26 lipca 2023

Rodzina Rosenbaumów

Buchenwald, Bełżec, Auschwitz, whatever, nie spadły z nieba. Te słowa wypowiedziane przez Mariana Turskiego wielu słyszało, ale do niewielu dotarł sens tej wypowiedzi. Jeśli na pikniku rodzinnym jeden starzec definiuje wroga narodu, a słuchające go rodziny biją brawo, to mam pod powiekami scenę z „Kabaretu”. Kto widział ten pamięta młodego nazistę śpiewającego początkowo nostalgiczną piosenkę, która przeradza się w przerażający marsz wojskowy. Ten Buchenwald i to Auschwitz już są nad naszymi głowami. I to dość nisko…


Od kilku dni starałam się coś wydobyć z niewielu dokumentów na temat rybnickiej rodziny Rosenbaumów i cały czas kołatało mi w głowie „Tomorrow belongs to me”.

Wiele lat temu pisałam już o części tej rodziny, gdy znalazłam na stronie Yad Vashem fotografię Charlotty Rosenbaum, urodzonej w Rybniku w 1907 r. Tym razem będzie nie tylko o niej, ale i o reszcie rodziny.


Tak myślę, że gdy fryzjer z Mikołowa, Isidor Rosenbaum żenił się z Friedericke Fleischer, wtedy gogolinianką, już planował przeprowadzkę do Rybnika. Ślub został zawarty w grudniu 1904 r. w Gogolinie, a zaraz w lutym 1905 r. Isidor otwarł polisę ubezpieczeniową w firmie Nordstern, podając miejsce zamieszkania: Rybnik.

Tu przyszły na świat jego dzieci. Najpierw dwie córki: Charlotte w 1907 r., a dwa lata później Erna. Syna, którego rodzice nazwali Georg Wilhelm powitano we wrześniu 1914 r. Zapewne fryzjera zaciągnięto do armii kajzera, z której wrócił cały i zdrowy i dalej golił i strzygł rybniczan. Po zmianach, które zaszły w 1922 r. nie wyjechał z miasta, bo Mikołów z którego pochodził też przypadł Polsce, więc Rosenbaum został w Rybniku. Już w 1923 r. znalazł się na liście „członków gminy izraelickiej uprawnionych do głosowania”. Właśnie przez te zmiany polityczne należało przeprowadzić ponowne wybory do władz gminy, gdyż wielu reprezentantów opuściło miasto i wojewoda wyznaczył komisarza – w osobie burmistrza Webera, który miał być odpowiedzialny, by wszystko przebiegło zgodnie z ustawą o „stosunkach żydowskich” z 1847 r. Tak, tak, nie ma pomyłki w dacie. Choć była tu Polska nadal niejednokrotnie stosowano pruskie prawodawstwo.

Już jako Izydor, Rosenbaum brał udział w tym, i kolejnych, głosowaniach. Przez cały okres międzywojnia odprowadzał stosowne podatki do gminy, niezmiennie podając adres Sobieskiego 5. Wtedy, w tym 1923 r. na liście głosujących znalazł się obok niejakiego Dawida Rozenberga – kramarza. Wnet do Dawida dołączył jego brat Manes, czy też Moniek, ewentualnie Maurycy (imię drugiego Rozenberga różnie podawano). Raczej wątpię, że Izydor Rosenbaum był zadowolony, gdy jego najstarsza córka Charlotte zakochała się w tym przystojnym przybyszu z Będzina. Do ślubu doszło w 1929 r. i panna Rosenbaumówna, jak to napisano na akcie, poślubiła kupca Manesa Rozenberga, syna właściciela domu w Będzinie – Wolfa. Świadków golarz załatwił najprzedniejszych: Marcina Kornbluma oraz Zygfryda Mannaberga. Obaj ze starej gwardii niemieckich Żydów o ugruntowanej pozycji w mieście.

Sam Manes Rozenberg jakoś nie jawi mi się kryształową postacią, ale to tylko moje przeczucie. Zawody zmieniał co chwilę. Raz był kupcem, raz buchalterem czy szewcem, a na jednym dokumencie występował jako agent ubezpieczeniowy. Wraz z żoną początkowo mieszkał przy ul. Reja 9, a po kilku latach para przeniosła się do Izydora, czyli na Sobieskiego 5. Zaraz po ślubie Charlotta, zwana Lotte została wpisana do rejestru handlowego, prowadzonego przez Sąd Grodzki w Rybniku, jako właścicielka składu czekolady i cukierków. Ona, a niej jej mąż. Może przezorny chyba tata wolał, by córka miała swój odrębny i własny interes.

On się trzymał swojego zawodu i raczej żadne afery się go nie imały. No może maleńki skandal, kiedy to rzekomo miał obrażać w jednym sklepie Matkę Boską. Doszło do procesu, mimo że właścicielka sklepu niczego nie potwierdzała, to jednak sprzedawczyni coś tam zeznała (choć czy zgodnie z prawdą?) i uznano to za publiczną obrazę religijną.

W 1932 r. fryzjer owdowiał i został sam z kolejnymi problemami. Najpierw zmarła mała wnuczka, a potem młodsza z córek zaczęła ukradkiem zerkać na pomocnika, którego przyjął do swego zakładu. I znowu to nie był zięć jego marzeń. Izer Szeer z Będzina, syn rzeźnika Icka Berka poślubił Ernę, córkę mistrza fryzjerskiego (tak już podano na akcie) w grudniu 1937 r. Jak poprzednio, tata poprosił na świadka Marcina Kornbluma. Drugim został stary Louis Brauer – sąsiad z Sobieskiego. Izer niewprawnym pismem podpisał się na dokumencie i wszedł do rodziny. Do pisania smykałki nie miał, ale golił wyśmienicie, no i klientki chwaliły go za perfekcyjnie robione trwałe ondulacje.

