23 marca 2021

Tragedia zapisana na nagrobku

Miałam w Gliwicach zrobić tylko zdjęcie grobu teściów mojego rybnickiego, przedwojennego skandalisty Majera Krakauera. Oczywiście zrobiłam. Ale jak to zazwyczaj bywa, przy okazji czegoś mało istotnego, wyskoczyła z kapelusza, a raczej z nagrobka, jakaś tajemnica.

Grób państwa Hechtów na żydowskim cmentarzu w Gliwicach zachował się w dobrym stanie. Zresztą tak jak i postawiony na nim obelisk. Wynika z niego, iż w tym miejscu, w 1918 roku, został pochowany Josef Hecht, a po 12 latach jego małżonka Valeska. Standard, nic szczególnego, czy pobudzającego wyobraźnię. Co prawda dla mnie każdy nagrobek ma w sobie tajemnicę, bo to czyjeś życie ujęte w nawiasy dwóch dat i nawet takie podstawowe informacje mogą wywołać emocje. No, ale nie każdy tak podchodzi do cmentarzy, czy kamieni nagrobnych i jest to zrozumiałe.

Na macewie małżonków widnieje dopisek, informujący o tragicznej śmierci dzieci Maxa i Rosy Hecht w dniu 30 czerwca 1911 roku, czyli 7 lat zanim umarł pierwszy z tu pochowanych – Josef. Każda śmierć dziecka jest tragiczna dla rodziców. Nie ma znaczenia, czy to dziecko było małe, czy dorosłe i akurat świeżo po ślubie, jak to miało miejsce w przypadku Maxa Hechta, syna spoczywających tu Josefa i Valeski. Napis dodatkowo podaje, iż Max i jego małżonka Rose z domu Riessner utonęli w trakcie rejsu łodzią w miejscowości Arnswalde, dzień po swoim ślubie. Dziś to Choszczono w województwie zachodniopomorskim.

Wróciłam z Gliwic do domu. Lampka została zapalona, więc zaczęłam szukać informacji na temat gliwickich Hechtów, ich syna, „chwilowej” synowej oraz owego wypadku, o którym wzmiankę umieszczono na nagrobku na Górnym Śląsku, choć dramat miał miejsce daleko na Pomorzu.

Pochodzący prawdopodobnie z Imielina, Josef Hecht imał się różnych spraw mieszkając w Gleiwitz. Był dorożkarzem, ale i miał coś wspólnego z piekarnią wytwarzającą macę. Być może i w Zabrzu prowadził sklep. W Gliwicach mieszkał przy dzisiejszej Plebańskiej oraz Jagiellońskiej.

 

Doszukałam się co najmniej szóstki dzieci. Oprócz wspomnianego Maxa, urodzonego w 1884 roku w Gliwicach, na pewno Valeska i Josef Hecht mieli syna Kurta, potem Moritza oraz trzy córki. Co ciekawe, wszystkie córki za mężów wybierały polskich Żydów, choć rodzina była niemiecka. Najstarsza Róża, w Rybniku, w 1920 r. poślubiła Judkę Kupermanna ze Zwolenia. Elfriede, po tym jak szybko została wdową, wyszła za mąż za pochodzącego z Żarek Majera Krakauera i wyprowadziła się z Gliwic do Rybnika. Powinnam dodać, że jej pierwszy mąż też nie był Niemcem i nosił bardzo polskie nazwisko Chrzanowski. Najmłodsza Irma, w moim rodzinnym mieście, zapewne wyswatana przez obie siostry, wówczas już rybniczanki, wzięła sobie za męża rozwodnika – ➡ zegarmistrza z krakowskiego Podgórza, nota bene kolegę Krakauera. Ich losy na ten moment pominę, bo o zegarmistrzu już kiedyś pisałam, a Krakauer jest zbyt skomplikowaną postacią, by go opisać w kilku zdaniach. Ciekawe, jak na tych tzw. „Ostjuden” zięciów reagowała rodzina Hechtów.

Dziś interesuje mnie to, co się stało na wodach jeziora obok Choszczna. Max Hecht znalazł sobie wybrankę daleko od Śląska. I wybrał niemiecką Żydówkę. Tak zresztą, jak i jego bracia. Jego przyszła, zaledwie dwudniowa żona, urodziła się w małym miasteczku Seelow, leżącym ok.70 km na wschód od Berlina. Rosalie pochodziła z rodziny Reissnerów, którzy należeli do nielicznej społeczności żydowskiej w tej miejscowości. Ponoć pod koniec XIX w., czyli za jej dzieciństwa, w Seelow mieszkało, tak pi razy oko, 50 Żydów, z których większość stanowili członkowie jej rodziny. Nie ma się więc co dziwić, że w swoim mieście nie znalazła przyszłego męża. Jak doszło do skoligacenia Maxa Hechta z Oberschlesien z Rosalie Reissner z Brandenburg to tajemnica. Wszystko poszło zgodnie z obowiązującymi wtedy prawidłami i zaręczyny ogłoszono w gliwickiej prasie w grudniu 1910 roku.

