Przygotowania gojki i szajspapiór
Goj to nie-Żyd. Ponoć określenie to ma pejoratywny wydźwięk, choć w obecnych czasach jest tak popularne, że ten negatywny background się już raczej zgubił. A gojka to nie-Żydówka, czyli taka baba jak ja. Od jutra zaczynam pięciodniową podróż po żydowskich cmentarzach Podkarpacia z gościem z Izraela i mam autentyczny rajzyfiber. Oprócz gojki to jestem jeszcze Hanyska i dlatego nie mam lęku przed podróżą a właśnie rajzyfiber. Wsio spakowane, notki z szuflad, mapy i plany dojazdów wyciągnięte i poupychane w różne schowki plecaka, kiełbasy od Woźniczki zapróżniowane (na wszelki wypadek bym nie schudła za bardzo na koszernym jedzeniu), na samym dnie jedno piwo, peleryna, buciory, galoty (ponoć lepiej bym łaziła w kieckach w dodatku długich), psikaczki przeciw kleszczom, no i pełno ładowarek do wszelakiej aparatury. Kiedyś to była jedna mapa i starczyło. Dziś to trzeba kilometry kabli wozić. Aaa, zapomniałam powiedzieć, że i szajspapiór biorę. Z nerwów sarczki przychodzą znienacka, więc lepiej być zabezpieczonym. Dzieci komuny tak mają.
Trzymajcie kciuki, by śląska gojka i religijny Żyd jakoś się przez ten tydzień dogadali i by srajtaśmy mi stykło 🙂 No i by nie lało za mocno, bo prognoza, na którą teraz zerkam wyjątkowo niepomyślna.
A tak przy okazji, to muszę wspomnieć, iż z mojego miasta pochodzi jedna bardzo znana gojka, tj. autorka popularnej książki pt. „Izrael oswojony”.
Pyrsk ludkowie*, do zaś za tydzień.