Trzecie dziecko starego Rosenbauma, czyli syn Georg (Jerzy), uczył się na kupca. Tata zadowolony z jego postępów kupił młodemu mężczyźnie motocykl i po nocach marzył, że może choć on bogato się ożeni. Mimo różnych kłopotów cały czas błogosławił ten moment, że nie zrobił jak inni w 1921 r. i został w Rybniku. Podsłuchiwał w swoim zakładzie plotkującą o polityce klientelę, więc wiedział, co ma miejsce kilkanaście kilometrów za granicą jego miasta. Zresztą sam Kornblum mu opowiadał co się dzieje u brata w Hindenburgu. Pieśń młodych nazistów już była ogłuszającym marszem wojskowym, a nie delikatną piosenką. Wróg był wybrany i wskazany. Zgroza brała Izydora, gdy sobie myślał, że takie rzeczy mogłyby się dziać i tutaj. Coraz mocniej pulsujący w Rybniku antysemityzm uznawał za niegroźny.
W 1938 r. o mało nie dostał zawału, gdy się dowiedział, w co się wplątał zięć Manes Rozenberg. Wszystko mógł zrozumieć, ale przemycanie mąki i powiązania z jakąś szajką, to było za dużo dla szanowanego mistrza fryzjerskiego. Lotte oczywiście broniła męża, który uciekł przed aresztowaniem gdzieś do Zagłębia, ale Izydor swoje czuł. Córka straszyła tatę, że się wyprowadzi z Manesem do Będzina i tyle ją będzie widzieć. Schmuggelbande w Rybniku przy Sobieskiego 5! I to jeszcze w katowickiej prasie! Jak zareagują na to klienci!

W marcu 1939 r. młodsza Erna z radością oświadczyła, że spodziewa się dziecka. Urodzi się w październiku. Przyszły dziadek skończył 61 lat i postanowił, że przekaże swój zakład drugiemu zięciowi, bo miał grajfkę do zawodu.

Nadeszło lato 1939 r. a ja dotarłam do momentu, od którego nie mogę już pozwalać sobie na fantazję i podśmiechujki z tego, że ktoś miał niewrobione pismo lub zmieniał zawody. 1 września niektórzy dawni klienci Izydora Rosenbauma z radością witali wjazd Wehrmachtu do Rybnika. Wozy pancerne mijały zamknięty zakład fryzjerski przy Sobieskiego 5.

Nie wiem co stało się z rybnickim mistrzem sztuki fryzjerskiej Izydorem. A dokładniej: nie wiem gdzie zginął. Zakładam, że obie siostry z mężami wyjechały z Rybnika do Będzina jeszcze przed wybuchem wojny. Czy ojciec pojechał z nimi, czy też jak Marcin Kornblum został wywieziony do Trzebini w maju 1940?

Wiem, że młodsza córka Rosenbauma Erna, żona fryzjera Izera Szeera, 15 października 1939 r. urodziła w Będzinie córeczkę Friedę Sarę. Mam na to pieczątkę na akcie ślubu tej pary. Nie przeżyli, ale porządek w papierach musiał być.

Wiem, że starsza córka Charlotte wraz z mężem Manesem Rozenbergiem była również w getcie w Będzinie. Mam na to dwa zdjęcia zrobione przez Gestapo (obecnie są w zasobach Yad Vashem). Mieszkali na Warpiu. Żadne z nich nie przeżyło.

Fragment z pamiętnika będzińskiej Rutki Laskier (1929-1943): Ludzie mdleli, dzieci płakały, ogólnie mówiąc sądny dzień. Ludzie byli spragnieni, a tu ani na lekarstwo wody, żar był okropny. Potem nagle zaczął padać ulewny deszcz, i tak padało przez cały czas. O 3-ej przyjechał Kuczynski [esesman] i rozpoczęła się segregacja. 1 to powrót, 1a to roboty, co jest stokroć razy gorsze od wysiedlenia, 2 – „do przejrzenia”, a 3 to „wysiedlenie”, czyli śmierć. Wtedy zobaczyłam, co to jest nieszczęście. Myśmy stanęli o 4-tej mama z tatą i braciszkiem poszli na 1 a ja 1a. Szłam jakbym była ogłuszona. Siedział już Salek Goldzweig, Linka Gold, Mania Potocka. Najdziwniejsze było to, żeśmy w ogóle nie płakali, ab-so-lu-tnie, nie uronili ani jednej łzy. Potem napatrzyłam się na tyle nieszczęść, w ogóle tego pióro opisać nie może. Małe dzieci leżały na mokrej od deszczu trawie. Burza szalała nad nami. Policjanci tak okropnie bili i strzelali. 

Najmłodszy z rodziny – Georg też został uznany za wroga. Bo jeden kurdupel sobie przypisał prawo do ustalania kto jest wrogiem. Krótko łudziłam się, że może choć ten z Rosenbaumów zdołał przeżyć. Niestety, najpierw go znalazłam na liście więźniów obozu w Buchenwaldzie, a chwilę potem miałam jego akt zgonu. Nie wiem skąd trafił do Buchenwaldu. Czy najpierw był w Gross Rosen? Czy w innym obozie? Doczekał wyzwolenia, ale zmarł 30 grudnia 1945 r. w szpitalu miejskim w Wiesbaden. Przyczynami były ogólne wycieńczenie, gruźlica jelit i niewydolność krążeniowa. Miał 31 lat. Jego siostry gdy je mordowano miały około 35 lat.

