21 września 2018

Kozielskie macewy

Lato się kończy, więc muszę opisać najważniejsze wydarzenie, które się wydarzyło właśnie w tym czasie.

Są telefony, które elektryzują i powodują drżączkę. Całe ciało się zaczyna telepać z emocji, mających na szczęście zero wspólnego z Parkinsonem. Pod koniec lipca odebrałam właśnie taki telefon. Spokojny głos: Dzień dobry, numer do pani dostałem od pana Sławka z Pszczyny. Nazywam się… Kiedyś zresztą spotkaliśmy się przy okazji akcji sprzątania na cmentarzu żydowskim w Pszczynie. Myślę se, okej, może i się spotkaliśmy, ale przy mojej umiarkowanej prozopagnozji i tak żadna twarz mi nie przychodzi na myśl. Spokojny głos mówi dalej: Wykonuję pewne prace dla inwestora, który właśnie nabył grunt w jednej z dzielnic Rybnika i na tej posesji są dwie macewy. Sławek skierował mnie do pani. U mnie w mózgu strzał! Epileptyczne prądy przeszły przez moje zwoje z prędkością światła. Skoro facet z Eksploratorami brał udział w akcjach podnoszenia macew na cmentarzu w Pszczynie, to na mur potrafi odróżnić macewę od nagrobka, dajmy na to ewangelickiego z niemieckimi napisami. Nie mam do czynienia z kimś, komu się wydaje, czy też myśli że, wie jak wygląda macewa.

Na ugiętych kolanach wstaję od biurka i zaczynam wypytywać. Gdzie, co, jak, jakie, w którym miejscu. Czy ten nowy nabywca je wyda? Ci, którzy mnie znają, to wiedzą, że w takich momentach targają mną maksymalne emocje. A tu po przeciwnej stronie telefonu spokojny, stonowany i mogłabym rzec wręcz beznamiętny głos: Macewy są tam i tam, muszę porozmawiać z właścicielem. Poślę pani zdjęcia. Są dwie. Duże. Ja: dobrze, będę czekać, ale je trzeba zabrać. To mogą być nasze – rybnickie!!! Głos z telefonu: poślę pani fotografie, proszę czekać, odezwę się jak porozmawiam z właścicielem. Ja i czekać! Wnet przychodzi MMS. No k…wa. Faktycznie macewy. Dwie bycze.

Załoga, z którą pracuję była pierwsza, która usłyszała. Potem messenger w ruch. Info do Młodej. Potem telefon do Płoszaja, bo będzie potrzebny transport, choć jeszcze nie wiem, czy je wydostanę. Edit 😉 wiem, wiem, że je wydostanę, choćbym miała je kupić, wykraść, wykupić, dać siebie w zastaw, walczyć, błagać na kolanach, powoływać się na znajomości. Mam czekać do następnego dnia na cynk, czy nowonabywca (kurde, jednak zostały mi te nieruchomościowe określenia) wyrazi zgodę. Pan Ryszard, czyli cudowny człowiek o spokojnym głosie mnie uprzedził, że są wielkie, ciężkie i ewentualny transport nie będzie prosty, bo paru strongmenów trzeba zaangażować.

Cały wieczór w domu nie gadałam o niczym innym tylko o macewach pociepanych w Rybniku. Szef firmy Płoszaja wyraził zgodę na ich przewiezienie. Czyli ciężarówa była załatwiona. Do tego strongmeni. Następnego dnia, po pracy miałam jechać je tylko obejrzeć. No ale wiecie jak to jest 😉 Oglądać to ja se mogę Szklaną Pułapkę po raz n-ty, bo kocham Bruce Willisa. A macewy to trza brać, ratować, a nie oglądać.

Jest dzień następny, wsio z Płoszajem ustalone. Bierze ciężarówę, ludzi i spotykamy się o 16.30 pod podanym adresem. Ja mam startować z pracy do miejsca docelowego o 16. Hyc jak pieron, a tu o 15.30 moi koledzy z roboty mówią, że trzeba ustawiać na Hoym grubie jakieś dupne namioty. No synki! Teraz? Ja mam 30 minut, by wam pomóc. Jadę ratować macewy. W dupie mam namioty 😀 Ustawiliśmy, ja do auta i dawaj przez rozległy Rybnik – do totalnie innej dzielnicy. Nadal nie wiem, czy macewy dostanę. Zgodnie z ustaleniami jadę je tylko oglądać i negocjować wydanie. Takim pędem przez miasto przejeżdżałam lata temu, gdy dostałam cynk o macewie Charlotty Prager. Spod cycków leją się wszystkie możliwe poty. Docieram. Pan spokojny Ryszard (ten, który do mnie dzwonił) już jest. Zaraz za mną podjeżdża Płoszaj ze strongmenami. Kiwam, mu, że ma się nie ładować z tą ciężarówą, bo nie wiem, czy dostaniemy nagrobki. No, ale kiwaj tu człowieku mężowi. Wtarabanił się na posesję i już, bo szybko, bo nie ma czasu. Zabić to mało! Nie kuma, że to trzeba delikatnie. Nic już nie marudzę, bo w końcu mógłby mnie olać, ale jak bym tak prasła w ten mało dyplomatyczny łeb, to by się roztrzaskał o najbliższe drzewo.

Pan Ryszard mówi, że czekamy na ojca właściciela. U mnie każdy nerw drga. Widzę je. Latam jak pieprznięta po posesji. Jezuuu! Jest trzecia! Adolf Apt! Pot spływa już z wszystkiego. Kopruchy mnie obsiadają i na pewno kleszczory. Srał je pies. Adolf Apt był szwagrem Josefa Manneberga. Przychodzi ojciec właściciela. Witam się i pierwsze pytanie: Jest pan rybniczaninem? Ja. Uffff. Nasz! I już nawijam, że to dziedzictwo naszych Żydów, pinkolę jak opętana, a ojciec: Jo to wiem. Biercie je. One muszą być we właściwym miejscu. My to kupili i one tu były. Pytam na wszelki wypadek: Możemy je brać??? Starszy pan: No jasne, biercie. Ja do Płoszaja: Ładować! rzucam się na szyję sile spokoju i starszemu panu. Ludzie, to jest macewa Adolfa Apta, szwagra Manneberga! Nawijam jak opętana o Mannebergach i znajduję wspólny temat ze starszym panem. Jego rodzina kupowała u Mannebergów. W głowie mi jednak świta, że Apt zmarł w 1918 r., a tu inny rok na nagrobku i miejsce zgonu. Może przez ten hyc mi się wsio już myli? Poza tym moi Żydzi też mi się już pieprzą.

