8 listopada 2020

Przed Kristallnacht o kozielskich macewach

Jutro ważna data. Rocznica nocy trzaskanych szkieł. Już nie raz wspominałam, że w moim mieście jej nie było, ale była tuż za miedzą. ➡ „O Nocy Kryształowej”

Koźle, o którym chcę napisać nie było tak całkiem za miedzą. Od Rybnika to ponad 40 km. Z uwagi jednak na to, że jutro na cmentarzu żydowskim w Dębowej pod Koźlem, będą odsłaniane tablice upamiętniające to miejsce, to moje myśli i słowa wędrują w tamtym kierunku. Tym bardziej, że jednak coś Rybnik łączy z tamtejszym cmentarzem. Co prawda nigdy nie trafiłam na jakieś rodzinne powiązania moich Żydów z kozielskimi, to ponad dwa lata temu Rybnik niechlubnie się zapisał w historii Koźla i dlatego jakoś tą hańbę trzeba wymazać. Nie będę Wam już ponownie opisywać historii odnalezienia w moim mieście trzech macew, skradzionych ileś lat temu przez mieszkańca Rybnika, bo możecie sobie sami wrócić do lata 2018 r. ➡ „Kozielskie macewy”

Ktoś ukradł, a inni musieli po nim posprzątać. Tych zaangażowanych było sporo. Pan Ryszard, Sławek Pastuszka, nowi właściciele posesji, na której leżały skradzione nagrobki macewy, Stowarzyszenie „Blechhammer – 1944, Dom Pamięci Żydów Górnośląskich, Muzeum Ziemi Kozielskiej w Kędzierzynie-Koźlu, mój Płoszaj i jego znajomi Ukraińcy, ja i ostatnie ogniwo w tej ponad dwuletniej historii, czyli pan Wójt Gminy Reńska Wieś.
W ubiegłym roku jesienią, dzięki członkom Stowarzyszenia „Blechhammer – 1944”, macewy zostały przewiezione z Gliwic do muzeum w Koźlu. Jako strona przekazująca, po zasięgnięciu porady u fachowców-cmentarników i muzealników, nie oddałam nagrobków, a jedynie przekazałam w depozyt. Z zastrzeżeniem, że jeśli kiedyś (wówczas wydawało mi się, że będzie to w bardzo odległej bezterminowej przyszłości) cmentarz w Dębowej zostanie uprzątnięty oraz zabezpieczony, to mają wrócić, tam skąd je skradziono.

12 listopada 2019 r. pojechałam do Koźla na otwarcie wystawy o tamtejszych Żydach oraz na uroczystość odsłonięcia pomnika upamiętniającego synagogę spaloną w Noc Kryształową. Pomnik stanął na krótko. Przez jakieś biurokratyczne formalności związane z własnością działki niestety musiał na razie zniknąć z miejskiej przestrzeni. Mniej więcej znam okoliczności i je rozumiem. Jest covid i obecny właściciel tego terenu, czyli lokalny szpital ma inne problemy na głowie niż wyrażanie zgody na pomniki.

W muzeum kozielskim miałam przyjemność, zupełnie przez przypadek, poznać wójta Gminy Reńska Wieś. Na terenie tej gminy znajduje się cmentarz, na którym chowano Żydów z obecnego poczwórnego miasta, zwanego oficjalnie Kędzierzyn-Koźle. Wójt w rozmowie obiecał, że cmentarz ogrodzi. Pana Tomasz Kandziorę od razu na muzealnej konferencji przeinwigilowałam przez googla. Dobrze wróżyła informacja, że startował na stanowisko wójta z mniejszości niemieckiej. Nie jestem psychologiem, ale poczułam jakąś siłę i sprawczość w jego postawie. Sceptyczna część mojego ja podpowiadała: „To się nie uda, bo urzędnicy mają w dupie takie pierdoły”.

Macewy tymczasem stały w muzeum i czekały na swój czas i cud. Sławek Pastuszka z Pszczyny pięknie je opisał w ➡ Judaiście.

Czas powoli biegł, przyszły ciężkie pandemiczne czasy, a mnie się o uszy obijało, że cmentarz, który widziałam parę razy w ciągu ostatnich kilkunastu lat, zaczął wracać do życia. Już nie był ➡ smutnym kirkutem na Opolszczyźnie.

