27 czerwca 2023

Żydowskie wątki w rybnickim gimnazjum królewskim

W październiku 1911 r. Królewskie Progimnazjum w Organizacji w Rybniku uzyskało prawa pełnego gimnazjum (choć nadal jeszcze z dopiskiem „w organizacji”), gdyż odebrano budynek, w którym już od czterech lat uczyli się młodzi rybniczanie. Obecnie to I Liceum Ogólnokształcące przy ul. Kościuszki.
Kilka dni temu natrafiłam na coś a la raport, czy też sprawozdanie sporządzone przez ówczesnego dyrektora tej placówki dr. J.G. Wahnera właśnie z okazji pełnego oddania budynku. Prawdopodobnie bym się tym dokumentem nigdy nie zainteresowała, ale wyskoczył mi on przy okazji szukania czegoś o rodzinie Böhm, więc w niego „wniknęłam”, by poszukać wątków żydowskich.

Te znalazłam już w samym opisie nowej szkoły. Jej dyrektor skrupulatnie wymienił wszystkich darczyńców, którzy przyczynili się do upiększenia gimnazjum. Ja skupię się tylko na rybnickich Żydach. I tak rentier Julius Haase, już wówczas przebywający w Berlinie, ale nadal honorowy obywatel naszego miasta ofiarował szkole obraz cesarza Wilhelma II namalowany przez nadwornego portrecistę rodziny cesarskiej – Heinricha Isera. To kosztowne olejne dzieło było w ciężkiej antycznej złotej ramie. Portret miał wisieć w auli honorowych obywateli Rybnika. Jako kolejne osoby, które przyczyniły się do upiększenia szkoły (m.in. przez ufundowanie pięknych okien z witrażami) dr Wahner wymienił kupców Simona Böhma, Aronade (zakładam, że chodziło o Alfreda) i destylatora Fedora Schaeffera.
Klatka schodowa pomiędzy górnymi piętrami została udekorowana oknami witrażowymi, do których dołożyli się między innymi małżonkowie Katz, zarządzający inną placówką w mieście – ochronką żydowską. Akurat to nie dziwota, bowiem jeden z ich synów Lothar wtedy już do tego gimnazjum uczęszczał. W swoim raporcie dyrektor nowej szkoły wymienił dar dyrektora Browaru Zamkowego – Ludwiga Mandowskiego, który przekazał kopię obrazu Antona von Wernera pt. Kaiserproklamation in Versailles w ciężkiej ramie z masy kamiennej.

Zaś sztandar pruski przekazał nowej szkole Herr Leschcziner – na pewno chodziło o Noaha.

By jednak oddać sprawiedliwość innym, nie żydowskim darczyńcom, to muszę wymienić choćby fotografa Otto Schwittaya, który ofiarował zdjęcie kościoła św. Antoniego w pięknej oprawie, jubilera Müllera i jego dębowy barometr, zegarmistrza i zarazem też jubilera Breitschädela, który przekazał dwa zegary ścienne w stylowej dębowej szafce dla dyrektora i pokoju nauczycielskiego, a posrebrzany krucyfiks i dwa srebrne świeczniki otrzymano od właściciela apteki Henniga. Jego Wysokość książę Guido Henkel von Donnersmarck (jak ja uwielbiam tego arystokratę!) dołożył się do witraży, zresztą tak jak radny Siegmund i właściciele huty z Paruszowca oraz dyrektor generalny z „Emmagruby” Rudolf Wachsmann.

No i tenże dyrektor mnie zastopował. Bo na mój niuch był Żydem, choć nie znalazłam stuprocentowych dowodów na to, bo nie znalazłam żadnego urzędowego aktu na to wskazującego. Jak już wydawało mi się, że go namierzyłam, to okazało się, że to inny Rudolf Wachsmann – handlarz skór z Zabrza. Pięć godzin googlowania dało w efekcie wiele, bo mam i jego prawie pełny życiorys, mam jego fotę, ale nadal nie wiem, czy ta niezwykle zasłużona dla górnictwa (w tym w mojej okolicy) osoba była z pochodzenia Żydem. Wszystko na to wskazuje, gdyż w obecnych Siemianowicach Śląskich, w których się urodził w 1869 r. było sporo Żydów noszących to nazwisko. Kolejny trop to jego dokładny życiorys sporządzony z okazji jego 60. urodzin (w 1929 r.), gdzie pominięto, wg mnie celowo, imię ojca, podając jedynie, że był kupcem. Może imię taty zbyt jednoznacznie by kierowało na pochodzenie Oberdirektora 😉