Wtedy w Buchenwaldzie jeszcze jeden rybniczanin był w bardzo złym stanie, gdy wkroczyły wojska Pattona. Na szczęście jemu się udało – jako jedynemu z całej rodziny. Nazywał się Jakub Kuperman. Był moim wielkim przyjacielem i skarbnicą wiedzy o przedwojennym Rybniku. Opowiadał mi co przeszedł w obozach i w jakim był stanie w kwietniu 1945 r., gdy wyzwolono Buchenwald. Jakub odszedł ze świata kilka lat temu, zostawiając po sobie córki, wnuki i prawnuki. Po Rosenbaumach nikt, ani nic nie zostało. Jedynie zapomniane dokumenty w archiwach i parę wzmianek prasowych. Lotta została upamiętniona w Domu Pamięci Żydów Górnośląskich na wystawie stałej – jako ofiara narodowego nacjonalizmu.

Jeszcze komuś chce się rechotać przy piwie, gdy jakiś starzec czy polski naziol zieje nienawiścią i ustala kto jest wrogiem?

Korzystałam z zasobów Instytutu Yad Vashem, serwisu ancestry.com, Śląskiej Biblioteki Cyfrowej, Archiwum Arolsen oraz w Raciborzu.

8 grudnia 2019

Piękni i młodzi – Dorothea Priester

Bardzo się spóźniam z opisaniem kolejnej postaci uchwyconej w Rybniku przez tajemniczego fotografa we wrześniu 1921 r. Ostatnimi czasy bardzo mnie absorbuje jeden Salo, który od 1894 r. ma prawo se latać po polach (i nie tylko) w Niewiadomiu.  Cała moja moc i wolne chwile są na niego skierowane. Przyrzeczenie jednak było. Obiecałam, że poznacie losy żydowskich nastolatków, więc dziś Salo idzie do kąta, a ja zabieram się za najważniejszą, według mnie, osobę na fotografii. Najważniejszą, bo to ona na niej króluje i dominuje. Przedstawiam Wam Theę, czyli Dorkę Priester.

Ta piękna i elegancka dziewczyna, zalotnie spoglądająca do przodu, urodziła się jako Dorothea 19 września 1905 roku w rodzinie Salo Priestera i Olgi z domu Leschcziner. W jej żyłach płynęła krew najważniejszych z ważnych. Dziadek ze strony mamy był przez spory okres czasu przewodniczącym gminy i miejskim radnym, jej tata, zarządzaniem gminy zajmował się aż do swej przedwczesnej śmierci w 1926 roku.

Gdy opisywałam jej młodszą siostrę Hertę ➡ http://szufladamalgosi.pl/piekni-i-mlodzi-herta-tulla-priester/, to już wspomniałam, iż rodzina Doroty była zamożna, typowo niemiecka i niewątpliwie w trakcie plebiscytu głosowała za pozostaniem Rybnika w państwie niemieckim. Dorota, wraz z Hertą i najmłodszym bratem Erichem, dorastała w miłości, dobrobycie, w małym śląskim miasteczku, uwodząc chłopaków. Coś ta dziołcha w sobie miała. Popatrzcie na nią dobrze. Jest w niej jakaś siła, czar, kokieteria. Była charakterna. Już samo umiejscowienie jej w samym środku grupy wiele mówi. Musiała być zawsze w centrum uwagi.

Dlatego też jej wybrankiem został najprzystojniejszy z przyjaciół – Fritz Aronade. Kto sobie chce przypomnieć jego tragiczne losy to niech kliknie ➡ http://szufladamalgosi.pl/piekni-i-mlodzi-fritz-aronade/

Możecie zapytać, skąd ta moja pewność, iż to była para. A ja Wam odpowiem: bo wiem i już. Wiem, bo mam inne zdjęcie, które ponownie pokazuję. Patrzcie!

I co? Chyba się już ze mną zgadzacie 😉 Tak obejmować się mogą tylko zakochani. Wczoraj, nasza noblistka mówiła o czułości. Tą nieśmiałą czułość pod parasolem widać na tym zdjęciu. Pierwsza młodzieńcza miłość jest bardzo silna, długo się o niej pamięta, ale też jak szybko przychodzi, tak szybko odchodzi. Już tu na Szufladzie kombinowałam, dlaczego tych dwoje nie zostało małżeństwem. Teorie mogą być dwie. Albo Fritz przestał kochać, albo Dorota. Skłaniam się bardziej ku temu, że to Dorka, czy też dla przyjaciół – Thea, znalazła nowy obiekt westchnień. Zanim jednak do tego doszło Fritz obdarowywał swoją ukochaną bukietami z bzów, zabierał na przechadzki po Rybniku, wielbił i adorował. Jeszcze dziewczęce rysy, ale już widać, że będzie z niej zgrabniara 🙂

A Thea brylowała w towarzystwie młodych ludzi, angażowała się w sprawy plebiscytowe i być może, już w tamtym czasie uznała, że starszy jedynie o rok Fritz jest dla niej za smarkaty. Wspomniałam ponownie o plebiscycie. Otóż, po głębokiej analizie postaci z poniższego zdjęcia, doszłam do wniosku, że Thea została uwieczniona wraz z grupą Niemców w trakcie tego, ważnego dla naszego regionu, wydarzenia. Jeśli mam rację, to trzeba przyznać, że dziewczyna nie należała do tych siedzących w kącie, czy też haftujących chusteczki na wyprawę ślubną. Była wyemancypowana.

