8 listopada 2020

Przed Kristallnacht o kozielskich macewach

Jutro ważna data. Rocznica nocy trzaskanych szkieł. Już nie raz wspominałam, że w moim mieście jej nie było, ale była tuż za miedzą. ➡ „O Nocy Kryształowej”

Koźle, o którym chcę napisać nie było tak całkiem za miedzą. Od Rybnika to ponad 40 km. Z uwagi jednak na to, że jutro na cmentarzu żydowskim w Dębowej pod Koźlem, będą odsłaniane tablice upamiętniające to miejsce, to moje myśli i słowa wędrują w tamtym kierunku. Tym bardziej, że jednak coś Rybnik łączy z tamtejszym cmentarzem. Co prawda nigdy nie trafiłam na jakieś rodzinne powiązania moich Żydów z kozielskimi, to ponad dwa lata temu Rybnik niechlubnie się zapisał w historii Koźla i dlatego jakoś tą hańbę trzeba wymazać. Nie będę Wam już ponownie opisywać historii odnalezienia w moim mieście trzech macew, skradzionych ileś lat temu przez mieszkańca Rybnika, bo możecie sobie sami wrócić do lata 2018 r. ➡ „Kozielskie macewy”

Ktoś ukradł, a inni musieli po nim posprzątać. Tych zaangażowanych było sporo. Pan Ryszard, Sławek Pastuszka, nowi właściciele posesji, na której leżały skradzione nagrobki macewy, Stowarzyszenie „Blechhammer – 1944, Dom Pamięci Żydów Górnośląskich, Muzeum Ziemi Kozielskiej w Kędzierzynie-Koźlu, mój Płoszaj i jego znajomi Ukraińcy, ja i ostatnie ogniwo w tej ponad dwuletniej historii, czyli pan Wójt Gminy Reńska Wieś.
W ubiegłym roku jesienią, dzięki członkom Stowarzyszenia „Blechhammer – 1944”, macewy zostały przewiezione z Gliwic do muzeum w Koźlu. Jako strona przekazująca, po zasięgnięciu porady u fachowców-cmentarników i muzealników, nie oddałam nagrobków, a jedynie przekazałam w depozyt. Z zastrzeżeniem, że jeśli kiedyś (wówczas wydawało mi się, że będzie to w bardzo odległej bezterminowej przyszłości) cmentarz w Dębowej zostanie uprzątnięty oraz zabezpieczony, to mają wrócić, tam skąd je skradziono.

12 listopada 2019 r. pojechałam do Koźla na otwarcie wystawy o tamtejszych Żydach oraz na uroczystość odsłonięcia pomnika upamiętniającego synagogę spaloną w Noc Kryształową. Pomnik stanął na krótko. Przez jakieś biurokratyczne formalności związane z własnością działki niestety musiał na razie zniknąć z miejskiej przestrzeni. Mniej więcej znam okoliczności i je rozumiem. Jest covid i obecny właściciel tego terenu, czyli lokalny szpital ma inne problemy na głowie niż wyrażanie zgody na pomniki.

W muzeum kozielskim miałam przyjemność, zupełnie przez przypadek, poznać wójta Gminy Reńska Wieś. Na terenie tej gminy znajduje się cmentarz, na którym chowano Żydów z obecnego poczwórnego miasta, zwanego oficjalnie Kędzierzyn-Koźle. Wójt w rozmowie obiecał, że cmentarz ogrodzi. Pana Tomasz Kandziorę od razu na muzealnej konferencji przeinwigilowałam przez googla. Dobrze wróżyła informacja, że startował na stanowisko wójta z mniejszości niemieckiej. Nie jestem psychologiem, ale poczułam jakąś siłę i sprawczość w jego postawie. Sceptyczna część mojego ja podpowiadała: „To się nie uda, bo urzędnicy mają w dupie takie pierdoły”.

Macewy tymczasem stały w muzeum i czekały na swój czas i cud. Sławek Pastuszka z Pszczyny pięknie je opisał w ➡ Judaiście.

Czas powoli biegł, przyszły ciężkie pandemiczne czasy, a mnie się o uszy obijało, że cmentarz, który widziałam parę razy w ciągu ostatnich kilkunastu lat, zaczął wracać do życia. Już nie był ➡ smutnym kirkutem na Opolszczyźnie.