Wymieniono jego wszystkie studia, zajmowane stanowiska (w tym pracę dla żydowskiej rodziny von Friedlaender-Fuld), zasługi, doktorat honoris causa przyznany w 1922 r. przez Technische Hochschule we Wrocławiu, członkostwa w wielu organizacjach, a o życiu rodzinnym ani mru mru. Coś mu jedna powieka opadała 😉 

(fot.: Zeitschrift des Oberschlesischen Berg- und Hüttenmännischen Vereins Z.z., 1929, Jg. 68, Heft 7)

Nie wiem kiedy, ani gdzie zmarł. Książki traktujące o kopalniach z naszego terenu wymieniają go jako dyrektora generalnego, ale niestety milczą o ewentualnych ciekawostkach z jego życia, wskazując jedynie willę, w której mieszkał w Radlinie, a w którym przestał szefować na początku lat 30. Jakaś praca Żydowskiego Instytutu Historycznego podaje Wachsmanna jako ważnego żydowskiego Górnoślązaka, ale nie jest w całości dostępna w Internecie.  

 

Tak więc na razie muszę z dyrektora Rybniker Steinkohlen Gewerkschaft („Rybnickiego Gwarectwa Węglowego”) zrezygnować, choć myślę, że jeszcze kiedyś uda mi się go namierzyć. Wracam do rybnickiego gimnazjum, w którym w roku 1911 uczyło się co najmniej dwóch żydowskich gimnazjalistów. Jednym był wspomniany syn dyrektora ochronki – Lothar Katz, a drugim Fritz Schindler. Lothar Katz w trakcie uroczystości, która miała miejsce w październiku 1911 r. wydeklamował prolog nawiązujący do znaczenia dnia, po którym odśpiewano podniosłą pieśń H. Weinreisa. Później do tej szkoły uczęszczał jeszcze młodszy brat Lothara – Günther, niestety zaraz po jej ukończeniu zaciągnął się do armii kajzera i zginął w młodym wieku na Bałkanach. Na pewno w murach obecnego I Liceum (im. Powstańców Śląskich) uczył się także Fritz Aronade oraz jego przyjaciel Alfred Glücksmann. W artykule dr. Dawida Kellera (Zeszyty Rybnickie nr 17, Muzeum w Rybniku) widzę jeszcze Ernsta Schüftana – syna kantora, Rudolfa Pragera – syna właściciela fabryki i Ernsta Silberberga – syna rybnickiego lekarza.

O Fritzu Schindlerze już pisałam kiedyś. Jego historia skończyła się dobrze ➡ https://szufladamalgosi.pl/100-lat-temu-w-rybniku-cz-2/

Lothar Katz już też ma swoją małą szufladkę. Zdołał dzięki mamie opuścić nazistowskie Niemcy. ➡ https://szufladamalgosi.pl/o-zydowskiej-ochronce-w-rybniku-i-zwiazanej-z-nia-rodzinie-katzow-cz-2/

Zresztą tak jak i Alfred Glücksmann. Gimnazjalista Günther Katz zginął w 1918 r. gdzieś w Macedonii, a syn kantora – Ernst Schüftan zmarł w Breslau w 1923 r., dożywszy zaledwie 27 lat. Nie wiem (jeszcze) co się stało z Rudolfem Pragerem, w odróżnieniu od Ernsta Silberberga (choć tego muszę dokładniej przeinwigilować). Historię jedynego z gimnazjalistów, który został w Rybniku, gdy to gimnazjum stało się szkołą polską, opisywałam wielokrotnie. To Fritz Aronade, którego poniżej możecie zobaczyć, jak po szkole poszedł z Alfredem do lasu, zapewne nie chcąc od razu wracać do domu. Jego historia nie skończyła się dobrze.

