4 września 2019

Piękni i młodzi – Fritz Aronade

Dziś następny z „Pięknych i młodych”, choć nie kolejny z tego zdjęcia. Omijam na razie centralną i najbardziej rzucającą się w oczy postać na fotografii, czyli Theę (Dorotheę) Priester. Co prawda będę o niej pisać, ale nie jej poświęcam ten wpis. Dzisiejszym bohaterem jest Fritz Aronade, przystojny i uśmiechnięty młodzieniec, obejmujący właśnie dziewczynę o imieniu Thea. Jego historia jest długa, smutna i pełna niewyjaśnionych zagadek i dziś według mnie mija 80 lat od jego śmierci. Po raz pierwszy cały wpis podzielę na podrozdziały.

Dzieciństwo i młodzieńcze lata

Fritz, a raczej przy narodzeniu Friedrich Jonas Aronade, przyszedł na świat 5 lipca 1904 roku w Rybniku przy ulicy Schloßstraße. Poniższy akt urodzenia sucho opisuje jego życie od samiuśkiego początku, do ostatecznego końca, co wam później wyjaśnię.

Jego tatą był Aron (Alfred) Aronade, a mamą Betty z domu Cohn. Friedrich urodził się 3 lata po śmierci dziadka Jonasa (zresztą na jego cześć dostał drugie imię) założyciela firmy Aronadych – firmy, która od drugiej połowy XIX w. aż do wybuchu II wojny istniała w Rybniku. Do tej rodziny m.in. należały kamienice przy Rynku i wzdłuż ulicy Zamkowej (od numeru 2 do 6), na tyłach tej ostatniej do dziś jest coś na kształt kuczki. Z okien swoich mieszkań widzieli synagogę i dymiące kominy browaru Müllera.

Fritz, bo tak go zwano, miał jedną starszą o 4 lata siostrę o imieniu Bertha. Pierworodna córeczka Alfreda i Betty – Gertrud, zmarła gdy miała 3 latka. Jak więc widzicie nie była to jakaś wyjątkowo liczna rodzina, choć sam Alfred miał wiele sióstr i braci, ale wszyscy oni wyprowadzili się z Rybnika. Alfred, jako jedyny z dzieci Jonasa, został w naszym mieście po plebiscycie i podziale Śląska i prowadził „Jonas Aronade Kolonialwarengrosshandlung”, czyli „Jonas Aronade Skład kolonialny”. Należał do elity żydowskiej naszego miasta. Był w zarządzie gminy, miał poważną firmę, kamienice, lokale, z wynajmu których czerpał dochód, liczono się z nim w mieście. Młody Fritz dorastał na pewno w luksusowych warunkach. Gdy patrzę na jego twarz wyobrażam sobie żartownisia, duszę towarzystwa, chłopaka, w którym na mur kochały się młode dziewczyny i który był lubiany. W swoich artykule o rybnickich rabinach (był opublikowany w książce „Życie religijne w Rybniku i powiecie rybnickim w XIX i XX w. wydanej przez Muzeum w Rybniku) przytoczyłam słowa Alfreda Aronade, napisane do rabina Artura Rosenthala. Rabin ten urzędował w Rybniku do marca 1920 r. Pozwolę sobie je tu przytoczyć: Z powodu Pańskiego odejścia z Rybnika odczuwam potrzebę, Panu jeszcze raz w ten sposób z całego serca podziękować, że Pan, synowi mojemu Fritzowi, podczas jego nauki w tutejszym gimnazjum udzielał korepetycji z greki, łaciny, francuskiego i niemieckiego, dzięki czemu mógł on z Pańską pomocą i dzięki Pańskim umiejętnościom dydaktycznym regularnie swoje wyniki polepszać. Pan nie tylko przyswoił mu wymaganą wiedzę, a nawet więcej, udało się Panu dać mu radość z nauki i tym samym dać mu skarb na całe życie, czym dla niego jak i dla nas pozostanie Pan niezapomnianym. Ze szczerym uznaniem Pański – Alfred Aronade.

List, z datą 1 maja 1920 r., znajduje się w zasobach Instytutu Leo Baeck’a w Nowym Jorku, a tłumaczenie dla mnie zrobiła pani Beata Bistram. Fritz nie tylko był przystojny, ale i w miarę dobrze wykształcony. Rodzice dbali o przyszłego następcę i spadkobiercę. Tata Alfred wiedział, że wiedza to ważna sprawa.

