza – Berthą, bowiem ta urodziła się w 1900 roku, a na 21 lat ta panna nie wygląda. Poza tym na pewno Ilse Glucksmann by zapamiętała jej imię, skoro Fritza opisała. Sądzę też, że nie należała do rodziny Priesterów, bo panienek z tego roku na fotce jest więcej, więc też w pamięci opisującej by się utrwaliło. Z tego samego powodu nie jest to panna z Silbigerów. Może to zatem Edith Brauer? Córka Izaaka i Fanny z domu Weissler urodzona w 1903 roku? Jeśli byłaby to ona, to należałoby się cieszyć, bowiem Edith, jako Edita Preiss zmarła w 1989 r. w Buenos Aires.

A może to Elsa Karolina Kornblum, urodzona w 1908, córka Martina i Hedwig? Jeśli tak, to powodów do radości by nie było 🙁

Albo jedna z pociech Benno i Julii Lewin? Naprawdę nie wiem. Równie dobrze można uznać, że to ktoś z poza Rybnika, kto znalazł się na uroczystości, przy okazji której ci młodzi ludzie zostali uwiecznieni. Zostanie więc tajemniczą, młodą i piękną „Nieznajomą”.

Tymczasem się trzymajcie w swoich domach. Nie potępiajmy tych, którzy popełnili błędy, bo dzięki nim może nam się to udać! Trzymajmy kciuki za Włochów! To dopiero początek tego Armagedonu, więc jak się nudzicie, to posznupajcie sobie po moich szufladach. Sądzę, że lepiej poczytać o tym co było, niż kombinować co będzie przeglądając kolejne fakenewsy. Ja przechodzę na „Kurnik” i wracam do polskiej wersji scrabble on-line. Jakby co, to gram jako mploszaj.

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Piękni i młodzi – nieznajoma została wyłączona
26 grudnia 2019

Salo Brauer – górnośląski tułacz cz.1

Nie jest łatwo opisać kogoś tak tajemniczego jak ten, który spędza sen z powiek nie tylko mnie. Pojawił się w moim życiu w ubiegłym roku, gdy zaczęłam pracować w rybnickim Niewiadomiu na Zabytkowej Kopalni Ignacy. Czyli w sumie w miarę niedawno. Przez ten czas nabrałam do niego wiele sympatii, choć czasem mnie wkurza, gdy nakłada na swoje życie białe płachty i zasłania mi swoje życie.

Niby chce by coś odkryć, ale w sumie bawi się w kotka i myszkę ze mną. Zresztą nie tylko ze mną. Siłuję się z nim po nocach przed laptopem i staram się poskładać jego życie w jakiś logiczny ciąg. Głowię się by wypełnić luki, a on mnie robi w ciula. Nie jest to jeszcze pełna i gotowa opowieść o górnośląskim żydowskim tułaczu, ale by zająć czymś głowę po starcie ukochanej kotki Marceliny Nowotki uznałam, że muszę zacząć pisać, by wyjść ze smutku. Jeszcze niedawno patrzała na mnie gdy myłam okna.

Będzie więc to opowieść pisana przez łzy, które może dzięki temu nomadzie uda się osuszyć. No to zaczynam.
Gdy w ubiegłym roku stałam się częścią załogi Hoyma, przetrzepałam swoje notatki, foldery i pliki i już wtedy stwierdziłam, że rybnicka dzielnica Niewiadom ma wątki żydowskie. Głównie przez ważną dla Śląska, ale i tajemniczą, postać Salomona Izaaka. Niesamowity graf von Hoym, od którego nazwiska kopalnia wiele lat nazywała się Hoym, też miał żydowskie konotacje, bowiem Żydów cenił i szanował.

