28 października 2017

Jüdisches Berlin, czyli żydowski Berlin (cz.1)

Marzenie się spełniło. Zobaczyłam żydowski Berlin w pigułce, bo nie da się wszystkiego obejrzeć w trakcie jednej wizyty w mieście, którego historia jest tak skomplikowana i niezwykła. Oczywiście mam na myśli historię żydowską, bo na niej się skupię. Przed wyjazdem zrobiłam sobie listę tych rzeczy, na których mi najbardziej zależało oraz tych, które przy okazji, ewentualnie, na wszelki wypadek, w razie wolnego czasu może uda się zaliczyć.

No to zaczynam  😀 Już pierwsze kroki na zmoczonej deszczem niemieckiej ziemi, czyli zaraz po wyjściu z samochodu, skierowałam w stronę byczej kamienicy, sąsiadującej z naszym apartamentowcem Palacina.

Tu były pierwsze dwa kamienie pamięci, tzw. Stolpersteiny, czyli płytki w chodniku upamiętniające Żydów tu mieszkających. Małżonkowie Weinstock zamieszkali przed 1934 na terenie Czechosłowacji, później w Berlinie przy Winterfeldtstraße 5 stracili życie w getcie we Włocławku. A może w obozie zagłady w Chełmie nad Nerem?  😥

Pierwszy dzień naszego pobytu w stolicy Niemiec był bardziej towarzyski, więc nie będę go opisywać 😉

Wtorek z rana zaczęłam od samotnej przebieżki po okolicy Palaciny – właśnie w poszukiwaniu tych smutnych pamiątek po danych mieszkańcach pobliskich kamienic. Po śniadaniu, zaopatrzone w mapę, przewodniki, instrukcje od Frau z naszych apartamentów, już wszystkie trzy udałyśmy się na zwiedzanie Berlina. Najpierw busem pod jakiś dupny Bahnhof, z którego szłapcugiem łaziłyśmy czasem w deszczu, czasem tylko przy mżawce, oglądając po drodze co się dało, no i zaliczając żydowskie i „holokaustowe” punkty z mojej listy. Kolegówny dreptały bez słowa marudzenia, choć domyślam się, że dla nich wiele z oglądanych przez nas rzeczy nie miało takiego znaczenia jak dla mnie.

Reichstag od środka olałyśmy i podążając w stronę Bramy Brandenburskiej, po lewej stronie w parku Tiergarten, nagle ujrzałam opisany płot, a za nim miejsce pamięci, a raczej Pomnik Pamięci Pomordowanych Sinti i Romów Europy. Jest w formie basenu, na którym jest wysepka w kształcie trójkąta (był to symbol, którzy Romowie musieli nosić w obozach).

Na trójkącie leżały białe, świeże kwiaty. Róże.

Dookoła basenu, w trawnik, czy też chodnik, wkomponowano płyty z napisami miejsc, w których mordowano Romów i Sinti. Proste, poruszające, wywołujące łzy. Pomnik, który na długo mi zapadnie w pamięci.

Po dotarciu do Bramy i paru fotach upamiętniających jej „zdobycie” (no i po udzieleniu informacji kilku Hindusom, którzy nie kumali co to za ważna budowla, przy której takie tłumy), zaczęłyśmy szukać drogi do Pomnika Pomordowanych Żydów Europy. On był na mej liście jako „must see bez względu na wszystko”. No i? No i mnie tak rozczarował, że nie wiem co. Przerost formy nad treścią. Te 2711 stel, te korytarze, nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Pascal podaje, iż monument został tak zaprojektowany, by odwiedzający czuł się nieswojo. A wg twórcy pomnik ma ukazywać uporządkowany system, nad którym przestał panować ludzki rozum. To cytat z przewodnika. Niech sobie pomnik w Bełżcu zobaczą, to się będą czuć nieswojo. To betonowe cudactwo nie wzbudziło we mnie niczego. Zero. Null. Może inaczej – wzbudziło rozczarowanie.

Za to pokolorowany Trabant, stojący w pobliżu przypomniał mi wiele i on akurat wywołał uśmiech na buzi  :mrgreen:

Przemieszczałyśmy się dalej pieszo całą Aleją Unter den Linden w kierunku Wyspy Muzeów, zarazem katedry berlińskiej i Schlossplatzu. Głównym celem był Pergamon, choć po drodze były cele z tych pomniejszych, ale bardzo ważnych  :mrgreen:

Pergamon z jego zabytkami pokazującymi początek cywilizowanego świata jest niesamowity. Wiele, wiele lat temu widziałam Bramę Isztar i wtedy był to dla mnie szok. Tym razem ciut mniejszy, co nie oznacza, że nie było zachwytu.

I choć moim „targetem” w Berlinie były w zasadzie zabytki judaistyczne, to nie mogłam pozostać obojętna na bizantyjskie czy islamskie cuda w Muzeum Pergamońskim. Sztuka i kultura Wschodu jednak jest niesamowita. Zachodnia cywilizacja to „ma na noc” i szlus.

Powoli zmrok zaczynał zapadać, a przed nami jeszcze była do zaliczenia w tym dniu Nowa Synagoga. Przed Pergamonem spytałam ochroniarzy (Hindusa i chyba Koreankę – tak, żeby było śmieszniej i tak multi-kulti, co jest cudowne w tym berlińskim świecie) jak najszybciej dojść do Neue Synagoge. Jak mi zaczęli kręcić o jakichś tramwajach, to uznałyśmy, że walimy piechty. Idziemy, idziemy, a ja wiem, że gdzieś tu w pobliżu musi być stary cmentarz żydowski. W końcu studiowałam mapę Berlina na długo przed wyjazdem 😉 Ogromniastą kopułę synagogi było już widać w oddali, a mnie rzucił się w ślepia drogowskaz: Alte Jüdische Friedhof – 100 m. Ciepnąć beretem. No to ja plissss dziewczyny. To tylko 100 m. A kolegówny: Ależ proszę cię bardzo. Idziemy Megulku tam gdzie ty. I podreptały za mną w stronę tego starego cmentarza, na którym jest pochowany Moses Mendelssohn –  filozof żydowski i niemiecki, pisarz, pierwszy zwolennik zrównania praw Żydów z ludnością nieżydowską w krajach niemieckich. Cmentarz był już zamknięty, więc zrobiłam tylko zdjęcia z zewnątrz.

Przed nekropolią stoi pomnik upamiętniający Żydów wywożonych do obozów. Prosta w wyrazie rzeźba. Kamyczki oczywiście położyłam – te zabrane z Rybnika. W końcu rybniczan z Berlina też wywożono.

Tu moje przyjaciółki uznały, że skoro ja cykam tyle zdjęć zamkniętemu cmentarzowi, to mogą na szybko strzelić sobie kawę w małej tureckiej kafejce przy tej uliczce, która kiedyś należała do dawnej dzielnicy Spandauer Vorstadt, stanowiącej centrum żydowskiego Berlina.

Poszłam i ja na tą kawkę z przepysznym sernikiem. W takich momentach nie wolno tracić czasu, bo ciemność przychodzi szybko i trza sprawdzać co jest w okolicy. Pascal przyszedł z pomocą. Jest! Na tej piciulinkowatej Straße, choć z nazwy Große, bowiem jej nazwa to Große Hamburger Straße ma być wg przewodnika specyficzny monument, czyli tzw. Brakujący Dom. Francuski artysta – Christian Boltanski zebrał dane osób zamieszkujących onegdaj wyburzoną kamienicę i na budynkach sąsiadujących umieścił tabliczki z ich nazwiskami i zawodami. Hmmm. Koleżanki jeszcze piły kawę, więc ja pędem musiałam poszukać takiego niesamowitego upamiętnienia. Wyszłam przed kafejkę i pytam przechodzącą młodą Niemkę (pytam po angielsku of course). Ni chu chu. Ona pierwszy raz o tym słyszy, ale stara się mi pomóc i pyta straszą Niemkę. Ta też nie wie. Wracam do Turka w knajpce i jego pytam. Ten na mnie patrzy jak na idiotę i odpowiada, że też nie wie. No to ja: A jak długa jest ta Straße? Krótka. Lecę. Patrzę po bokach i niczego nie widzę. Żadnej wyrwy po bloku, czy kamienicy. No nic. Patrzę też pod nogi i choć wyłapuję jeden za drugim Stolpersteiny. Masakra ile ich tu jest.