W czasie pierwszego lockdownu wysłuchałam jak zwykle fantastycznego wykładu Sławka o kozielskich macewach organizowanego przez Muzeum Ziemi Kozielskiej. Te lockdowny mają jednak swoje korzyści. Siedzi sobie człowiek w kuchni w papuciach, pije herbatę i przenosi się w miejsca, do których by nie dotarł.
Jesienią nagle przyszedł mail. Macewy wracają na ogrodzony cmentarz. Simon, Henrietta i Adolf ponownie staną w miarę na swoich miejscach. Co tam pandemia, co tam, że stracę na to dzień urlopu. Niecały miesiąc temu ponownie ruszyłam do Koźla, by zobaczyć przekazanie i by podpisać stosowne papiery, jako tzw. deponent. Nie byłabym sobą, gdybym przed podpisaniem przekazania najpierw nie sprawdziła stanu cmentarza. Podjechałam do Dębowej i ujrzałam wykoszony i zadbany cmentarz, ogrodzony solidnym płotem z zamkniętą bramą. Uff. Mogłam z czystym sumieniem oddać nagrobki. Te wyjechały z muzeum i dotarły na swoje miejsce.

Teraz sobie tam stoją bezpieczne. A ja zaczęłam zastanawiać się na tymi, dla których jest ustawiono. Te kamienie to ślady po ludziach. No i wstałam dziś o 5 rano, nakarmiłam koty, wybrałam kuwety, zrobiłam sobie kawę i zaczęłam. Już jakiś czas temu szybkim przelotem przez Internety znalazłam parę wiadomości na temat potomków Adolfa, ale teraz chcę Wam, a bardziej mieszkańcom ziemi kozielskiej opisać to co ustaliłam dzisiaj.
Zacznę od tego, o którym wiem najmniej.
Simon Kaufmann

Jego macewa jest najstarszą z uratowanych. Simon zmarł w 1829 roku w Koźlu w wieku 55 lat. Był jednym z ważniejszych w ówczesnej gminie. Gdyby ktoś chciał się dowiedzieć co napisano na jego nagrobku, to niech sięgnie do artykułu Sławka Pastuszki. Nie znalazłam o nim więcej informacji, bo też za głęboko nie szukałam, do czego się przyznaję.

Henriette Schlesinger

Nad Henią już się bardziej pochyliłam, bowiem jest ona jakąś tam pięćdziesiątą wodą po kisielu w drzewie genealogicznym mojego znajomego z Anglii. Zresztą jak tylko się znalazła, to mu posyłałam zdjęcia jeszcze, gdy stała w moim ogrodzie.
Henrietta urodziła się w Toszku jako córka Salomona Gassmanna i Marii z domu Nothmann. Zmarła w szabat, w Koźlu w czerwcu 1886 roku jako stosunkowo młoda kobieta, mając zaledwie 37 lat. O jej zgonie poinformował mąż Moritz. Być może nie doszła do siebie po ostatnim porodzie. We wrześniu 1885 roku bowiem urodziła ostatnią córkę Marię i może jakieś komplikacje spowodowały jej śmierć po tak krótkim czasie. Osierociła dwie dziewczynki i ich braciszka. Sama zresztą też nie zaznała miłości matczynej, a jedynie opiekę macochy. Henrietta straciła mamę, gdy miała 3 latka. Jej dzieci też zostały bez mamy. Nie wiem co się stało z mężem. Jej najstarsza córeczka Elsbeth, urodzona w Koźlu w 1878 zdołała przeżyć wojnę, bowiem prawdopodobnie jeszcze przed Nocą Kryształową wyjechała z Niemiec. Najpierw jednak w 1903 roku wyszła po raz pierwszy za mąż za mieszkańca Nysy – Ludwiga Bergera. Los pierwszego męża nie jest mi znany, ale na pewno z drugim mieszkała w 1930 roku we Wrocławiu przy Placu Republiki. Alfred Freudenthal, bo tak nazywał się jej ówczesny mąż, również nie był prawiczkiem i jedno małżeństwo miał za sobą. Elsbeth zmarła jako wiekowa pani w Izraelu. Nie znalazłam informacji o dzieciach.