Zgodnie z kolejną tradycją ślub został zawarty w rodzinnej miejscowości panny młodej. Akt małżeństwa wskazuje na kolejną profesję taty Maxa. Josef Hecht w czerwcu 1911 roku był handlarzem końmi. I to tłumaczy „Ostjüdisch” zamążpójścia dwóch jego córek. Judka Kupermann oraz Majer Krakauer też handlowali końmi. Świadkami zawarcia tego górnośląsko-brandendurskiego małżeństwa byli lokalsi, czyli brat panny młodej oraz rzeźnik z Seelow.
28 czerwca 1911 roku Rosa i Max odpowiedzieli twierdząco na pytanie czy chcą się pobrać. Urzędnik stanu cywilnego z Seelow to oświadczenie przyjął, a państwo młodzi myślami byli już w podróży poślubnej.

Arnswalde, czyli dzisiejsze Choszczono było przepiękną miejscowością położoną nad jeziorem Klückensee. Dlaczego akurat tam pojechali? Może ktoś im polecił ten urokliwy zakątek, a może ktoś z rodziny miał tam jakieś powiązania biznesowe. Na starych fotografiach i pocztówkach z Arnswalde widać łodzie na jeziorze, przystań, plażę, molo, łabędzie, piękną zabudowę, elegancką promenadę i lasy. Jak podają internety, późniejsze Choszczono było jednym z bardziej zniszczonych miast na Pomorzu. W 1945 r. 80% tej miejscowości legło w zgliszczach. Gdy Max Hecht i jego młoda żona rozpoczynali swoją Hochzeitsreise wyglądało tak.

Może zatrzymali się w Hotelu Ladisch przy Rynku naprzeciw przepięknej fontanny z postacią żniwiarki. Przyjechali z Seelow zmęczeni, w końcu to było ponad 120 km. Arnswalde na pewno ich zauroczyło. Zobaczcie sami, jakie było piękne, co pokazuje kilka filmów stworzonych ze starych zdjęć. 

Rejs łodzią kusił. Zginęli dwa dni po swoim ślubie. Utonęli. Nie wiem, czy wyłowiono zwłoki. Jeśli je wyłowiono, to gdzie zostali pochowani? W Choszcznie? A może w Seelow?

Po samej tragedii, w śląskiej prasie, ukazała się klepsydra podpisana przez rodziców oraz rodzeństwo.

Jedyną wzmiankę prasową na temat wypadku znalazłam w Nowinach Raciborskich. Co prawda Nowiny na początku lipca 1911 r. napisały o Szprewie pod Berlinem, ale wszyscy dobrze wiemy, że prasa przeinacza fakty.

Po latach, na nagrobku państwa Hecht w Gliwicach, kamieniarz złoconymi literami dopisał wzmiankę upamiętniającą ich syna oraz synową.
Josef Hecht zmarł w 1918, a Valeska w 1930 roku.

Valeska na pewno strasznie przeżyła śmierć swego syna. Potem pochowała męża, a pod koniec 1921 r. zięcia. Jej owdowiała córka Frieda, stojąc nad trumną męża, nosiła pod sercem syna. Pogrobowiec Adolf, syn Adolfa i Friedy, zarazem wnuk Valeski i Josefa Hechtów, urodził się w Gliwicach na początku czerwca 1922. Niewiele wiem o innych wnukach Hechtów, ale ten na pewno wojnę przeżył. Wiele lat temu pisałam o jednej ➡ Mariannie Hecht, i teraz, przy okazji tej historii, doszło do mnie, iż owa ocalała Marianna też była wnuczką gliwickich Hechtów. No, ale to już są historie związane z moim Rybnikiem, ojczymem Adolfa – Majerem Krakauerem, II wojną i powojennymi tajemnicami, a nie z nagrobkiem w Gliwicach, czy śmiercią Maxa i Rosy Hecht w wodach jeziora Kluki. Jedno jest pewne. Gliwiccy Hechtowie mieli wiele powiązań z Rybnikiem i będę w tym jeszcze drążyć. 

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Tragedia zapisana na nagrobku została wyłączona
23 lutego 2020

Ktoś go musi wspomnieć – zapomniany dentysta

Przed 75. rocznicą wyzwolenia KL Auschwitz robiłam taki mini projekt na ➡ Fb Rybnickich Żydów wspominając tych rybniczan, którzy zginęli w tym potwornym miejscu. Przeglądając różne nazwiska wpadł mi w oczy młody człowiek o imieniu Samuel. Starając się na szybko znaleźć jakieś informacje o nim doszłam do wniosku, że raczej jego życie nie zakończyło się w Auschwitz. Dlatego też wówczas go pominęłam, ale ten przystojniak tkwił mi w głowie, więc dziś poświęcam mu odrębną szufladkę. Nie będzie to jakaś wyjątkowa story. Skoro jednak przez jakiś czas u nas mieszkał, to należy mu się wspomnienie, bo na pewno nie ma nikogo, kto by go przypomniał.

