23 marca 2021

Tragedia zapisana na nagrobku

Miałam w Gliwicach zrobić tylko zdjęcie grobu teściów mojego rybnickiego, przedwojennego skandalisty Majera Krakauera. Oczywiście zrobiłam. Ale jak to zazwyczaj bywa, przy okazji czegoś mało istotnego, wyskoczyła z kapelusza, a raczej z nagrobka, jakaś tajemnica.

Grób państwa Hechtów na żydowskim cmentarzu w Gliwicach zachował się w dobrym stanie. Zresztą tak jak i postawiony na nim obelisk. Wynika z niego, iż w tym miejscu, w 1918 roku, został pochowany Josef Hecht, a po 12 latach jego małżonka Valeska. Standard, nic szczególnego, czy pobudzającego wyobraźnię. Co prawda dla mnie każdy nagrobek ma w sobie tajemnicę, bo to czyjeś życie ujęte w nawiasy dwóch dat i nawet takie podstawowe informacje mogą wywołać emocje. No, ale nie każdy tak podchodzi do cmentarzy, czy kamieni nagrobnych i jest to zrozumiałe.

Na macewie małżonków widnieje dopisek, informujący o tragicznej śmierci dzieci Maxa i Rosy Hecht w dniu 30 czerwca 1911 roku, czyli 7 lat zanim umarł pierwszy z tu pochowanych – Josef. Każda śmierć dziecka jest tragiczna dla rodziców. Nie ma znaczenia, czy to dziecko było małe, czy dorosłe i akurat świeżo po ślubie, jak to miało miejsce w przypadku Maxa Hechta, syna spoczywających tu Josefa i Valeski. Napis dodatkowo podaje, iż Max i jego małżonka Rose z domu Riessner utonęli w trakcie rejsu łodzią w miejscowości Arnswalde, dzień po swoim ślubie. Dziś to Choszczono w województwie zachodniopomorskim.

Wróciłam z Gliwic do domu. Lampka została zapalona, więc zaczęłam szukać informacji na temat gliwickich Hechtów, ich syna, „chwilowej” synowej oraz owego wypadku, o którym wzmiankę umieszczono na nagrobku na Górnym Śląsku, choć dramat miał miejsce daleko na Pomorzu.

Pochodzący prawdopodobnie z Imielina, Josef Hecht imał się różnych spraw mieszkając w Gleiwitz. Był dorożkarzem, ale i miał coś wspólnego z piekarnią wytwarzającą macę. Być może i w Zabrzu prowadził sklep. W Gliwicach mieszkał przy dzisiejszej Plebańskiej oraz Jagiellońskiej.

 

Doszukałam się co najmniej szóstki dzieci. Oprócz wspomnianego Maxa, urodzonego w 1884 roku w Gliwicach, na pewno Valeska i Josef Hecht mieli syna Kurta, potem Moritza oraz trzy córki. Co ciekawe, wszystkie córki za mężów wybierały polskich Żydów, choć rodzina była niemiecka. Najstarsza Róża, w Rybniku, w 1920 r. poślubiła Judkę Kupermanna ze Zwolenia. Elfriede, po tym jak szybko została wdową, wyszła za mąż za pochodzącego z Żarek Majera Krakauera i wyprowadziła się z Gliwic do Rybnika. Powinnam dodać, że jej pierwszy mąż też nie był Niemcem i nosił bardzo polskie nazwisko Chrzanowski. Najmłodsza Irma, w moim rodzinnym mieście, zapewne wyswatana przez obie siostry, wówczas już rybniczanki, wzięła sobie za męża rozwodnika – ➡ zegarmistrza z krakowskiego Podgórza, nota bene kolegę Krakauera. Ich losy na ten moment pominę, bo o zegarmistrzu już kiedyś pisałam, a Krakauer jest zbyt skomplikowaną postacią, by go opisać w kilku zdaniach. Ciekawe, jak na tych tzw. „Ostjuden” zięciów reagowała rodzina Hechtów.