Fotografia przedstawia barak w pobliżu dworca kolejowego, w którym przybywający na plebiscyt Niemcy otrzymywali karty meldunkowe. Ta pyzata dziewczyna z wielką kokardą, to musi być Thea. Głosowanie w Rybniku Niemcy wygrali, ale miasto i tak przypadło Polsce. Dlaczego ta nitka rodziny Priesterów zdecydowała się u nas pozostać dziś nie stwierdzimy. Zostali, zresztą jak wielu innych niemieckich Żydów, mimo utożsamiania się z kulturą niemiecką. Od lat forsuję teorię, że czuli się oni bardziej rybniczanami niż Niemcami. Dla Fritza Aronade i jego żony, a zarazem siostry Thei, okazało się to zgubne. Otóż właśnie. Zapewne już w czasach polskich młodzieńcza miłość zgasła. Thea, mając 21 lat, poślubiła w 1926 roku, o 7 lat starszego od siebie, Maxa Grauera.

Max pochodził z Goleszowa, którego żydowska społeczność należała do gminy w Skoczowie. Jako przedsiębiorca działał w Międzyrzeczu Górnym i Bielsku, po czym czmychnął na Górny Śląsk. W Rybniku, Max pojawił się w 1922 roku, bowiem wtedy, wraz ze swoim przyszłym „prawie szwagrem” został współwłaścicielem firmy spedycyjnej, przejętej od Siegfrieda Gadiela.

W 1923 r. świadkował na ślubie swego wspólnika w interesach, czyli Salomona Młynarskiego. Obydwaj byli powiązani z rodziną Gadiel, gdyż siostra Maxa Grauera – Erna, wyszła za mąż za syna Siegfrieda Gadiela. Z kolei Salomon Młynarski ożenił się z córką Siegfrieda – Hedwig. I na tym właśnie ślubie bawił się Max. Może wtedy poznał swą przyszłą żonę Dorotę z Priesterów? A może jego firma dostarczała np. nowe meble do domu Priesterów i tak wybuchło uczucie? Wiem, wiem, znowu mam odlot i za dużo fantazjuję 😉 Najbardziej prawdopodobne wydaje się zaaranżowanie ślubu przez mamę Thei. W sumie nieważne jak doszło do spotkania Doroty z kokardą z Maxem transportowcem. Ważne, że zawarli związek małżeński, na którym świadkował wujek Doroty – Maks Leschcziner oraz Samuel Młynarski. A odstawiony Fritz Aronade, albo ze złości, albo z miłości, po paru latach wziął sobie za żonę młodszą siostrę Doroty – Hertę Tullę.



Państwo Grauerowie prawdopodobnie krótko mieszkali przy Placu Wolności w Priesterowej kamienicy, po czym wyprowadzili się do Opawy. Firma spedycyjna Grauer i Młynarski po jakimś czasie umiejscowiła się przy dzisiejszej ulicy Miejskiej (w okresie międzywojennym Grażyńskiego). Rybniczanom powinnam dodać, iż było to w budynku, w którym do dziś ma siedzibę PTTK. Być może zagmatwam całą historię, ale muszę w tym momencie wspomnieć, iż dzięki sprzedaży tej nieruchomości krótko przed wybuchem wojny, cała rodzina Młynarskich zdołała w czasie wojny wyjechać, na lewych papierach, z Krakowa i pociągiem dotarła do Istambułu, a stamtąd do Palestyny.

Zanim jednak Młynarski sprzedał firmę wraz z budynkami, rozstał się ze wspólnikiem Maxem Grauerem. Dlaczego? Pojęcia nie mam. Zakładam, że powodem wyjazdu Grauerów były interesy Maxa w Opawie. Dorota z Priesterów, jej mąż Max Grauer oraz urodzony w Rybniku, w 1928 roku, synek Harry byli do 1939 r. na terenie Czechosłowacji. Wynika to z listy pasażerów, którzy 6 lipca 1939 r. wypłynęli na statku Duchess of Atholl z Liverpoolu do Montrealu. Na tej liście znalazłam całą rodzinę. Przypłynęli z Europy do Harwich, dotarli do Liverpoolu i w dalekiej Kanadzie znaleźli nową ojczyznę.

Ucieczka uratowała im życie. Gdyby zostali na terenie Czechosłowacji w Prostejowie, to tak jak siostra Maxa – Erna Gadiel, zapewne zginęliby w Terezinie. Gdyby zostali w Rybniku, być może spotkał by ich taki sam smutny los, jaki spotkał młodszą siostrę Doroty i jej męża Fritza Aronade. Zalotna Thea z kokardą, być może dzięki temu, że jej mąż Max, nie czując przywiązania do Rybnika ale czując co nadciąga, potrafił wsio sprzedać i zaczął się przemieszczać w kierunku odległym od nazizmu, ratując synka, żonę i siebie. Na pewno po wojnie Thea i Max szukali wieści o swych bliskich. Niestety, mama Thei zginęła w czasie wojny. Siostra Herta wraz z mężem Fritzem Aronade i córeczką Werą też. Przeżył jedynie brat Erich, który po wojnie wyemigrował do USA. W Teresienstadt w 1942 zginęła siostra Maxa – Erna. Jej córka Edith, została zamordowana w wieku 10 lat w obozie zagłady w Małym Trościeńcu koło Mińska. Wiekowego ojca Maxa spotkał podobny los.