Strongmeny ładują wsio na pakę i Płoszaj mi mówi, że jadą do nas, do domu, i postawią je tam, gdzie jest podjazd na węgiel, bo to najbliżej i nie będą musieli za daleko nosić. No way! Poleciały ostre słowa z mojej strony. W życiu tam nie mogą stać! Mają stać godnie, na ogrodzie. No to Płoszaj ryczy, że sama se je mam ustawiać. Haja wisi w powietrzu 😉 Bastuję, byle mi je zabiorą. Pojechali, a ja zostaję ze starszym panem i z siłą spokoju, czyli panem Ryszardem. Obchodzimy jeszcze rozległą posesję, której poprzednim właścicielem był… kamieniarz. Wsio jasne, niestety. W międzyczasie dostaję smsa od Kasi: Gosia, masz to już w domu? Cały czas o tym myślę. W domu już były, ale ja jeszcze łażę po chaszczach i lukam, bo może jeszcze coś gdzieś jest. Nie ma. A w głowie: Mam piwa w lodówce, by dać strongmenom? Po dwóch godzinach dziękowania, zarówno panu Ryszardowi za czujność, jak i starszemu panu, czyli ojcu nowego właściciela byczej działki, powoli ruszam w stronę auta. Moje szczere całusy chyba pana Ryszarda onieśmielały 😉 Za to starszy pan przyjmował je bardzo naturalnie. I on i jo som my z Rybnika i obydwa czujemy, że to je nasze. Po sąsiadach, kierych już ni ma. Od razu uprzedzam, że jeśli macewy nie będą rybnickie to znajdę dla nich właściwe miejsce. Bo wiem, bo czuję, że są śląskie.

Wracam w hycu do domu. A tam dziadek, czyli mój tata, z flaszką polewa strongmenom. Jeden z nich to Igor z Ukrainy. Igor pyta, pokazując swoje złote zęby: A kurwa co to? Noż Igor, ty robisz na budowie i nie wiesz co to kurwa? Płoszaj mu tłumaczy, że żona często używa ostrych słów, szczególnie, jak chce dopiąć swego. Wchodzę na ogród, a macewy nie stoją w miejscu, w którym zwala się węgiel, ale elegancko pod drzewami na ogrodzie. Mają godne, tymczasowe miejsce. Kurwy pomogły  😉

Są trzy. Adolf Apt i Henriette Schliesinger, geboren Gassman mają, oprócz hebrajskich, niemieckie inskrypcje.

Gdy strongmeni odjechali poszłam je pucować cifem. Wieczorem przyjechała Magda z Krzysiem, a ja ze szlauchem i cifem. Krzysztof odsłonił niemieckie napisy, więc coś się o Heni dowiedziałam.

Trzecia ma tylko hebrajskie napisy. Rzuciłam na nią swój chwałowicki cień. Tą ma rozkminić Sławek.

Szybko sprawdziłam, że ten Adolf Apt to nie rybnicki Apt. A jeszcze tej samej nocy Sławek ustalił, iż wszystkie trzy pochodzą z cmentarza w Koźlu, który cztery lata temu wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy, gdy tam byliśmy z Płoszajem. Ponoć w tym roku zryli go „poszukiwacze” skarbów, co spowodowało, że z niego prawie nic nie zostało. Pisałam jakiś czas temu o nim  ➡  „Dwa smutne kirkuty

No i miałam je u siebie przez ponad 2 miesiące. Miałam konfę na głowie, potem nie było możliwości darmowego przewiezienia. Były bezpieczne, ale ogród pod hałdą to nie było właściwe dla nich miejsce. Wczoraj, ponownie dzięki Płoszajowi i firmie, w której pracuje udało się je przetransportować do Domu Pamięci Żydów Górnośląskich w Gliwicach. I to między jedną awarią na budowie a drugą. Co się nasłuchałam, to wolę nie powtarzać 😉 Pojechały z Rybnika do Gliwic.

A dokładniej na cmentarz żydowski przy Poniatowskiego. Na razie stoją oparte o mur Domu. Mam nadzieję, że kiedyś wrócą na cmentarz do wsi Dębowa, gdzie byli chowani Żydzi z Koźla.

Dziękuję wszystkim dobrym ludziom, którzy pomogli je uratować, czyli Panu Ryszardowi, jego wspólnikowi, właścicielowi posesji, na której były, jego ojcu, Karolinie z Domu Pamięci, szefowi firmy, w której Płoszaj robi, strongmenom z tej firmy (w tym сильні чоловіки з України), Gminie Żydowskiej w KATO, Sławkowi Pastuszce. Płoszajowi należy się podziękowanie w naturze 😉 Dlatego teraz już spadam.

Aaaa, jeszcze info dla osób nie znających języka śląskiego: haja to awantura, hyc to upał, gruba to kopalnia, kopruchy – komary, pociepane to porzucone, a „ja” to na Śląsku ciągle „tak”. No to over już dziś. Kto oburzony brzydkimi słowami, niech się przełączy na inny kanał 😉

30 grudnia 2017

Rok 2017 – remanent

Dla tych, którzy lubią podsumowania

Nowy rok za rogiem, więc czytelnikom należy się podsumowanie mijającego. Oj wiele i dobrze się działo. Nadal dookoła mnie byli ciekawi i pozytywnie nakręceni ludzie.

Najpierw, w lutym, moja wystawa ze zdjęciami z cmentarzy żydowskich Górnego Śląska pojechała do Mysłowic. Jeszcze raz dziękuję Bogusiowi oraz dyrektorowi Muzeum w Mysłowicach za zaproszenie. Miło być docenionym w obcym, choć w sumie nie obcym mieście.

Krótko potem, gliwicki Dom Pamięci Żydów Górnośląskich obchodził roczek. Wnet miną dwa lata od momentu powstania tego niewiarygodnego miejsca, które przyciąga zwiedzających, przewodników, turystów, młodzież, grupy z Polski i zagranicy. W Rybniku miało powstać Centrum Humanistyczne z podobnymi celami, ale cóż… nie powstało. Lajf is lajf  😉 Gleiwitz mi rekompensuje wszystko.

(Tort na roczek wykonała firma Chechłacz z Żor i też jej za to w tym miejscu dziękuję).

Przez cały rok w Domu, tak jak i w roku ubiegłym, mogłam słuchać najlepszych z najlepszych. Stać sobie z redaktorem Nogasiem i przeklinać, to dla trójkowicza jest naprawdę zaszczytem.

Gdzie, jak nie w Domu Pamięci, mogłabym stanąć do jednego zdjęcia z Julianem i Jakubem Kornhauserami. Bo o swoich koleżankach – wolontariuszkach roku 2017 w Gliwicach nie wspomnę.

W mijającym roku udało mi się ukończyć studia podyplomowe, na których wszystkie trzy semestry zaliczyłam dzięki Żydom, choć studia były pedagogiczne  😉 Praca dyplomowa nosiła tytuł „Doświadczenia edukatora prowadzącego zajęcia z różnymi grupami odbiorców z zakresu wiedzy o Żydach górnośląskich, jako części edukacji wielokulturowej”. Pójść na studia z przygotowania pedagogicznego i fanzolić na każdych zajęciach o Żydach, to trza być miszcz :mrgreen: .

W marcu, dzięki uprzejmości Muzeum w Gliwicach i Karoliny, moja wystawa zawitała w halo! Rybnik. Zaś dzięki Mariuszowi, którego podziwiam i niezwykle szanuję, dorobiłam się pierwszego w życiu plakatu. Mariusz, jeszcze raz buziaki!

Przy okazji wernisażu, zakończyłam cykl spotkań pt. „Geboren in Rybnik”, które miałam przyjemność prowadzić wraz z Jackiem Kamińskim i Jasiem Krajczokiem. Jacek zresztą to moja druga połowa jabłka od prowadzenia spacerów – takiego fachowca to ze świcą należy szukać. Jacku szacun!