Ci mieszkali tu:

Kolejni mieszkali przy Große Hamburger Straße 31, czyli zaraz obok. Johanna zginęła tak młodo  🙁 Małgosia, nie analizuj nazwisk, czy dat, bo masz szukać wyrwy kamienicznej!

Brakującego Domu jak nie ma, tak nie ma. Mijam jakąś szkołę i pytam wychodzącego z niej młodego mężczyznę. Tak, zna angielski. Tłumaczę. Hmmm. Myśli. Po zastanowieniu odpowiada, że to chyba musi być coś tam, coś tam, ale trzeba iść prosto, potem w lewo, prawo i to w ogóle jest na innej ulicy. Jak daleko stąd? Jakieś 15 minut. Rezygnuję, bo nie mogę narażać moich koleżanek na tak długie czekanie. Wracam te w sumie 200 metrów w stronę kafejki. Idę tym razem drugą stroną ulicy, która faktycznie jest krótka. Nagle patrzę ponad zagospodarowany ogródek piwny, a raczej maleńką restaurację i MAM! No ciul ze mnie bity! Mijałam to, ale patrząc na eleganckie Bistro i jego ogródek nie spojrzałam w niebo.

Poza tym, Brakujący Dom był chyba w drugiej linii zabudowy i to mnie zmyliło.

Nazwiska, zawody. Nie tylko Żydzi. Po prostu berlińczycy. Podobało mi się to. Jak niewiele trzeba, by o kimś przypomnieć.

Stamtąd już nie pozostaje nic innego jak zaiwaniać do Nowej Synagogi. W duchu się modliłam, by jeszcze była otwarta. Gdy doszłyśmy, to początkowo wydawało mi się, że amen – przepadło, bo już zamknięta. Na szczęście, można było wejść do niej po czerwonym dywanie i po przejściu przez bardzo ścisłą kontrolę. Myślę, że tak się sprawdza pasażerów na lotnisku w Izraelu  😉

Już z zewnątrz jest niesamowita, choć ciężko jej zrobić dobre zdjęcie, gdyż jest tak wielka i w dodatku wbudowana między inne kamienice. Motyle mi latały w brzuchu.

Zdjęcia robiłam totalnie na oślep, więc są tragiczne. Gdy już nas, torebki i wsio co miałyśmy przeskanowano aparaturą kontrolną weszłyśmy do cuda, które kiedyś wyglądało tak jak na dwóch zdjęciach poniżej i było największą synagogą w Niemczech. Dziś tylko część jest odbudowana i stanowi Centrum Judaicum.

Stojąc przy parochecie i patrząc na, w miarę niedawno odnalezioną, oryginalną ner tamid miałam ciary na plerach.

Potem reszta wystawy, czyli to co się uratowało (np. sklecone resztki bimy), plansze pokazujące jak piękną ta synagoga była, jak wyglądała po zniszczeniach, itp.itd.

 

I ta pusta przestrzeń, czyli jej najważniejsza dawna część, gdzie była Tora i główna sala modlitewna.

Intrygująca też była wystawa multimedialna o migracjach żydowskich i tożsamości. Niestety na nią już nie było zbyt dużo czasu.

Bezsprzecznie Neue Synagoge oraz Pomnik Pomordowanych Sinti i Romów to były dwa najważniejsze momenty tego dnia.

Stamtąd został nam już tylko powrót (non-stop pieszo!) na Wyspę Muzeów pod katedrę, a od niej ponownie całą Unter den Linden do Bramy, by obejrzeć festiwal świateł, który nam poleciła Frau. Był genialny!

Gdy dotarłyśmy do Palaciny taksówką, miałam nogi w dupie. Ale co tam nogi, gdy się tyle widziało i tyle emocji przeżyło. Z listy koniecznych do zobaczenie miałam zrealizowany plan w 150%  :mrgreen: Było i żydowsko, i nieżydowsko, i berlińsko, i piwnie, i muzealnie, i obficie jedzeniowo i przede wszystkim wesoło :mrgreen:

Następnego dnia czekał cmentarz Weissensee, ale o tym innym razem.

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Jüdisches Berlin, czyli żydowski Berlin (cz.1) została wyłączona
5 sierpnia 2017

Ja siama

Miało być o Doris Aronade, jednak będzie bardzo, ale to bardzo prywatnie. Prywatnych szufladek mam sporo i nie lubię ich otwierać, ale uznałam, że zawartość tej pokażę.

„Ja siama”

Najpierw była Stefkiem Burczymuchą, bo burczała w brzuchu i miała płeć nieokreśloną. Gdy pan doktor, w iluś tam procentach, mógł określić: będzie dziołszka, to została Magdą. Potem ją pan doktor swoimi wielkimi łapskami ze śmiechem wypchał na świat. Pierwsze pytanie: „To ona jest ruda?”  :mrgreen: Nie była.

Po trzech miesiącach zaczęła podróżować. Do nosidła, do auta, do Babci, po pracy od Babci, do nosidła, dom. I tak wkoło. Potem szybko zaczęła gadać jak opętana, od razu pokazując uparty i stanowczy charakterek. Ja siama. Typowy Wodnik. Niezależny, nie ulegający wpływom.

Rodzaj podróży powoli się zmieniał. Lazła tam gdzie my. Chaszcze, chwasty, krzaki, lasy, wysokie góry w niewłaściwym dla szkraba wieku (ojjjj, nie byliśmy zbyt rozsądnymi rodzicami), kirkuty, zapomniane i ukryte dziedzictwo, o którym wtedy za bardzo nie miała pojęcia. Ale łaziła wszędzie bez strachu.

Już wtedy wykrystalizowało się marzenie życia: Zostanę archeologiem. Nie zabroniłam, nie odradziłam. Chcesz – bądź.

Potem odeszła Babcia. Nagle ośmiolatka stała się dorosła. Po jakimś czasie przyszedł bunt przeciw moim zainteresowaniom, bo ona „siama” i ma swoje. Pragnienie bycia archeologiem na moment wygasił Quentin Tarantino. No, ale jeśli dziesięciolatce pozwala się na obejrzenie Fikcyjnej Pulpy w wersji niewypipanej, to nie może być inaczej. Kupiona kamera, która miała służyć do nakręcenia oskarowego filmu przydawała się do filmowania zaniedbanych cmentarzy żydowskich, jorcajtów w Leżajsku, czy innych, bardziej dla mnie interesujących, spraw i miejsc.

W gimnazjum ksiądz mówił do niej „Ty od Żydów”. Wtedy to właśnie posłałam jej zdjęcia z Milówki na nowo powstający serwis ➡ Kirkuty.  I wówczas wymyśliła, by napisać mini pracę o rybnickich Żydach, dzięki czemu mnie oświeciło, że patrzę po innych okolicach a swoimi się nie zajmuję.

Cały czas jednak trwała przy swoim: archeologia. Bo ona siama. Musiała mieć coś swojego, a nie maminego. Potem było liceum, zafarbowanie łba na rudo 😉 , fascynacja betonem, czyli bunkrami i cel główny: ARCHEO i kopanie w Egipcie. Czasem dało się ją jeszcze namówić na rodzinny wypad cmentarny.