Jedyny syn Henrietty Schlesinger – Dagobert, też urodzony w Koźlu (1879 r.) został zamordowany w czasie wojny. Niestety, taki sam los spotkał jego młodszą siostrę Marię. Miriam narodziła się niecały rok przed postawieniem macewy Henrietty Schlesinger na cmentarzu w Dębowej. Gdy miała 25 lat wyszła za mąż w Koźlu za lekarza Adolfa Wolffa z Prudnika. Tam też młoda para zamieszkała. I tam urodziły się im dzieci – Hans i Ursula. Niestety, ani Maria, ani jej mąż się nie uratowali. Zostali wywiezieni z Wrocławia do Theresienstadt, a stamtąd do Auschwitz. Na szczęście wnuki Henrietty, czyli Hans oraz Ursula z mężem Ernestem Mendelsohnem zdołali wyjechać z Niemiec. Ostatecznie znaleźli się w USA.

Oboje zmarli w Stanach. Na pewno ich potomkowie nadal tam mieszkają. Czyli ktoś kiedyś może przyjedzie do Koźla położyć kamyk na nagrobku przedwcześnie zmarłej Henrietty Schlesinger.

Adolf Apt

Jego zostawiłam sobie na koniec, bo był taki krótki moment, że myślałam, iż on mój jest. W Rybniku też mieszkał Adolf Apt 😉 Stąd ta sympatia.

Urodzony w 1848 r. Adolf był niezwykle znaczącą personą w Koźlu. Był nie tylko kupcem handlującym przy Rynku. Był przełożonym bractwa pogrzebowego Chewra Kadisza, założonego w 1882 r. Zapewne w synagodze miał swoje stałe miejsce.

Ożenił się z mysłowiczanką Marią Nothmann. Urodziło im się pięcioro dzieci, z których jedyna córka Anna zmarła w dzieciństwie. Dorosłego wieku nie doczekał też syn Hugo, o narodzinach którego Adolf informował w prasie w 1882 roku.

Wg kroniki rodu Nothmannów Hugo (ur.1882) ponoć zginął tragicznie po tym jak zjeżdżał po balustradzie. Prawdopodobnie po śmierci żony w 1907 roku, Adolf przeprowadził się do Berlina. Tam zresztą mieszkali, żenili się i pracowali jego pozostali synowie: Bruno, Fedor Max oraz Friedrich.
Dumny tata świadkował na ślubie najstarszego Bruno. Ten na pewno nie był zakompleksiałym mizoginem, jak jeden dupek za oceanem, którego Amerykanie w końcu wykopali. Sam będąc wysoce wykształconym (był doktorem prawa) wziął sobie za żonę kobietę o dużych ambicjach i ogromnych oczach.

W 1914 roku w Berlinie, Bruno Apt oraz Friede Bielschowsky z Łodzi podpisali się na akcie pieczętującym ich małżeństwo.

Ha! I tu ciekawostka. Frieda była córką Luisa vel Juliusa z małego miasta Pless na Śląsku. Luis dorobił się majątku w Łodzi, tam też został pochowany. A wszystkie swoje dzieci dobrze wykształcił. Synowa naszego Adolfa Apta też uzyskała doktorat z filozofii. Była prawnikiem. W tamtych czasach! Jak widzicie powyżej, świadkami na ślubie byli dwaj ojcowie – rentier Adolf Apt i właściciel fabryki Louis Bielschowsky.
To musiało być niesamowite małżeństwo. Takie dwa intelekty spierające się na przykład na temat tego co się stanie z Niemcami po I wojnie. Ech… chciałoby się posłuchać. I te dwie wybitne osoby zostały wywiezione do Theresienstadt w sierpniu 1942 r. Tam zginął Bruno. Jego żonę zgładzono 12 października 1944 w Auschwitz. Na szczęście ich syn Hans Joachim zdołał przeżyć. Na pewno w 1947 był w Palestynie, do której dotarł ze Szwajcarii, gdzie spędził wojnę jako bezpaństwowiec. Bruno i Frieda mieli jeszcze córkę, która zmarła jako dziesięciolatka w Berlinie. Zmarła na rok przed śmiercią swojego dziadka Adolfa Apta.

Na klepsydrze podpisali się 3 synowie z żonami. 3 dni po śmierci w Berlinie, zwłoki Adolfa Apta złożono na cmentarzu w Dębowej obok żony.
30 października 1927 roku nad grobem, oprócz Bruna z Friedą, stali też Fedor Max (ur.1887) i Friedrich (ur.1890) z żonami. Berlińczycy rodem z Koźla przyjechali do małej wsi pod ich rodzinnym miastem na pogrzeb taty i teścia. Fedor częściej zwany Maxem wraz z bratem prowadził w Berlinie przy Victoriestrasse kancelarię prawną. Kolejna szycha w rodzinie Aptów. Zapewne mądry i przewidujący. Ileś tam lat po pogrzebie Adolfa, zanim zaczęły płonąć synagogi rozpoczął starania o wyjazd ze swojego kraju. Jego całej rodzinie się udało. Fedor i żona Charlotte znaleźli się w Anglii. Po wybuchu wojny odstąpiono od jego internowania, mimo że takie prawo obowiązywało w Królestwie. W końcu był Niemcem, a Anglia była w stanie wojny z tym państwem.