Dziś interesuje mnie to, co się stało na wodach jeziora obok Choszczna. Max Hecht znalazł sobie wybrankę daleko od Śląska. I wybrał niemiecką Żydówkę. Tak zresztą, jak i jego bracia. Jego przyszła, zaledwie dwudniowa żona, urodziła się w małym miasteczku Seelow, leżącym ok.70 km na wschód od Berlina. Rosalie pochodziła z rodziny Reissnerów, którzy należeli do nielicznej społeczności żydowskiej w tej miejscowości. Ponoć pod koniec XIX w., czyli za jej dzieciństwa, w Seelow mieszkało, tak pi razy oko, 50 Żydów, z których większość stanowili członkowie jej rodziny. Nie ma się więc co dziwić, że w swoim mieście nie znalazła przyszłego męża. Jak doszło do skoligacenia Maxa Hechta z Oberschlesien z Rosalie Reissner z Brandenburg to tajemnica. Wszystko poszło zgodnie z obowiązującymi wtedy prawidłami i zaręczyny ogłoszono w gliwickiej prasie w grudniu 1910 roku.

Zgodnie z kolejną tradycją ślub został zawarty w rodzinnej miejscowości panny młodej. Akt małżeństwa wskazuje na kolejną profesję taty Maxa. Josef Hecht w czerwcu 1911 roku był handlarzem końmi. I to tłumaczy „Ostjüdisch” zamążpójścia dwóch jego córek. Judka Kupermann oraz Majer Krakauer też handlowali końmi. Świadkami zawarcia tego górnośląsko-brandendurskiego małżeństwa byli lokalsi, czyli brat panny młodej oraz rzeźnik z Seelow.
28 czerwca 1911 roku Rosa i Max odpowiedzieli twierdząco na pytanie czy chcą się pobrać. Urzędnik stanu cywilnego z Seelow to oświadczenie przyjął, a państwo młodzi myślami byli już w podróży poślubnej.

Arnswalde, czyli dzisiejsze Choszczono było przepiękną miejscowością położoną nad jeziorem Klückensee. Dlaczego akurat tam pojechali? Może ktoś im polecił ten urokliwy zakątek, a może ktoś z rodziny miał tam jakieś powiązania biznesowe. Na starych fotografiach i pocztówkach z Arnswalde widać łodzie na jeziorze, przystań, plażę, molo, łabędzie, piękną zabudowę, elegancką promenadę i lasy. Jak podają internety, późniejsze Choszczono było jednym z bardziej zniszczonych miast na Pomorzu. W 1945 r. 80% tej miejscowości legło w zgliszczach. Gdy Max Hecht i jego młoda żona rozpoczynali swoją Hochzeitsreise wyglądało tak.

Może zatrzymali się w Hotelu Ladisch przy Rynku naprzeciw przepięknej fontanny z postacią żniwiarki. Przyjechali z Seelow zmęczeni, w końcu to było ponad 120 km. Arnswalde na pewno ich zauroczyło. Zobaczcie sami, jakie było piękne, co pokazuje kilka filmów stworzonych ze starych zdjęć. 

Rejs łodzią kusił. Zginęli dwa dni po swoim ślubie. Utonęli. Nie wiem, czy wyłowiono zwłoki. Jeśli je wyłowiono, to gdzie zostali pochowani? W Choszcznie? A może w Seelow?

Po samej tragedii, w śląskiej prasie, ukazała się klepsydra podpisana przez rodziców oraz rodzeństwo.

Jedyną wzmiankę prasową na temat wypadku znalazłam w Nowinach Raciborskich. Co prawda Nowiny na początku lipca 1911 r. napisały o Szprewie pod Berlinem, ale wszyscy dobrze wiemy, że prasa przeinacza fakty.

Po latach, na nagrobku państwa Hecht w Gliwicach, kamieniarz złoconymi literami dopisał wzmiankę upamiętniającą ich syna oraz synową.
Josef Hecht zmarł w 1918, a Valeska w 1930 roku.