W czasie pierwszego lockdownu wysłuchałam jak zwykle fantastycznego wykładu Sławka o kozielskich macewach organizowanego przez Muzeum Ziemi Kozielskiej. Te lockdowny mają jednak swoje korzyści. Siedzi sobie człowiek w kuchni w papuciach, pije herbatę i przenosi się w miejsca, do których by nie dotarł.
Jesienią nagle przyszedł mail. Macewy wracają na ogrodzony cmentarz. Simon, Henrietta i Adolf ponownie staną w miarę na swoich miejscach. Co tam pandemia, co tam, że stracę na to dzień urlopu. Niecały miesiąc temu ponownie ruszyłam do Koźla, by zobaczyć przekazanie i by podpisać stosowne papiery, jako tzw. deponent. Nie byłabym sobą, gdybym przed podpisaniem przekazania najpierw nie sprawdziła stanu cmentarza. Podjechałam do Dębowej i ujrzałam wykoszony i zadbany cmentarz, ogrodzony solidnym płotem z zamkniętą bramą. Uff. Mogłam z czystym sumieniem oddać nagrobki. Te wyjechały z muzeum i dotarły na swoje miejsce.

Teraz sobie tam stoją bezpieczne. A ja zaczęłam zastanawiać się na tymi, dla których jest ustawiono. Te kamienie to ślady po ludziach. No i wstałam dziś o 5 rano, nakarmiłam koty, wybrałam kuwety, zrobiłam sobie kawę i zaczęłam. Już jakiś czas temu szybkim przelotem przez Internety znalazłam parę wiadomości na temat potomków Adolfa, ale teraz chcę Wam, a bardziej mieszkańcom ziemi kozielskiej opisać to co ustaliłam dzisiaj.
Zacznę od tego, o którym wiem najmniej.
Simon Kaufmann

Jego macewa jest najstarszą z uratowanych. Simon zmarł w 1829 roku w Koźlu w wieku 55 lat. Był jednym z ważniejszych w ówczesnej gminie. Gdyby ktoś chciał się dowiedzieć co napisano na jego nagrobku, to niech sięgnie do artykułu Sławka Pastuszki. Nie znalazłam o nim więcej informacji, bo też za głęboko nie szukałam, do czego się przyznaję.

Henriette Schlesinger

Nad Henią już się bardziej pochyliłam, bowiem jest ona jakąś tam pięćdziesiątą wodą po kisielu w drzewie genealogicznym mojego znajomego z Anglii. Zresztą jak tylko się znalazła, to mu posyłałam zdjęcia jeszcze, gdy stała w moim ogrodzie.
Henrietta urodziła się w Toszku jako córka Salomona Gassmanna i Marii z domu Nothmann. Zmarła w szabat, w Koźlu w czerwcu 1886 roku jako stosunkowo młoda kobieta, mając zaledwie 37 lat. O jej zgonie poinformował mąż Moritz. Być może nie doszła do siebie po ostatnim porodzie. We wrześniu 1885 roku bowiem urodziła ostatnią córkę Marię i może jakieś komplikacje spowodowały jej śmierć po tak krótkim czasie. Osierociła dwie dziewczynki i ich braciszka. Sama zresztą też nie zaznała miłości matczynej, a jedynie opiekę macochy. Henrietta straciła mamę, gdy miała 3 latka. Jej dzieci też zostały bez mamy. Nie wiem co się stało z mężem. Jej najstarsza córeczka Elsbeth, urodzona w Koźlu w 1878 zdołała przeżyć wojnę, bowiem prawdopodobnie jeszcze przed Nocą Kryształową wyjechała z Niemiec. Najpierw jednak w 1903 roku wyszła po raz pierwszy za mąż za mieszkańca Nysy – Ludwiga Bergera. Los pierwszego męża nie jest mi znany, ale na pewno z drugim mieszkała w 1930 roku we Wrocławiu przy Placu Republiki. Alfred Freudenthal, bo tak nazywał się jej ówczesny mąż, również nie był prawiczkiem i jedno małżeństwo miał za sobą. Elsbeth zmarła jako wiekowa pani w Izraelu. Nie znalazłam informacji o dzieciach.