Ale w życiu bym nie przypuszczała, że w tym zapomnianym przez dumny i zarozumiały Rybnik, maleńkim Niewiadomiu było tylu Żydów. Sama zresztą nigdy dotychczas nie koncentrowałam się dzielnicach naszego miasta. No… może za wyjątkiem swojej dzielni. Początek był taki. Gdy już uznałam, że to kopalniane biurko jest moje, gdy przestałam myśleć, że Niewiadom to zadupie, gdy zaczęłam się co rano cieszyć na widok przepięknych szybów (a dodam, że było to bardzo szybko)…

…to jednego dnia Kasia – członek naszej załogi spytała: „Gosia, ty to się znasz na nieruchomościach?” Noooo, znam, ale na słowo nieruchomości nadal mam wewnętrzne drgania i odruch wymiotny. 23 lata swoje zrobiło. Okazało się, że Kasia, po śmierci taty robiła wraz z mamą i siostrą porządki majątkowe i pani notariusz uświadomiła je, iż mają w księdze wieczystej wpisane stare prawo drogi na rzecz tam faceta o imieniu Salo. Notariusz przekazała im jakiś stary, gdyż z 1894 roku, wpis, który według niej nie miał żadnego znaczenia. Popatrzałam i potwierdziłam, że to wpis kompletnie nieistotny. Ale on miał i ma znaczenie – dla mnie. Bowiem na kopii starego dokumentu ujrzałam imię i nazwisko, które mnie akurat wiele mówiło. „Kasiu, to Żyd był”. „Jak Żyd?” – spytała Kasia. „ No Żyd”. „Skąd wiesz?” – Kasia na to. Ja: „Bo wiem”. I tak wkroczył w moje życie Salo Brauer. Nota bene, w Kasi księdze nieprawidłowo przepisany przy akcji zcyfrowywania ksiąg jako Salo Braner. Tu muszę co nieco opowiedzieć o Kasi. Sądzę, że zanim się spotkałyśmy nie miała bladego pojęcia o Żydach. Dziś, po ponad roku, Kasia jest mikro fachowcem od Izraelitów. Młoda mi zawsze mówi, bym nie „zażydzała” otoczenia. I staram się – naprawdę się staram 😉 . W przypadku Kasi, to ona sama pchała się w ten temat. Wdepnęła na maksa, hihi. A dlaczego? Ano dlatego, że od wielu, wielu lat dookoła niej działy się jakieś irracjonalne rzeczy. I gdy nagle pokazał się w papierach Salo, uznała, że to on chce jej coś przekazać. Okej, mimo że jestem bardzo racjonalna i generalnie nie wierzę w różnorakie śmoje boje, to wiem, że na świecie się dzieją rzeczy, które się filozofom nie śniły, dlatego i Salo może chcieć coś komuś przekazać. Zaczęłam szukać informacji o nim. Psińco znalazłam. W mojej bazie żadnego Salo Brauera nie znalazłam, choć Brauerów w Rybniku było od zarąbania. I były z nimi związane skandale obyczajowe, i kamienice, i knajpy i w ciul różnorakich Brauerów, ale po Salo ani śladu w Rybniku. Temat olałam, choć Kasia od czasu do czasu mi drążyła dziurę w brzuchu. Posprawdzałam dostępne serwisy genealogiczne i niczego nie znalazłam. Kasia to typ bab, które nie odpuszczają. Wywalą ją przez drzwi, to wlezie dziurką od klucza. Wypierdolą ją przez tą dziurkę, to się przeciśnie przez szparę w futrynie i z uśmiechem oraz oczami kota ze Shreka będzie dalej swoje nawijać. Nawet gdy się ją będzie dobijać, to w swoim ostatnim tchnieniu Kasia będzie swoje pitolić. Nie przemawia przeze mnie teraz żadna złośliwość. Ta śląsko dziołcha ma w sobie tyle serdeczności i naturalności, że gdy przywołam wielu ludzi, których poznałam w życiu, to wiem, że mogą spadać na drzewo przy pani Buchalik. Ta dojrzała dziewczyna ma w sobie niesamowite pokłady energii, radości, chęci poznawania i pomagania, które dziś są rzadkością. Popatrzcie na ten wesoły pychl i dupną czapę…