Valeska na pewno strasznie przeżyła śmierć swego syna. Potem pochowała męża, a pod koniec 1921 r. zięcia. Jej owdowiała córka Frieda, stojąc nad trumną męża, nosiła pod sercem syna. Pogrobowiec Adolf, syn Adolfa i Friedy, zarazem wnuk Valeski i Josefa Hechtów, urodził się w Gliwicach na początku czerwca 1922. Niewiele wiem o innych wnukach Hechtów, ale ten na pewno wojnę przeżył. Wiele lat temu pisałam o jednej ➡ Mariannie Hecht, i teraz, przy okazji tej historii, doszło do mnie, iż owa ocalała Marianna też była wnuczką gliwickich Hechtów. No, ale to już są historie związane z moim Rybnikiem, ojczymem Adolfa – Majerem Krakauerem, II wojną i powojennymi tajemnicami, a nie z nagrobkiem w Gliwicach, czy śmiercią Maxa i Rosy Hecht w wodach jeziora Kluki. Jedno jest pewne. Gliwiccy Hechtowie mieli wiele powiązań z Rybnikiem i będę w tym jeszcze drążyć. 

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Tragedia zapisana na nagrobku została wyłączona
19 grudnia 2020

Piękni i młodzi – Ernst Gallus

Na świecie i w Polsce nie najlepiej. Na horyzoncie narodowe 😉 godziny policyjne, narodowe 😉 lockdowny i jedyna nadzieja w szczepionce ponadnarodowej. Już po Chanuce, a przed Bożym Narodzeniem, więc taki bardzo świąteczny czas mimo całej tej ponurej otoczki covidowej. Dlatego też trzeba go wzmocnić pozytywnym akcentem. To będzie ostatni z nieopisanych nastolatków. Co prawda, na kocyku siedzi jeszcze jedna z rodu Priesterów – Lotte, ale o niej pisałam 4 lata temu, gdy jeszcze o zdjęciu nie miałam pojęcia ➡ „Rybniczanie w Australii„. Z kolei tą ślicznotę z dekoltem w szpic możecie rozpoznać jako ➡ „Nianię od Priesterów„.

Ernst Gallus. Ostatni, choć w sumie był pierwszym, który z całej grupy, ruszył w odległy świat. Czyli albo najbardziej przewidujący, albo najbardziej odważny, bądź też najbardziej szukający przygód w wielkim świecie. Jak przeczytacie – wyszło mu to na dobre.
Zanim jednak usiał na kocu z kuzynkami i przyjaciółmi i zanim kiedyś potem wsiadł do pociągu i opuścił Niemcy, musiał się urodzić. To zacznijmy historię rodziny Ernsta.
Gallusów w Rybniku nie było. Ernst znalazł się w moim mieście, gdyż jego mama Elly Priester była rybniczanką, urodzoną w Rybniku w 1881 r. jako córka Isidora i Johanny z domu Kornblum. Tak więc był spokrewniony z Hertą, Charlotte, Theą oraz Lore (również na zdjęciu i już w Szufladzie). Wszyscy byli prawnukami Salomona Priestera i jego żony Rosalie. Drzewo genealogiczne wywiedzione właśnie od Salomona jest dość skomplikowane, więc wolę Wam nie gmatwać. Dziadek młodzieniaszka z jakichś tam powodów na początku XX wieku opuścił Rybnik i przeniósł się do Gogolina. Tam też wyszła za mąż jego córka Elly Priester. Jej wybrankiem został Eugen Gallus. Ojj… niezłą zagwozdkę miałam z miejscowością, z której pochodził późniejszy tata Ernsta.

