23 stycznia 2014

Konkurs Fundacji Shalom

Jutro spotykam się z trójką gimnazjalistów, którzy biorą udział w konkursie organizowanym co dwa lata przez Fundację Shalom, założoną i prowadzoną m.in. przez Gołdę Tencer – kobietę orkiestrę, o której tu chyba więcej pisać nie trzeba, bo wszystkim jest znana. Telefon nauczycielki tych gimnazjalistów, z prośbą by im pomóc w przygotowaniu się do edycji dla szkół podstawowych i gimnazjów czyli w napisaniu pracy dla programu „Na wspólnej ziemi”, przypomniał mi o naszych, rodzinnych doświadczeniach i przeżyciach związanych z Shalom, Warszawą, a przede wszystkim z intensywnym coachingiem.    :mrgreen:

Shalom

Cztery lata akurat mijają od momentu, gdy Młoda w wielkich bólach, po ogromnych awanturach poprawiła swoją pracę wysyłaną do Fundacji Shalom w Warszawie. Nie czas na wspominanie tego jak początkowo olewała ogólnopolski konkurs  pt.”Historia i kultura Żydów polskich”, jak to miała gdzieś, i jak na odpieprz skleciła kilka kartek. Startowała w konkursie bardziej, by mi i historykowi wypyskować: „Startowałam i mam odhaczony udział w jakiejkolwiek olimpiadzie, więc się ode mnie wszyscy odwalcie”, no i by nie musieć pisać o „losach Polaków na Wschodzie”, w którym to programie jej liceum uczestniczyło od lat.

Praca została wysłana przez szkołę zaraz po wakacjach zimowych i zapadła długa cisza. Młoda miała to gdzieś, tylko ja co jakiś czas pytałam, co tam słychać w sprawie Shalom. Nie byłabym sobą, gdybym nie wytykała przy każdej okazji, że gdy się pisze prace na kolanie, choć ma się potencjał i materiał, to wiadomo, że nie ma co liczyć na jakieś pozytywne reakcje z od oceniających. Wiadomym jest, że takie przysrywki generowały co jakiś czas następne awantury i tak nam zeszło na kłótniach o Żydach prawie do 22 kwietnia pamiętnego roku 2010  😆

Tego dnia, a był to czwartek, do Młodej zadzwonił telefon. I się zaczęło. Początkowo niczego nie skumałam z chaotycznych słów Magdy. Jedynie do mnie dotarło, że zakwalifikowała się do etapu warszawskiego konkursu i na wszystko jest chyba za późno. Jak za późno? No way! Nigdy na nic nie jest za późno! Otóż okazało się, że liceum Magdy zostało dwa tygodnie wcześniej powiadomione, iż przeszła i winna być na egzaminie w Warszawie 24 kwietnia, czyli… dla nas to było za dwa dni. Szkoła, jak to szkoła (dobrze, że się starzeję i nie muszę chodzić już na wywiadówki) mejla od Fundacji Shalom wywaliła, bo ponoć był spamem  😉 .  Dopiero ostateczne ponaglenie z Fundacji, czyli telefon z pytaniem, czy licealistka przyjeżdża, kogoś w liceum oblał zimną wodą. Mnie trafił taki jeden na „ce ha”, ale musiałam jakoś ogarnąć Młodą, bo nad decyzją, że jedziemy na egzamin do Warszawy w ogóle nie myślałam. Oczywiste było, że w sobotę meldujemy się w Fundacji, a nauczyciele nam nie są już do niczego potrzebni. I lepiej by było, gdyby mi wręcz nie wchodzili w drogę.

Na szczęście w Fundacji zrozumiano dlaczego wsio już załatwia matka i na rzutem na taśmę dopisano Madzię do listy egzaminacyjnej, więc była ostatniuśka na liście. Moje emocje zostały zapamiętane, choć wyrażałam je tylko przez telefon.

Teraz były przed nami lektury, które należało dawno temu przeczytać, a najpierw je trzeba było zdobyć,  były przez nami do nauczenia się tysiące lat historii Żydów i wiele innych rzeczy. No tak… ale by wiedzieć jakie lektury Młoda onegdaj wybrała trza było mieć pracę, którą wysyłała szkoła. O nie! Tam już nie dzwoniłam. Wsio załatwiłam przez Warszawę, choć tam pani z Fundacji musiała przekopać się przez ileś prac, by nam pomóc.  Uff. Miałyśmy tytuły. I co? I pstro. W sieci tych pozycji nie było, w żadnej rybnickiej biblio też nie. Na swoich żydowskich półkach, uginających się od książek, też nie miałam. Czyli dupa. Dziadek objechał wszystkie rybnickie biblio i księgarnie. Udało mu się zdobyć jedynie Dziennik Anny Frank.