Pierwsza miłość

Przeglądając swój stary artykuł o rabinach przypomniało mi się, iż kolejny z rybnickich rabinów Dawid Dagobert Nellhaus, w swoim małym notatniczku (też go można znaleźć na stronie wspomnianego wyżej Instytutu) pod datą 22 maja 1921 r. zanotował, że w tym dniu odbyła się uroczystość 50. urodzin Adolfa Aronade. Być może właśnie wtedy zrobiono zdjęcie moim „pięknym i młodym”? Stroje nastolatków oraz bujne liście na drzewach mogą wskazywać na maj. A zapewne na taki „Geburstag” było zaproszonych wielu ważnych obywateli miasta z rodzinami.
Na zdjęciu, które pokazywałam już wielokrotnie widać, iż Fritz i Thea Priester byli sobie wtedy przeznaczeni. Mowa ciała mówi wiele 🙂 Ta niedbale przerzucona ręka na ramieniu dziewczyny. To muśnięcie jej szyi. Thea jest tu gwiazdą. To z niej bije blask. Kokietka. No popatrzcie i pomyślcie sami…

Moją tezę można by obalić, gdyby nie drugie zdjęcie Fritza i panny Priester. Na nim na 100% widać, że przytulający się pod parasolem młodzi ludzie byli parą. Oboje piękni i młodzi. Oboje szczęśliwi. Oboje zakochani. Te pierwsze zauroczenia młodzieńcze są zawsze silne 😉

Jak już jednak wiecie Thea, czyli Dorothea nie została panią Aronade. Opisując życie pierwszej z lewej dziewczynki – tej w białych rajtach, zdradziłam wam już dlaczego. ➡ http://szufladamalgosi.pl/piekni-i-mlodzi-herta-tulla-priester/ Oczywiście to moja teoria i szufladowe fantazje. Tym, którzy nie chcą czytać starego wpisu przypomnę w skrócie, iż za 4 lata od zrobienia zdjęcia, 21-letnia Thea poślubiła, starszego od siebie o 15 lat, goleszowskiego Żyda Maxa Grauera. Czy to Fritz się nie zadeklarował, bo wolał życie kawalera, czy też Thea zakochała się w przybyłym do Rybnika dojrzałym przedsiębiorcy, dziś już nie stwierdzimy. Czy Fritz cierpiał? Kto wie… Może na pocieszenie wtedy ojciec kupił mu motocykl marki Ariel?

Lata trzydzieste

W międzyczasie wydoroślała i wypiękniała siostra Thei – ta od białych rajtów, no i Fryc uznał, że czas na ustatkowanie się. W marcu 1931 roku pod chupą przyrzekł Hercie Priester miłość.

Miał wtedy 27 lat, a jego wybranka 22. Jednym ze świadków na ślubie był wiekowy już dziadek panny młodej – Noah Leschcziner. Fryderyk od jakiegoś czasu już pracował z ojcem, który w 1934 roku prawnie zrobił go współwłaścicielem firmy „Jonas Aronade”.

Młodzi mieszkali w pięknym mieszkaniu przy ulicy Zamkowej 2. Po jakimś czasie urodziła im się córeczka Wera. Co prawda pojawiały się różnorakie problemy biznesowe, typu włamania do składu (choćby przez członków bandy Siwca, czy niejakiego Piechoczka), samobójstwo inkasenta firmowego, grzywny za sprzedaż cyganionej sody, problemy z płatnościami przez odbiorców towarów i najemców, ale życie Fritzowi i Hercie płynęło chyba raczej spokojnie.