Jedyny syn Henrietty Schlesinger – Dagobert, też urodzony w Koźlu (1879 r.) został zamordowany w czasie wojny. Niestety, taki sam los spotkał jego młodszą siostrę Marię. Miriam narodziła się niecały rok przed postawieniem macewy Henrietty Schlesinger na cmentarzu w Dębowej. Gdy miała 25 lat wyszła za mąż w Koźlu za lekarza Adolfa Wolffa z Prudnika. Tam też młoda para zamieszkała. I tam urodziły się im dzieci – Hans i Ursula. Niestety, ani Maria, ani jej mąż się nie uratowali. Zostali wywiezieni z Wrocławia do Theresienstadt, a stamtąd do Auschwitz. Na szczęście wnuki Henrietty, czyli Hans oraz Ursula z mężem Ernestem Mendelsohnem zdołali wyjechać z Niemiec. Ostatecznie znaleźli się w USA.

Oboje zmarli w Stanach. Na pewno ich potomkowie nadal tam mieszkają. Czyli ktoś kiedyś może przyjedzie do Koźla położyć kamyk na nagrobku przedwcześnie zmarłej Henrietty Schlesinger.

Adolf Apt

Jego zostawiłam sobie na koniec, bo był taki krótki moment, że myślałam, iż on mój jest. W Rybniku też mieszkał Adolf Apt 😉 Stąd ta sympatia.

Urodzony w 1848 r. Adolf był niezwykle znaczącą personą w Koźlu. Był nie tylko kupcem handlującym przy Rynku. Był przełożonym bractwa pogrzebowego Chewra Kadisza, założonego w 1882 r. Zapewne w synagodze miał swoje stałe miejsce.

Ożenił się z mysłowiczanką Marią Nothmann. Urodziło im się pięcioro dzieci, z których jedyna córka Anna zmarła w dzieciństwie. Dorosłego wieku nie doczekał też syn Hugo, o narodzinach którego Adolf informował w prasie w 1882 roku.

Wg kroniki rodu Nothmannów Hugo (ur.1882) ponoć zginął tragicznie po tym jak zjeżdżał po balustradzie. Prawdopodobnie po śmierci żony w 1907 roku, Adolf przeprowadził się do Berlina. Tam zresztą mieszkali, żenili się i pracowali jego pozostali synowie: Bruno, Fedor Max oraz Friedrich.
Dumny tata świadkował na ślubie najstarszego Bruno. Ten na pewno nie był zakompleksiałym mizoginem, jak jeden dupek za oceanem, którego Amerykanie w końcu wykopali. Sam będąc wysoce wykształconym (był doktorem prawa) wziął sobie za żonę kobietę o dużych ambicjach i ogromnych oczach.

W 1914 roku w Berlinie, Bruno Apt oraz Friede Bielschowsky z Łodzi podpisali się na akcie pieczętującym ich małżeństwo.

Ha! I tu ciekawostka. Frieda była córką Luisa vel Juliusa z małego miasta Pless na Śląsku. Luis dorobił się majątku w Łodzi, tam też został pochowany. A wszystkie swoje dzieci dobrze wykształcił. Synowa naszego Adolfa Apta też uzyskała doktorat z filozofii. Była prawnikiem. W tamtych czasach! Jak widzicie powyżej, świadkami na ślubie byli dwaj ojcowie – rentier Adolf Apt i właściciel fabryki Louis Bielschowsky.
To musiało być niesamowite małżeństwo. Takie dwa intelekty spierające się na przykład na temat tego co się stanie z Niemcami po I wojnie. Ech… chciałoby się posłuchać. I te dwie wybitne osoby zostały wywiezione do Theresienstadt w sierpniu 1942 r. Tam zginął Bruno. Jego żonę zgładzono 12 października 1944 w Auschwitz. Na szczęście ich syn Hans Joachim zdołał przeżyć. Na pewno w 1947 był w Palestynie, do której dotarł ze Szwajcarii, gdzie spędził wojnę jako bezpaństwowiec. Bruno i Frieda mieli jeszcze córkę, która zmarła jako dziesięciolatka w Berlinie. Zmarła na rok przed śmiercią swojego dziadka Adolfa Apta.