Zwiedzenie Egiptu wszerz i wzdłuż tylko pogorszyło sprawę, bo utwierdziło ją w swoim postanowieniu. Przyszedł konflikt z historykiem, bo ona siama wiedziała jak się uczyć do przyszłorocznej matury. Siama też przygotowała się (noooo, przy lekkiej pomocy mamy 😉 ) do konkursu Fundacji Szalom, co zaowocowało indeksem na UW, olanym zresztą, bo nie był to indeks na archeologię, a „tylko” na historię. Gdy dziś sobie przypomnę, jak wylazła na scenę i powiedziała: „A ja dziękuję swojej mamie”, gdy wszystkie dzieci dziękowały nauczycielom, to zaraz mam łzy w oczach.

Tak myślę, że nie zdając sobie jeszcze wtedy z tego sprawy, powoli zaczynała sięgać po pałeczkę, choć wtedy podświadomie broniła się przed tym całym jestestwem. Na półkach przybywało książek o archeologii, ceramice, Egipcie, itd.

W tym samym roku jeszcze jedno wydarzenie było dla nas obu istotne. To był ten moment, gdy Zygmunt Rolat odwrócił się i spojrzał na nastolatkę odbierającą z rąk Ambasadora Izraela dyplom za ratowanie dziedzictwa żydowskiego. Nie Ambasador, nie ten dyplom, a obecność i spojrzenia Rolata oraz Tomasza Blatta – uciekiniera z Sobiboru. O rozmowie z „kirkutowym” guru – panem Janem Jagielskim nie wspominając.

Następnego roku, jadąc w pociągu do Lublina, na żydowski objazd  organizowany przez Muzeum Polin, usłyszałam przez telefon, że zdała rozszerzoną maturę z historii na 98%. Bo nauczyła się jej tak jak chciała. Siama. Archeo na UJocie zdobyła z palcem w d…

Potem przyszły pierwsze praktyki przed studiami. Łopata, upał, kopanie w skale. Maszkowice i Góra Zyndrama. Pasja nie przeszła. Pierwszy wyjazd na praktyki do Egiptu.

Potem kolejny, porewolucyjny. Potem trzeci, jeszcze Jordania, a nawet walcząca Ukraina. A ja za każdym razem przez lapem śledząca czy samolot leci, czy wylądował. Bo ona tam siama. Archeo było na pierwszym miejscu. Żadni tam Żydzi. Choć muszę być sprawiedliwa i powiedzieć, że jak nasz przyjaciel Sławek Pastuszka organizował akcje na cmentarzu w Pszczynie, to zaiwaniała na kirkucie.

Wkurwiał ją stan wielu cmentarzy – jak choćby Mysłowic lata temu, ale nadal było na pierwszym miejscu archeo.

I nagle przyszedł jakiś przełom, zwrot, cholera wie co się stało, ale oświadczyła, że idzie równolegle na judaistykę, bo chce napisać pracę o wykorzystaniu archeologii w badaniach nad Holokaustem. Walczyła z promotorem, by napisać to na archeologii, ale się nie udało. Musiała napisać o jakichś polepach z osady kultury pucharów lejkowatych (cokolwiek to oznacza) w Mozgawie.

Potem nauka hebrajskiego, absolutorium z judy i w międzyczasie poszła na podyplomówkę w Muzeum Auschwitz. Przestało przybywać książek o archeo, a półki zaczęły się uginać od Bełżca, Majdanka, procesów zbrodniarzy itp. Zaczęła chwytać tą pałeczkę, którą jej podaję. Choć ja wiem, że ona siama, więc idzie bardziej w stronę ludobójstw, które dla mnie są zbyt dołujące. Wolę historie o ludziach.

Mijający tydzień mi uświadomił, że prowadzi w tej sztafecie, a ja zostałam już z tyłu. Jej wyjazd na Lubelszczyznę, by móc pracować z panią archeolog profesor Caroline Sturdy Colls , na której badaniach chce oprzeć swą koleją pracę magisterską utwierdził mnie, że biegnie właściwą drogą.

(fot. Piotr Sewruk)

(fot. Piotr Sewruk)

Archeologia też była właściwa, bo to dzięki niej wiele się nauczyła. Na Lubelszczyźnie zaiwaniała wraz z innymi wolontariuszami na 3 zadżunglonych cmentarzach w hycu, kleszczach, chaszczach i innych ciulstwach. Dzięki ich wspólnej pracy, walające się bez poszanowania, szczątki bezimiennych ofiar zamordowanych na kirkucie w Piaskach (a zgładzono tam ok. 2000 Żydów) zostały złożone w ziemi zgodnie z Halachą. Mini reportaż o ich pracy nadała ➡ TVP Lublin  Rudy łepek też widać 😉

Jestem z Ciebie dumna Dusiu! Robisz ważne rzeczy siama! Choć wiem, że jak dotrzesz dziś w nocy do domu, to zaraz się powadzimy z jakiegoś błahego powodu :mrgreen:

A teraz przepraszam za ten pean na cześć własnej córki. Myślę, że wszystkie mamy mnie zrozumieją. No i coś na koniec. Znam jedną szaloną mamę, której córka jeszcze jest na etapie dziecięcego „ja siama”, ale jak Karola będzie dalej tachać swoją Helkę na wszystkie kirkuty, to ani się nie obejrzy jak z Heli wyrośnie dziewucha, która też sięgnie po żydowską pałeczkę.

(Na zdjęciu powyżej roczek w Domu Pamięci Żydów Górnośląskich i Karolina Jakoweńko z Magdą, czyli przyrodnie siostry, gdyż ktoś kiedyś uznał, że Karola jest moją córką, co mi bardzo pochlebiło. Reszta towarzycha to załoga i przyjaciele Domu Pamięci.)

Kategoria: Judaika, Różniste, Rybnik | Możliwość komentowania Ja siama została wyłączona
17 lutego 2017

Koty – cmentarni strażnicy

Nie wypada, by miłośniczka kotów siedziała cicho w takim dniu, jak dzisiejszy. Nawet profilowe zdjęcie „Szuflady” jest kocie i choć seria z zawstydzoną i obrażoną Mrużką ma już ponad 4 lata, to nadal ją lubię  😉

Jednak to nie własne koty chcę dziś pokazać. Przy okazji cmentarnych podróży zdarza mi się spotykać strażników, którzy pilnują grobów, złowrogo patrząc, gdy ktoś naruszy spokój pogrzebanych. Tak na przykład spojrzał na mnie ten cudny dziki kot na cmentarzu żydowskim w Katowicach.

Jego kolega w tym samym czasie kompletnie mnie ignorował i miał w dupie.

Pewnego roku, przy pracach renowacyjnych na żydowskim cmentarzu w Pszczynie, obserwacje prowadził kot (kotka?), który w momencie, gdy odłożyłam grabie i wzięłam aparat, odwrócił się dystyngowanie i odszedł. Być może uznał, że choć naruszamy mir cmentarny, to jest to w dobrej wierze.

Z kolei na ogromnym kirkucie tarnowskim koty mają swoje własne M-2, a może i M-3 😉 Jest to zrozumiałe, bowiem obszar do kontrolowania jest tam przeogromny.

Jeden z tarnowskich strażników wygląda tak.

Jedyna kotka (chyba w rui), która do mnie podeszła była częstochowianką. Pilnowała grobów masowych no i cmentarza. Obserwowała nas przez wiele minut, w końcu ośmieliła się podejść i uznać naszą obecność na jej terenie.

I na koniec potomkowie Muezzy, czyli ukochanego kota proroka Mahometa, pilnujący grobów w Sarajewie.