W Anglii został księgowym. Tam zmarł i został pochowany wraz z Charlotte. Ich dwie córki też zdążyły opuścić Niemcy. Urodzona w 1915 roku Ilse, w 1952 roku wyszła za mąż w Londynie za Richarda Meyera. Gdzieś w Anglii mieszkają prawnuki Adolfa Apta, których imion tu nie podam, choć je znam. Z młodszej o 5 lat Evy, kozielski pradziadek Adolf byłby na pewno bardzo dumny. Sama byłam czytając artykuły o Evie. Szczęśliwie dotarła do Palestyny przed wojną. Nie widziała tłuczonych witryn żydowskich sklepów, bo była już bezpieczna w Palestynie we wrześniu 1938 r. Studia rozpoczęła już w 1941 r. na wydziale nauczycielskim. Dyplom otrzymała w 1944 r. Trochę zapewne pod wpływem męża, wybitnego eksperta od historii Środkowego Wschodu i Imperium Otomańskiego ➡ Gabriela Baer, zaczęła kolejne studia na Uniwersytecie w Jerozolimie, koncentrując się na kulturze Islamu oraz sztuce bizantyjskiej i muzułmańskiej. W 1960 przeniosła się do Londynu, by kontynuować naukę. Tytuł jej pracy doktorskiej brzmiał: „ Sfinksy i Harpie w sztuce średniowiecznego Islamu”. W 1964 wróciła do Jerozolimy. Wydała wiele książek. Była jednym z wybitniejszych żydowskich fachowców zajmujących się kulturą Islamu.

Eva Baer z domu Apt zmarła w Jerozolimie w 2017 r. Dwójka jej dzieci nadal żyje. Ale imion tych kolejnych prawnuków Adolfa znowu nie podam 😉

Z wszystkich dzieci Adolfa Apta, najmniej wiem o najmłodszym Friedrichu (Fritzu). Urodził się, jak pozostali, w Koźlu. Ożenił, jak inni bracia, w Berlinie. Świadkiem na ślubie był, jak i u pozostałych synów, Adolf. Też miał tytuł naukowy. Fritz zmarł w 1934 roku. Czy żona Luise Aurelia Süssmann urodziła mu jakieś dzieci? Tak. Jedną córkę o imieniu Ruth w 1923 r. Obie przeżyły wojnę (jak?) i w 1947 starały się o obywatelstwo palestyńskie.
To tyle o rodzinach trzech osób spoczywających na cmentarzu w Dębowej. Tym, którzy mają Fb polecam stronę tego onegdaj zapomnianego, a teraz na nowo odkrytego, ➡ cmentarza. Niech odpoczywają w spokoju ci, których tam pochowano.

Jeszcze raz dziękuję panu Tomaszowi Kandziorze, wójtowi Gminy Reńska Wieś, oraz wszystkim, którzy mu pomagali i którzy go wsparli. Szacun! Taki widok jest budujący!

I pamiętajcie o tej nocy z 9 na 10 listopada 1938 roku. „Auschwitz nie spadło z nieba”.

Korzystałam z geni.com, ancestry.com, Centralnej Biblioteki Judaistycznej, artykułu Sławka Pastuszki o kozielskich macewach, Śląskiej Biblioteki Cyfrowej, „In memoriam: Eva Baer Berlin 1920-Jerusalem 2017” Avinoam Shalem. Współczesne fotografie mojego autorstwa. Ostatnia autorstwa pana Tomasza Kandziory.

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Przed Kristallnacht o kozielskich macewach została wyłączona
9 listopada 2018

U nas tej nocy nie było, ale…

U nas Kristallnacht nie było, ale… doświadczyli jej dwaj nasi rabini.