Na klepsydrze podpisali się 3 synowie z żonami. 3 dni po śmierci w Berlinie, zwłoki Adolfa Apta złożono na cmentarzu w Dębowej obok żony.
30 października 1927 roku nad grobem, oprócz Bruna z Friedą, stali też Fedor Max (ur.1887) i Friedrich (ur.1890) z żonami. Berlińczycy rodem z Koźla przyjechali do małej wsi pod ich rodzinnym miastem na pogrzeb taty i teścia. Fedor częściej zwany Maxem wraz z bratem prowadził w Berlinie przy Victoriestrasse kancelarię prawną. Kolejna szycha w rodzinie Aptów. Zapewne mądry i przewidujący. Ileś tam lat po pogrzebie Adolfa, zanim zaczęły płonąć synagogi rozpoczął starania o wyjazd ze swojego kraju. Jego całej rodzinie się udało. Fedor i żona Charlotte znaleźli się w Anglii. Po wybuchu wojny odstąpiono od jego internowania, mimo że takie prawo obowiązywało w Królestwie. W końcu był Niemcem, a Anglia była w stanie wojny z tym państwem.

W Anglii został księgowym. Tam zmarł i został pochowany wraz z Charlotte. Ich dwie córki też zdążyły opuścić Niemcy. Urodzona w 1915 roku Ilse, w 1952 roku wyszła za mąż w Londynie za Richarda Meyera. Gdzieś w Anglii mieszkają prawnuki Adolfa Apta, których imion tu nie podam, choć je znam. Z młodszej o 5 lat Evy, kozielski pradziadek Adolf byłby na pewno bardzo dumny. Sama byłam czytając artykuły o Evie. Szczęśliwie dotarła do Palestyny przed wojną. Nie widziała tłuczonych witryn żydowskich sklepów, bo była już bezpieczna w Palestynie we wrześniu 1938 r. Studia rozpoczęła już w 1941 r. na wydziale nauczycielskim. Dyplom otrzymała w 1944 r. Trochę zapewne pod wpływem męża, wybitnego eksperta od historii Środkowego Wschodu i Imperium Otomańskiego ➡ Gabriela Baer, zaczęła kolejne studia na Uniwersytecie w Jerozolimie, koncentrując się na kulturze Islamu oraz sztuce bizantyjskiej i muzułmańskiej. W 1960 przeniosła się do Londynu, by kontynuować naukę. Tytuł jej pracy doktorskiej brzmiał: „ Sfinksy i Harpie w sztuce średniowiecznego Islamu”. W 1964 wróciła do Jerozolimy. Wydała wiele książek. Była jednym z wybitniejszych żydowskich fachowców zajmujących się kulturą Islamu.

Eva Baer z domu Apt zmarła w Jerozolimie w 2017 r. Dwójka jej dzieci nadal żyje. Ale imion tych kolejnych prawnuków Adolfa znowu nie podam 😉

Z wszystkich dzieci Adolfa Apta, najmniej wiem o najmłodszym Friedrichu (Fritzu). Urodził się, jak pozostali, w Koźlu. Ożenił, jak inni bracia, w Berlinie. Świadkiem na ślubie był, jak i u pozostałych synów, Adolf. Też miał tytuł naukowy. Fritz zmarł w 1934 roku. Czy żona Luise Aurelia Süssmann urodziła mu jakieś dzieci? Tak. Jedną córkę o imieniu Ruth w 1923 r. Obie przeżyły wojnę (jak?) i w 1947 starały się o obywatelstwo palestyńskie.
To tyle o rodzinach trzech osób spoczywających na cmentarzu w Dębowej. Tym, którzy mają Fb polecam stronę tego onegdaj zapomnianego, a teraz na nowo odkrytego, ➡ cmentarza. Niech odpoczywają w spokoju ci, których tam pochowano.

Jeszcze raz dziękuję panu Tomaszowi Kandziorze, wójtowi Gminy Reńska Wieś, oraz wszystkim, którzy mu pomagali i którzy go wsparli. Szacun! Taki widok jest budujący!

I pamiętajcie o tej nocy z 9 na 10 listopada 1938 roku. „Auschwitz nie spadło z nieba”.

Korzystałam z geni.com, ancestry.com, Centralnej Biblioteki Judaistycznej, artykułu Sławka Pastuszki o kozielskich macewach, Śląskiej Biblioteki Cyfrowej, „In memoriam: Eva Baer Berlin 1920-Jerusalem 2017” Avinoam Shalem. Współczesne fotografie mojego autorstwa. Ostatnia autorstwa pana Tomasza Kandziory.