Międzynarodowy Dzień Kota dobiega końca, czas więc na sen z mruczącą Mrużką w stopach. Masza woli sypianie z Młodą 😉 Mrauuuuuu  :mrgreen:

Kategoria: Judaika, Różniste | Możliwość komentowania Koty – cmentarni strażnicy została wyłączona
5 czerwca 2016

Gojka na cmentarnym szlaku

Już dziś późnym wieczorem moja ukochana chwałowicka hałda. Przede mną jeszcze w niedzielę kilka niezaliczonych z powodu szabatu miejsc i wsiadam w Rzeszowie do busa, który mnie zawiezie do Kato  :mrgreen: Dzisiejszy odpoczynek na sympatycznej agro w Brzozowie pozwolił mi zregenerować siły i przede wszystkim nerwy. Przesyt tematyką żydowską przypomniał mi, że trzeba iść też do jakiegoś kościoła, czy poszukać lokalnych Nepomuków.

DrogaJednak 6 dni z rzędu w aucie z jednym upartym facetem, to ciut za dużo. Do tego 2 dżipiesy (jeden gadający po hebrajsku, odpadający co chwilę od szyby, drugi angielskojęzyczny wbudowany w Passacie, pokazujący kompletnie inną drogę), radio rfm, z beznadziejnymi prowadzącymi rozdającymi kasę, pipczące alarmy przy cofaniu, zbliżaniu się do przeszkód, itp., kartki na kolanach, mapa, belątające się dwie komórki, wychodzenie z auta co chwilę by pytać o to, gdzie tu kiedyś był cmentarz żydowski, do jedzenia jedynie kabanosy, a do picia cola – to jednak bardzo męczące. Nie wspomnę o przedzieraniu się przez chaszcze, pokrzywy, błota, wspinaniu na góry i w upale i deszczach. Trzymanie kamery, robienie zdjęć, codzienne tłumaczenie na noclegach, że gość prosi, by jajka były przygotowywane na specjalnie przywiezionej patelce (z całą resztą mieszaczek, myjek, mątewek), proszenie by gospodarze wsio wywalili z zamrażalnika, bo on tam musi wsadzić te swoje zamrożone koszerne mimry, siedzenie do nocy i dyktowanie opisów tego co widzieliśmy, branie na klatę „opierdolów”, gdy gość odmawia płacenia za wejście do synagogi. Tłumaczenie z polskiego na angielski i odwrotnie, tłumaczenie ze słowackiego (!) na angielski i na to wszystko przez cały dzień „smola” i „jamina”, czyli „turn left” i „turn right” kiedy zwykła mapa lepsza, no ale co tam dla niego mapa, skoro jest nawigacja 👿 No i wieczorne wyciąganie kleszczy, co nie jest proste, gdy robi się to samemu. Niestety tym razem, mimo ciągłego obsikiwania się, nie uchroniłam się przed pieronami.

No to się wygadałam  😆  A teraz mały skrót z mijającego tygodnia.

„Zaliczyliśmy”, bo tak to należy nazwać, 38 cmentarzy żydowskich (w tym dwa słowackie), kilkanaście synagog i grobów masowych.

Niedziela (29.06.2016). Rzeszowskie lotnisko nie powiem – całkiem, całkiem. W oczekiwaniu na gościa nawet mogłam wysłuchać mszy, co wydało mi się ciut jednak kuriozalne jak na halę przylotów. Zero turystów za to modły na full.

Rzeszow lotnisko (1)

Po przylocie Meira, odebraliśmy nówkę Passata. Łooo matko, co za straszne auto. Im więcej przycisków i ciulstw tym chyba gorzej dla pasażera i kierowcy. Zanim ustaliliśmy jak się zmienia klimę, to walił na mnie strumień arktycznego powietrza przez 2 godziny. Potem odbieranie mrożonek koszernych. Mały cyrk, bo nie było wiadomo kto je miał przechować. W końcu są. Gdy ujrzałam zasyfione pudło to wiedziałam, że nie tknę tego za Chiny.

1 Ostoya (7)

Wyruszamy w drogę. Raniżów – cmentarz w chaszczach, jedynie dwie podstawy nagrobków. Potem Kolbuszowa – synagoga i cmentarz wraz z grobem masowym.

1 Kolbuszowa (77)

Jedziemy dalej – Majdan Królewski. Błądzimy przez 40 minut po lasach. Niby miał być w odległości 200 m od oczyszczalni ścieków. Oczyszczalnia jest w lesie. Ani ducha w pobliżu. Już powoli rezygnowaliśmy kierując się do auta, aż tu nagle podjechał Gucio  😉 czyli lekko rozluźniony z powodu niedzieli sympatyczny pan na rowerze. Zaprowadzi nas. Ja pierdziu…. Kilometr w las. Bez Gucia byśmy tam nigdy nie trafili. W trakcie drogi Gucio mi całe swoje życie opowiedział 😉 Fajny gość. Robi się późno. Rezygnujemy z Radomyśla Wielkiego – jutro do niego wrócimy. Czas na nocleg. W motelu odmawiam mrożonek koszernych argumentując tym, że mam jeszcze kanapki z domu.

Poniedziałek (30.06.2016). Rano lekkie przeplanowanie trasy i wyruszamy do Sędziszowa Małopolskiego.

Planowanie

Na cmentarzu w Sędziszowie pokrzywy po moją pachę. Przedzieranie się przez ponad hektarowy cmentarz, by odszukać grób masowy, to było niezłe wyzwanie.

Sedziszow Malopolski (26)

Potem Dębica. Zadbany, ukwiecony i pełen zapachów cmentarz. No i trele wszystkich możliwych ptaszków, choć obok bloki. Pięknie.

Debica (43)

Z Dębicy wracamy na północ do Radomyśla. Błądzenie. W końcu trafiamy na cmentarz w lesie. Smutnie, bo nikt o tym miejscu nie pamięta.

Radomysl Wielki (34)

Potem Pilzno, niesamowity Brzostek…

Brzostek (5)

…i w planach Jodłowa, której cmentarz jest na takim leśnym zadupiu, że czułam, iż z powodu nadchodzącej burzy ja z niego zrezygnuję. Poza tym byłam tam już kiedyś i parcia nie miałam. W las wjechaliśmy. Ja wyjścia odmówiłam, Meir wyszedł i nawet kombinował, czy Passatem nie podjeżdżać dalej błotnistą drogą dla traktorów, ale chyba rozsądek zwyciężył. Pojechaliśmy do Ryglic. Mimo deszczu cmentarz zachwycał.

Ryglice (45)

Z Ryglic ruszamy do Ołpin. Wjeżdżamy na górę pod cmentarz pierwszowojenny o numerze 34, za którym jakieś 500 m miał być żydowski. Passat pipczy cały czas, bo chyba boi się, że nie wyjedziemy z tych błotnistych pól. Przed nocą zostaje nam jeszcze Rzepiennik Strzyżewski, potem mogiła zbiorowa w Lesie Dąbry (bardzo przygnębiające miejsce)…

Rzepiennik Strzyzewski i Las Dabry (39)

… i na końcu dnia (ja już siedzę cicho, bo padam) cmentarz w Tuchowie, o którym wiem, że jest niedostępny, bo trzeba przechodzić przez czyjąś posesję. No i niczego na nim już nie ma. Meir się upiera i wjeżdżamy kobicie na plac. Zje… dostałam ja, bo on po polsku ni hu hu. Przepraszam, tłumaczę, stroję te swoje zwyczajowe miny. W końcu pani dała się udobruchać i już nie jest zła, że naruszyliśmy jej mir domowy o tak późnej porze. Przed nami szukanie agro na wysokiej górze. W końcu je znajdujemy,  a tu nie ma gospodarzy, bo musieli nagle pojechać do szpitala po syna. Ten wkurzony, bo rozmrażają się koszerne mimry a zamrażalnik w kuchni pełny. No i on głodny. A ja to niby nie? Przestawiam wsio w zamrażalniku i już w głowie przygotowuję co powiem ludziom jak wrócą do domu. Na szczęście są tak cudowni i mili, że nie przeszkadza im nic.

Następnego dnia, czyli we wtorek (31.05.2016) mam taki widok z okna.

 Agro Filipowka (1)

Śniadanie, zabieramy mrożonki i w drogę. Najpierw Bobowa. Podjeżdżamy pod synagogę i już czuję, że będą problemy.

