Ernestine
Pamięci rybniczanki Erny Lewin z domu Seidemann, zamordowanej wraz z mężem Adolfem w warszawskim getcie oraz pamięci innych Żydów niemieckich, deportowanych do Warszawy w czasie wojny.
Gdy się urodziła, to urzędnik stanu cywilnego w Rybniku na akcie dopisał numer 114. Było to 17 listopada 1880 roku.
Gdy, mając 42 lata, wychodziła za mąż, inny urzędnik – berliński, na stosownym dokumencie starannym pismem wpisał numer 583. Było to w maju 1922 roku.
Gdy miała 58 lat, na tym samym papierze o numerze 583, kolejny urzędnik przybił pieczątkę, informującą, że jej i jej mężowi dodano imiona: Sara i Israel. Było to 23 marca 1939 roku.
Gdy miała 61 lat, kubański urzędnik portowy, na liście pasażerów o numerze 9, przy nazwisku jej młodszego brata zrobił mały haczyk, zaznaczając, że wsiadł na statek SS Mexico. Było to 3 maja 1941 roku.
Gdy miała niecałe 62 lata, raczej już nie urzędnik, choć nadal berliński „ktoś”, przy jej nazwisku na Transportliste dopisał numer 392. Jej mąż miał numer 391. Było to albo 2 albo 3 kwietnia 1942 roku.
Gdy nadal miała ten sam wiek urzędowy, Adam Czerniaków, przewodniczący warszawskiego Judenratu, zanotował we wpisie do dziennika: „O godz.8 przyjechało z Berlina 1025 deportowanych”. Było to 5 kwietnia 1942 roku.
Gdy może czekała na Umschlagplatzu i choć urzędowo była tylko kilka miesięcy starsza to czuła że była krok od śmierci, rybnicki urzędnik stanu cywilnego, na akcie urodzenia jej brata, czyli na dokumencie z 1885 roku o numerze 45, sprawnym ruchem przybił pieczątkę, informującą o jego śmierci w Oranienburgu. Dopisał też numer: 1909/42. Nie dopisał, że miejscem śmierci był KL Sachsenhausen. Było to w lipcu 1942 roku.
Gdy nie wiadomo dokładnie ile miała lat, w warszawskim getcie, choc może i w Treblince, przyszła śmierć. Żaden urzędnik urzędowo tego nie poświadczył, tym samym jej zgon nie został zanumerowany.
Gdy nie miała już żadnych lat i wieku, następny berliński urzędnik stanu cywilnego, na starym dokumencie nr 583 przybił jeszcze inną pieczątkę. Stwierdzała (ta pieczątka) że uchylono z mocą wsteczną II rozporządzenie o wykonaniu ustawy o zmianie imienia i nazwiska z dnia 17 sierpnia 1938 r. Było to 3 czerwca 1954 roku. Niemieckie państwo gumkowało swoje zbrodnie i zbrodnicze prawa.
Nie była numerem. Miała na imię Ernestine. Była córką rzeźnika Jakoba Seidemanna i Augusty z domu Wolff. Rodzice, po ślubie zawartym w Rybniku, doczekali się trójki dzieci. Miała dwóch młodszych braci oraz sporo kuzynek i kuzynów. Brat Max urodził się gdy miała 5 lat, a brat Julius 10 lat później. Może poświęciła się, by ich wychowywać i dlatego wyszła za mąż dopiero w dojrzałym wieku? Kto wie? Starszy z braci z dumą świadkował na jej berlińskim ślubie z pochodzącym ze Żnina kupcem Adolfem Lewinem. Adolf był 46-letnim wdowcem, więc zapewne Ernestine matkowała teraz jego dzieciom. Przez lata mieszkali w Berlinie przy Barnimstrasse 29 i ten adres został zapisany na Transportliste, czyli liście Żydów wywiezionych z Berlina do warszawskiego getta na początku kwietnia 1942 roku. Raczej, gdy zamordowano jej brata w Sachsenhausen, Erna już nie żyła. Zostały po niej tylko numery na różnych dokumentach. Gdzieś w dalekich Stanach jej brat Julius przy okazji jej urodzin zapalał świeczkę.
Zapewne była jedną z opisanych w poniższym raporcie anonimowego informatora z warszawskiego getta. Może i dojechała do Warszawy z futrem, które kupił jej mąż… Na pewno nie była koniem trojańskim, a biedną, wystraszoną kobietą, której życie zaczęło się w Rybniku a skończyło w Warszawie.
* The Reports of a Jewish „Informer” in the Warsaw Ghetto – Selected Documents, zamieszczonego w „Yad Vashem Studies”1986, t. 17 (Jerusalem). Opracowanie Israel Gutman, tłumaczenie: Jerzy Giebułtowski.
Tylko tyle? Aż tyle. Każde życie jest warte wspomnienia. Erna z Rybnika też.