Petrzkowitz Kreis Ratibor” to można wyczytać z aktu ślubu. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się to jakoś oczywiste, że to chyba Pietrowice koło Raciborza. Jednak niemiecka nazwa tej obecnej wsi była inna. Google mi podpowiadał, że to Petřkovice, dziś część Ostrawy, ewentualnie Pietrzykowice pod Żywcem. Jako kompletnie absurdalne informacje, odrzuciłam te podpowiedzi. Całe jedno niedzielne popołudnie spędziłam na analizowaniu starych map i nazw niemieckich. W końcu, wiedziona jakimś durnym rozumowaniem uznałam, że to chyba były Pietrzkowice – dziś część pobliskich Rydułtów. Logicznie, gdyby brać pod uwagę odległości. No… bo w miarę blisko Rybnika. Nielogicznie z wielu innych powodów. Raczej tata Priester nie wydałby za mąż swej córki za bidoka. Eugen Gallus musiał mieć jakiś przyzwoity geszeft, by zostać przyjęty jako zięć do dość bogatej rodziny. A te rydułtowskie Pietrzkowice to parę ulic, bez jakichś znaczących starych kamienic. Ale od czego jest Facebook 😉 Narobiłam larma na swoim Fb i ludzie zaczęli pomagać. W międzyczasie udało mi się ustalić jeszcze jedną nazwę dla „Petrzkowitz”. Było to Petershofen. Pomogli wielce uczynni znajomi z Facebooka, którym dziękuję, że zaangażowali się w to, w sumie mało ważne dla nich, dochodzenie. Tata Gallus pochodził z okolic Ostrawy. Pojęcia nie miałam, że tak niby odległa miejscowość należała wówczas do „Kreis Ratibor” i państwa niemieckiego. Na naukę nigdy nie jest za późno. Im więcej wiem, tym więcej mam luk i braków.

Późny wieczór był, gdy swój już totalnie zmęczony umysł, nakierowałam w stronę Czech. I znowu pomógł Facebook. Uwielbiam Zuckerberga za to narzędzie 🙂 Znalazłam niezwykłą grupę czeskich pasjonatów i lokalsów, która tak pięknie wita odwiedzających ➡ „Vítejte na neoficiálním Facebooku Petřkovic.” Znowu napisałam elaborat i umieściłam prośbę na ichnim forum. Prośbę o ustalenie gdzie Eugen Gallus, tata synka z kocyka, mąż rybniczanki Elly, miał w Petřkovicach sklep. Sama od kilkunastu lat jestem członkiem forum ➡ „Zapomnianego Rybnika” i wiem, że zwykli ludzie wiedzą o wiele więcej od najmądrzejszych historyków z doktoratami. I wyobraźcie sobie teraz moją radość, gdy następnego dnia niesamowicie uprzejmi czescy sąsiedzi wszystko ustalili 🙂 Dostałam stare pocztówki oraz mapkę, na których widać jak byk nazwisko Gallus. Wkleili mi fotografie budynku już po sprzedaży obiektu Czechowi Malkowi (do dziś na tą okolicę mówią Malkovec). W ogóle napisali mi, że ta wielka kamienica była jednym z symboli Petřkovic. Sorry, że aż tak opisuję jakiś budynek, który został zburzony w 2013 roku z uwagi na jego zły stan, ale dla mnie to był ważny moment w ustalaniu całej historii. Gdyby nie pan Tomáš i jego znajomi błądziłabym jak ślepy we mgle. A tak możecie sobie teraz uzmysłowić, jak zamożna była rodzina Gallusów. Voilà. Warenhaus Gallus!

Ještě jednou českým historikům moc děkuji! Mam nadzieję, że Google to dobrze przetłumaczył na czeski język 🙂

Ten czeski trop podsunął mi myśl, iż być może uda się odszukać akt urodzenia Ernsta w ogromniastym czeskim archiwum. Dla mnie szukanie tam dokumentów nie jest łatwe, ale udało się. Płoszaj, czyli prywatny mąż, już totalnie olewa moje podskoki i tańce po pokojach w takich momentach 😉 Ernst urodził się w dzisiejszych czeskich Petřkovicach w 1905 r. Tam też urodził się jego, o dwa lata młodszy, brat Georg i siostra Ruth. Na razie Wam jeszcze nie napiszę, skąd mam poniższe zdjęcia, ale życie składa się z małych, a nie dużych cudów i takim cudem są te zachowane stare fotografie, które leżą w jednej szwajcarskiej szufladzie. Na zdjęciach tata Eugen Gallus, jego mama, żona Elly z Priesterów oraz ich dzieci, w tym i mój Ernst. Elly, przypominam, była rybniczanką z urodzenia. Fotografie są cudniejsze od cudnych!