Oprócz bycia wspólnikiem swego ojca, Fryderyk był też samodzielnym biznesmenem. Wszystko szło tak jak powinno, za wyjątkiem pogłosek o strasznych rzeczach, jakie dotykały członków rodziny Aronadych, którzy lata temu wybrali za swą ojczyznę Niemcy. Berliński kuzyn już w 1933 r. został zwolniony z posady dyrektora banku. Ciocia Regina, wraz z całą rodziną musiała wyemigrować ze stolicy Niemiec do Holandii. Tak przy okazji powiem, że nie uratowało jej to przed śmiercią w komorze gazowej Birkenau. Brat taty Adolf Aronade, onegdaj w Rybniku prowadzący na Rynku sklep z porcelaną, musiał się wyprowadzić ze swego berlińskiego mieszkania i stracił pracę. On i jego żona życie zakończyli w obozie koncentracyjnym Theresienstadt ➡ http://szufladamalgosi.pl/doris-aronade-her-story/ Listy od cioci Emmy też były pełne lęku o przyszłość, choć zapewne nie przeczuwała jeszcze, że człowiek ze zbrodniczej organizacji i w czarnym mundurze strzeli do niej nad wielkim rowem gdzieś pod Rygą ➡ http://szufladamalgosi.pl/z-rybnika-do-lasu-bikernieki-czyli-o-emmie-z-rodu-aronadych/ Te wieści na pewno docierały do sielankowego Rybnika, w którym co prawda zdarzały się jakieś wybryki antysemickie, ale były one niczym w porównaniu z tym czego doświadczali krewni w Berlinie.
Młody Aronade był lubiany. Handlował, bo to lubił i był w tym dobry. Córeczka chowała się zdrowo i bawiła z synem polskiego adwokata, który wynajmował w kamienicy Aronadych i mieszkanie i gabinet, przy okazji występując jako ich prawnik w wielu procesach. Na Szufladzie niedawno opisałam słowa jednej wiekowej rybniczanki, która pamiętała Fritza.
Pani, jo chodziła przed wojnom, z mamom do Aronadych po maszkety. Pani, łon – tyn młody Aronade stoł przed sklepem i nawoływoł: Komm her, komm zu uns. Neue Ware! Pani, a jaki łon był gryfny! Jaki szykowny!”. Oczy tej ponad 90-letniej kobiety błyszczały, gdy opowiadała o młodym Fritzu. Patrząc na niego jako młodego chłopaka, można sobie wyobrazić, jakie z niego było ciacho przed czterdziestką. Byli z Hertą piękną parą.

„Dlaczego pani w tym grzebie”

Doszłam do momentu, który będzie jednym wielkim domysłem i pozostanie ogromną zagadką, której raczej nie rozwiążę, choć w ostatnich dniach poruszyłam wszystkich i wszystko co się dało, by dojść do prawdy. Zwoje mózgowe mi się przegrzewały od analizowania skrawków informacji. Przy okazji wydaje mi się, że zrzuciłam Fritza z piedestału bohatera. Choć…myślę, że jak przeczytacie poniższe słowa uważnie, to sami ocenicie, czy bohaterem jest się gdy ginie się jako żołnierz, czy można nim być nawet, gdy się ginie jako cywil.
Po kolei jednak. Od lat wiem, że Fryderyk Aronade widnieje jako żołnierz, który zginął w obronie Rybnika. Na cmentarzu komunalnym, przy pomniku upamiętniającym tych, którzy polegli we wrześniu 1939 roku, jest tabliczka poświęcona Fritzowi. Jest na niej data urodzenia i śmierci. Co dziwne, on jeden zginął/zmarł w listopadzie 1939 r. Napis informuje, iż było to w Rybniku. Okej, mógł odnieść rany i umrzeć w szpitalu. Mógł. Pozostali polegli mają podane stopnie wojskowe i datę z początków września. Fryderyk nie ma stopnia wojskowego, ani jednostki.

Co ciekawe, na pomniku żołnierzy radzieckich, który jest przy mogile zbiorowej czerwonoarmistów poległych pod koniec wojny w okolicach Rybnika, Fryderyk też jest wymieniony (oczywiście cyrlicą), jako poległy w 1939 roku. Tu należy dodać, iż Rosjan pochowano w tym miejscu po 1947 r., a przedtem tutaj, od początku lat 30-tych, istniał nowy cmentarz żydowski. Zlikwidowano go, gdy grzebano tu ekshumowane szczątki Ruskich. Taki zonk! Fritz jest i u Ruskich i u naszych. Na poniższym zdjęciu przy nazwisku Fritza widać położony przeze mnie kamyk.

Kolejna zagadka, to dopisek zrobiony ołówkiem na akcie urodzenia Fritza. Dokument ten znajduje się w archiwum w Raciborzu. Ktoś dopisał krzyżyk (symbol śmierci) i datę 4.9.1939 oraz słowa: Woschczytz Kreis Pless, czyli Woszczyce powiat Pszczyna. Woszczyce to dziś część Orzesza. Wspominałam na początku, że ten akt opisuje całe jego życie. Początek i koniec.