Bobowa (10)

Klucze u pana fryzjera. Pan fryzjer miły, ale pokazuje jakąś kartkę po hebrajsku (niby certyfikat), że należy się kasa. I to w dolarach. A certyfikat od rabina z NY. Niby. Meir nie da ani grosza. Od fryzjera słyszę jacy to Żydzi pazerni i dusigrosze, od Meira jak to Polacy chcą na Żydach zarabiać. Przybieram postawę kaczki, po której spływa. Na odchodnym pan fryzjer mówi, że cmentarz też zamknięty i on ma klucze, a ja mu puszczam oko, że i tak wlezę, bo wiem, gdzie jest dziura  😉

Bobowa (8)

Na cmentarz się dostaliśmy, ale do ohelu nie. Mnie nie zależało, Meir biadolił i przez cały dzień potem fanzolił o fryzjerze. Mógł zapłacić, to byśmy klucze dostali 😉 Widoki zachwycały.

Bobowa (25)

Jedziemy do Grybowa. Najpierw synagoga, a potem cmentarz. Na takiej kępie! Upał a my się przedzieramy (każdy inną drogą, bo nie wiadomo która była właściwa) przez ostrężnice i pokrzywy. Serce mi wali jak młot. W końcu docieram i cmentarz mnie nie dopuszcza do siebie. Zakluczony, płot na 2 metry, szpiczaty, zarośnięty, dziur brak. Widać, że kłódy nikt nie otwierał przez lata. Nie lubię takich kirkutów.

Grybow (19)

Schodzimy z góry i dalej do Łabowej. Tam od razu widać, że cmentarz jest pod opieką miasta, a nie gminy żydowskiej. Wsio wykoszone, opisane, otwarte.

Labowa (27)

Następne miejsca, czyli kirkut w Krynicy Zdroju…

Krynica Zdroj (23)

oraz Muszynie też zadbane i dostępne.

Muszyna (26)

Przed nami jeszcze Gorlice, w których już nie polazłam do ohelu i przy nadciągającej burzy – Biecz. Nocleg mamy na kompletnym zadupiu w dawnej stanicy WOP. Do nocy dyktuję opisy miejsc, uspakajając swoje nerwy Jolkami, bo Meirowi się laptop trup co 5 minut zawiesza, a przez uparty charakter nie przyjmuje moich argumentów, że pisanie ręcznie będzie szybciej. Dodam, że pisze 1 palcem, i każda rzecz była opisywana w dwóch językach. Skończyliśmy o północy.

Schronisko Hajstra (2)

Środa (1.06.2016). Po noclegu w schronisku Hajstra (polecam tym, którzy chcą pomieszkać w miejscu bez sieci komórkowych, internetu za to po takim niebem, że hej) wyjazd w kierunku Słowacji. Czasem udaje mi się ustrzelić z auta jakieś prawosławne cudo – jak tą cerkiew św. Jana Złotoustego we wsi Polany.

Cerkiew sw.Jana Zlotoustego wies Polany (1)

Jedziemy do Niznego Hrusova, gdyż tam urodziła się mama Meira. No a ja mam tłumaczyć ze słowackiego. Nie dociera do niego, że to inny język. Dla niego brzmi jak polski i tyle. Domu rodzinnego już nie ma, ale udało nam się znaleźć ludzi, którzy są potomkami sąsiadów tej rodziny żydowskiej. Nota bene przed wojną żyły tam tylko 4 rodziny żydowskie. Spędzamy w tej wsi z pięć godzin. Poznajemy Jara, którego tata znał mamę Meira, a który jest potentatem we wsi i handluje antykami oraz obrazami na całym świecie.

Nizny Hrusov (22)

Jaro oprowadza nas po swoich włościach, pokazuje obrazy – m.in. Warhola, prowadzi na dwa cmentarze żydowskie i w pewnym momencie mówi, że cmentarze wymagają odkrzaczenia, że można by zrobić jakiś projekt itp. Meir podchwytuje temat. Oczywiście. Niech wieś słowacka to zrobi. No to mu mówię, że skoro na jednym z tych cmentarzy są pochowani jego przodkowie i on jest jedynym potomkiem Żydów z tej wsi, to powinien pomóc. A ten mi strzela tekst, że to nie jego interes tylko tej bidnej wsi słowackiej i Jara, bo on jest biznesmenem. No ch… mnie trafił. Sorry za te przekleństwa, ale Meir w tym dniu mnie mocno wyprowadził z równowagi. W Passacie było ostro. Nawet bardzo ostro. Nie docierało do niego nic. W końcu przybrałam ponownie postawę kaczki, po której spływa i zrobiłam se zakluk zakluk.

Agro mieliśmy zamówione pod Jaśliskami, więc jeszcze przed noclegiem postanowiliśmy zaliczyć kirkut w Jaśliskach. Wiedziałam, że tam niczego nie ma i że swego czasu Stowarzyszenie Magurycz uratowało wiele macew z tego kirkutu. Zostały one złożone w jakimś magazynie. Były z nimi problemy, jakieś włamania, policja, cuda na kiju. Było to lata temu. No i niestety powiedziałam o tym Meirowi. A mówi się, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, a ja taka nadgorliwa i pochwaliłam się niepotrzebnie tą wiedzą. Gdy wróciliśmy z tego cmentarza, rozpakowaliśmy się (wraz z mimrami) Meir nagle mówi (była tak godz. 18.30): Kto zarządza tą miejscowością?. No to mówię: Wójt. Kto to wójt? Tłumaczę kim jest wójt. On na to: Jedziemy do tego wójta, bo on powinien te macewy ratować. Spokojnie, choć już czuję jak krew mi zaczyna szybciej krążyć, tłumaczę że o tej porze urzędy w Polsce nie pracują. On: a może jest jakaś sekretarka. Ja z pozą kaczki: Ok. Ja mogę jechać do urzędu gminy za 1 minutę. Wsiadamy do Passata i jedziemy pod UG. Z uśmiechem ostatniej złośliwej zołzy mówię: Tu jest urząd gminy – idź sprawdź, czy jest tam jakaś sekretarka. Nie wychodzę nawet z auta. On tam idzie, wali w drzwi. Liczę w duchu do 20. Wracamy na agro. W końcu trzeba znowu spisywać co widzieliśmy. Po pół godzinie od powrotu, mój ortodoksyjny gość przychodzi do altany i pyta, czy mi zrobić kawę. Hahahahahaha. Dotarło do łaba, że jestem zła jak osa. A nawet całe stado os. Dostaję kawę pod nos.

Czwartek (2.06.2016) W planach Bieszczady. O rana leje. Przysięgam sobie w duchu, by już się nie wykazywać nadgorliwością. Pierwszy po drodze cmentarz w Woli Michowej. Wiem, że można tam łatwo dotrzeć poprzez stadninę koni, choć wymaga to dyplomacji, gdyż właścicielka nie chce przepuszczać i są złe psy. Oficjalne dojście jest bardziej uciążliwe i cmentarz raczej nie jest dostępny w deszczu. Podjeżdżamy pod ledwo widoczną tabliczkę z napisem „cmentarz” i pokazuję Meirowi drogę przez rwący potok. Pokazuję też górkę i chaszcze. Z nieba leci ściana deszczu. Uprzedzam od razu, że ja nie idę. Ani słowa o możliwości proszenia o przejście przez prywatną posesję. Meir kombinuje nad potokiem, a to tu, a to tam. W końcu wraca do Passata. Odhaczam Wolę Michową w notatkach – niezdobyta.

Cisna (2)A potem już deszczowe Bieszczady i wspomnienia.