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Przed Kristallnacht o kozielskich macewach została wyłączona
14 kwietnia 2019

Hugo Nothmann – nauczyciel

Wyłączyłam się ze słuchania o polityce i z oglądania tego całego syfu, który jest dookoła jakiś rok temu. Dla własnego zdrowia psychicznego lepiej się izolować od złego. Ale obok pewnych spraw nie da się przejść obojętnie i udawać, że ich nie ma. Czyli jednak co jakiś czas wkurw mnie bierze, bo pomimo poustawianych blokad dookoła głowy ileś gówien, które nam serwują rządzący dociera.

Strajk nauczycieli… Zastanawiałam się, czy jestem za czy przeciw. Nigdy nie lubiłam szkoły. Ani jako dziecko, ani jako rodzic. Nie o tym jednak chciałam dziś pisać. To było dawno i można uznać za niebyłe. Chcę Wam opowiedzieć o jednym nauczycielu, który swego czasu uczył w Rybniku. Jak zwykle niewiele o nim wiem, ale to co udało mi się na jego temat znaleźć postaram się przedstawić.

Miał ładne imię – Hugo. Hugo Nothmann przyszedł na świat w styczniu 1889 r., w mieście Kattowitz, w rodzinie kupca żydowskiego. W wieku 18 lat rozpoczął naukę w żydowskim seminarium teologicznym w Breslau, a uprawnienia nauczycielskie uzyskał w 1914 r. w Marburgu. Jakiś czas później ożenił się z Hedwig z rodu Bielschowsky. Pierwszy syn Alfred urodził się w 1920 r. w Wolfenbüttel w Dolnej Saksonii. Sądzę, że Hugo pracował tam jako nauczyciel. Czego mógł wówczas uczyć, tego niestety nie wiem. Dwa lata później, już bliżej nas – bowiem w Opolu, urodziła się córka Gabrielle. Żona Hugo – Hedwig pochodziła z Carlsruhe (dziś to wieś Pokój w powiecie namysłowskim, z przepięknie położonym cmentarzem żydowskim), więc zapewne powrót państwa Nothmannów z Saksonii był spowodowany tęsknotą za Górnym Śląskiem. No i w 1923 roku znalazł się w moim Rybniku. Był niemieckim Żydem, ale chyba z polskim obywatelstwem. Powtórzę: chyba. Gdy w naszym mieście wybudowano nową siedzibę prywatnej wyższej szkoły niemieckiej Hugo został w niej zaangażowany jako „nauczyciel akademicki”. Ta szkoła to dziś SP Nr 1 im. Janusza Korczaka przy ul.Chrobrego. Moja własna podstawówka, której nienawidziłam. Zanim jednak ją wybudowano, szkoła niemiecka przez krótki okres czasu miała swoje sale w dzisiejszych „Powstańcach”, czyli wówczas już polskim gimnazjum. To nie odpowiadało polskim władzom, dlatego też wybudowano przy ówczesnej ulicy Gimnazjalnej (dziś Chrobrego) nową, okazałą szkołę dla uczniów mniejszości niemieckiej. 

Hugo zamieszkał przy ulicy Kozie Góry nr 7, co wyraźnie widać na wykazie podatkowym, prowadzonym przez Gminę Izraelicką w Rybniku.

Na mój rozum i nos, wynajmował mieszkanie w domu, który do dziś stoi przy Parkowej, w pobliżu Hazynhajdy. Pan profesor do szkoły nie miał zbyt dalekiej drogi. Wielu moich kolegów z podstawówki śmigało z Meksyku (nie-rybniczanom wyjaśniam, iż tak nazywa się dzielnica, w której mieszkał) do budy, której całą dziecięcą mocą nie znosiłam.  

Nasz profesor Hugo uczył matematyki, fizyki i chemii w latach 1923-1929. Być może to on jest na poniższym zdjęciu, które obrazuje pracownię chemiczną w dawnej szkole mniejszościowej.