Kwiecień to był miesiąc ADY. Mojej Ady, której całą historię udało mi się w końcu rozwikłać i przekazać ludziom. Znowu pomogły dobre i przyjazne człowieki. Moment, w którym bardzo wiekowa pani Klara, odnaleziona dzięki Żanecie, przekazała mi zdjęcie Ady i jej rodziców, zaliczam do jednego z bardziej wzruszających w ciągu tych ostatnich 365 dni. Kto ciekawy kim była Ada, niech pootwiera odpowiednie szufladki. Dziękuję też Oli Namysło, za kontakt z profesor Barbarą Engelking, bo uzyskana od pani profesor relacja Ady z Yad Vashem pozwoliła mi na uzupełnienie najostatniejszych z ostatnich luk w historii rodziny Schwerdt, których już nie opublikowałam. A dlaczego? Bo nie. Kropka.

Kwiecień to był Wrocław i seminarium Centropy. Każdy moment i miejsce są dobre na szukanie śladów po rybniczanach. Hyś, to hyś. Z hysiami się nie walczy.

Czyż cmentarze nie są piękne?

Najważniejsze wydarzenie maja to był spacer szlakiem przedsiębiorców żydowskich i ich skandali. Sporo ludzi przyszło, oj sporo. Nawet moje słuchaczki z Gliwic przyjechały! Serducho się radowało 🙂

W czerwcu zakończyłam cykl wykładów w Domu Pamięci Żydów Górnośląskich pogadanką o rybnickiej rodzinie Kornblumów. Zaczynałam od Haasych z Rybnika i kończyłam Kornblumami. Trzeba promować własne miasto i lokalną społeczność żydowską. Karola, gdyby nie Ty, to te opowieści by mi się kisiły w laptopie. Przy okazji spaceru szlakiem kobiet, realizowanego wraz z Fundacją Re:akcja, tyle nagadałam o naszych Żydówkach, że hej. Poszłam po bandzie przy opowiadaniu o Geili Majerowicz, że aż sama się popłakałam. No, ale musiałam opowiedzieć o napisie w muzeum w Bełżcu i o samym obozie. Co prawda Geila zginęła w Auschwitz, ale moim celem było wypełnienie prośby pani dyrektor tego mało znanego muzeum. O Bełżcu trzeba ludziom mówić, bo o nim nie wiedzą. Trzeba uświadamiać. Trzeba grzmieć.

W lipcu nasze miasto w końcu upamiętniło miejsce po rybnickiej synagodze. Brawa! Wreszcie nie będzie wstydu przy oprowadzaniu po mieście.

Oprócz tego obelisku z tablicą, uhonorowano jeszcze Juliusza Haase (po raz trzeci!) i w parku Hazynhajda postawiono tablicę z informacją o powstaniu parku i jego założycielu. Tym samym Juliusz Haase jest najczęściej wymienianym rybniczaninem w przestrzeni miejskiej. Takie rzeczy radują niesamowicie.

W sierpniu też był jeden ważny dzień. Przy okazji Pierwszego Rybnickiego Zalewu Dobrego Piwa, organizowaliśmy mini wystawę birofilistyczną. Skoro browary, to i nasi Müllerowie – właściciele kilku z nich. Od kilku lat nie potrafiłam ustalić daty i miejsca urodzenia Hermanna Müllera. No, ale jak ktoś jest totalnym ćwokiem, to nie potrafi się wczytać w akta, które przeglądał dziesiątki razy. Dużo się jeszcze muszę nauczyć, oj dużo. Gdyby nie pani dr Ewa Kulik z naszego muzeum, to nadal bym kombinowała, czy przypadkiem ten późniejszy bogacz nie urodził się w pobliskim Ratibor. A pani Ewa, przed naszą wspólną pogadanką historyczną, na moje głupkowate stwierdzenie, że z tym urodzeniem Hermanna, to mam problem, odparła: Jak problem? Był synem Jacoba i bodajże w 1836 się urodził. To ja jej: Jak to? Tyle razy księgę narodzin przeglądałam i go nie ma! A Ewa: Bo on przy narodzinach był Hirsch. Noż k… mać! Małgosia! Tumanie jeden! Jasne!

Sierpień i wrzesień to były smutne miesiące. Odszedł wielki przyjaciel i druh. Marku, byłeś jedyny i niepowtarzalny 🙁 Pustka po Tobie została… Za tęczowy most przeszła też, po 17 latach życia, nasza Maszunia – część naszej rodziny. Widziała na pewno jak cierpimy i posłała nam Marcysię, vel Nowotkę, która aktualnie robi mi rozpierduchę na biurku, zjada wsio co się da (nawet cebulę, ogórki, ciastka, czy musztardę), daje buzi i wkurza na maksa Mrużkę.

Październik! Miesiąc cudów i spełniania marzeń. Zobaczyłam żydowski Berlin i po tylu latach zajmowania się rodziną Haasych mogłam położyć kamyk na grobie Rudolfa. Olutka! Jesteś jak złota rybka, która spełnia życzenia 😉 Parę ich jeszcze mam  :mrgreen:

Nie byłabym sobą, gdybym nie zaliczyła iluś tam cmentarzy w ciągu całego roku. Była ponownie Biała, Prudnik, był Berlin, WRO, Gliwice ileś tam razy, ale był i Sopot, czy Gdańsk.

 

Obdłubywanie cmentarnych rzepów jest już mi od lat przypisane.

 

W 2017 roku ponownie doznałam szoku, gdy zobaczyłam grę aktorską kolegi odgrywającego rolę zbrodniarza Morela. Remik, wbiłeś mnie w krzesło, rzuciłeś mną o zolę, sponiewierałeś, bo grałeś jak najlepsi z najlepszych. To był jeden z ważniejszych momentów mijającego czasu, o czym zresztą na Szufladzie napisałam.

O ile pamiętacie, to pisałam też o odnalezieniu się wnuka rabina Braunschweigera. Dla takich momentów warto prowadzić tą stronę i robić co robię.

Udało się też doprowadzić do jako takiego stanu wielowyznaniowy cmentarz psychiatryczny przy ul.Weterenów w Rybniku. Dzięki ludziom z Forum Obywateli Rybnika, Ochotniczej Straży Pożarnej z Wielopola oraz uczniom ze szkół, wreszcie można było na cmentarz wejść. Doszło też do jego poświęcenia i odmówienia modlitwy przez księdza. Nieważne, kto za kogo się modlił i kto jakiej wiary tam jest pochowany. Ważne, że nekropolia ta ponownie „odżyła”, jeśli można użyć takiego określenia w stosunku do cmentarza.

Końcówka roku miała mocne akordy. Najpierw odnalezienie Szuflady w nowo wydanej monografii Rybnika. Łał! Dziękuję panu Marcinowi Jarząbkowi. To wielki zaszczyt i wyróżnienie, że totalnie niszowy blog, jak Szuflada Małgosi, został wymieniony w tak ważnej dla miasta publikacji.

Drugim ważnym momentem grudnia była pierwsza publikacja „szufladki” w Tygodniku Nowiny. Adrian, i Tobie należą się podziękowania.