Spośród wielu bzdur 
Które niosą stada chmur
Ja lubię deszcz 
Deszcz w Cisnej
Z każdą większą kroplą dżdżu 
Coraz lepiej jest mi tu
Kiedy deszcz 
Deszcz w Cisnej
Koła aut się ślizgają
Wycieraczki smutno w deszczu łkają
Kropel głuchy rytm 
Stuka w moje drzwi 
Pasjans, który stawiam dziś od rana
Znów nie wyszedł mi.

Lutowiska.

Lutowiska (18)

Baligród

Baligrod (40)

Bukowsko, do którego ja nie doszłam, a Meirowi cmentarz pomógł odnaleźć Bóg. Przynajmniej tak mi powiedział.

Bukowsko (9)

Nie doszłam też do cmentarza w Nowotańcu, gdyż dojście było przez pola otoczone elektrycznymi pastuchami, a dla mnie kopnięcie przez prąd byłoby raczej niewskazane. Zdrowie ważniejsze.

Nowotaniec - Wola Sekowa (10)

Przy zdobywaniu cmentarza w Tyrawie Wołoskiej Meir musiał się przemóc i podać mi rękę, bo bym zaliczyła gliniastą glebę. Pod koniec dnia jeszcze był Brzozów, a w nim i cmentarz i mogiła zbiorowa i przed noclegiem Jasielnica Rosielna.  No i okazało się, że komplikuje się mój nocleg w centrum Chasydzkim. Niby mogę tam spać, pokój dla mnie będzie, ale nie mogę wnieść swojego żarcia, nie będę mogła korzystać z komórki, ani internetu. Uznałam, że smolę poznawanie kultur i załatwię sobie agro. W drodze na nocleg zobaczyłam takie cóś:

P1630296

Piątek (3.06.2016)

Piątek był dniem synagog.  One były na pierwszym planie, choć i zaliczaliśmy kirkuty. Najpierw Niebylec.

Niebylec (17)

Kolejna zachowana bożnica w Strzyżowie – obecnie biblioteka. Zresztą tak jak w Niebylcu i Czudcu.

Strzyzow

Potem Czudec, gdzie dwie uprzejme panie oprowadziły nas po mini izbie pamięci i pokazały wszystko co było ważne – łącznie z uratowanymi macewami.

Czudec (13)

Czułam, że dzień będzie krótki, bo Meir musi się przygotować do szabatu. Już chciał zjeżdżać do Dynowa, przedtem zawożąc mnie na agro do Brzozowa, ale tym razem ja go zmusiłam do jeszcze jednego cmentarza. I to takiego trudnego do zdobycia. Błażowa. Ja już się tam kiedyś nieźle zafuczałam, tym razem Meir dyszał jak lokomotywa.

Blazowa

Brzozow

Gdy dotarłam na agro u pani Eli padłam. Piątkowy wolny wieczór! Cała sobota wolna! Nieważne, że Brzozów to malutkie miasteczko. Ważne, że była jedna restauracja, w której zamówiłam byczy kotlet z frytami. No i były Nepomuki. Odespałam te 6 dni. Jeszcze niedziela i dom. W niedzielę parę miejscówek, z których na pewno musimy być w Markowej i w Pruchniku. Ten ostatni bowiem jest związany z moją Adą, której historię zatrzymałam w pewnym momencie, ale do której wrócę.

Idę spać. Upyprane welury i adidasy spakowane.

Bukowsko (16)

28 maja 2016

Kleszcze, winniczki i kirkuty – powracam

Od jutra w drogę. Ostatni etap przygotowań do mojego drugiego objazdu po Podkarpaciu z przedstawicielem Holocaust Research Institute in Memory of Zahava & Zvi Shwartz z Izraela prawie zakończony. Czyli chaos w głowie i w domu z powodu trwającego remontu, pełno kartek z notatkami jak gdzie dotrzeć (nadal nie potrafię zlokalizować kirkutu w Jaworniku Polskim i Czudcu, a nad Wolą Michową kombinuję, czy jej nie olać), z pięć karteluszków typu „co kupić”, „co zabrać”, „czego nie zapomnieć”, przeglądanie prognoz pogody dla południowej Polski (a te co rusz to inne i już sama nie wiem, czy nie lepsze deszcze od upałów), no w ogóle rajzyfiber (szajspapiór spakowany).

przygotowania (2)

Dwa lata temu nasz objazd po kirkutach Podkarpacia był krótszy i kończył się przed szabatem w Krakowie  ➡ Gojka jako tłumacz i przewodnik cmentarny. Tym razem mamy wszystko zacząć w Rzeszowie i tam zakończyć, a po drodze będzie szabat w Centrum Chasydzkim w Dynowie, o czym już wspominałam w poście o  ➡ Gojka jako tłumacz i przewodnik cmentarny powraca. Młoda twierdzi, że mi każą siedzieć w pokoju i do kolacji nie dopuszczą  😕 A ja bym sobie chciała gdzieś w kąciku, po cichutku, ale wraz z wszystkimi, poobserwować. Nawet jakąś chustkę na łeb spakowałam, choć  kiecki nie biorę, bo takiej do kostek i tak nie mam. Pożyjemy, zobaczymy. Może się uda, kto wie?

jedzenieMój dear Meir nadal uparcie twierdzi w mailach, że będziemy jeść przez cały tydzień koszerne posiłki, które odbierze „głęboko zmrożone” gdzieś tam w Rzeszowie. No, ok. Ja tam jednak jestem wieprzowinowa, więc zapas kabanosów i innych krakowskich podsuszanych mam. Plus mapy, aparatury wszelakie z ładowarkami, buty na upał, buty na deszcz wraz z suszarką do ich suszenia, peleryny, ciuchy na zimno, na ciepło, lekarstwa, no i pełny zestaw antykleszczowy. Ostatni, zmasowany atak tych gnojków na moją osobę na cmentarzu żydowskim w Gliwicach przypomniał mi, że nadal mnie lubią.

 Z tego miejsca dziękuję moim dziewczynom-studentkom, które za mnie odwalą prace na studiach i dostaną piątkowe wpisy  😉 Do zobaczenia. Na mnie już tylko czeka to, co hipcie kochają najbardziej – cmentarze żydowskie. Żadne tam plaże Hawajów, czy Akropole nie zastąpią takiego widoku.

Korczyna (60)

Kategoria: Judaika, Turystyka i krajoznawstwo | Możliwość komentowania Kleszcze, winniczki i kirkuty – powracam została wyłączona
9 kwietnia 2016

Odkrycie Davida Hoenigera, czyli jak czasem nie wszystko się widzi za pierwszym, czy drugim razem

2Na cmentarz żydowski w Białej koło Prudnika ciągnęło mnie od dawna. Co prawda byłam tam wielokrotnie – pierwszy raz ponad 8 lat temu, ale dokładniejsze zwiedzanie zawsze utrudniały mi chaszcze i pokrzywy po pachy. Ta nurtująca myśl, by tam pojechać ponownie nie dawała mi spokoju. W końcu się udało. W Lany Poniedziałek pogoda sprzyjała wycieczkom i po zaliczeniu mostu i dworca kolejowego w Racławicach Śląskich dotarliśmy do Białej, zwanej dawno temu Zülz. To małe obecnie miasto, kiedyś było zamieszkiwane przez bardzo dużą społeczność żydowską.

Przez wieki mogli tam mieszkać bez przeszkód, które niestety napotykali Żydzi w innych miastach Śląska. W początkach XIX w. stanowili nawet ponad 50% ogółu mieszkańców Zülz. Moim celem był jedynie cmentarz i miejsce po synagodze. W życiu bym nie przypuszczała, że na cmentarzu odkryję grób i nagrobek rybniczanina. I to w dodatku będzie nagrobek, który znam od lat i który nawet przy zarośniętym cmentarzu jest dość dobrze widoczny z racji wielkości. Weszliśmy sobie rodzinnie na cmentarz, ja jak zwykle osobno, bo wolę ze zmarłymi se pogadać, gdy nikt nie słyszy  😉 Kirkut jest pięknie położony na wzgórzu zwanym Kopiec. W zasadzie jest to grodzisko, na którym założono cmentarz w pierwszej połowie XVII w. Macewy, w większości bardzo tradycyjne, bo taka też była tutejsza społeczność, mimo iż podlegała wpływom Haskali, naturalnie się poddają wpływowi przyrody i czasu.