Przecudne okna witrażowe, ufundowane przez tylu znamienitych rybniczan wyleciały w luft rozbijając się na setki kawałków, gdy doszło do wybuchu dynamitu 22 czerwca 1921 r. na rybnickim dworcu kolejowym w czasie III powstania śląskiego. Będąc jeszcze wówczas w Rybniku uczeń Alfred Glücksmann strzelił fotę ukazującą straty. Choć kto wie, może sam mistrz Schwittay, albo jego syn zrobili to zdjęcie a Alfred je po prostu zabrał, bo szkoła była dla niego ważna.

Historia niewątpliwie zmiotła też obraz cesarza oraz proklamacji wersalskiej, pruski sztandar, dębowe wycieraczki do atramentu i szklane popielniczki do pokoju nauczycielskiego pana Gebauera, kamienne rzeźby poetów, czy inne dary przekazane przez lokalnych sponsorów. Ostał się ino gelender, który ostatnio mogła dotknąć córka Alfreda, gdy po ponad 100 latach od upuszczenia tej szkoły przez ojca odwiedziła Rybnik. 

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Żydowskie wątki w rybnickim gimnazjum królewskim została wyłączona
6 marca 2018

O żydowskiej ochronce w Rybniku i związanej z nią rodzinie Katzów cz.1

Do opisania żydowskiej ochronki i jej dyrektora – doktora Leopolda Katza przymierzałam się jak sójka do wylotu za morze. Gdyby nie materiały, które jakiś czas temu podesłał mi pan Piotr Hnatyszyn z Muzeum Miejskiego w Zabrzu, to nadal sierociniec i rodzina Katzów leżałaby zakopana w szufladzie. Nota bene, nie myślcie, że ja to mam wsio faktycznie w szufladach. Nie, mam to w segregatorach  😉

Piotr podsyłając, sfotografowane przy okazji własnych poszukiwań, kilka informacji o rodzinie Katzów, zmobilizował mnie do wsadzenia tyłka w fotel, skomasowania rzeczy, które wiem i opowiedzenia tego cuzamen do kupy czytelnikom Szuflady.

Nie będę zaczynać od słów „”na początku był chaos” i nie będę szczegółowo opisywać samej idei powstania żydowskiego sierocińca na Górnym Śląsku, gdyż dla mnie najbardziej istotne jest to, że powstał w Rybniku. Gdyby nie 20.000 marek, które przekazał, wówczas już rentier, Ferdynand Haase, to myślę, że ochronka nie zostałaby wybudowana w moim mieście. Ferdynand kasę obiecał, ale dał warunek: To musi powstać w Rybniku. Przekazywanie różnych kwot pieniężnych deklarowali Żydzi nie tylko ze Śląska. Dorzucały się gminy – te bogatsze, jak i te biedniejsze. Rybnicki kupiec Prager ofiarował 10 tys. cegieł. No i zaczęli wznosić obiekt, który miał służyć żydowskim sierotom oraz ubogim dzieciom aż do 1922 r.

Uroczyste otwarcie ochronki zaplanowano na 29 października 1893 r. Kogo tu nie było na tej imprezie  :mrgreen: Śmietanka towarzysko-polityczno-urzędniczo-religijna. I to wszystkich wyznań. Radca sanitarny Freund przekazał klucze landratowi, budowniczy Fuchs wszystkich oprowadził po całym obiekcie, rabin Cohn z Katowic sierociniec pobłogosławił. Na koniec zaśpiewał chór i wszyscy goście przeszli do hotelu Wittiga przy Rynku na wyżerkę na 120 osób. Niestety, głównego fundatora na uroczystości nie było, gdyż chorował. Zmarł tego samego roku na początku grudnia. O nim samym możecie przeczytać tu  ➡ Haase epopeja – Ferdynand (cz.4)

Nowoczesna ochronka dla dzieci zaczęła działać. Uchwalono statut i wybrano specjalne Kuratorium (jego skład się często zmieniał). Do pomocy, kuratorium wybierało tzw. „damy honorowe”, których zadaniem było sprawowanie dodatkowej opieki nad dziećmi. Ponadto właśnie to Kuratorium, za aprobatą Zarządu Związku Gmin Synagogalnych Rejencji Opolskiej, podejmowało decyzję o zatrudnianiu kierownika zakładu. Pierwszym kierownikiem został mianowany dr Oskar Götz z Rybnika. Pracował na tym urzędzie niecały rok. Po nim zatrudniono dr. Leopolda Katza, który kierował sierocińcem do 1922 r.