Moja Mamusia mi zawsze mówiła, że jest jedna osoba, która gdyby trzeba było przywieźć ratujący życie kamyk z drugiego końca świata, to zrobi to Olutka. Olutka to mój friend od zarania dziejów. Mamusia nie znała Kasi. Kasia jest tą drugą, która by ten kamyk załatwiła. Może by nie miała własnych możliwości, ale by po śląsku napisała to gościa, który by znał innego gościa, a tamten by znał tego ważniejszego, a ważniejszy by załatwił. Przeszła by 10 dziurek od klucza, by pomóc. Nawet gdyby trzeba było pisać, bądź dzwonić do Elżbiety II. Tyle o Kasi. Wracam do Salo. A raczej Kasia do niego wróciła, gdy wiele złych i trudnych chwil, jakie w życiu się trafiają, minęło.
Przyszedł listopad 2019 roku. Po Wszystkich Świętych temat tego, który ma prawo przechodzić przez ziemie rodzinne Kasi, wrócił. Sceptycznie podeszłam do Salo. Ale skoro był mus, to nie miałam wyjścia. Niestety nigdzie go nie potrafiłam znaleźć. Kasia ze swej strony zaczęła molestować, jak się okazało skutecznie, różnych mieszkańców Niewiadomia. Wydzwaniała gdzie się dało, by spytać kto go ma w księdze wieczystej. Ludzie nie są skorzy do ujawniania takich danych, ale w końcu udało się przydusić jednego pana, który przyniósł nam kopię starego listu hipotecznego. Z tegoż dokumentu (dodam, iż to rękopis, szwabacha, czyli dla mnie koszmar) udało się wyczytać, iż jakiś tam przedsiębiorca budowlany Abraham Schall z Żor sprzedawał grunty w Niewiadomiu. Skoro Abraham, to Żyd. Skoro z Żor, to mamy punkt zaczepienia, czyli publikację pana Janka Delowicza o gminie żydowskiej z tego, sąsiadującego z Rybnikiem, miasta. Zawsze w takich przypadkach jest potrzebny mały kaganek, który pokaże dalszą drogę. Abraham był tym światełkiem. Znalazłam go w u Delowicza. Tu muszę dodać, że żaden z fachowców od historii Niewiadomia ani słowem mi nie wspomniał, iż część tej wsi nazywano Szalowiec – od nazwiska budowlańca Shalla. A wypytywałam, i to nie raz, o żydowskich mieszkańców tej dziury.

Mimo, że historię żorskich Żydów czytałam wiele razy, to nie są oni z mojej bajki, więc ich nie znam. Zaczęłam ponownie się w nich wgryzać i nagle ujrzałam starą pocztówkę z restauracją Dawida Brauera. Łał, u nich też byli Brauerowie. Szybki przelot do skorowidza nazwisk był strzałem w dziesiątkę! JEST!!! Salo! Otóż córka żorskiego restauratora Dawida Brauera wyszła za mąż w 1903 roku za Samuela Leo Brauera (tak się nazwiskowo żenili), który był synem… tu przeszły przeze mnie prądy, które tylko genealodzy zrozumieją, Salo Brauera z Niewiadomia! Masakra! Pierwszy raz, oficjalnie, nam się pojawił Salo! Pokazała się też jego żona Bertha z domu Juliusberger. Ja pierdziu! To były emocje!