Młoda miała teraz w sumie niecałe dwa dni zrobić to, na co miała 2 miesiące. Czytała Annę Frank, którą uznała za gniot, czytała i o wojnie siedmiodniowej, i o Salomonie, i o obozach zagłady, i o syjonistach, o drugiej świątyni i o Bundzie. Kompletny misz-masz, chaos, pomieszkanie z poplątaniem, a w tym żydowskim cyrku ja jako coach, mówiący „dasz radę”, „jesteś the best”, „w dupie miej już szkołę – nie rozpamiętuj”, „przecież to wiesz i o tym słyszałaś”, „jak nie wyjdzie, to mamy wycieczkę do W-wy”, ” to już i tak wielki sukces”, „jest dobrze”,  i tak w koło Macieju  😉

Cały piątek minął nam na nauce, choć takie na uczenie na szybko, to nieskuteczne w większości jest. Wczesnym rankiem w sobotę wystartowaliśmy do Warszawy. A tam to już się działoooo, oj działo. Magda zdawała jako najostatniejsza z ostatnich późnym wieczorem w sobotę. To był niesamowity stres dla niej, dla mnie. Jedynie Mir był bez emocji, ale te typy ojcowskie tak mają. Nagromadzenie różnorakich natręctw w oczekiwaniu na wejście do sali, było tak niewiarygodne, że aż niesamowite u każdej z nas.Choćby spoglądanie na komórę w oczekiwaniu na nie wiadomo co, co 2 minuty, liczenie na to, że gołąb nasra na parapet, to będzie na szczęście, wyliczanie mediany ilości minut przebywania uczestnika w pokoju przesłuchań ;-). „Będzie dobrze, Ty tam będziesz ponad 5 minut”.

Była 12.

W-wa (109)

W-wa (8)

Następnego dnia zwiedzanie synagogi, potem Próżnej, wyniki miały być po południu. Jezusie, Maryjo, co ja się w duchu nie naprosiłam kogo się dało, by Młoda dostała choć mini książkę za udział. Do Teatru Żydowskiego (tam odbyła się uroczystość) zaczęły się schodzić szychy, nie tylko ze świata żydowskiego, ale i politycznego.

teatr zydowski (1)

Usiedliśmy sobie ciuchuśko z Płoszajem na krzesełku teatralnym i tylko pod nosem buczałam żartem, że jak Magda dostanie nagrodę  (co było elementem mojego coachingu, bo nie brałam tego pod uwagę), to jak wystąpię  bez makijażu. Przez to kosmiczne tempo ostatnich dwóch dni zapomniałam w domu kosmetyczkę i to, że nie mieliśmy mydła, szczoteczek, pasty to był pikuś. Nie miałam też tuszu do rzęs, a to dla mnie jak bycie gołym. A jakby jeszcze przyszło udzielać wywiadów jako matka genialnej córki, to co? Bez makijażu? Tragedia  :mrgreen: I tak siedzieliśmy z Płoszajem, ja się kiwałam jak modlący się Żyd, Magda była w stresie potwornym, tylko znowu Mir jakiś pozornie bez emocji. Na scenę wyszły władze fundacji, potem jeszcze wiele innych szacownych osób.

teatr zydowski (3)

Najpierw nagrody w kategorii podstawówek i gimnazjów. I był Rybnik! Tak, tak. Gimnazjum nr 1. Tu się już leciutko spłakałam, bo w końcu o moje miasto chodziło. Wreszcie szkoły ponadpodstawowe. Lecą wyróżnienia. I to dużo. Koleżanka, którą tam Magda poznała stoi na scenie. A ja się nadal kiwam. Przychodzi sms. Dziadek. Czy już coś wiadomo? Nie! Cicho! Kiwam się i się modlę.

Lecą trzecie miejsca. I nagle słyszę „Magdalena Płoszaj”. Jezusiczku, który Żydem byłeś, dobrze, że zapomniałam o maskarze do rzęs, bo bym wyglądała jak pobita z rozmazanym od łez tuszem 😉  Ryczę jak bóbr, a Młoda wali na scenę.

teatr zydowski (5)

A ja z aparacikiem pod scenę i pod nos Piterze. Tam stoi moja Młoda! Ten rudy łeb, to moja córka! Laureaci w kilku słowach opisywali swoje prace i dziękowali nauczycielom za przygotowanie. Gdy Magda dostała mikrofon i powiedziała: „Pracę, którą napisałam zatytułowałam ’Wymazani z pamięci’ a dotyczyła Żydów rybnickich. Dziękuję mojej mamie”, to nawet Płoszaj w ławce ryczał. No, bo o sobie nie muszę pisać – obciompana byłam od nieumalowanych rzęs do stóp. A jak! Taką mam mądrą córkę! I wcale nie napisała dupiatej pracy  😉 Ha ha. Odszczekuję 😉

teatr zydowski (4)

Dalszego ciągu za bardzo z emocji nie pamiętam. Wiem, że nagle się jeszcze okazało, iż Magda ma też wstęp wolny na Uniwersytet Warszawski. Telefon do dziadka. Dziadek ryczy pod hałdą, a Babcia w niebie mówi: „A ja wiedziałam”.

Jutro opowiem następnym chętnym na stanie na scenie Teatru Żydowskiego, że warto próbować, nawet jak się wydaje, że nie ma szans. Coś na ten temat wiedzą m.in. chłopaki z gimnazjum z Boguszowic 😉 Oni swoje pierwsze sceny też zawdzięczają konkursowi o tematyce żydowskiej. Zresztą nie tylko oni. W moim małym mieście, którego społeczność żydowska nie była liczna, ani wyjątkowo przebojowa, jest całkiem spora liczba młodych ludzi, którzy w świecie rozsławiali rybnickich Żydów i jeszcze za to dostawali nagrody. Jest to radość dla osoby, która się tym zajmuje niejako „na zastępstwie” od 9 lat.

„Dziękuję mojej mamie”. Ja też. Moja mama też była wyśmienitym coachem, choć wtedy to słowo było jeszcze nieznane.

Tagi:

Opublikowano 23 stycznia 2014 przez Małgorzata Płoszaj in category "Edukacja", "Judaika