Teraz dochodzę do sedna sprawy, związanej z czasami współczesnymi. Spójrzcie na poniższy wykaz podatkowy. Podatki płacone na rzecz gminy żydowskiej były uzależnione od dochodów. Jak widzicie, najwięcej w Rybniku płacił posiedziciel browaru Zygfryd Müller. No, ale on był naprawdę bogaczem. Potem było kilka osób, których na tym zdjęciu nie ma (inne litery alfabetu) i byli to zamożni kupcy. Zamożną osobą była Olga Priester, bogaty był Maks Richer – budowniczy. No i bogatym był pan profesor. Płacił więcej na rzecz gminy niż spedytor Młynarski, który do bidoków nie należał, bo obsługiwał prawie cały transport w naszym mieście.

I tak powinno być. Nauczyciel winien być godziwie wynagradzany. Jego zawód powinien być szanowany i nie może być szmacony. Żaden zresztą zawód nie może być źle traktowany i każdy, właściwie i dobrze pracujący człowiek, musi być odpowiednio wysoko wynagradzany. Pasje to se można prywatnie realizować przy koszeniu trawy, albo tak jak ja teraz, pisząc sobie a muzom ten tekst, a nie w pracy. Idei się dziecku do kanapki nie włoży, ani się nią za wywóz śmieci nie zapłaci. I dlatego, mimo, iż moje prywatne doświadczenia z nauczycielami (jako ucznia, rodzica i nie tylko) są, delikatnie mówiąc, byle jakie, to rozumiem ich zmagania i się z nimi solidaryzuję.

Tyle moich wynaturzeń na tematy polityczno-społeczne. Wracam do Hugo. W Rybniku urodził mu się najmłodszy syn – Walter. Było to w roku 1929, czyli w tym, w którym z Rybnika wyprowadził się do Mikołowa. Zapewne i tam uczył. Potem los go rzucił do Hindenburga, czyli Zabrza, gdzie w latach 1935-1937 pracował jako „nauczyciel mianowany”. Nie mam pojęcia dlaczego wyjechał z Polski do Niemiec. Chyba nie za bardzo zdawał sobie sprawę z tego co się może stać. W pewnym jednak momencie musiało to do niego dotrzeć, gdyż znalazł się w Austrii, która oczywiście była dla niego i rodziny bezpieczna tylko przez jakiś czas. Uczył w szkole, w malutkiej mieścinie o nazwie Randegg. Gdy gestapo kazało im opuścić miasto, Hugo ze starszym synem Fredem wyjechał do krewnych do Berlina. Żonie udało się wyjechać do Francji, gdzie pracowała jako pielęgniarka w obozie w Gurs. Nie chce mi się opisywać historii tego miejsca, więc odsyłam do Wikipedii

Niestety, w Berlinie profesor również nie był bezpieczny, jak dziesiątki tysięcy pozostałych Żydów niemieckich. Choć i tak miał więcej szczęścia od swej żony i syna Freda. Hugo został wywieziony do obozu w Theresienstadt. Tam też „Praca czyniła wolnym” jak w Auschwitz (to sarkazm, jakby co).

W obozie Hugo był zaangażowany w nauczanie dzieci żydowskich. Nawet w tak strasznych warunkach wiedział, że mądrość narodu zależy o mądrości przekazywanych dzieciom. Jemu udało się przeżyć Therezienstadt. Jego żonie oraz synowi Fredowi, nie udało się wyjść cało z Auschwitz, do którego się dostali. No, ale porównywanie tych dwóch obozów, to tak jak porównywanie gruźlicy z rakiem mózgu. Po wyzwoleniu w 1945 r. Hugo Nothmann dostał się do obozu dipisowskiego w Deggendorf. Stamtąd pisał listy do Palestyny, w której w nieznanych mi okolicznościach, znalazła się córka Gabrielle. Po wojnie osiadł w mieście Fürth na Bawarii. Na pewno się nie zdziwicie, gdy napiszę, iż pracował jako nauczyciel. Był też aktywnym członkiem Towarzystwa Chrześcijańsko-Żydowskiego. Za swoje osiągnięcia i wiele prac naukowych otrzymał Federalny Krzyż Zasługi. Zmarł w 1975 r. Pochowano go na nowym cmentarzu żydowskim w Fürth. Zapewne w tym domu przedpogrzebowym, nad jego trumną ktoś wygłosił sporo ciepłych słów o Hugonie, który był nauczycielem wielu różnych dzieci i który przez kilka lat uczył także rybnickie latorośle w prywatnej szkole mniejszościowej. Hugo też walczył o godność, choć bezsprzecznie jego walka w obozie koncentracyjnym w żaden sposób nie może być porównywana do zmagań, jakie obecnie toczą nauczyciele. 