Trzecie bycze przednoworoczne BUM, to było zaproszenie mnie – Małgosi – jako gościa honorowego, na międzynarodową konferencję genealogów żydowskich (International Association of Jewish Genealogical Societies), która odbędzie się w Warszawie w przyszłym roku. Zwykły plimplok spod hałdy, wśród ponad 1000 genealogów z całego świata! Mam być w „German Jewish Special Interest Group GerSIG”, czyli grupie niemieckiej, no bo w jakiej bym miała być, skoro moi Żydzi byli Niemcami. Kolejne podziękowania w tym miejscu kieruję do Rogera Lustiga, bo to jemu zawdzięczam to zaproszenie.

Na koniec, żeby nie było, że tylko żydowsko na Szufladzie, muszę dodać, iż cały rok był dobry, bo pracowałam i przebywałam ze swojakami i fajnymi ludziami 😉 Nadal jako starsza pani w halo! Rybnik  :mrgreen: No i chyba przez to prądy mi się w mózgu normują, czyli może wnet zaśpiewam jak ten umierający waleń na plaży (określenie Młodej na moje próby śpiewania): „Bye, bye, meine lieber EPI” i pierdyknę tabsami.

(fot.Urząd Miasta Rybnika)

Jako ta, która otwiera różne szufladki, jeszcze raz wszystkim dziękuję za to, że do nich zaglądacie. Zastanawiałam się nad życzeniami dla Was na następny rok. Pisząc tego posta słuchałam „Raportu o stanie świata” Dariusza Rosiaka w Trójce. Tak, tak, jeszcze słucham Trójki, choć coraz częściej niestety muszę się przełączać na różne radia, które też są z dupy. I tak uznałam, że chyba poza zdrowiem dla każdego z nas, Was, nich, i onych, to powinniśmy sobie życzyć, by nie było wojen i nie było nienawiści do innych, bo z tego rodzi się cały ból świata.

Dzięki Ci Olu Klich, że to moje życzenie pokoju mogło się ukazać w Gazecie Wyborczej.

                        Do zobaczenia w 2018 roku! 

14 kwietnia 2017

Ada (odcinek 7) – zakończenie

Ten, prawdopodobnie ostatni odcinek o Adzie nie będzie już pisany w formie scenariusza. Muszę tym razem normalnie, tak jak zwykle – z emocjami. I dzień dziś taki, i nastrój ponury, no i przeczytana przed chwilą relacja Ady, złożona w Yad Vashem, nie nastrajają do chłodnego pisania.

Już wczoraj jakoś dziwnie się czułam przed spotkaniem w Gliwicach. Miałam opowiedzieć całe moje dochodzenie w sprawie poznania historii Ady i jej rodziny słuchaczom w Domu Pamięci Żydów Górnośląskich. Nawet Młoda zauważyła, że coś nie teges ze mną i mam jakąś wyjątkową tremę. Podobnie miałam przy opowiadaniu o rodzinie Weissenbergów. Za bardzo osobiste to są opowieści, za mocno się włazi buciorami w czyjeś życie.

Jeszcze ten Wielki Czwartek i obawy, czy w ogóle ktoś dotrze. Na szczęście stali bywalcy dopisali. Pani Basia niestrudzona turystka, pani Iza starająca się rozwikłać sprawę Żyda Sandomirskiego, pani Małgosia z Nowin Gliwickich i wiele osób, których nie znam z imienia, a jedynie z twarzy. Przyszli, by posłuchać o tragicznych losach dziewczynki i jej rodziny w ten prawie świąteczny dzień. Pliki głosowe z opowiadaniami pani Klaruni ( ➡  Odcinek 6) udało się zsynchronizować z prezentacją i jakoś to poszło.

Historia Ady została pierwszy raz publicznie przedstawiona. Szuflada to jednak tylko takie pisanie sobie a muzom, mówienie do prawdziwych i zainteresowanych słuchaczy, to jednak o wiele poważniejsza sprawa. Zdjęcie, które dostałam od pani Klary stało elegancko w ramce obok książki Otto i Maschy Schwerdtów.

Na spotkanie przyjechał też syn starszej pani, od której to wszystko się zaczęło ( ➡ Odcinek 1 ), czyli Romek, który przekazał mi kopie listów Chaima – taty Ady (  ➡ Odcinek 4).

Z głośników poleciały słowa pani Klary, które osobom, nieznającym śląskiego spisałam na ekranie: „Nie bydzie już wojny? A kto tak powiedzioł, pani?” No właśnie, kto tak powiedzioł?   Ehhh 🙁

Potem jeszcze rozmowy, pogaduchy i do domu dotarłam o 21-wszej, odsłuchując non-stop tej samej piosenki w aucie.

Dziś, dzięki koneksjom pracowników Domu Pamięci, dostałam od pani profesor Barbary Engelking ( ➡ Odcinek 3) relację Ady, złożoną w wieku 23 lat w Yad Vashem. Dobrze, że jej wczoraj nie znałam. Pasuje do nastroju wielkopiątkowego.  Nie ma bohaterów, zawsze są tylko ofiary. Już wiem, dlaczego Ada nie chciała ze mną kontaktu ( ➡  Odcinek 2 ), już to rozumiem na 1000%. I to już nie jest do rzici. Do rzici to jest to, że nie wiadomo, że nie będzie wojny. Bo nikt tak nie powiedzioł. A wojna, to plugastwo, koszmar, chujnia.

I jeśli czujesz się
Zmęczona tak, jak ja
A sny masz złe i chore

To czas odwrócić się
Uciekać hen przez śnieg
Od tych, co tęsknią do wojen

Amen.

Kategoria: Edukacja, Judaika | Możliwość komentowania Ada (odcinek 7) – zakończenie została wyłączona
31 grudnia 2016

Dziękuję i Do Siego!

Szuflada jest otwarta dla czytelników od ponad 3 lat.  Wczoraj liczba odsłon tych moich grafomańskich wpisów przekroczyła 33.000 😆

Pierwotny zamysł założenia strony firmowej oraz odciążenia „Zapomnianego Rybnika” od przynudzania swoimi jednostronnymi zainteresowaniami, przekształcił się w bloga o Żydach z Rybnika, Górnego Śląska oraz o  innych sprawach, w które się angażuję.

Rzadkość wpisów nie wynika z braku tematów. Raczej to brak czasu. Mam jednak nadzieję, że to się zmieni w 2017.

Na razie żegnam 2016 rok – dobry rok, w którym spotkałam na swej drodze znowu tylu życzliwych ludzi.

Rok, w którym znalazłam nowy Dom w Gliwicach – Dom Pamięci Żydów Górnośląskich. Przy okazji też, same Gliwice zaczęłam traktować jako drugi Heimat.

Rok, w którym mogłam w tym Domu uczestniczyć w fantastycznych spotkaniach, słuchać wykładów mądrych, charyzmatycznych i niesamowitych osób.

Rok, w którym w tym Domu wisiała wystawa moich zdjęć (!!!), pod którą siedział sam Michał Nogaś.

Rok, w którym w tym Domu mogłam opowiedzieć gliwiczanom o rybnickich Haasych i o rodzinie Weissenbergów.