W Kanadzie, jedyny syn Grauerów – Harry, skończył medycynę w 1954 roku i został psychiatrą. Jego obszarem zainteresowań były problemy psychiczne osób starszych. Jak napisano na klepsydrze, ten urodzony w Rybniku syn Thei, zrobił bardzo wiele dla ocalałych z Holokaustu, pracując prawie całe życie w Jewish General Hospital w Montrealu. Wspierał działania „Lekarzy bez granic”. Ponoć kochał swój letni domek we wschodnim Ontario, gdzie namiętnie pływał na kajaku i jeździł na rowerze. Zmarł w ubiegłym roku. Thea Priester dożyła w Kanadzie 98 lat. Zmarła w szpitalu w 2003 roku. Doczekała się 5 wnucząt i 7 prawnuków. Jej mąż Maximilian, rybnicki spedytor rodem z Goleszowa, odszedł z tego świata w 1986 r.
W zasadzie powinnam odszukać potomków, by posłać im zdjęcia Doroty, ale może sami się odezwą, jak już to było parę razy. Mam czas, poczekam 😉
Wszelkie informacje podaję na podstawie stron ancestry.com, geni.com, yairgil.com, dokumentów z AP w Raciborzu oraz starych gazet ze Śląskiej Biblioteki Cyfrowej, zdjęcia ze zbiorów Miriam Glucksmann.

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Piękni i młodzi – Dorothea Priester została wyłączona
27 stycznia 2019

Henriette Gadiel z domu Levi i jej córki – ofiary Holokaustu

Henrietta, a w zasadzie przy narodzinach Jettel. Dziś by ją nazywano Henią, Heńką albo panią Henryką. Przyszła na świat 100 lat przede mną, też w lutym, z ojca Isidora Levi i matki Dorothei z domu Böhm . 

Jej rówieśniczką była Laura, córka Ferdynanda Haase – przyszła pani Perls, matka i babcia wybitnych marszandów. Czy dziewczynki się razem w dzieciństwie bawiły? No… nie wiem. Zwykły, drobny sklepikarz Isidor Levi raczej nie mógł się mierzyć z wielkim (jak na Rybnik) przemysłowcem Ferdynandem Haase. Choć wynajmował lokal naprzeciw Świerklańca, to od Breitestrasse do willi przy Raudenstrasse dzieliła go spora odległość. Może nie taka, którą się mierzy w metrach, a raczej ta, którą się liczyło w markach, czy ilości posiadanych dóbr.

Isidor miał se ten mały sklepik, reklam za wiele nie dawał, dzieci robił, do synagogi chodził i po jakimś czasie zaczął się rozglądać za mężem dla Jettel. Młodsza od niej o kilka lat siostra Laura miała jeszcze czas. Nie wiem jak, nie wiem skąd – to znaczy w zasadzie się wiem skąd, znalazł się narzeczony. Może Isidor bywał w Zabrzu, może z przyszłym zięciem prowadził interesy.  A może miał w tym udział jakiś swat… Tak czy inaczej w prasie śląskiej ogłoszono zaręczyny kupca Heinricha Gadiela, urodzonego w Miasteczku Śląskim, a mieszkającego w Małym Zabrzu, z Henriettą Levi z Rybnika. Henryka i Henryk. Ładnie tak  😉 Oboje byli zodiakalnymi Wodnikami i ich ojcowie mieli takie same imię. 

Para wzięła ślub w rybnickiej synagodze. Świadkowali znany kupiec Albert Böhm – wujek panny młodej oraz jej tata Isidor Levi. 

Zabrzański Henryk przeniósł się na stałe do Rybnika i chyba tu robił interesy. Jakie one były to nie wiem, wiem za to ilu dzieci się dorobiło państwo Henrykostwo. Najpierw Johanna, potem Ruth, następnie Rosa, kolejna była Erna, wreszcie Egon, jako jedyny chłopak i na końcu, w 1900 r. urodziła się Elsa Käthe. Co się stało z Heinrichem jeszcze nie wiem. Chyba zmarł śmiercią naturalną poza Rybnikiem Gdy dzieci podorastały to wyjeżdżały w świat. Myślę też, że cała rodzina jeszcze w początkach lat 20-tych opuściła Rybnik. Ale, ale. Uprzedzam, że w mieście mieszkała familia, która nosiła to samo nazwisko i która miała firmę transportową. Rodziny te najprawdopodobniej nie były spokrewnione. Historia tych drugich Gadielów to temat na odrębny post. 

Gadielowie, o którym teraz piszę w większości osiedlili się we Wrocławiu. I stamtąd wywożono ich w miejsca, z których do miasta Breslau już nie wrócili. 28 października 1944 r. w komorze w Auschwitz zginęła Ruth, po mężu Wolf. Muszę napisać tu o statystykach. W transporcie, którym ją najpierw wywieziono z Wrocławia do Terezina było 1065 osób. Przeżyło tylko 30. W następnym do którego trafiła, czyli z Terezina do Auschwitz było 2501 Żydów. Przeżyło 134. Ruth – nie.

Kolejna z córek Heinricha i Henrietty – Rosa, po mężu Vogel, również najpierw dostała się do Theresienstadt, a stamtąd do Auschwitz i tam ją zamordowano. Elsę (Juliusberger) zesłano w to samo miejsce co siostry. Dla dwukrotnie zamężnej Erny, małe miasteczko, o obecnej nazwie Oświęcim, też było ostatnim przystankiem. Choć słowo przystanek nie jest tu na miejscu  🙁

Mama Henrietta, zapewne i babcia już od jakiegoś czasu, w momencie  deportacji do obozu koncentracyjnego w Theresiensdadt miała ponad 80 lat. Skrupulatni mordercy wszystko zapisali na liście wywozowej z Wrocławia. Ulica, przy której mieszkała Henrietta, przed wojną była zbudowana pięknymi kamienicami, niestety zniszczonymi podczas oblężenia Festung Breslau w 1945 r.