Ta adnotacja świadczy o tym, że Fritz zginął/zmarł 4 września w Woszczycach, a nie 10 listopada w Rybniku. W okolicy Woszczyc do niewoli dostali się niektórzy żołnierze 75 pułku piechoty, który bronił Rybnika. Wśród nich był, zamordowany 5 września w Nieborowicach, dowódca Jan Kotucz. To przez jakiś czas utwierdzało mnie w fakcie, że mój Fritz był też żołnierzem (w końcu ma tablicę) i zginął w Woszczycach, gdzie byli i nasi obrońcy Rybnika. Nie pasowało mi to, że nie miał stopnia wojskowego, oraz to, że nie wymienił go w swej książce o obronie naszej ziemi historyk pan Jan Delowicz. Przyjmowałam wersję, iż mógł zginąć jako cywil. Jego zwłoki jakoś sprowadzono do Rybnika i pochowano go na cmentarzu żydowskim (tym nowym), a potem gdy robiono w tym miejscu cmentarz dla Ruskich „wciepnięto” go do przysłowiowego jednego wora jako żołnierza września. No bo poległ w tym miesiącu. Od razu zakładałam, że niemiecka adnotacja jest bardziej pewna od daty listopadowej. Niemcy byli skrupulatni, a Ruscy i Poloki to burdeloki. Dla mojego serca bardziej pasowała mi wersja Żyda-żołnierza i bohatera. Rozum jednak coraz częściej mówił, że to mało prawdopodobne.

W ostatnią niedzielę, czyli dokładnie w 80-tą rocznicę wybuchu wojny, udało mi się porozmawiać z panem, który urodził się w kamienicy Aronadych w 1939 r. Pojechałam do młodszego z synów adwokata Emila Motyki, który przy Zamkowej prowadził kancelarię i mieszkał w kamienicy wraz z Fritzem, jego żoną Hertą i małą Werką.

I mi się wsio obaliło i chyba wyjaśniło. Na samym początku rozmowy, pan Bolek na mnie spojrzał z politowaniem i spytał: „Dlaczego pani w tym grzebie?”. Ja na to: „Bo muszę.” A pan Bolek: „Dziewczyno, na co ci to?”. „No mus mam”. „A w cholerę z takim musem”. A potem opowiedział to, co wiedział od swego ojca. Otóż 1 września adwokat i Fritz Aronade, zaraz z rana, umówili się, że będą uciekać na rowerach w stronę Żor. Rodzina adwokata już wcześniej wyjechała. Fritz się wahał. Ponoć płakał. Adwokat go popędzał, ale Fritz nie ruszał. Może już wtedy Wehrmacht paradował pod ich kamienicą. W końcu adwokat pojechał na tym rowerze w stronę Żor. Potem dowiedział się, że Fritz został zabity gdzieś w okolicy Żor. To by się zgadzało, bo Woszczyce to rzut beretem od Żor. Od pana Bolka się dowiedziałam, że na pewno żołnierzem nie był. Na moje pytanie o żonę Hertę i maleńką Werę usłyszałam tylko: „Ha! Wiem tylko co moja mama mówiła: „Ja żałowałam, że przynajmniej Wery nie wzięłam, bo może by…” 🙁 I więcej mama nie dodawała. Sama wiem z innych plotek, że Herta i Wera zostały zadenuncjowane i wojny nie przeżyły. Rozmawialiśmy se z panem Bolkiem ze 2 godziny. Opowiadał jak to jego starszy brat ponoć wymykał się do Werki, bo byli dziećmi i bardzo się lubili. No i że Aronade bardzo bogaci byli. Na odchodnym jeszcze raz mnie zapytał: „Po co dziołcho w tym grzebiesz?” No grzebię, by oddać hołd żydowskim ofiarom z Rybnika. Tylko tyle i aż tyle.

Nurtowała mnie jeszcze data śmierci Fritza. Dzięki uprzejmości pani z USC (bez protekcji się nie obeszło, bo RODO SRODO ;-)) wiem, że Fritz nie zmarł/zginął w Rybniku, gdyż jego aktu zgonu u nas nie ma. Najpewniej było to w tych Woszczycach.
Tak więc reasumując. Tablica upamiętniająca Fryderyka Aronade na pomniku żołnierzy września nie jest właściwa, gdyż nie zginął jako wojak. On nie bronił Rybnika, a uciekał przez hitlerowskim najeźdźcą. Być może znalazł się w miejscu, gdzie byli nasi żołnierze i ich wzięto do niewoli a jego kropnięto, bo był Żydem. A może dostał przypadkową kulką. Może chciał wrócić stamtąd do domu i się nie udało. Na pewno był w tragicznej sytuacji i potwornym stanie ducha drżąc o zostawioną rodzinę oraz o siebie. Niewłaściwa jest data jego śmierci na pomniku. Czy jego tablica powinna tam być wśród innych, nie mnie oceniać. Kiedyś popełniono błąd i zrobiono z niego żołnierza i teraz chyba nie ma sensu tego zmieniać. Prawda jest jednak inna. Fritz był cywilną ofiarą. Takich w mieście było więcej i nie są wymienieni jako obrońcy, jak bohaterski Jan Kotucz.