Samuel Waldberger

Tylko raz się na niego natknęłam w rybnickich dokumentach. Znalazłam jego podpis jako świadka na ślubie opisywanego już onegdaj zegarmistrza ➡ Aleksandra Waldberga.

Ślub miał miejsce w Rybniku w październiku 1933 roku. Rozwiedziony Aleks, fachowiec od napraw czasomierzów, od wielu lat rybniczanin, brał sobie wtedy za żonę gliwiczankę Irmę Hecht. Gdy pisałam o zegarmistrzu nie wiedziałam skąd pochodził. Dziś już wiem, iż jego miastem rodzinnym było „Podgórze przy Krakowie” jak to zanotował urzędnik USC. Z tego miasta pochodził również Samuel Waldberger. Na dokumencie zawarcia małżeństwa Samuel widnieje jako dentysta zamieszkały w Rybniku przy ulicy Łony 9, czyli w kamienicy, w której mieszkał i Aleks Waldberg.

Obydwaj obcy w Rybniku, obydwaj z Krakowa, a ściślej z Podgórza, obydwaj wykonujący zawód wymagający wielkiej precyzji, no i obydwaj o podobnych nazwiskach. Jeden Waldberg, a drugi Waldberger.

Drugim świadkiem na ślubie Aleksandra i Irmy był Majer Krakauer – kupiec znany w mieście. Majer czeka na opisanie, bo to niezwykła postać. Też nie był „nasz” od urodzenia, choć ostatecznie na naszym cmentarzu został po latach pochowany. Dwaj polscy Żydzi świadkowali na tym na ślubie. Z czego jeden był sąsiadem z tej samej kamienicy przy Łony, a drugi mieszkał o rzut beretem, czyli na Gliwickiej. Swoi trzymali się razem. Niemieccy Żydzi, którzy nadal u nas mieszkali, zapewne nie dopuszczali ich do swojego grona.

Samuel dentysta szykownym facetem był. No, popatrzcie. Regularne rysy, elegancko przystrzyżone bujne włosy, zalotny wąsik. Gdy mieszkał u nas był ledwo po trzydziestce. Synek do wzięcia. Nie znalazłam żadnych informacji o nim w okresie, gdy pomieszkiwał w Rybniku. Podejrzewam, że pojawił się u nas na krótko. Czy miał tu też gabinet? Internety na ten temat milczą. Przedtem był dentystą w Berlinie! Księga adresowa tego miasta dla lat 1931-1932 podaje, iż mieszkał przy Joachimstrasse 11a.

Co ciekawe, przed 1938 r. ponownie zakotwiczył i pracował w Berlinie, choć już pod innym adresem. Zapewne też wnet musiał Niemcy opuścić, jako polski Żyd.

Nie do końca byłam pewna, czy to ten sam człowiek. Ale to on. Za chwilę wyjaśnię na czym opieram tą pewność. Przekopałam wiele stron i znalazłam jego prośbę o wydanie karty identyfikacyjnej dla Żydów. Przebywał w 1940 roku w dawnej wsi podkrakowskiej o nazwie Tonie – dziś części Krakowa. Potem był w getcie, a to utworzono na Podgórzu 🙁 A skoro był w getcie, to… to raczej pewne, że wojny nie przeżył.

„Page of testimony” na stronie Yad Vashem potwierdziło moje przypuszczenia. Tym samym rozwiało wątpliwości, czy Samuel z Joachimstrasse to Sam z Rosentalerstrasse. Jakaś daleka krewna złożyła dwie informacje o tym, iż Samuel (Sam) urodzony w Krakowie, mieszkający przez krótki czas w Rybniku, leczący zęby też w Berlinie, znalazł się w krakowskim getcie i od tego czasu ślad po nim zaginął.

Nie pozostało po nim nic za wyjątkiem zamaszystego podpisu, dwóch mini reklam z Berlina i tego zdjęcia na Yad Vashem. Nie wiem, czy był żonaty, nie wiem, czy miał dzieci. Nie wiem, czy był dobrym dentystą, ani nie wiem, czy był fajnym sąsiadem. Nie wiem, czy lubił się śmiać i nie wiem, czy nie był jednym z tych, których Amon Göth zastrzelił ze swego balkonu z karabinu snajperskiego.

Niestety, wiem już za to, iż zegarmistrz Aleksander Waldberg, na którego ślubie świadkował Samuel, też w czasie wojny znalazł się wraz z żoną Irmą w krakowskim getcie. Nie dotarł ani do Gwatemali, czy innej Brazylii, jak to się łudziłam, gdy pisałam o nim w listopadzie 2017 r. Ostatni ślad po rybnickim fachowcu precyzyjnym i jego żonie to adres: ulica Smolki 4a/3 Kraków-Podgórze 🙁 Potem znalazł się na liście przesiedleńczej do getta. Reszty możecie się domyśleć.

Źródła: Yad Vashem, Ancestry.com, Śląska Biblioteka Cyfrowa, Archiwum Państwowe w Raciborzu.

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Ktoś go musi wspomnieć – zapomniany dentysta została wyłączona