Osiemdziesięcioletnia rybniczanka trafiła do obozu, z którego tacy wiekowi więźniowie nie wychodzili żywi. Na akcie zgonu napisano: Marasmus senilis. Internet podaje, iż w medycynie oznacza to stan wyniszczenia organizmu (np. z powodu niedożywienia, czy głodzenia), niekiedy ze zmianami w korze mózgowej, prowadzący do zmniejszenia sprawności myślenia i apatii; także oznacza apatię; depresję; przygnębienie. Ktoś się dziwi? Miała 81 lat. Nie ma zadbanego grobu, jak urodzona w tym samym roku co ona Laura Perls. Bowiem Laura miała to szczęście i zmarła w Berlinie zanim źli ludzie doszli do władzy. 

Pięć kobiet z rodziny Gadiel zginęło w zasadzie w ciągu jednego roku. Nie wiem co się stało z najstarszą z sióstr – Johanną. Jedynym, co do którego jestem pewna to męski rodzynek w tej rodzinie – Egon Abraham urodzony w 1898 roku. 

Egon jeszcze w 1931 r. był kupcem we Wrocławiu, handlował odzieżą roboczą przy Tauentzienstrasse 135-137 i mieszkał przy Andersenstrasse 6/4. 

Kamienica nie przetrwała końca wojny, za to syn Henrietty tak. Udało mu się w latach 30-tych (chyba 💡 ) wyjechać do Stanów. Jak? Z kim? Kiedy dokładnie? Nie mam odpowiedzi na te pytania. Znalazłam go jednak. Co prawda na cmentarzu, ale to właściwe miejsce po śmierci. Pochowano go w Mount Nebo Memorial Park, w mieście Aurora, w stanie Kolorado. Poniższe zdjęcie pochodzi ze strony: https://www.findagrave.com/memorial/135331182/egon-a-gadiel

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

A jak to w Stanach bywa, jest ubezpieczenie jest i człowiek, więc w sumie Egona najpierw znalazłam po Social Security 😉 Data urodzenia się zgadza, „A” jak Abraham na drugie się zgadza, więc to na pewno on – jedyny z rodziny Gadielów, o którym wiem, że nie zginął w Szoah. Zmarł naturalnie, dokładnie w dniu swoich 90-tych urodzin, które miały miejsce gdzieś w jakimś małym, prowincjonalnym śląskim miasteczku pod koniec XIX wieku. 

Napisałam, by ktoś pomyślał nad pięcioma rybniczankami, paniami z rodziny Gadiel, po dziadkach Levi, w tym dzisiejszym Międzynarodowym Dniu Pamięci o Ofiarach Holokaustu. Osoba, która w latach 80-tych na Yad Vashem złożyła dla nich „pages of testimony”, a była ich daleką krewną, zmarła kilka lat temu. Tak więc już nikt o nich nie pamięta, stąd ta moja szufladka. Niech idzie w świat smutna historia Henrietty i jej córek…

#WeRemember

28 czerwca 2017

Po tej „Lotce” zostało tylko zdjęcie

Charlotta Rosenberg z domu Rosenbaum… na jej zdjęcie na stronie Yad Vashem trafiłam już dawno. To jedna z tych fotografii, które prześladują. Piękna kobieta o dużych ustach, starannej fryzurze i strachu w oczach. Choć może to jeszcze nie ten ostateczny strach, a jedynie niedowierzanie na widok tego, co się dzieje dookoła?

Już wtedy dodano jej narzucone imię Sara. Na odwrocie fotografii, którą zrobiono w będzińskim getcie dopiski: „Charlotte Sara Rosenberg, geb. Rosenbaum, 5.12.1907. Rybnik, ohne Beruf, wohnh. Bendsburg, Kasernenstr. 94”. Tłumacząc na nasze, to Charlotta została opisana, jako urodzona w Rybniku, bez zawodu, zamieszkała przy ówczesnej ulicy Kasernenstrasse pod numerem 94. Czyli na Warpiu, dzielnicy, w której było tzw. „duże getto”.

Jak podaje Wiki, domki przy tej ulicy (obecnie to 1 Maja) były byle jakie, choć jest jedna cenna informacja, mówiąca, iż budynek nr 94 miał 3 kondygnacje. Można sobie wyobrazić, a raczej nie, nie można sobie wyobrazić tego, co tam się działo. Nikt z nas obecnie, nie może sobie tego wyobrazić. Możemy jedynie to wyczytać w relacjach tych, którzy przeżyli. A to jakby porównywać lekki katar z umieraniem na raka.

Wracam do Charlotty, czyli drugiej Lotki, dla której zakładam osobną szufladkę. Pierwszą była Charlotta Prager, ale jej życie dobiegło zapewne w naturalny i właściwy dla ludzkiego świata sposób ( ➡ więcej TU). Druga Lotka zginęła w Holokauście, mając trzydzieści parę lat. Była w kwiecie wieku.

Urodziła się w naszym małym miasteczku przy ówczesnej Breitestrasse, czyli Szerokiej (obecnie Sobieskiego). Tata Izydor był fryzjerem, co z wielkim trudem udało mi się odcyfrować na jej akcie urodzenia.