Niejasne są jeszcze okoliczności zaginięcia jego ojca Alfreda Aronade. Po wojnie, jeden z ocalałych członków dalszej rodziny poszukiwał o nim informacji w prasie polskiej. Podawał wówczas, iż ostatnie wieści od Alfreda były z 1943 roku z dalekiej Rosji. Tak jakby Alfredowi udało się uciec na Wschód, ale nie udało się dotrwać końca wojny. To akurat nie jest dziwne, bo swój wiek miał, a ruski Daleki Wschód to sami wiecie…

Firmę Aronadych w czasie wojny miał w zarządzie komisarycznym volksdojcz. A kamienice przeszły na skarb państwa w 1957 roku.
Dziś mija 80. Rocznica zamordowania Fryderyka Aronade, którego zwłoki prawdopodobnie spoczęły na cmentarzu żydowskim, na którym po wojnie pochowano żołnierzy Armii Czerwonej. Choć nie należy mu się tabliczka żołnierska, to należało mu się upamiętnienie z mojej strony. Córka Wera i żona Herta zostały na pewno spalone w obozie zagłady i im też należy się upamiętnienie. Po Aronadych zostały nam przepiękne kamienice w centrum miasta, kilka dokumentów w archiwum, jakieś anonse w starej prasie i kilka kupionych przeze mnie starych druków.

NIECH DUSZE ICH BĘDĄ ZWIĄZANE W WĘZEŁ ŻYCIA

P.S. A kokietka Thea Priester dobrze wyszła na tym, że nie wyszła za Fritza. Jej udało się wojnę przeżyć. O tym jednak już nie dziś.

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Piękni i młodzi – Fritz Aronade została wyłączona
15 sierpnia 2019

Spacer szlakiem reklam

Mądrzy ludzie napisali, iż reklama to informacja połączona z komunikatem perswazyjnym. W sierpniową niedzielę w końcu udało mi się poprowadzić rybniczan szlakiem dawnych reklam. Niestety, starych napisów, czy szyldów reklamowych w Rybniku już prawie nie mamy. Całą, ponad dwuipółgodzinną, przechadzkę oparłam o dawne ogłoszenia prasowe, pocztówki i zdjęcia.

Dla tych, którzy nie mogli w niedzielę być na spacerze zrobię na Szufladzie mały skrót tego, o czym opowiadałam. Nie opiszę wszystkich, o których mówiłam, a jedynie trzy firmy, które według mnie zasługują na podium. Za największego mistrza dawnego marketingu uznałam przedwojennego kupca – Czesława Beygę. Od lat dwudziestych prowadził przy ul.Sobieskiego 20 ogromny dom towarowy, który kupił od Noah Leschczinera. Spójrzcie na różnorodność jego reklam.

Beyga stosował wszystko co należało, by utrwalić swoją markę i przyciągnąć klientelę. Reklamy prasowe w każdej z możliwych górnośląskich gazet i czasopism (nawet w prasie niemieckiej, choć był zagorzałym Polakiem), sponsorowane artykuły, pokazy mody w kawiarenkach, pokazy prania Persilem (!), sponsoring, czyli fundowanie różnorakich nagród, nowoczesne witryny sklepowe, reklamy neonowe, własne logo. Jego markę i nazwę firmy zachował nawet komisaryczny zarządca niemiecki Hermann Reisewitz w czasie okupacji. Tego wyśmienitego kupca hitlerowcy wsadzili do więzienia, po zwolnieniu musiał się ukrywać. Po wojnie wrócił do zawodu. Ode mnie ma złoty medal.

Na drugim miejscu postawiłabym rodzinę Leschczinerów, od której Czesław Beyga, na początku lat dwudziestych, kupił dom handlowy przy Sobieskiego 20. To właśnie Noah Leschcziner był prekursorem sprzedaży nie tylko na parterze, ale i na piętrze. To on otworzył pierwszy wielkopowierzchniowy sklep i to on pokazał, że okna wystawowe są wizytówką firmy. No i to on wymalował na ścianie swej kamienicy byczą reklamę „outdoorową”. Znał wartość karty pocztowej jako nośnika reklamy. Mało która kamienica rybnicka ma tyle pocztówek, które zapewne zamawiał Noah.

Jeszcze handlując na Sobieskiego, w 1914 r. nabył dom towarowy na Rynku od Emila Pragera. Początkowo miał go syn Alfred. Po jego śmierci w czasie I wojny, interesy wraz z Noah prowadził najmłodszy Max. Leschczinerowie, mimo że ich nazwisko samo w sobie było marką i reklamą, to zachowali nazwę firmy, którą kupili: „Emil Prager”. Dopisali jedynie słowo: „Następcy”. Wiedzieli, że rybniczanie byli przyzwyczajeni do miejsca i nazwy, więc mimo iż Emil Prager handlował już w odległym Berlinie, to jego imię i nazwisko nadal widniało na dużym, dwupiętrowym „Kaufhausie”, przed który podjeżdżały dorożki z modnisiami.