Jeszcze jedno wyjaśnienie. Najmłodszy syn Hugo i Hedwig, urodzony w Rybniku Walter, też przeżył wojnę. Jak? Nie mam bladego pojęcia.

Zdjęcia z Wikipedii, Śląskiej Biblioteki Cyfrowej, AP w KATO oraz googla. Korzystałam m.in. z artykułu z Marcina Wieczorka pt. „Prywatna Wyższa Szkoła w Rybniku z niemieckim językiem wykładowym” (Zeszyty Rybnickie 2008) oraz jak zwykle z internetów 🙂 No i przepraszam za brak właściwego wyśrodkowania tekstu, ale co aktualizacja, to WordPress gorszy.

27 stycznia 2019

Henriette Gadiel z domu Levi i jej córki – ofiary Holokaustu

Henrietta, a w zasadzie przy narodzinach Jettel. Dziś by ją nazywano Henią, Heńką albo panią Henryką. Przyszła na świat 100 lat przede mną, też w lutym, z ojca Isidora Levi i matki Dorothei z domu Böhm . 

Jej rówieśniczką była Laura, córka Ferdynanda Haase – przyszła pani Perls, matka i babcia wybitnych marszandów. Czy dziewczynki się razem w dzieciństwie bawiły? No… nie wiem. Zwykły, drobny sklepikarz Isidor Levi raczej nie mógł się mierzyć z wielkim (jak na Rybnik) przemysłowcem Ferdynandem Haase. Choć wynajmował lokal naprzeciw Świerklańca, to od Breitestrasse do willi przy Raudenstrasse dzieliła go spora odległość. Może nie taka, którą się mierzy w metrach, a raczej ta, którą się liczyło w markach, czy ilości posiadanych dóbr.

Isidor miał se ten mały sklepik, reklam za wiele nie dawał, dzieci robił, do synagogi chodził i po jakimś czasie zaczął się rozglądać za mężem dla Jettel. Młodsza od niej o kilka lat siostra Laura miała jeszcze czas. Nie wiem jak, nie wiem skąd – to znaczy w zasadzie się wiem skąd, znalazł się narzeczony. Może Isidor bywał w Zabrzu, może z przyszłym zięciem prowadził interesy.  A może miał w tym udział jakiś swat… Tak czy inaczej w prasie śląskiej ogłoszono zaręczyny kupca Heinricha Gadiela, urodzonego w Miasteczku Śląskim, a mieszkającego w Małym Zabrzu, z Henriettą Levi z Rybnika. Henryka i Henryk. Ładnie tak  😉 Oboje byli zodiakalnymi Wodnikami i ich ojcowie mieli takie same imię. 

Para wzięła ślub w rybnickiej synagodze. Świadkowali znany kupiec Albert Böhm – wujek panny młodej oraz jej tata Isidor Levi. 

Zabrzański Henryk przeniósł się na stałe do Rybnika i chyba tu robił interesy. Jakie one były to nie wiem, wiem za to ilu dzieci się dorobiło państwo Henrykostwo. Najpierw Johanna, potem Ruth, następnie Rosa, kolejna była Erna, wreszcie Egon, jako jedyny chłopak i na końcu, w 1900 r. urodziła się Elsa Käthe. Co się stało z Heinrichem jeszcze nie wiem. Chyba zmarł śmiercią naturalną poza Rybnikiem Gdy dzieci podorastały to wyjeżdżały w świat. Myślę też, że cała rodzina jeszcze w początkach lat 20-tych opuściła Rybnik. Ale, ale. Uprzedzam, że w mieście mieszkała familia, która nosiła to samo nazwisko i która miała firmę transportową. Rodziny te najprawdopodobniej nie były spokrewnione. Historia tych drugich Gadielów to temat na odrębny post. 