Po dwóch latach miała młodszą siostrzyczkę – Ernę. Tata był zapewne pobożnym Żydem, czyli gdy trzeba zamykał swój zakład z okazji wielkich świąt – tak, jak to robili i inni rybniccy izraelici.

W ciężkim dla naszego regionu okresie, za krótkiej kadencji rabina Nallhausa, Isidor obchodził swoje ważne urodziny, co rabin skrupulatnie zapisał w prowadzonym notatniku.

Gdy przyszły polskie czasy stary golibroda nie wyjechał z Rybnika i na pewno wraz z żoną Fryderyką marzył, by jego córki pootwierały małe biznesiki i dobrze wyszły za mąż. Może w duchu mu się śnił za zięcia jakiś bogaty Brauer, czy Priester, kto wie  😉 Sądząc po podatkach, które płacił sam do bogaczy nie należał, więc choć dla córek chciał lepszej przyszłości. No cóż, ale życie płata figle. Przynajmniej, jak tak założyłam, bo jak zwykle trochę fantazji trzeba wprowadzić w te luki, których nijak nie wypełnię, bo nie mam żadnych źródeł.

Uwaga, teraz puszczam wodze swojej wyobraźni. Co prawda kolejne zdania to takie śmoje boje, ale jednak na czymś oparte. Młoda Lotta była już piękną panną do wzięcia i może i oglądali się za nią lokalni młodzieńcy z górnej półki, ale nagle pojawił się w mieście bidny polski Żyd o imieniu Maurycy, a w zasadzie to Moniek. Lotta już skończyła 20 lat i hormony w niej buzowały. Miłość przyszła jak sraczka. Cóż miał poradzić stary Izydor? Nic. Zezwolił na ślub, ale przykazał pierworodnej, by otworzyła sobie mały sklepik ze słodyczami na siebie. Zięć dostał jedynie prokurę.

Musiał tak postąpić, bo Moniek był jedynie zwykłym szewcem, w dodatku z niewielkimi dochodami, co widać po malutkim wymiarze składki, którą płacił na rzecz gminy. 24 złote to było naprawdę niewiele. Przy okazji tego spisu podatkowego myślę, że wymieniony w nim Dawid Rosenberg – kramarz był szwagrem Lotty, czyli bratem Maurycego.

I tak sobie żyli w Rybniku, znosząc antysemityzm czasów międzywojennych i borykając się ze zwykłymi sprawami. Czyli urodziły im się dzieci to nie wiem, ale myślę, że tak. A to jeszcze bardziej czyni tą opowieść smutną. Nie zakładam bowiem, by ktoś z tej rodziny przeżył. Przetrwało jedynie zdjęcie Lotty wraz listą stworzoną przez Judenrat w Będzinie, na której jest jej imię i nazwisko.

Niech  Jej  dusza  będzie  włączona  w  wieniec  życia  wiecznego! תנצבה

Żródła:

Yad Vashem, Archiwum Państwowe w KATO oraz Raciborzu, Śląska Biblioteka Cyfrowa, Instytut Leo Baecka

 

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Po tej „Lotce” zostało tylko zdjęcie została wyłączona
27 stycznia 2017

Mamusiu! Ja przecież byłem grzeczny! Ciemno! Ciemno!

Jest taki napis w Obozie Zagłady w Bełżcu… on zastępuje wszystkie słowa, które można by dziś – z okazji Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu, powiedzieć.

Ciemność na stacji w Bełżcu

Obóz Zagłady Bełżec

Takich ukrytych dojść do miejsc, gdzie leżą bezimienni ludzie, jest tysiące – tu Brzozów.

Pamięci Tadzia z Bochni.

Grób masowy w Tarnogrodzie

Barwinek – mogiła zbiorowa Żydów z Dukli i Rymanowa

Katowice

Kolbuszowa – o tym miejscu prawie nikt nie pamięta

Działoszyce – mogiła zbiorowa

Rybnik – mogiła zbiorowa ofiar Marszu Śmierci

Cmentarz żydowski w Wałbrzychu – pomnik upamiętniający zamordowanych kolegów

Kulno – mogiła w głębokim lesie

Lesko  – cmentarz żydowski

Mogiła zbiorowa Żydów lubaczowskich

Mogiła w Parku Magurskim, czyli miejsce, które wstrząsa tak jak Bełżec. Gdy jest mi źle, myślę o matce Helenie, która zapewne najpierw musiała patrzeć na śmierć swoich dzieci wrzucanych do dołu w hałbowskim lesie, zanim sama zginęła.

                    Warszawa

                                    Pruchnik

Przemyśl

Las Dąbry – 364. 

Kańczuga

Nasza ukochana Mateczka i inni – Sławków-Krzykawka

Las Wolica w Dębicy

Radomyśl Wielki – sądzę, że w ciągu ostatnich paru lat nie było tam nikogo, kto by położył kamyk…

Kolce w Górach Sowich

Zbylitowska Góra – zamordowano tam m.in. setki dzieci

Zbylitowska Góra

Wszystkim tym bezimiennym i znanym z imienia, zapalmy dziś świeczkę.

To tylko mały ułamek zdjęć, które zrobiłam w miejscach uświęconych krwią niewinnych.

Kategoria: Edukacja, Judaika, Rybnik, Turystyka i krajoznawstwo | Możliwość komentowania Mamusiu! Ja przecież byłem grzeczny! Ciemno! Ciemno! została wyłączona
3 września 2016

Jodentransporteen naar Cosel

Odsłonięcie, na stacji kolejowej Kędzierzyn-Koźle Zachodni,pamiątkowych tablic ku czci około 9000 Żydów, chłopców i mężczyzn, wyciąganych z pociągów, który szły z obozów Westerbork w Holandii, Darcy i Pithiviers (Francja) oraz  Malines (Belgia) do Auschwitz.