Elegantki podjeżdżały zresztą też pod sklep przy Sobieskiego – jak widać na pocztówce były to zmotoryzowane rybniczanki 🙂 Kobiety, co wiem z przedwojennej prasy, uwielbiały kupować u Leschczinerów, gdyż sprowadzali do Rybnika wszystko co było wówczas na topie.

Żydowska rodzina Leschczinerów i katolik Beyga na pewno ze sobą konkurowali i prześcigali się w reklamowaniu swoich towarów.

Jak widać z powyższych anonsów, Leschcziner prowadził swój geszeft od 1881 r. Gdy kupił firmę Pragera wykorzystywał fakt, iż Pragerowie mieli w Rybniku interesy od 1822 r. Lepiej brzmiało i gwarantowało tradycję, solidność i trwałość, zarówno dla klientów jak i kontrahentów. Leschcziner wiedział też, że mężczyźni zazwyczaj nie lubią zakupów i raczej na piętro nie pójdą szukać odpowiedniego krawata czy guzików „ku manszetom” . Stąd też konfekcję męską sprzedawał na parterze. Znał kobiety i wiedział, że to one przelecą jak wicher przez parter, wejdą na piętro, kupią co tylko im się spodoba a na dole obejdą wsio jeszcze raz wszystko i sprawią prezent małżonkowi. Tak jak Beyga, organizował pokazy mody, loterie, dawał upusty, promocje. Sponsoring też mu nie był obcy. Przy zakupach powyżej 25 zł nagradzał klientów bezpłatną fotografią wielkości „kabinetowej w artystycznym wykonaniu”. Artystą, któremu za to płacił był Otto Liebeck.

Firma miała swoje własne fikuśne wieszaki oraz eleganckie logo nad wejściem do domu towarowego. Reklamy bombardowały klientów ogromną ilością informacji. Rynek to miejsce prestiżowe, więc trzeba było 😉

Nazwę – żydowskie nazwisko – zachowano i w czasie okupacji. Tak jak w przypadku Czesława Beygi, komisaryczny zarządca reklamował się jako „Kaufhaus Emil Prager Nachfl.”, choć prawowitych następców już wówczas w Rybniku nie było. Poniższe ogłoszenia są z drugiej połowy 1940 r. Noah wówczas nie żył, a Max starał się na lewych papierach wyjechać z Krakowa za granicę.

Leschczinerom przyznaję srebrny medal. W genach mieli handel. Nie tylko synowie, ale i córka Noah, jego siostrzeniec wiedzieli jak wydobyć kasę z rybnickich portfeli.

Ostatnie miejsce na podium to rodzina Aronade. Przygotowując się do spaceru przejrzałam setki starych gazet. Nie jestem marketingowcem, więc oceniałam naszych ówczesnych biznesmenów jako potencjalny ich klient. Może gdyby ktoś inny wziął stare reklamy na tapetę, to przyznałby pierwsze miejsca powiedzmy browarowi Mullera, czy Hermannowi Sladky. Ja brąz daję Aronadym, którzy prowadzili swoje różne interesy na rogu Rynku i Zamkowej. Ilość posiadanych kamienic dawała im potencjał. Mnogość reklam jest porównywalna z tymi, które publikowały dwie powyższe firmy. Trafiały do tych, którzy mówili po polsku i do niemieckojęzycznych. Taki zresztą był personel sklepowy (firma zatrudniała też ekspedientów Polaków nawet, gdy byliśmy jeszcze w państwie niemieckim).

Szyld nad sklepem był prosty: „J.Aronade”. Założycielem geszeftu był bowiem Jonas, który mimo, że zmarł w 1901 r., to nadal widniał w nazwie firmy. Interesami zajęli się jego synowie Alfred oraz Adolf. Adolf w latach dwudziestych sprzedał swoją kamienicę i wyjechał do Berlina. Na rybnickich włościach został Alfred oraz jego syn Fryderyk.