Rok, w którym w tym Domu siedziałam razem ze Sławkiem Pastuszką i dr. Jackiem Proszykiem jako goście specjalni!

               (fot. Heniek z forum Eksploratorów)

Rok, w którym reprezentowałam rybnickich Żydów w Muzeum Galicja na Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie.

           (fot. Alicja)

Rok, w którym w Rybniku odsłonięto pomnik Juliusza Haase i nawet poproszono mnie o pomoc w ściąganiu szarfy.

Rok, w którym znowu z radością mogłam pomagać młodzieży w różnych konkursach związanych z kulturą żydowską.

Rok, w którym zwiedziłam dziesiątki cmentarzy żydowskich i synagog.

                 Muszyna

                 Grybów

                   Bobowa

                  (Baligród)

Rok, w którym doznałam wielu życzliwości i usłyszałam mnóstwo miłych słów w trakcie spacerów po Rybniku organizowanych przez halo! Rybnik.

              (fot. Ania Zdrojewska)

Rok, w którym Zapomniany Rybnik skończył 10 lat.

W tym mijającym roku działo się jeszcze wiele innych rzeczy, które radowały, inspirowały, podnosiły adrenalinę a nawet wyciskały łzy. To hipcie lubią najbardziej  😉

Dziękując Wam wszystkim za docieranie do tego zakątka Internetu, życzę dużo zwykłych radości, codziennej uciechy z życia, mało defetyzmu dookoła i i zerowej ilości „dobrych zmian” w 2017 roku!

Małgosia  🙂

Kategoria: Judaika, Różniste, Rybnik | Możliwość komentowania Dziękuję i Do Siego! została wyłączona
14 grudnia 2016

O historii pisanej listami w Gliwicach

Gdy Karolina Jakoweńko z Domu Pamięci Żydów Górnośląskich zaproponowała mi wymyślenie cyklu pogadanek o Żydach z naszego Śląska, to wiedziałam, iż na pierwszy rzut musi polecieć moja ukochana rybnicka rodzina Haasych. Jak to mówią: nie było opcji 😉 Mówiłam o nich tyle już razy, że spotkanie w Gliwicach, za wyjątkiem potwornej tremy (nie mówiłam do rybniczan), nie wywołało we mnie jakichś innych emocji.

Nad wyborem drugiej rodziny, o której miałam opowiadać, też się nie musiałam zastanawiać. Po prawie dwóch latach rozkminiań, poszukiwań i detektywistycznych analiz godnych Sherloka, które wraz z Clare (potomkinią rodu Weissenbergów) prowadziłam przez Internet, w archiwach i kilku miastach Górnego Śląska ➡ (opisywałam to już tu i tu), czuję się prawie jak jej przybrana kuzynka. To był mus, by opowiedzieć o tragicznych losach Blochów i Weissenbergów, których losy były splecione z Pyskowicami, Toszkiem, Pszczyną, Zabrzem i ostatecznie z  Gliwicami. Od razu wiedziałam, że to łatwe  nie będzie. I to nie z powodu, iż Żydzi spoza Rybnika, to za bardzo nie jest moja brocha. Tym problemem dla mnie były listy. Listy babci Clare, pisane do swojego syna, a zarazem ojca mojej angielskiej znajomej. Takie pośmiertne przesłania. Pisane pod koniec lat 30-tych z Gleiwitz. Proste, bez wyszukanego słownictwa, pełne ukrytej, bo nie wypowiadanej wprost, rozpaczy, a równocześnie przepełnione zwykłą troską o to, czy syn pije soki, pamięta o wysłaniu życzeń urodzinowych do ciotek, czy też czy kupił sobie kulki naftalinowe. Pamiętam, gdy po raz pierwszy przeczytałam je wszystkie w jedną noc na blogu Clare. Masakra. Dokumenty źródłowe, jak mi to wytłumaczyła Młoda. Tak, po naukowemu to niby dokumenty źródłowe, które dają świadectwo temu, co naziści zrobili Żydom niemieckim. A po mojemu to listy mamy do swego ukochanego synka. „Meine lieber Werner” – tak je zaczynała. Chyba nie muszę więcej pisać.

Gdy została ustalona data spotkania napisałam maila do Clare, czy nie zechciałaby przylecieć do Gliwic na moją pogadankę. Między Bogiem a prawdą, to napisałam z głupia frant, nie zakładając, że będzie jej się chciało rzucać wszystko i przylatywać do Polski w zimnym grudniu, w dodatku po raz drugi w tym roku. A tu szok 😯  Dla mnie, że przylatuje i dla niej, że ktoś, gdzieś będzie opowiadać o jej rodzinie i o tym, co się stało z jej prababcią, babcią, dziadkiem, czy tym jak tata wyszedł z Dachau.

Boże kochany, jak ja się przygotowywałam do tego. Mówiąc o Haasych w Gliwicach mogłam się ciulnąć, bo kto by zauważył jakikolwiek błąd 😉 (a tak btw, to dwa razy miałam wpadkę, co wychwyciła Młoda). A tu? Gdy będzie mnie słuchać córka i zarazem wnuczka osób, o którym będę mówić. I nieważne, że nieznająca polskiego. Sercem będzie rozumiała moje słowa. Pięć dni gadałam do ściany, a dokładniej do reklamy Pragera, cały wykład. Początkowo wybrałam ileś fragmentów listów, co dało mi 25 stron. Przetłumaczyłam je sobie na polski i skracałam, skracałam, skracałam. Co je czytałam, to beczałam. Jak coś skróciłam, to zaś to dodawałam, uznając, że zbyt ważne, by można to było wywalić. I bek. Niesprzyjające okoliczności przyrody, czy też raczej biologii, doprowadziły mnie do sporego rozchwiania emocjonalnego we wtorek. A spotkanie miało być w czwartek. Bałam się, że jak zacznę te fragmenty listów czytać, to się rozkleję na maksa i słowa z siebie nie wyduszę. I po części tak się stało.

Do Domu Pamięci pojechałam z duszą na ramieniu. Zawiłości rodzinne miałam w małym palcu, listy znałam prawie na pamięć, wsio w głowie. Tylko te dwa zdania z listu, który napisała babcia Clare do przyjaciółki (krótko przed wywózką do Auschwitz) mnie dławiły. Dużo zdrowia wam życzę, niech Bóg będzie z wami. Wydaje się, że o nas On zapomniał. No i mnie zdławiły. Zresztą nie mnie jedną. Widziałam panie ocierające łzy. Z tych emocji okulary mi się ciągle z nosa zsuwały, kartki z listami belontały*,  chrypka uniemożliwiała mówienie. Nightmare prelegenta, w szczególności takiego, który ma braki warsztatowe 😉 (to taka mała dygresja à propos ukochanego W.Manna).

Clare, jako gość specjalny, była niesamowicie wzruszona, choć starała się trzymać. Dla niej to był też trudny wieczór. Wiem, że go bardzo przeżyła. Po raz kolejny wizyta w Polsce nią poruszyła. Nastrój spotkania, atmosfera Domu Pamięci, pytania zadawane po mojej opowieści, jej odpowiedzi, sympatia ze strony słuchaczy, to wszystko było tak magiczne, że aż do Rybnika mi w łepetynie prądy przeskakiwały we wszystkie strony.