Biala cmentarz

Biala grob Hoenigera (1)Wracam jednak do wspomnianego wyżej odkrycia. Zeszłam z grodziska w stronę macew i najpierw się skierowałam w stronę leżącej macewy z laską i oplecionym wokół niej wężem Eskulapa, czyli symbolem medycyny.

Ileż razy stałam przy tym nagrobku. No, na pewno tyle razy ile byłam na tym kirkucie, więc z 6.  I nigdy, naprawdę nigdy mnie nie oświeciło, by spuścić bardziej ten swój zakuty łeb i poczytać niemieckie literki. Co najlepsze, na starych zdjęciach sprzed lat, mam tą macewę.

Biala 1

Tym razem chyba jednak sam dr David Hoeniger kazał mi przyjechać na cmentarz, a potem pochylić się nad jego nagrobkiem. Kucnęłam więc i czytam. Dr David Hoeniger. Już mnie tknęło. U nas byli tacy Żydzi! Czytam dalej: Kgl. Sanitatsrath – Królewski Radca Sanitarny, czyli taki ober doktor – szycha. Biorę brele, dotykam palcami napisu i ciśnienie mi skacze: Geb. in Rybnick 14 Juni 1815, Gest. in Zülz 16 Sept. 1885. Urodzony w Rybniku, zmarły w Zülz. Mój!!! A raczej nasz rodak! Narobiłam wrzasku, że aż Młoda myślała, że dostaję ataku epi  😆

Biala 3

Dr Hoeniger chyba chciał bym ponownie przyjechała na ten cmentarz i to on mnie przywołał. Wierzę w takie śmoje boje 😉 Zaczęłam go delikatnie odmiatać, wycierać, zostawiłam mu kamyczek, na odchodnym popieściłam, a z głową pełną skołatanych myśli nie byłam już w stanie zbytnio skoncentrować się na dokładnym robieniu zdjęć reszcie cmentarza. Takie odkrycia są dla mnie niesamowicie ważne, gdyż niewielu z naszych rybnickich Żydów może w spokoju czekać na przyjście Mesjasza.

Po powrocie do domu zaczęłam przekopywanie swojego laptopa i Internetu w poszukiwaniu informacji o doktorze. Oczywiście moje zapiski z raciborskiego archiwum potwierdziły, że urodził się w Rybniku. Był drugim synem Moritza i Cecylii.

urodzenie Dawid Hoeniger

Pierworodny Jonas zmarł, gdy miał 10 miesięcy. Może mohel z Wodzisławia coś pokićkał i chłopczyk zmarł po jakimś czasie w wyniku zakażenia, kto wie. Tata Moritz, w księgach podawany jako destylator, kupiec, a z czasem właściciel karczmy, żonie nie odpuszczał  :mrgreen: i rok po śmierci Jonasa przyszedł na świat nasz David. Tym razem, ten sam mohel wsio załatwił jak trzeba, albo chłopczyk był po prostu silny. Nie minęły dwa lata a narodził się kolejny syn Cecylii i Moritza – Israel. Moritz pozwalał żonie ciut regenerować siły po każdym porodzie i nie możemy powiedzieć, że u Hoenigerów „co rok to prorok” był. Mieli cykl płodzenia i rodzenia dwuletni. Pierwsza córeczka Hanne urodziła się jako szósta. Łącznie Cecylia urodziła 10 dzieci, ostatnie w wieku 39 lat. Mój David ani chybi zdolny był. Tak se myślę, że nie pasowało mu stanie za kontuarem i sprzedawanie wódki. Nie doszłam do tego, gdzie skończył szkoły średnie, wiem za to gdzie studiował. Otóż w samej stolicy czyli Berlinie. Pracę doktorską obronił w 1842 r. Jego dysertacja dotyczyła zapalenia oskrzeli. Za trzy lata wziął ślub w Gliwicach z Jette Frohlich.

doktorat Hoenigera 1842

Zulz rynek z widokiem na synagogePodejrzewam, że do Zülz przybył w okolicy roku 1843-1844. Być może zamieszkał przy rynku? Śląska Biblioteka Cyfrowa ma w swoich zasobach kronikę miasta, w której o dziejach tamtejszych Żydów pisał dr Israel Rabin – docent żydowskiego seminarium teologicznego z Wrocławia. Tenże docent opisując tradycyjne podejście gminy do wielu spraw, jak choćby używanie języka hebrajskiego nawet przy sporządzaniu zwykłych pism (wówczas już w większości miast pruskich były one pisane w języku niemieckim) podaje przykład protokołu, w którym właśnie wymienia się dr. Hoenigera. Ponoć lubianego i bardzo szanowanego. Wspomniana przeze mnie kronika jest napisana niemieckim gotykiem i na jej przeglądnięcie (no bo nie przeczytanie) straciłam jedną noc. Szukałam tylko słowa „Hoeniger”. Znalazłam dwa, ale gotyk to mogę podziwiać w kościołach i na tym koniec. Znajoma coś niecoś skumała, ale nie były to powalające informacje. Był lubiany, a w 1861 został jakby radnym. Domyślam się, że skoro na nagrobku widnieje napis Królewski radca sanitarny, to na pewno był w tym miasteczku ważną i znaną personą.

Znaną osobą został też jego syn, czyli wnuk rybnickiego karczmarza. Tu powinnam właśnie wspomnieć co się stało z rodzicami dr. Davida Hoenigera. Otóż ojciec Moritz zmarł w wieku 62 lat 31 stycznia 1848 r. I zaraz zawołał do siebie Cecylię, która odeszła z tego świata mając 56 lat – niecałe dwa i pół miesiąca po swym mężu.

zgon Moritz i Cecylia

Wracam do syna doktora Hoenigera i zarazem wnuka płodnej Cilki i karczmarza Moritza. Johann Hoeniger urodził się w Zülz, czyli obecnej Białej w 1850 r., więc dziadkowie nie doczekali jego narodzin. Początkowo uczył się w Raciborzu fachu murarskiego, potem zaczął naukę w szkole budowlanej w Höxter w Północnej Nadrenii, by ostatecznie ukończyć berlińską Akademię Architektury. Podróże do Włoch i Francji otworzyły jego horyzonty, został poważanym i uznanym architektem pracującym głownie dla społeczności żydowskiej Berlina. Zaprojektował kilka synagog. Do naszych czasów przetrwała synagoga przy Rykerstrasse na 2000 miejsc siedzących. Na jego desce kreślarskiej powstawały projekty m.in. gimnazjum dla dziewcząt, szkoły dla chłopców żydowskich, budynków na cmentarzu przy Schonhauser Alllee, hali pogrzebowej na cmentarzu w Weissensee, prywatnych kamienic, kolonii dla robotników w Weissensee i wiele innych. Jego dzieła stoją w Berlinie do dziś. Zmarł w 1913 r. Jego grób jest na berlińskim cmentarzu żydowskim w Wiessensee. Skromny nagrobek odnowiono jakiś czas temu.

Johann Hoeniger

Pochowana z nim jest żona, której rodowe nazwisko też brzmiało Hoeniger, choć pochodziła z Inowrocławia. Może była córką Samuela Hoenigera – współzałożyciela uzdrowiska w tym mieście? Jak widzicie na zdjęciu obok, pani Hoenigerowa na szczęście nie doczekała dnia, w którym mogłaby zobaczyć, jak płoną dzieła jej męża. Zmarła jeszcze przed Nocą Kryształową, choć w 1938 r. Przy grobie małżonków widać płytę nagrobną ich córki zmarłej w Londynie. Ciekawe w jaki sposób udało jej się wyjechać z nazistowskich Niemiec? Raczej do odpowiedzi na to pytanie nie dojdę. Czy spoczywa wraz z rodzicami, czy to tylko tablica? Nie wiem.