Na spacerze przytoczyłam pewną anegdotę, czy też raczej słowa jednej wiekowej, już nie żyjącej, rybniczanki. Otóż lata temu rozmawiałam z pewną panią (wtedy miała ponad 90 lat) i pytałam ją czy pamięta rybnickich Żydów. Zaczęła opowiadać i w pewnym momencie powiedziała tak: „Pani, jo chodziła przed wojnom, z mamom do Aronadych bo maszkety. Pani, łon – tyn młody Aronade stoł przed sklepem i nawoływoł: Komm her, komm zu uns. Neue Ware! Pani, a jaki łon był gryfny! Jaki szykowny!” Oczy starszej kobiety tak pięknie się zaświeciły, gdy przypomniała sobie młodego Fritza, czyli Fryderyka. Od ubiegłego roku, odkąd mam skan zdjęcia 12 młodych przyjaciół, wiem, że starsza pani „miała recht” 😉 Fryderyk był fest gryfny. On czeka na otwarcie swojej szuflady.

Firma J.Aronade była świadkiem parady wojsk Wehrmachtu 1 września, potem też zastała przejęta przez komisarza niemieckiego i zachowała swą nazwę aż do 1943 r.

Mam jeszcze 2 wyróżnienia. Pierwsze dla Teofila Rospenka z rogu Sobieskiego i Łony. Głównie za „Mydło na parchy, które nie przeszkadza w zatrudnieniu” 😉 No i za wędzone heringi 🙂

Drugie zaś dla, działającej od 1790r., firmy Sobtzik (później Sobczyk), produkującej słodycze i świece. Została upaństwowiona w 1947 r.

Na koniec ogłoszenie, które każdego z nas – niestety – dotyczy. Sygnaturę na nagrobku, czyli bardzo trwałą formę reklamy, znalazłam na cmentarzu żydowskim w Pyskowicach. Franciszek Botór był wielce skuteczny, skoro w dość odległym jak na tamte czasy mieście, ktoś zamówił u niego kamieniarskie dzieło.

Wszystkie reklamy pochodzą ze Śląskiej Biblioteki Cyfrowej, zdjęcia to „Zapomniany Rybnik”, Allegro, od znajomych z daleka, z albumu Chóru Seraf. Jak zwykle coś tam popisałam po śląsku, ale to se wygooglujcie 😉

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Spacer szlakiem reklam została wyłączona
15 sierpnia 2017

Doris Aronade – her story

Od siedmiu lat mam w kompie plik, który sobie zgrałam z allegro czy ebaya, w czasach, gdy jeszcze nie kupowałam takich rzeczy. Ktoś sprzedawał wyciąg z aktu urodzenia Doris Aronade, wystawiony przez nasz USC w 1953 roku, czyli w czasach głęboko komunistycznych. Nie kupiłam – żałuję.

Już wówczas, czyli w 2010 roku, zakładałam, że skoro ktoś wystąpił o taki wyciąg, to albo sama Doris przeżyła, albo jakiś jej potomek. W międzyczasie poznałam Ruth Beedle z Londynu. Ruth jest prawnuczką Reginy Jacobowitz, z domu Aronade, a Doris była córką brata Reginy – Adolfa Aronade, urodzonego w 1871 r.

Tatą i Reginy, i Adolfa i całej jeszcze kupy Aronadych był sam Jonas urodzony w Gorzycach, który prowadził prosperujące przedsiębiorstwa, sklepy, hurtownie w Rybniku. Pod nazwą firmy „Jonas Aronade” jego spadkobiercy działali u nas aż do 1939 r. Cały kompleks kamienic na rogu Rynku i ulicy Zamkowej należał do tej zacnej rodziny.

Jedna z kamienic przy Zamkowej, przed dziką, bo usuwającą ślady przeszłości, „rewitalizacją” miała z tyłu elementy świadczące o prowadzonej w niej przed laty działalności kupieckiej Aronadych. Jakieś resztki kołowrotków, wciągarek, może windy. Niestety, dziś można to tylko zobaczyć na moich zdjęciach sprzed 7 lat.

I tu właśnie, w pobliżu synagogi, przy ul. Schloßstrasse urodziła się majowym przedpołudniem 1910 roku malutka Doris. Jej mamusia nie była rybniczanką, choć pochodziła ze Śląska. Adolf i Klara z domu Cohn, pochodząca z Reichenbach (dziś Dzierżoniów) pobrali się dwa lata wcześniej.

Adolf prowadził sklep przy Rynku, na co jednoznacznie wskazuje zarówno pocztówka, jak i reklama z 1914 r.

Dorotka na pewno dorastała w  Rybniku w jednym z mieszkań przy Zamkowej, aż do momentu, gdy rodzice zadecydowali się wyprowadzić z Rybnika. Jak zwykle nasuwają mi się same pytania bez odpowiedzi. Czy stało się to jeszcze przed 1921 r.? Czy powodem wyjazdu rodziców było to, że na majątku Aronadych został Alfred – brat Adolfa? Czy wyjechali od razu do Berlina, czy też po drodze była Kamienna Góra, czyli Landeshut? Natrafiłam bowiem na takie ogłoszenie z 1928 r., ale nie jestem pewna, czy reklamujący się z towarami kolonialnymi, czekoladami i cygarami w Landeshut Adolf, to ten nasz – rybnicki.