Gadielowie, o którym teraz piszę w większości osiedlili się we Wrocławiu. I stamtąd wywożono ich w miejsca, z których do miasta Breslau już nie wrócili. 28 października 1944 r. w komorze w Auschwitz zginęła Ruth, po mężu Wolf. Muszę napisać tu o statystykach. W transporcie, którym ją najpierw wywieziono z Wrocławia do Terezina było 1065 osób. Przeżyło tylko 30. W następnym do którego trafiła, czyli z Terezina do Auschwitz było 2501 Żydów. Przeżyło 134. Ruth – nie.

Kolejna z córek Heinricha i Henrietty – Rosa, po mężu Vogel, również najpierw dostała się do Theresienstadt, a stamtąd do Auschwitz i tam ją zamordowano. Elsę (Juliusberger) zesłano w to samo miejsce co siostry. Dla dwukrotnie zamężnej Erny, małe miasteczko, o obecnej nazwie Oświęcim, też było ostatnim przystankiem. Choć słowo przystanek nie jest tu na miejscu  🙁

Mama Henrietta, zapewne i babcia już od jakiegoś czasu, w momencie  deportacji do obozu koncentracyjnego w Theresiensdadt miała ponad 80 lat. Skrupulatni mordercy wszystko zapisali na liście wywozowej z Wrocławia. Ulica, przy której mieszkała Henrietta, przed wojną była zbudowana pięknymi kamienicami, niestety zniszczonymi podczas oblężenia Festung Breslau w 1945 r.

Osiemdziesięcioletnia rybniczanka trafiła do obozu, z którego tacy wiekowi więźniowie nie wychodzili żywi. Na akcie zgonu napisano: Marasmus senilis. Internet podaje, iż w medycynie oznacza to stan wyniszczenia organizmu (np. z powodu niedożywienia, czy głodzenia), niekiedy ze zmianami w korze mózgowej, prowadzący do zmniejszenia sprawności myślenia i apatii; także oznacza apatię; depresję; przygnębienie. Ktoś się dziwi? Miała 81 lat. Nie ma zadbanego grobu, jak urodzona w tym samym roku co ona Laura Perls. Bowiem Laura miała to szczęście i zmarła w Berlinie zanim źli ludzie doszli do władzy. 

Pięć kobiet z rodziny Gadiel zginęło w zasadzie w ciągu jednego roku. Nie wiem co się stało z najstarszą z sióstr – Johanną. Jedynym, co do którego jestem pewna to męski rodzynek w tej rodzinie – Egon Abraham urodzony w 1898 roku. 

Egon jeszcze w 1931 r. był kupcem we Wrocławiu, handlował odzieżą roboczą przy Tauentzienstrasse 135-137 i mieszkał przy Andersenstrasse 6/4. 

Kamienica nie przetrwała końca wojny, za to syn Henrietty tak. Udało mu się w latach 30-tych (chyba 💡 ) wyjechać do Stanów. Jak? Z kim? Kiedy dokładnie? Nie mam odpowiedzi na te pytania. Znalazłam go jednak. Co prawda na cmentarzu, ale to właściwe miejsce po śmierci. Pochowano go w Mount Nebo Memorial Park, w mieście Aurora, w stanie Kolorado. Poniższe zdjęcie pochodzi ze strony: https://www.findagrave.com/memorial/135331182/egon-a-gadiel

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

A jak to w Stanach bywa, jest ubezpieczenie jest i człowiek, więc w sumie Egona najpierw znalazłam po Social Security 😉 Data urodzenia się zgadza, „A” jak Abraham na drugie się zgadza, więc to na pewno on – jedyny z rodziny Gadielów, o którym wiem, że nie zginął w Szoah. Zmarł naturalnie, dokładnie w dniu swoich 90-tych urodzin, które miały miejsce gdzieś w jakimś małym, prowincjonalnym śląskim miasteczku pod koniec XIX wieku. 

Napisałam, by ktoś pomyślał nad pięcioma rybniczankami, paniami z rodziny Gadiel, po dziadkach Levi, w tym dzisiejszym Międzynarodowym Dniu Pamięci o Ofiarach Holokaustu. Osoba, która w latach 80-tych na Yad Vashem złożyła dla nich „pages of testimony”, a była ich daleką krewną, zmarła kilka lat temu. Tak więc już nikt o nich nie pamięta, stąd ta moja szufladka. Niech idzie w świat smutna historia Henrietty i jej córek…

#WeRemember