Dr Artur Rosenthal


Był czwartym z kolei rybnickim rabinem. Urodził się 8 października 1885 r. w Saksonii. Jego ojcem był dr Ludwig A. Rosenthal, również rabin i przywódca duchowy społeczności żydowskiej w Berlinie, Köthen oraz Rogoźnie (Rogasen). Życie oraz działalność Arthura Rosenthala są dobrze udokumentowane dzięki jego córce, Judith Rosenthal (po mężu Helfer). Przekazała ona Instytutowi Leo Baeck’a w Nowym Jorku kolekcję zachowanych dyplomów, pism oraz rodzinnych dokumentów, które dzięki temu, że zostały zdigitalizowane, są również dostępne w Internecie. Choć ten niezwykły zbiór nie zawiera zbyt dużo informacji na temat pobytu Rosenthala w Rybniku, to bezsprzecznie jest unikatowy i z całą pewnością można stwierdzić, iż po żadnym z rybnickich rabinów nie zachowało się aż tyle informacji.
Arthur Rosenthal studiował w Berlinie oraz Heidelbergu, gdzie w  1912 r. obronił doktorat z filozofii. Egzamin rabinacki zdał w sierpniu 1915 r. Rybnicki rabinat objął 1 sierpnia 1918 r. Z licznych zaświadczeń wystawionych przez różne berlińskie instytucje wynika, iż przed przybyciem do Rybnika pracował jako nauczyciel religii oraz kaznodzieja aż do momentu powołania do wojska. Zarząd berlińskiej gminy żydowskiej polecał go jako wyśmienitego wykładowcę. W Rybniku, oprócz pełnienia funkcji rabina, pracował jako nauczyciel religii. Z pisma Zarządu Gminy Żydowskiej w Rybniku z 1 lipca 1919 r. wynika, iż był dyrektorem miejscowej szkoły religijnej. Jego działalność rozciągała się na zajęcia dydaktyczne we wszystkich rocznikach wyższej szkoły dla dziewcząt, a także w gimnazjum. Członkowie Zarządu Gminy (podpisani: Aronade, Brauer oraz Priester) w rzeczonym piśmie nadto podawali, iż: Jego pedagogiczne zdolności prowadzenia zajęć lekcyjnych umożliwiają mu adekwatne obchodzenie się z młodzieżą i dziećmi, jak również pouczająco i wychowawczo wpływają na dorastającą młodzież. Założył bibliotekę szkolną oraz utworzył związek młodzieży żydowskiej, czym zasłużył sobie na stałe uznanie. Podpis miał bardzo elegancki jak widać  😀

Na podstawie listu, podpisanego przez zarząd naszej gminy, możemy wnioskować, iż Rosenthal opuścił Rybnik przed majem 1920 r. i wrócił do Berlina, gdzie mieszkały cały czas jego żona i córka. Jeszcze będąc w Rybniku, wysyłał do nich pocztówki z wizerunkiem miasta, na jednej z nich odręcznie wskazując dom, w którym mieszkał. Obecnie tego budynku już nie ma. Pocztówka ta znajduje się w zasobach Instytutu Leo Baeck’a w Nowym Jorku. Prawdopodobnie ostatnim akordem jego rabinatu w Rybniku był odczyt na temat mesjanizmu, który wygłosił 20 marca 1920 r.

W Berlinie Rosenthal przebywał dwa lata, by po raz drugi wrócić na Śląsk (już po jego podziale) 13 czerwca 1922, gdzie objął posadę rabina i nauczyciela religii w Bytomiu. Ostatecznie wyjechał z Górnego Śląska w październiku 1924 r. Listy polecające wystawione przez Gminę Żydowską w Bytomiu również świadczą o tym, że był osobą wielce zasłużoną, szanowaną i lubianą. W latach 1924–1939 był rabinem i duchowym liderem w Berlinie-Lichtenbergu.

Przeglądając listy, notatki, pamiętnik, rysunki czy zdjęcia z kolekcji Arthura Rosenthala i jego córki Judith Helfer (1915–2002) na stronie Instytutu Leo Baecka, od razu daje się zauważyć, że był bardzo rodzinny i kochany przez najbliższych. W 2013 r. Muzeum Żydowskie w Berlinie zrealizowało projekt pt. Początek końca żydostwa niemieckiego (The beginning of the end of German Jewry), w którym m.in. omówiono dwa niezwykle wzruszające, pełne miłości, ale i obaw o przyszłość wiersze, napisane przez Arthura dla swej żony Ilmy. Pierwszy z nich powstał w maju 1933 r., po dojściu Hitlera do władzy i z okazji urodzin Ilmy, drugi zaś już w Anglii, do której rodzinie Rosenthalów udało się wyjechać w 1939 r. (na poniższym zdjęciu rabin wraz z żoną w 1939 r.)