S.HoenigerCilka i Moritz w sumie mieli 10 dzieci, z czego dwóch chłopców zmarło w niemowlęctwie. Jednego syna Wam przedstawiłam na tyle na ile potrafiłam. Przy okazji szukania informacji o nim, trafiłam jeszcze na zdjęcie grobu najmłodszego z potomków – Samuela urodzonego w 1829 r. To chyba też był kolejny mądraliński w rodzie, bowiem na jego grobie widnieje napis „Koenigl. Justizrat”, czyli Królewski Radca Prawny, zmarły w Halle a pochowany na tym samym cmentarzu co syn jego starszego brata. Samuela już rozkminiać nie dam rady, bo dochodzi druga w nocy i czas na spanie.

Aaa, a Hoenigerów w Rybniku było multum. Jednak Ci trzej mogą być dopisani do listy U nas nieznani, a gdzieś uznani.  Bo tym, że wnuk rybnickiego karczmarza został aż tak cenionym i uznanym architektem, to możemy i powinniśmy się chwalić.

Zdjęcia pochodzą ze strony  ➡ http://data.jewishgen.org/, Śląskiej Biblioteki Cyfrowej oraz z mojego aparatu.

22 marca 2016

Gojka jako tłumacz i przewodnik cmentarny powraca

Dear Malgosia, Dear Meir, czyli Winniczkowy Trip w trakcie ustalań

Frysztak (34)Prawie dwa lata temu obsługiwałam, jako tłumacz i przewodnik, przedstawiciela Holocaust Research Institute in Memory of Zahava & Zvi Shwartz z Izraela. Była to jedna z ciekawszych przygód w jakich miałam możliwość uczestniczyć w ostatnich latach. Wtedy wszystko organizowałam nieomal z dnia na dzień i jechałam na spotkanie z nieznajomym ortodoksyjnym Żydem pełna obaw oraz wątpliwości, na wszelki wypadek wyposażona w ➡  szajspapiór. Oczywiście ten papier toaletowy to nawyk, który mi został  z dawnych lat, gdy jeździło się w miejsca nieznane i słabo wyposażone w rzeczy niezbędne w pewnych momentach. Pięć dni objeżdżania Podkarpacia z głęboko wierzącym Żydem, nadto upartym, twardym i mało elastycznym, dało mi nieźle w kość. W dodatku w złych warunkach pogodowych, które sprawiały, że od rana do wieczora byłam mokra od butów po pachy. Winniczkowy trip dał efekt w postaci mini przewodnika, którego byłam współautorem. 

Czytaj dalej

Kategoria: Judaika, Turystyka i krajoznawstwo | Możliwość komentowania Gojka jako tłumacz i przewodnik cmentarny powraca została wyłączona
7 stycznia 2016

Judaika rybnickie – uzupełnienie

Kaiser (1)Opisując w grudniu swoje ➡ rybnickie judaika kompletnie zapomniałam o malutkiej, ale jakże dla mnie ważnej karteczce z reklamą sklepu Josefa Kaisera. Dostałam ją onegdaj od pana Michała Palicy, potem wsadziłam w koszulkę Kaiserów i wypadła mi z pamięci. Jest niezwykle ważna, bowiem jest świadectwem istnienia rodziny, która niestety prawie cała zginęła w Holokauście. Kaiserowie prowadzili swój sklep przy Sobieskiego 36, byli skoligaceni m.in. z Leschczinerami i Dąbrowskimi. Słyszałam, że mieli jakąś kamienicę i na ul.Staszica.

Jak widać z ulotki w sklepie tym sprzedawano wyroby modne zarówno dla pań, jak i panów. Asortyment był szeroki, czyli od bielizny, przez pościel, firanki po linoleum. Ciekawe, czy gdzieś jeszcze w jakimś rybnickim domu leży na podłodze ta wykładzina podłogowa kupiona w sklepie Josefa Kaisera?

Tył ulotki jest bardziej osobisty, choć sądzę, że zapiski dotyczące miłości nie wyszły spod ręki członka rodziny.

Czytaj dalej

Kategoria: Judaika, Rybnik | Możliwość komentowania Judaika rybnickie – uzupełnienie została wyłączona
30 grudnia 2015

Mikołów i potomek cadyka Elimelecha z Leżajska

Końcówki roku mam od paru lat cmentarne, a raczej kirkutowe, jeśli tak to można nazwać. Tym razem zagnało mnie do pobliskiego Mikołowa, na którym na pewno leżą i nasi – rybniccy Żydzi. Ci, którzy umierali zanim u nas założono cmentarz oraz ci, którzy z różnych powodów przeprowadzili się do tego pięknego miasta. Księga zgonów dla miasta Rybnika jest wyraźnym na to dowodem.

Ksiega zgonow pochowki w Mikolowie

Czytaj dalej

Kategoria: Judaika, Rybnik, Turystyka i krajoznawstwo | Możliwość komentowania Mikołów i potomek cadyka Elimelecha z Leżajska została wyłączona
26 grudnia 2015

Haase epopeja – śmierć Rudolfa (cz.7)

Jeszcze nie jestem pewna, czy będzie to ostatnia część historii rodziny Haase, ale na pewno ta, z którą będę mieć najwięcej problemów. Być może nie wszystkim spodoba się moje wytłumaczenie tragedii, która dotknęła Haasych na Śląsku, ale nie jestem historykiem i mam prawo do ocen oraz subiektywnego spojrzenia na sprawy, które miały miejsce prawie sto temu. Biorąc jeszcze pod uwagę co się obecnie dzieje dookoła, tym bardziej będzie trudno opisywać czasy, które podzieliły Ślązaków w tamtym czasie. Ślązaków, do których zaliczam ówczesnych Niemców, Polaków i Żydów.

Przenieśmy się więc do trudnych czasów powstań śląskich, czyli do momentu, w którym przerwałam swoją opowieść  ➡ cz.6.

W czasie swojego pobytu w Lipsku (tam rodzina przebywała w czasie I wojny) synowie Felixa, czyli Fritz (oficjalnie Ernst) i Rudolf uczestniczą w ćwiczeniach Korpusu Ernst i RudiSkatów, które jeszcze wówczas są dla nich formą zabawy. Po powrocie do rodzinnego miasta, czyli w 1919 r. obaj nastoletni chłopcy, czując się Niemcami, zaczynają się angażować po stronie niemieckiej. I nie jest to już zabawa. Starszy Fritz zostaje prywatnym kurierem niemieckiego komisarza plebiscytowego, a następnie Związku Wiernych Ojczyźnie Górnoślązaków. Z kolei Rudolf kieruje grupą chłopaków, do których należy przyjmowanie zamiejscowych Niemców przyjeżdżających do Rybnika na czas plebiscytu. Chłopcy na pewno są rozpoznawalni w mieście, choćby z racji tego, że są synami jednego z najbogatszych rybniczan. Ich poświęcenie dla sprawy niemieckiej nie jest dobrze widziane przez Polaków. Dostają anonimy z poważnymi pogróżkami, wielokrotnie są obrzucani kamieniami, wyzywani.

Rudi – tragiczny bohater mojej opowieści jest wysokim, rzucającym się w oczy blondynem, który niejednokrotnie igra z losem. Krew w nim wre, ale w takim wieku to normalne. Krótko po plebiscycie dochodzi do niebezpiecznego incydentu z udziałem Rudolfa na rybnickim dworcu. Musiał być z niego niezły „zadzior”  :mrgreen:

Czytaj dalej

Kategoria: Judaika, Rybnik | Możliwość komentowania Haase epopeja – śmierć Rudolfa (cz.7) została wyłączona