W 1939 r., gdy przed rynkową kamienicą Aronadych przejeżdżało wojsko Wehrmachtu, Dorki i jej rodziców w Rybniku już nie było. Zakładam, że 19-latka mieszkała już w Berlinie, tak jak i jej rodzice – Klara i Adolf. W Berlinie, w którym od paru lat inny Adolf planował swój Endlösung der Judenfrage.

Rodzina Aronadych, w tym i Doris, wraz z milionami innych, miała zostać zgładzona, bo taki miał plan ten mały człowieczek. I w ramach tego strasznego planu imiennika zbrodniarza i jego żonę Klarę wywieziono z Berlina do Theresienstadt w lipcu 1942 r, gdzie oboje zmarli w krótkich odstępach czasu. Jak podano na aktach zgonu w przypadku Adolfa był to uwiąd starczy (sralis mazgalis referendis duptis bym powiedziała  😡 ), a Klara niby na cukrzycę.

Czy będąc w obozie wiedzieli, że ich córka ma szansę na ocalenie? Czy gdy ich wywożono sprzed Prager Straße 34, Doris już się ukrywała w tym samym centrum zła, jakim była stolica Niemiec? Czy zdążyli się pożegnać? Co czuli, ci dwaj starsi ludzie, gdy gnano ich do pociągu? A Doris? Czy Theo Ziegel z Wągrowca, młody farmaceuta był jej miłością? Jak zdołała znaleźć kogoś, kto jej pomógł? Tak, tak. Dorce, rybniczance, która została berlinianką, pomogły Niemki – też mieszkanki Berlina. Psińco o nich wiem, ale znam ich imiona i nazwiska. Były to dwie siostry Geyer – Maria i Gerda mieszkające w dzielnicy Britz przy Buckower Damm 3. Przynajmniej tyle można wysznupać w google books. Tylko tyle i aż tyle. Żydowska panienka Doris z Rybnika przeżyła koszmar II wojny światowej w Berlinie dzięki Marii i Gerdzie.

Po wojnie Doris została w Berlinie i zaczęła poszukiwać bliskich.

Jak większość ocalałych dawała ogłoszenia w prasie. Nie mam pojęcia kim była poszukiwana, poza rodzicami i prawdopodobną miłością czyli Theo, Else Bender deportowana do Kowna. Może była to bliska przyjaciółka… W końcu świadkiem na ślubie rodziców Doris był Ignatz Bender, więc powiązania Aronadych i Benderów były dość ścisłe.

A Theo? Był młodym farmaceutą, bo tyle udało mi się ustalić. Czuję, że nie szukałaby go po wojnie gdyby nie był dla niej bardzo ważny. Był z Wągrowca, czyli nie był w żaden sposób powiązany rodzinnie z Doris. Studia ukończył w Berlinie, jest więc wielce prawdopodobne, że był wybrankiem jej serca.

W spisie więźniów Auschwitz widnieją dwie osoby o tym nazwisku i imieniu ale o innych numerach obozowych: 104884 oraz 104889. Zresztą bardzo sobie bliskich, czyli może to być tylko jedna osoba a w nazistowskich zapiskach jest jakiś błąd. Sądzę, że Theo nie przeżył  🙁

Z rybnickiej rodziny Aronadych zginęło wielu – m.in Emma, siostra Adolfa, którą też wywieziono z Berlina  ➡ do lasu Bikernieki koło Rygi.  Tylko nielicznym, jak Doris, udało się przeżyć.

Doris wyjechała po jakimś czasie do USA i tam wyszła za mąż. Zapewne dla celów wizowych był jej potrzebny wyciąg z aktu urodzenia. Ślad po niej się urywa. Była Żydówką, rybniczanką, mieszkanką Berlina, na końcu została obywatelką Stanów Zjednoczonych. Nie wiem, czy miała dzieci.

Opisałam jej historię, a raczej Herstory, choć w przypadku niemieckiej Żydówki właściwiej będzie ihre Geschichte w ramach warsztatów prowadzonych przez ➡  Fundację Re:akcja.

Akty zgonów Klary oraz Adolfa Aronade pochodzą ze strony ➡  Muzeum w Terezinie.

Kategoria: Judaika, Rybnik | Możliwość komentowania Doris Aronade – her story została wyłączona