Zanim jednak doszło do emigracji, Arthur Rosenthal był naocznym świadkiem i niejako uczestnikiem Nocy Kryształowej. Dramat tamtego wieczora i nocy opisała po latach córka Judith: Miało to miejsce 9 listopada 1938 roku, zadzwonił dzwonek i zanim zorientowaliśmy się, o co chodzi, dwóch nazistów w brunatnych koszulach wdarło się do apartamentu rodziców, żądając, by mój ojciec – rabin w Berlinie-Lichtenbergu poszedł z nimi. Czuliśmy, że możemy go już nigdy więcej nie zobaczyć. Czekaliśmy jakby ogłuszeni, w ciszy i udręce. Dawno już zapadła noc – czekanie było nie do zniesienia. Około 3 nad ranem usłyszeliśmy jak ojciec wraca do mieszkania. Nigdy jeszcze nie widziałam taty w takim stanie: zazwyczaj przyjazny, z lekkim uśmiechem na twarzy, teraz był sino-popielaty i wydawało się, że nie widzi ani mamy, ani mnie. Bardzo powoli poszedł prosto do swojego gabinetu, zamknął drzwi i nie chciał, byśmy widzieli jego załamania po tym, co się stało w synagodze, gdy naziści zmusili go do oglądania spektaklu. Z racji tego, że ta synagoga nie była budynkiem wolnostojącym, a otaczały ją bloki mieszkalne, to naziści podarli święte dla Żydów zwoje Tory, następnie je podpalili, tak jak się podpalało człowieka na stosie, zmuszając ojca, by był świadkiem tego potwornego widoku. Potem dzikimi uderzeniami zniszczyli przepiękne meble w synagodze, zamieniając to święte miejsce w ruinę. W końcu puścili go do domu – człowieka, który już nigdy nie był sobą, po tym co musiał oglądać .
W Londynie, w którym znalazła się cała rodzina jeszcze przed wybuchem II wojny, Rosenthal nie potrafił znaleźć pracy. Od czasu do czasu dawał lekcje korespondencji dzieciom. Po ok. 12 latach pobytu w Wielkiej Brytanii cała rodzina przeprowadziła się za ocean – do Nowego Jorku, gdzie krótko potem dr Arthur Rosenthal zmarł. Do końca swego życia nie potrafił się pogodzić ze śmiercią niemieckiego żydostwa; jego żona przeżyła go o 24 lata. Ukochana córka, dla której, będąc w Rybniku, pisał pamiętnik i wysyłał pocztówki, zmarła bezdzietnie w 2002 r.