Na drugi dzień spotkałyśmy się ponownie w Gliwicach – był jeszcze wywiad dla Nowin Gliwickich 😉 Był to dla nas obu zaszczyt, że lokalna prasa zainteresowała się tym tematem. Choć przyznam, że robienie zdjęć kojarzyło mi się jakoś z fotami na tzw. ściance 😉 Miejmy nadzieję, że zdjęcia nie zostaną opublikowane.

Z Gliwic pojechałyśmy jeszcze do Bytomia na cmentarz żydowski, by poszukać grobu pradziadków, czyli Alberta i Bettiny Weissenbergów. Dzięki niesamowitej pani Ewie, opiekunce tego miejsca, udało nam się wsio znaleźć. Gdy patrzałam na Clare, stojącą samą przy ich grobie, znowu się popłakałam. Odeszłam na bok, by mogła pobyć z nimi. Potem mi powiedziała, że to takie cudowne, że mają grób, leżą razem, że tego grobu nikt nie zniszczył.

Pani Ewa, w swej uprzejmości, pokazała nam groby wszystkich Weissenbergów pochowanych na tym cmentarzu. Widziałam, że Clare już zamarza, ale ja tam wolałam wsio obejść just in case, bo nigdy nie wiadomo, czy któryś z pochowanych się nie okaże się kiedyś krewnym. Lepiej foty mieć 😉

Wieczorem dostałam od Clare taki list z linkiem do jej bloga, z prośbą, bym umieściła to na swoim fejsie. W wolnym tłumaczeniu Clare w ten sposób podziękowała wszystkim w Gliwicach:

Właściwy post blogowy napiszę, gdy już wrócę do Anglii do swojego biurka, ale tera chciałabym szczerze podziękować wszystkim Wam – dobrym ludziom, którzy nas tak ciepło przyjęli poprzedniego wieczoru w Żydowskim Domu Pamięci. Nie wiem czego oczekiwałam – myślę, że pół tuzina przyjaciół Małgosi i cichego ale interesującego spotkania z nimi.

Zamiast tego, zobaczyliśmy salę pełną ludzi, których ciepłe przyjęcie nas otoczyło, jak tylko weszliśmy. Przyszliście zimnego grudniowego wieczoru krótko przed świętami Bożego Narodzenia, wtedy gdy raczej powinniście siedzieć w ciepłych domach ze swoimi rodzinami. Przyszliście, by posłuchać jak Małgosia opowiada o naszej rodzinie, posłuchać w ciszy i ze współczuciem. Zadawaliście inteligentne pytania, na które jako prawdopodobnie zbyt przytłoczona nie potrafiłam inteligentnie odpowiadać. Ale się starałam. Nie jestem przyzwyczajona do publicznych wystąpień, mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej (…)

Dziękuję wam wszystkim wspaniali ludzie, za to, że czuliśmy się tak dobrze. Byliśmy wzruszeni waszą reakcją na historię naszej rodziny. 

I przede wszystkim dziękuję Gliwicom za wysłuchanie słów, o kimś kto był waszą córką i również moją babcią – o Else Weissenberg. 

Tyle od Clare, która już odleciała z Polski do kraju, który stał się w 1939 r. ojczyzną dla jej taty – niemieckiego Żyda, urodzonego w Pless, absolwenta gimnazjum w Beuthen, absolwenta uniwersytetu w Breslau, więźnia Dachau, syna Else zamordowanej w Auschwitz, wnuka Herminy zamordowanej w Auschwitz.

Ja też Wam dziękuję gliwiczanie! Dziękuję również znajomym z Mikołowa, Mysłowic, Zabrza i Pyskowic! Za pomoc, za słuchanie i za bycie 🙂

Zdjęcia ze spotkania: Iza Grauman oraz Ireneusz Skwirowski, z Bytomia moje, zaś archiwalne fotografie z albumu rodzinnego Clare i ➡  jej blogu „From numbers to names.

P.S. Kolejne spotkanie w Gliwickim Domu, zaplanowane na 23 lutego 2017 r., już nie będzie takim wyciskaczem łez, bo będzie o zębach  😉 Na zachętę dodam, iż i o gybisie** Hitlera.

Dla nie Ślązaków:

* belontać: mieszać

** gybis: sztuczna szczęka

12 czerwca 2016

Jest taki Dom

Jest taki Dom… Dom Pamięci Żydów Górnośląskich. Dla mnie to też od początku dom. Dom, w którym panuje domowy duch, domowy ruch i nawet można napaść brzuch (serio 🙂 ). A rodzina w tym domu to Karolina, Kasia, Bartek, Ela, Ania i myślę, że i ja.

Dom Pamieci Zydow Gornoslaskich (1)

A tak na poważnie to jest to muzeum w Gliwicach, które upamiętnia Żydów górnośląskich, czyli też i moich – rybnickich. Czekałam na jego otwarcie od dawna. Było fantastyczne i przyszły wtedy tłumy.

Dom Pamieci Zydow Gornoslaskich (69)

Dom Pamieci Zydow

Gdy przeczytałam, że są poszukiwani wolontariusze do pomocy nie zastanawiałam się ani sekundy, by się zgłosić. Pracować w takim miejscu, to zaszczyt i radość. Nieważne jako kto, ważne że. Szatnia? Ok. Mogę być i babką klozetową 😉 Tym bardziej, że w klopie kafelki z 1903 roku.

Dom Pamięci Zydow Gornoslaskich wykład (28)

Na recepcji i szatni – szczyt marzeń.

Dom Pamieci Zydow Gornoslaskich (91)

Od lutego zaczęłam jeździć do Gliwic. Niestety tylko w czwartki, ale nawet ten jeden dzień w tygodniu to była dla mnie zawsze uczta duchowa. Patetycznie zabrzmiało, co? Ale jak inaczej nazwać możliwość uczestnictwa w wykładach dr. Surzyna, Darka Walerjańskiego, czy prof. Śpiewaka. Tylu rzeczy się nauczyłam, dowiedziałam, dotknęłam.

prof.Spiewak

Gdzie indziej bym miała okazję poznać niesamowitych „Maguryczowców”, którzy od lat zajmują się zapomnianymi cmentarzami na wschodzie Polski.

Gliwice 9.05.2016. (34)

Czy w jakimkolwiek innym miejscu miałabym okazję popijać, przygotowany przez Elę rewelacyjny barszcz, wraz z panem Janem Jagielskim – moim „cmentarnym guru”.

Entuzjazm wszystkich domowników tego Domu, radość z tworzenia czegoś nowego, naturalność, czasem improwizowanie, jakieś małe przekleństwo, zero korpoordnungu, dress codu, czyli służbowych strojów i do tego cmentarz za oknami. Czy może być lepsze miejsce do pracy?