K-K 2.09.2016. (1)

Takie uroczystości są zawsze smutne, ale dobrze, że są. Dobrze, że znajdują się w Polsce ludzie, którym zależy na przypominaniu bezimiennych żydowskich ofiar nazizmu.

K-K 2.09.2016. (51)

K-K 2.09.2016. (64)

Ciężko mi znaleźć właściwe słowa po uroczystości, w której wczoraj brałam udział. Dużo przemówień, odsłonień tablic w 6 językach, łamiące się głosy zagranicznych gości, klęczący przed tablicą lokals, kadisz, bogate bukiety i polna wiązanka kwiatów – nie wiem co było ważniejsze, czy bardziej wzruszające.

K-K 2.09.2016. (15)

K-K 2.09.2016. (137)

Gdy tak wieczorem, już we własnym i bezpiecznym łóżku myślałam o tym dniu, to uznałam jednak, że chyba niezrozumiały dla mnie, bo wyrecytowany przez holenderskiego poetę, wiersz. Poeta poprosił, by zdjąć buty. Gdy tak stałam bosa na rampie, to początkowo poczułam ulgę po zdjęciu swoich espadryli. Dzień był upalny i nogi jak zwykle puchły. Ale po kilku minutach zdałam sobie sprawę, że latem 2016 r. to ulga dla stóp, ale w grudniu 1942 r., to ulgą by nie było. Gdyby ktoś obserwujący z zewnątrz patrzał na przedstawiciela ambasady Królestwa Holandii  stojącego boso w czarnych skarpetkach i garniturze, to mógłby się zaśmiać. Ale to nie było śmieszne, to był oddany hołd.  Nic więcej nie mam do powiedzenia.

K-K 2.09.2016. (124)

Polskie tłumaczenie wiersza Dan J.C.G.Lumey (za ulotką rozdawaną przez organizatorów)

Bosymi stopami chcę całować ziemię

Przyprowadzono ich tu przez zimny wiatr. Nawet w letnim czasie nie ma miejsca na ciepło. Na zimno postanowiono o ich losie. 

Dzień, w którym mężczyźni leżeli na zimnej posadzce w Cosel jest pozbawiony ludzkości. Nie da się poznać człowieka jako stworzonego na obraz Boga. 

Okrutnie, kijami, zostały zabite ich myśli, ich dusza została złamana, aby ich przygotować do bycia bezbronnymi i bezradnymi ludzkimi istotami, które w oczach ich oprawców nie zasługiwały na miano ludzi.

Leżąc na betonowej posadzce, z oczami które już nic nie widziały, słyszeli pociąg, którym oddalały się ich babcie, dziadkowie, matki i dzieci, czując w sercu że się już nigdy nie zobaczą.

Tam zostali: mężczyźni. Żonaci i nieżonaci, ojcowie i ci którzy na to byli za młodzi: z pustymi rękami, skazani na śmierć zanim mogli osiągnąć kwiat życia w cieple i miłości.

K-K 2.09.2016. (44)

P.S. Nooo, tylko pieśń o Ince ni z kupy, ni z dupy na takiej uroczystości.

K-K 2.09.2016. (76)

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Jodentransporteen naar Cosel została wyłączona
9 czerwca 2015

Poszukiwania Weissenbergów

Jakiś czasu temu skontaktowała się ze mną córka, ocalałego z Holokaustu, potomka śląskich Żydów. Zero powiązań z Rybnikiem, ale co za różnica, skoro trzeba pomóc w rozwikłaniu kolejnej zagadki. Ojcu Clare, urodzonemu w Pszczynie, a dokładniej w ówczesnym Pless, więzieniowi Dachau, udało się jeszcze w 1939 wyjechać do Anglii. Niestety cała reszta rodziny, czyli mama, babcia, ciotki, wujkowie, kuzynostwo nie przeżyło. Clare przylatując do Polski, nawiasem mówiąc po raz pierwszy, miała jedynie listy, które mama taty pisała do syna w drugiej połowie lat 30-tych, kilka dokumentów niemieckich, jakieś imiona, powojenne listy z Czerwonego Krzyża, gdy ocalały szukał losów swej rodziny i nic więcej. Przewijały się w nich niemieckie nazwy obecnych polskich miast, czyli Pyskowic, Toszku, Pszczyny, Raciborza no i Gliwic.

Czytaj dalej

Kategoria: Judaika, Turystyka i krajoznawstwo | Możliwość komentowania Poszukiwania Weissenbergów została wyłączona
28 kwietnia 2014

Marsz Żywych, czyli jesteśmy ich zemstą

Marsz Żywych

To był mój pierwszy raz. Jeszcze nigdy nie uczestniczyłam w Marszu Żywych, który idzie z dawnego obozu koncentracyjnego Auschwitz do dawnego obozu zagłady Birkenau. W Marszu biorą udział studenci, uczniowie, dawni więźniowie, ludzie tacy jak jak, idą Żydzi, katolicy, prawosławni, ewangelicy i niewierzący. Nie ma znaczenia wiara czy narodowość.

mp_Marsz zywych 27.04.2014 (133)

Czytaj dalej

Kategoria: Judaika, Różniste, Turystyka i krajoznawstwo | Możliwość komentowania Marsz Żywych, czyli jesteśmy ich zemstą została wyłączona