Eugen, przez jakiś czas był właścicielem firmy Noah Leschczinera w moim mieście. Nie jest to zbyt dziwne, gdyż szwagierka Elly, czyli żona jej brata Salo Priestera, była córką Noah. Biznesy rodzinne się przenikały i zazębiały. Właśnie wtedy Gallusowie przyjechali do Rybnika na uroczystość rodzinną. Ernst usiadł z resztą kuzynek i przyjaciół na kocu, a fotograf zrobił „cyk”. Przez prawie dwa lata byłam przekonana, że fotografię zrobiono w maju 1921 r. Jednak w tej szwajcarskiej szufladzie znalazło się to samo zdjęcie, ale bez podpisów, które znałam. W Szwajcarii na odwrocie fotki jest opis „Theas Geburstag”. To były urodziny Doroty! Tej najbardziej paradnej i odwalonej dziewczyny, stojącej w samym środku. Czyli to był wczesny wrzesień 1921 r.

Te pogmatwane dla naszego terenu lata dwudzieste spowodowały, że Eugen sprzedał swój Warenhaus w Petřkovicach, gdyż wnet ta miejscowość miała znaleźć się w granicach Czechosłowacji. Gallusowie byli niemieckimi Żydami i ani Czechosłowacja, ani Polska, której przypadł Rybnik, im nie pasowały. Eugen wszedł w spółkę z wdową po głubczyckim kupcu – Emmą Schlesinger. W latach trzydziestych już prowadził inny biznes na Rynku w Leobschütz, czyli dzisiejszych Głubczycach.

Ernsta już wtedy w Głubczycach nie było. To on, ten sympatyczny chłopak, był pierwszym, który opuścił Niemcy. W 1927 roku wyjechał do Hiszpanii. Tam starał się ułożyć sobie życie. Gdy pozostali ze zdjęcia „Pięknych i młodych”, albo spokojnie mieszkali w polskim Rybniku, albo zaczynali się bać o przyszłość w którymś z niemieckich miast, Ernst był już mieszkańcem Barcelony. Popatrzcie na eleganta na tle pięknego hiszpańskiego miasta (w 1928 r.)

Za namową Ernsta, jego młodszy brat Georg w 1933 roku dołączył do niego. Niemcy nie były już bezpieczne. Bracia przez jakiś czas byli razem. Potem Georg postanowił szukać szczęścia w Anglii, dokąd wyjechał w połowie lat trzydziestych. Wtedy też w maleńkich Głubczycach, gdzie tata braci nadal prowadził sklep, zmarła Elly Gallus. Pochowano ją chyba na nowym cmentarzu żydowskim, który co prawda przetrwał do naszych czasów, ale nagrobków na nim nie uświadczycie. Przetrwała za to fotografia i to ten kolejny mały cud. Niech się teraz odezwie tu jakiś ortodoks, który powie, że na żydowskich grobach nie wolno stawiać kwiatów 😉 Czekam… czekam (sądzę, że mój pszczyński Mistrz też czeka, hahaha). To był prywatny wtręt i za niego przepraszam, ale człowiek czasem musi, bo się inaczej udusi.