Co wiemy o tym zasłużonym dla miasta i na pewno dla dzieci lekarzu? Dr Katz urodził się w 22 lutego 1864 r. w Mollerfelde koło Getyngi. Seminarium nauczycielskie skończył w Hanowerze, potem w mieście Höxter pracował jako kaznodzieja i nauczyciel, w latach 1887-1890 w Lesznie również uczył dzieci. Sądzę, że właśnie tam poznał swą, o 8 lat młodszą, żonę Betty, z domu Falk.  Miastem, z którego pochodziła Betty był Poznań, a z niego blisko do Leszna. Poza tym sama była nauczycielką z wykształcenia i zawodu, więc o spotkanie nie było trudno  😉 Jeśli para się faktycznie tam poznała, to gdy Leopold został zatrudniony jako belfer w Raciborzu (1890-1894) zapewne byli już małżeństwem. Przybyli do małego Rybnika i 30 kwietnia 1894 r. Leopold zaczął szefowanie sierocińcem położonym w pobliżu dworca kolejowego i paradnego budynku starostwa.

Do rodziny Katzów wrócę później, a tymczasem opiszę samą ochronkę., która wg sprawozdania sporządzonego przez dyrektora stała pośrodku dużego ogrodu o powierzchni 3 morgów. Składała się z suteryny, parteru i pierwszego piętra. W suterenie była sala modlitewna, kuchnia, jadalnia, pralnia i magiel. Na parterze znajdowały się sale robocze, łazienki (ogrzewane!), sala dla dzieci chorych, biuro oraz mieszkanie dla kierownika zakładu. Z kolei na pierwszym piętrze były sale sypialne, wyposażone w łóżka, szafki dla dzieci, krzesła, miednice i inne cuda na kiju, typu spluwaczki czy termometry, wieszadła, itp., itd. W pobliżu sierocińca stał budynek gospodarczy, w którym były pomieszczenia do nauki robót ręcznych, warsztat stolarski, sala gimnastyczna wraz ze sprzętem. Po podłączeniu zakładu do sieci wodociągowej i kanalizacyjnej, oraz po zainstalowaniu, nowoczesnego, jak na owe czasy, centralnego ogrzewania, sierociniec należał do najlepiej wyposażonych obiektów użyteczności publicznej w Rybniku.

Ogród urządził fachowiec nad fachowcami, czyli mistrz Knyst z Pyskowic. Część kosztów jego urządzenia pokrył hurtownik win z Gliwic – Troplowitz, który sam należał do tych, którzy znali się na sztuce ogrodowej.

Zadaniem sierocińca była opieka oraz wychowywanie sierot a także dzieci z domów, których nie było na to stać. Jak choćby trójki boroczków z Koszęcina, których tata był na Wielkiej Wojnie, a matka musiała zamknąć swój zakład fryzjerski z powodu choroby i leczenia w szpitalu. Dzieci w ośrodku były uczone pracy, punktualności, porządku, pilności. Oczywiście, wsio na mocnej podbudowie religijnej. Tu muszę dodać, iż sieroty uczęszczały do szkoły powszechnej miejskiej, a w zakładzie miały zajęcia z religii. Ponadto chłopcy i dziewczynki byli przyuczani do przyszłych zawodów. Dzieci uczone były też empatii, gdyż zachęcano je do pomocy przy chorych wychowankach, pokazywano jak udzielać pierwszej pomocy. W 1916 r. zakład przyjął np. rosyjskiego chłopca – ofiarę pogromu żydowskiego, co  świadczy o wielkiej wrażliwości kierownictwa.

No właśnie… kierownictwa. Tymi, którzy przez 28 lat pracowali na rzecz sierot i biednych dzieci byli wspomniani przeze mnie Leopold i Betty Katz. To oni oddali całe swoje dorosłe i dojrzałe życie Rybnikowi i sierotom. Leo i jego żona zasługują na osobny wpis dlatego na dziś zakończę.

Wrócę wnet 🙂