Dr David Dagobert Nellhaus

Kolejnym rabinem, który przeżył Noc Kryształową był Dagobert Nellhaus. Jego rybnicki rabinat był również krótki, co niewątpliwie spowodowane było zmianami politycznymi na mapie Europy. Dr David Dagobert Nellhaus pełnił funkcję rybnickiego rabina około 12 miesięcy. Przyszedł na świat 2 stycznia 1891 r. we Wrocławiu, jako syn kupca Emila Nellhausa. Tam też ukończył gimnazjum, naukę kontynuował na miejscowym uniwersytecie oraz uczelni w Erlangen (Bawaria). Tamże uzyskał promocję naukową. W trakcie I wojny światowej służył w wojsku niemieckim, został ranny w 1915 r., w 1917 pracował jako bibliotekarz w rodzinnym mieście, a w latach 1917–1918 był pomocnikiem rabina polowego. Za męstwo na polu walki został odznaczony żelaznym krzyżem (Eisernes Kreuz). Po wojnie kontynuował studia i ostatecznie zdał egzamin rabinacki w 1922 r., czyli gdy pracował w Rybniku, nie miał jeszcze stosownego certyfikatu. Swój samodzielny, czyli rybnicki, rabinat rozpoczął prawdopodobnie w październiku 1920 r. W zasobach wspomnianego już Instytutu Leo Baecka znajdują się oryginalne zapiski Nellhausa, m.in. skorowidz alfabetyczny do zapisywania wydarzeń, w których uczestniczył od początku lat dwudziestych. Najstarsza data, już nie dotycząca Wrocławia, to 29 września 1920 r. Pod literą G Nellhaus zapisał, iż w tym dniu miał miejsce jubileusz (Jahrestag) osoby z Wodzisławia Śląskiego (Loslau) o nazwisku Gruschka. Należy założyć, że w tym czasie Nellhaus przebywał już w tej części Górnego Śląska i przymierzał się do objęcia funkcji rabina w Rybniku, co stało się w połowie października 1920 r. Już 22 i 23 października umieścił w skorowidzu informację o rybnickich uroczystościach z okazji bar micwy trzech żydowskich chłopców z rodzin Guttmannów, Wolffów i Berlinerów .
Z punktu widzenia historii rybnickich Żydów niezwykle interesujący jest wpis pod literą H z 19 maja 1921 r. Otóż Nellhaus na tej stronie skorowidza dodał zapisek: Haase, Felix, dr, 1921.19.V, pogrzeb zmarłego Rudolfa, R. Litera R w tym przypadku to skrót dla Rybnika, w innych miejscach pisał pełną nazwę miasta, raz użył skrótu Rybn. Okoliczności śmierci Rudolfa Haase oraz historię tej rodziny opisywałam już wiele razy. W skorowidzu alfabetycznym Nellhausa są też adnotacje np. o uroczystości 50. urodzin Adolfa Aronade (22 maja 1921 r.), 80. urodzin Adolfa Priestera (27 lutego 1921 r.). Ostatni wpis odnoszący się do Rybnika dotyczy bar micwy w rodzinie Maxa Rottera (18 czerwca 1921 r.) .
Należy więc przypuszczać, iż w drugiej połowie czerwca 1921 r. rabin D. Nellhaus opuścił Rybnik. Jego rabinat był więc bardzo krótki, nie trwał bowiem jednego roku. Przypadł na czas plebiscytu oraz III powstania śląskiego. Rabin był świadkiem wyjazdów rybnickich Żydów i tak jak swój poprzednik opuszczał miasto, gdyż czuł się Niemcem, dla którego nie było miejsca w Rybniku, który po powstaniu miał zostać przyznany Polsce. Bezsprzecznie Szczecin (Stettin), do którego wyjeżdżał, był w 1921 r. dla Nellhausa, niemieckiego patrioty, weterana I wojny i rabina, miejscem bezpiecznym, bardziej prestiżowym, a przede wszystkim niemieckim.
Od września 1921 r. objął w Szczecinie posadę nauczyciela religii, a od 1 listopada został rabinem w tamtejszej gminie, liczącej wtedy ok. 3 tys. Żydów; w kwietniu 1924 r. ponownie zmienił miejsce zamieszkania i został rabinem w Jeleniej Górze (Hirschberg). W latach 1931 – 1938 był rabinem, publicystą oraz liderem społeczności w Pirmasens. I to tam musiał patrzeć na palącą się synagogę, której resztki po jakimś czasie rozebrano (poniższe zdjęcia pochodzą ze strony http://www.alemannia-judaica.de/pirmasens_synagoge.htm).

Po Nocy Kryształowej, w listopadzie 1938 r., został aresztowany i internowany w obozie koncentracyjnym w Dachau. Udało mu się uzyskać wolność i prawdopodobnie dzięki temu, iż jeden z jego nastoletnich synów przebywał wówczas w USA, cała rodzina (żona Minna oraz trójka dzieci) otrzymała wizy amerykańskie i wypłynęła na statku SS „Europa” z Bremen do Nowego Jorku .
W Stanach Zjednoczonych dr Nellhaus nadal był bardzo czynny i zaangażowany w życie społeczności żydowskich. Jeszcze przed przystąpieniem Stanów Zjednoczonych do wojny starał się pomagać Żydom, którzy zostali w Niemczech. Po przybyciu do Ameryki jakiś czas był rabinem w Terre Haute (Indiana). W latach 1940–1941 był pracownikiem Jewish Publication Society, następnie m.in. pracownikiem fabryki obuwia w Haverhill oraz szpitala żydowskiego w Roxbury, nauczycielem w żydowskiej gminie Kehillath Israel, asystentem bibliotekarza w seminarium dla nauczycieli hebrajskiego (na Brooklynie). W latach 1943–1973 był rabinem w Towarzystwie Pomocy Wzajemnej dla Imigrantów w Bostonie (pełniąc posługę z okazji świąt i w czasie pogrzebów). Od 1964 r. służył jako rabin w Hebrajskim Centrum Rehabilitacyjnym dla osób w podeszłym wieku. Do końca życia udzielał się w wielu stowarzyszeniach i przedsięwzięciach, prowadził rozległą korespondencję z mnóstwem osób z całego świata. Zmarł w wieku 89 lat – we wrześniu 1980 r., w mieście Roslindale (USA), gdzie mieściło się wspomniane centrum rehabilitacyjne. Jako ciekawostkę muszę dodać, iż jego synowie służyli w czasie wojny w armii amerykańskiej. Potomkowie rabina żyją do dziś w USA.