Dom Pamieci Zydow Gornoslaskich (54)

Gdy w ostatni czwartek jechałam do Gliwic, po dość sporym okresie przerwy z powodu wyjazdu na Podkarpacie, już w Wilczej miałam motylki w brzuchu. W Nieborowicach dociskałam pedał gazu na maksa, gdy już ujrzałam tablicę „Gliwice”, pychol śmiał mi się do przejeżdżających obok kierowców. Podjeżdżając na parking przy ul.Poniatowskiego wiedziałam, że znowu dotarłam do domu. Tego drugiego – gliwickiego. Bo tylko w prawdziwym domu człowieka szczerze wyściskają, nakarmią domowej roboty frykasami, poskarżą się, że ukochany pies bardzo cierpi, opowiedzą o tym co się działo, co się będzie dziać. W takim domu ma się własny kubek, bo się nie jest już gościem a domownikiem.

noc muzeow

Jak to napisał humorystycznie pan Jan Jagielski w naszej księdze pamiątkowej: „Dom pogrzebowy, w którym się ożywa”  😉 Ja też tu ożywam.

wpis Jana Jagielskiego

Daj mi pani Boże możliwości, bym tam mogła jeździć jak najczęściej i bym mogła na te cuda patrzeć oraz z tymi dobrymi duchami przebywać. Zarówno żyjącymi i z tymi z zaświatów.

Noc Muzeum DPZG 14.05.2016. (4)

Na koniec nie mogę nie napisać, iż nasza szefowa, czyli Karolina Jakoweńko została doceniona przez twórców Festiwalu Kultury Żydowskiej w KRK i wnet otrzyma ważną nagrodę za wsio co dotychczas zrobiła! Chapeau bas!

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Jest taki Dom została wyłączona
21 maja 2016

O ponownych poszukiwaniach Weissenbergów i życzliwych ludziach

Gdy rok temu pomagałam w poszukiwaniach Weissenbergów, Blochów i Gruschków, czułam, że na jednej wizycie gości z Anglii się nie skończy. Tym razem Clare, opisana przeze mnie w linku powyżej, miała ciut więcej informacji, gdyż udało jej się przetłumaczyć większość dokumentów oraz listów taty, który jako jedyny z całej licznej rodziny przeżył II wojnę. Przypomnę, że ojciec Clare był niemieckim Żydem, którego rodzina pochodziła z różnych miast Górnego Śląska, który przeszedł obóz w Dachau i dzięki koneksjom zdołał jeszcze w 1939 roku wyjechać do Anglii. Historia rodziny jest bardzo tragiczna, no i oczywiście skomplikowana, więc nie będę nią zanudzać czytelników Szuflady. Wolę skoncentrować się na tym czego doświadczyłam w ostatnich kilku dniach, czyli na niesamowitej życzliwości ludzi na Śląsku.

Poniedziałek, dzień I – Mysłowice (moje ukochane, cudowne i niesamowite miasto)

Jechałam z gośćmi do Mysłowic na poszukiwania jakichkolwiek informacji o odnodze rodziny, czyli o bracie babci mojej Clare oraz dwóch jego córeczkach. Wiedziałyśmy jedynie, że wujek – Kurt Bloch mieszkał przez jakiś czas w Mysłowicach, gdyż to wynikało z listów, które pisał w latach 30-tych, znałyśmy imiona córeczek i lata urodzenia, no i fakt, że zostali wywiezieni najpierw do getta w Chrzanowie, a następnie do Auschwitz. Znam nastawienia Urzędów Stanu Cywilnego do takich poszukiwań. Tu dodatkowym utrudnieniem był fakt, że Clare nie jest potomkiem w linii prostej (bo jak może być skoro te osoby zginęły w obozie, ale co to USC interesuje), no i że dokumenty urodzenia dziewczynek są młodsze niż 100 lat, więc ustawa o ochronie danych osobowych i inne bzdety mają zastosowanie. Wiedząc o tym, już parę dni przedtem szukałam znajomości poprzez Fb. Oczywiście szukałam znajomości w mysłowickim USC. Już wtedy doświadczyłam niesamowitej uczynności. Kto mógł to kombinował i przeklejał moją prośbę. W pewnym momencie przyszła wiadomość. Boguś – strażnik mysłowickiego kirkutu mi załatwił wejście do Muzeum (mimo poniedziałku), a tam już miałam dalej dostać „listy polecające”. Clare, jako typowa Angielka nie za bardzo kumała systemu „poleceń”, ale zdawała się na mnie. Dobra, jedziemy z Promnic do Myslowitz. Podjeżdżamy pod muzeum i dzwonię na podany przez Bogusia numer telefonu pana dyrektora. Tak, wie, że mam przyjechać. Ufff. Wchodzimy do byczego muzeum (piękne zbiory tam mają).

Myslowice 16.05.2016. (5)

Szarmancki pan dyrektor z uwagą wysłuchał mojego trajkotania i zaczął działać. Telefon do USC, telefon gdzieś tam, szuru buru, robi się ruch. Przyszła niezwykle miła i uśmiechnięta pani Luiza z muzeum i też stara się pomóc. Rozmawiam z szefową USC. Postara się przejrzeć roczniki 1927 i 1929. W międzyczasie panu dyrektorowi udaje się ustalić, na jakiej ulicy mieszkali Blochowie, przy okazji wyskakuje nam imię żony. Jezuuuu! Mamy konkret! Ulicę i numer! Pani Luiza podsuwa myśl, by sprawdzić w jednej ze szkół, być może są stare księgi uczniowskie, bowiem rozpoznaje na którymś ze starych zdjęć, które Clare jej pokazuje na notebooku, byłą szkołę. Na tym zdjęciu jest właśnie jedna z dziewczynek, o której szukamy informacji. Ja z kolei dowiaduję się, że w Brzezince była 3. synagoga. Jeszcze na końcu obchodzimy muzeum i Clare kupuje album ze starymi zdjęciami Myslowitz.

Wychodzimy dziękując za tak wspaniałe przyjęcie i okazaną pomoc. Siadamy na ławce przed muzeum. Clare w szoku, że aż tyle mamy. Lecim dalej. A raczej jedziem 😉 Najpierw pod dawną synagogę w Brzezince, potem do centrum.

Rynek. Śliczny. Ulicą Grunwaldzką, dawniej Pszczyńską, suniemy w stronę numeru, pod którym mieli mieszkać Blochowie. Nie ma tej kamienicy. Hmmm. Nie znam historii Mysłowic, ale kombinuję, że musiała zostać wyburzona. Idziemy pod budynek dawnej szkoły ze zdjęcia z dziewczynką.

Myslowice 16.05.2016. (33)

Potem na miejsce, gdzie stała piękna duża synagoga. Tu mieszkali, synagogę mieli zaraz pod nosem. I szkoła blisko.

Gdzieś muszę podpytać o tą kamienicę. Urząd Miasta. Urzędnicy, jak wiemy, też różni są. Ale ci w Mysłowicach są więcej niż spoko. Przynajmniej dla nas tacy byli. Wchodzimy do budynku, w którym niby mieści się archiwum. Klupię od drzwi do drzwi. Wsio pozamykane. W końcu jedne otwarte. Od wejścia przepraszam, że żyję, że przeszkadzam, że wiem, że to nie należy do ich kompetencji, ale gdyby mi ktoś zechciał pomóc, bowiem szukamy i tłumaczę od nowa. Okazuje się, że cudem trafiamy na panów, którzy się pasjonują historią miasta i oni nam pokazują stare plany, na których szukaną kamienicę widać. Mamy też jej stare zdjęcia! Wiemy, że została wyburzona już za komuny. Clare od razu stwierdza, że musi obfotografować całą okolicę, by porównać to co jest z tym co było.