Czyli jednak tu był! Czyli tu działał. Czyli moja baza danych jest niekompletna. Skoro pan Janek Delowicz go ujął, to musi być akt małżeństwa. Prask, pod wieczór napisałam maila do pana Janka, który odpowiedział po paru dniach, iż nie ma tego aktu. Dupa. Już wtedy, w połowie listopada wiedziałam, że czeka nas wizyta w Archiwum w Raciborzu. W międzyczasie jednak się zawzięłam. Nie może być tak, że chłopa nie ma nigdzie. Skoro był w tym Niewiadomiu jako właściciel gospody, skoro Delowicz go spisał, to Salo musi być przez Żydów gdzieś ujęty. Jednej nocy się zaparłam. Oczy napuchnięte od internetów, pełno kubków po herbacie, koty z wkurwem, że nie idę do łóżka, a ja sprawdzałam wszystkich Salo Brauerów, których mi pokazywała strona Jewishgen. Na twarz padałam, klikając na każdego dupka o tym imieniu i nazwisku. A sporo ich było, bo i imię typowe i nazwisko. Odciepywałam jednego za drugim. W końcu wlazłam w trupy, czyli groby. Jak zwykle dla siebie, sceptycznie weszłam w Konigshutte, czyli dzisiejszego Chorzowa. Klikam i widzę: Salo Brauer, zmarł w tym mieście w 1915 roku w wieku 60 lat. W uwagach: Samuel Leo Brauer. Dup! Skoro we uwagach jest Samuel Leo, a wiemy, że takowy był synem Salo z Niewiadomia, to daję se uciąć grzywkę do zera, że to nasz Salo. Kto bowiem był zazwyczaj wpisywany w uwagach? Ten, który zgłaszał zgon. A kto mógł zgłosić zgon, jak nie syn. To musi być nasz Salo! Po kija ten chłop pojechał do Konigshutte?

Chwila przerwy, bo mam jeszcze jedną kotkę, a ta jest już stara i ma swoje potrzeby lekowe i żywieniowe.

Mrużka nakarmiona i leki na tarczycę zaaplikowane. A Marcyni mi brak… Zero łez Małgosia – weź się w garść! Wracamy do Salo. Tej samej nocy napisałam na fejsbukowym forum GerSig, czyli grupie, która zajmuje się Żydami z byłych terenów niemieckich. Nieznani żydowscy znajomi z Ameryki podsyłali tropy. Pół świata żydowskiego zostało zaangażowane w szukanie Salo Brauera z maluśkiego Niewiadomia. W tym mój znajomy z Zabrza, który jest wybitnym fachowcem od Żydów zabrzańskich i stałym bywalcem Archiwum w KATO. To on został zobligowany do odszukania aktu zgonu Salo. A my z Kasią zaczęłyśmy przygotowywać się do wizyty w Archiwum w Raciborzu. Urlop został zaplanowany na 27 listopada. Tu będzie przerwa, bo styknie Wam na dziś emocji. Mnie zresztą też. Mogę jedynie powiedzieć, że dzięki tej wizycie ukazał nam się Salo globtroter, Salo łajza, Salo obieżyświat, Salo włóczykij, Salo koczownik, który nie potrafił nigdzie zagrzać miejsca. Salo, który do dziś ma prawo przesmradzać się po Niewiadomiu i nikt nie ma prawa ani jego (choć nie żyje) ani jego następców prawnych, a tacy żyją, przegonić.  Współczesna mapa pokazuje jak nasz szefunio z niewiadomskiej knajpy podróżował po Górnym Śląsku. Jak na przełom XIX i XX wieku to był niezły wyczyn. Nosiło go. Popatrzcie na mapę:

https://drive.google.com/open?id=1CI8rvSNB9yuA5dlj2PxC5AfOa4IqttWF&usp=sharing

Dalszy ciąg nastąpi, gdy mi się zachce. Teraz spadam, bo Płoszaj swoje prawa ma 😉 A na koniec drugiego dnia Bożego Narodzenia Semka mi się objawia z tematami żydowskimi w Trójce. Hmmmm… wkurwiać się, olać, czy słuchać? Dobrej nocy dla wszystkich 😉

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Salo Brauer – górnośląski tułacz cz.1 została wyłączona