Obydwaj, krótko związani z Rybnikiem, rabini przeżyli ten straszny czas listopadowych pogromów i udało im się wyjechać. Na szczęście. Na ich oczach niszczono niemieckie żydostwo, na ich oczach palono synagogi, plądrowano sklepy, bito ludzi, wsadzano ich do obozów. Trzeba prosić niebiosa i nimi zarządzającego, by takich szklanych nocy już nigdy więcej nie było.

(Na podstawie mojego artykułu Rybniccy rabini, który ukazał się w Zeszytach Rybnickich nr 22, pt. Wyznania religijne w Rybniku i powiecie rybnickim w XIX i XX w., wydanych przez Muzeum w Rybniku w 2015 r.).

Część zdjęć ze strony: https://www.jmberlin.de/1933/de/05_16_geburtstagsgedicht-von-rabbiner-arthur-rosenthal-fur-seine-frau-ilma.php oraz z kolekcji Judith Helfer, które są w zasobach Instytutu Leo Baeck’a w Nowym Jorku.

 

Kategoria: Judaika, Rybnik | Możliwość komentowania U nas tej nocy nie było, ale… została wyłączona
9 listopada 2017

Ta noc była za miedzą

W nocy z 9 na 10 listopada rybniczanie smacznie sobie spali. Za miedzą działy się dantejskie sceny: mordowano i aresztowano ludzi, płonęły synagogi, bezczeszczono cmentarze żydowskie, niszczono sklepy kupców i zwykłe mieszkania.

Rybnickie chaty były jeszcze bezpieczne, bo z kraja, czy raczej za granicą. Jeszcze wtedy za granicą. Taką o rzut beretem. Czy mieszkańcy mojego miasta przejęli się tym, że w pobliskim mieście Ratibor płonęła synagoga?

Do dziś po niej został pusty plac.

Czy burmistrz Weber, 10 listopada na porannej odprawie rybnickich rajców poruszył temat, iż w niedalekim Gleiwitz spalono miejsce modlitwy tamtejszych Żydów?

Miejsce po nim też świeci pustką, choć rok temu udało mi się wśród różnorakich kamoli wypatrzeć cegły z resztkami farby  🙁

Na sąsiedniej kamienicy symboliczna nadpalona miedziana Tora i tablice przypominają o tamtej listopadowej nocy.

Czy naszą lokalną społeczność żydowską poruszyła wiadomość, że architektoniczne cudo, jakim była synagoga w Beuthen też płonęła? Czy myśleli o swoich krewnych, którzy na pewno mieszkali w tym mieście?

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Czy Martin Kornblum, przy śniadaniu z rodziną, z ulgą debatował o tym, że jego brat Max zdołał przedtem wyjechać z Hindenburga do Holandii?

Bo to, że nikt nie wspomniał o zniszczeniu maleńkiego cmentarza żydowskiego, w odległym od Rybnika o 25 kilometrów Kieferstädtel (dziś Sośnicowice), jest raczej pewne.

Została po nim kępusia drzew i parę resztek kamiennych wśród krzewów.

Sąsiedzkie miasta, kiedyś wraz z Rybnikiem należące do tego samego państwa, w jedną noc pokryły się odłamkami szkła i zasnuły dymami z płonących synagog. Zaczynał się najgorszy czas dla niemieckich Żydów. Dla polskich, ten czas był na razie za miedzą. Oni o takich listopadowych nocach jeszcze zbytnio nie myśleli, łudząc się, że miedza jest solidna i nikt jej nie przekroczy. Kristallnacht była daleko i w innym czasie. Nie dawali wiary tym, których Hitler wywalił i kazał przekroczyć granicę polsko-niemiecką na śląskiej ziemi. Zawsze się nam wydaje, że jak coś złego jest daleko i nas bezpośrednio nie dotyka, to trzeba to olać dla świętego spokoju. Niestety, życie pokazuje, że taka Kristallnacht może dotrzeć znienacka wszędzie i o każdym czasie. I może też dotknąć nas.

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Ta noc była za miedzą została wyłączona