Myslowice 16.05.2016. (28)

Jezuuuu! Ponownie tacy mili ludzie! Tyle czasu im zajęłyśmy, a urzędniczy czas jest drogi. Panowie utwierdzają mnie w moim zdaniu, które mam od paru lat o tym mieście. Jest ono pełne fajnych mieszkańców. Wychodzimy i pędzimy pod szkołę podstawową nr 2, w której już raz byłyśmy, ale nie było pani dyrektor i młoda sekretarka bała się nam pomóc, co jest zrozumiałe, bo udostępnianie komuś nieznajomemu ksiąg sprzed wojny to może nieść za sobą ryzyko utraty pracy. Po drodze przechodzimy obok innego budynku dawnej synagogi, który przetrwał.

Pani dyrektor jeszcze nie wróciła z narady. Czekamy pod szkołą i analizujemy to co wiemy. Po pół godzinie czekania idziemy ostatni raz do sekretariatu.

Myslowice 16.05.2016. (44)

Przyznam, że nie liczyłam na wiele. Wręcz myślałam, że zostaniemy olane, bo nie da się, bo nie ma, bo ochrona danych. No i poza tym nikt do szkoły nie wchodził, czyli chyba pani dyrektor nadal nie ma. A tu szok! Jak jak kocham te mysłowickie cuda 🙂 Obie panie dyrektor są. Sekretarka przekazała, że szukamy starych ksiąg. Ależ oczywiście. Coś mamy. Już wyciągam tą jedyną przedwojenną księgą. Tak od strzału, bez pieprzenia się, tak z dobroci serca i życzliwości i uprzejmości!

Myslowice 16.05.2016. (37)

Jezuuuu po raz kolejny! Jedna z pań nawet pomaga nam szukać nazwiska Bloch. I nagle mamy ją. Mamy małą Blochównę. I wychodzi zagwozdka. Dziewczynka jest wpisana jako katoliczka. Tato jej był Żydem, a ona katoliczka. Może mama była tego wyznania? Na razie nie kombinujemy, bo nie chcemy zabierać paniom czasu. A obie panie dyrektor wręcz z nami się cieszą, że coś się udało znaleźć. Skrzydła człowiekowi rosną, jak patrzy na tyle życzliwości dookoła.

Myslowitz I love you! Na koniec jeszcze przypadkiem spotykamy Bogusia. Co za miasto!

Wtorek, dzień II (Katowice – bleee  i Zabrze – rewela)

Archiwum w KATO to nie jest miejsce, które mogę uznać, za przyjazne. Nie będę psuć tego wpisu i oszczędzę czytelnikom opisu tego jak tam się traktuje petenta. Niczego nie ma. Nie ma, nie ma, tego nie ma. Remont to tego nie ma. Dobra, halt Małgosia. Miało być o życzliwych ludziach. Coś tam w tym archiwum jednak znalazłyśmy. Dla Clare to było dużo, gdyż zobaczyła w aktach gimnazjum bytomskiego jak jej tato się uczył. Reszty: nie ma, bo remont. Wrrr.

Katowice 17.05.2016. (28)

Katowice 17.05.2016. (27)

Jedziemy do Zabrza, choć czuję, że nie dojedziemy w godzinach otwarcia archiwum USC. A tam chcemy dostać akt zgonu dziadka Clare. Dojeżdżamy po czasie. USC otwarte, ale archiwum zawarte. Klupię, wchodzę, popisowy uśmiech nr 15 jak to mawiała moja kolegówna z jednej ławy – Olutka. Już od przepraszania, że żyję sama nie wiem, czy jeszcze jestem na tym świecie. Tłumaczę. Choć pinkolą mi się wszyscy nieżyjący krewni Clare, ale dziadka daty znam na pamięć. Elegancja pani USC-owa mówi, że archiwum zamknięte i proszę przyjść na następny dzień. Ale ja bardzoooo mocno proszę. Goście z Anglii. No dobrze. Proszę podać datę i wypełnić wniosek. Uff. Będziemy mieć! Znowu mili ludzie. Brele, długopis, wpisuję dane Leopolda Weissenberga zmarłego z przyczyn naturalnych w czasie wojny w mieście Hindenburg. 5 zł i mamy ksero starego dokumentu.

Clare twierdzi, że skoro tu umarł, to musi tu leżeć na cmentarzu. Moje zdanie jest inne: on leży na cmentarzu w Gliwicach, bo tam mieszkał na stałe. Ale skoro chcecie na kirkut, to jedziemy. Wiem, że zamknięty, więc dzwonię do pana Walerjańskiego. Nie odbiera. Jak to kiedyś mawiano, nie ma takiej dziury, której nie można odetkać. I tak samo nie ma takiego cmentarza, na który nie dałoby się wejść. W deszczu, mokrzy po kolana zwiedzamy to magiczne miejsce.

Zabrze 17.05.2016. (68)

Oddzwania pan Walerjański. Już wychodzimy. Dziadka tu nie ma. Ale… doszedł nowy trop, który każe nam się umówić na trzeci dzień. Trzeba jeszcze pojechać do archiwum w Gliwicach i sprawdzić, czy są akta z Woźnik.

Środa, dzień trzeci: Gliwice (coraz bardziej moje miasto)

Tutejsze archiwum jest rodzinne i przyjacielskie. Jego szef od razu rozpoznaje moich gości. Państwo tu byli w ubiegłym roku 🙂 I jeszcze, tak jak ostatnio, spotykamy pana Piotra Hnatyszyna z zabrzańskiego muzeum, który stworzył słownik Żydów zabrzańskich. Kolejna pomocna dusza na naszej detektywistycznej drodze. Tłumaczy nam niemieckie dokumenty, które nas interesują. Na to wszystko przychodzi pan Maciek z Pyskowic – następny pasjonat. A Weissenbergowie pochodzili z Pyskowic. Jezuuuu! Maciek wspomina o karczmie, którą mógł prowadzić któryś z przodków Clare. I jak nie kochać Ślązaków 🙂

Gliwice 18.05.2016. (32)

Ostatni punkt to Dom Pamięci Żydów Górnośląskich i cmentarz żydowski przy Poniatowskiego. Szukamy grobu dziadka, choć ja już tam ileś razy obchodziłam te alejki. Na 100% grób jest, ale nie ma pomnika. Na to żadnej żydowskiej wdowy nie było stać w sierpniu 1941 r.

Gliwice 18.05.2016. (208)

Koniec poszukiwań. Znalazłyśmy tyle informacji, że Clare będzie swego bloga uzupełniać do jesieni. See you next time friends!

Ja z tego miejsca dziękuję wszystkim, którzy nam pomagali. Nie ma jak Śląsk  😉

P.S. Jedynie pani z USC z Myslowitz nie oddzwoniła, choć obiecała, no ale na pewno miała dużo pracy  :mrgreen:

Kategoria: Judaika, Turystyka i krajoznawstwo | Możliwość komentowania O ponownych poszukiwaniach Weissenbergów i życzliwych ludziach została wyłączona