Zmarła mama, ale życie toczyło się dalej. Ernst się żenił, rozpoczynała się wojna w Hiszpanii, a nowe życie, które już rosło w brzuszku młodej pani Marii Gallus było dla Ernsta najważniejsze. Podjął decyzję o kolejnej przeprowadzce z uwagi na bezpieczeństwo swojej rodziny. Paryż wydawał się idealny. Niestety, sytuacja w całej Europie była coraz gorsza i w 1939 roku francuskie władze odmówiły przedłużenia wizy Ernstowi, Marii oraz małemu synkowi Ricardo. Gdy Ernst z żoną i synem opuszczali Francję, brat Georg był już w Argentynie, dokąd dotarł za namową i przy pomocy przyjaciół. Na statku „Cap Acrona” wypłynął z Southampton do Buenos Aires we wrześniu 1937 roku. Na szczęście udało się wydostać z faszystowskich szpon również tacie Eugenowi, który zapewne przed wyjazdem poszedł na grób swej Elly w niemieckich Głubczycach i ciężko płakał. Starszym ludziom nie jest łatwo wszystko zostawić i ruszyć w obcy, do końca nie wiadomo czy bezpieczny, świat. Eugen z Petřkovic u Ostravy, którego możecie zobaczyć na poniższych zdjęciach, dotarł do Republiki Dominikany z kraju po hiszpańsku zwanego Alemania. Ocalił swoje życie.

Tam spotkał wreszcie swego syna Ernsta i ujrzał wnuczka. Zapewne niejedną łzę ocierał, gdy w tym egzotycznym kraju przyszedł na świat kolejny wnuk Alfonso, co miało miejsce w 1944 r. Te jego łzy nie tylko były z radości. Od września 1941 roku nie miał żadnych informacji o córce Ruth, która wraz z mężem mieszkała w Berlinie i pracowała jako pielęgniarka w szpitalu żydowskim. To ona się nim opiekowała przed wyjazdem i wszystkiego dopilnowała, gdy opuszczał w 1939 roku Głubczyce. Jeszcze wtedy praca była jej misją. Starania o opuszczenie Niemiec rozpoczęła, ale było już za późno. Listy przestały docierać do Santo Domingo. Jej się nie udało. Piękna siostra Ernsta i Georga zginęła.
Ernst został obywatelem Republiki Dominikany. Tak jak i jego żona oraz synowie. Jakże odległe od Niemiec było to, zapewne oszałamiające, państwo na Morzu Karaibskim, w którym wówczas rządził dyktator Rafael Leónidas Trujillo. Poczytajcie sobie o nim w Internecie. Jaki kraj, taki dyktator. Rafael doprowadził do „rzezi pietruszkowej”, a Adolf do „ostatecznego rozwiązania”. Nie wybielam „najwyższego protektora dominikańskich ludzi pracy”, tylko prowokuję do sięgnięcia do źródeł. Zbrodniarz to zbrodniarz i nie można go rozpatrywać pod kątem ilości zamordowanych ludzi. Dominikana pod rządami Trujillo przygarnęła Gallusów. Niemcy pod rządami Hitlera, delikatnie mówiąc, ich nie chciały.

Pewnie się zastanawiacie, czy ci młodzi nastolatkowie ze zdjęcia, którym udało się wyjechać, mieli ze sobą kontakt? Uciekając przed Hitlerem dotarli do tak różnych i odległych od siebie miejsc, że aż wydaje to się niemożliwe. Anglia, Palestyna, Australia, Dominikana, Kanada, Boliwia, Urugwaj. Tak, wiedzieli o sobie i się kontaktowali, ale sądzę, że już po wojnie. I na pewno po wojnie dotarły do niech informacje, że dwoje tj. ➡ Fritz Aronade i jego żona ➡ Herta, którzy zostali w Rybniku nie przeżyło 🙁

Jakie były dalsze losy Ernsta Gallusa, chłopaka o bujnej od urodzenia czuprynie, i jego rodziny? Ernst, tak samo jak i brat Georg powrócili do Hiszpanii w latach sześćdziesiątych i tam zakończyli swoją wędrówkę po świecie. Tata Eugen zmarł w egzotycznej Dominikanie wiele lat przedtem.
Na sam koniec należy się Wam wyjaśnienie z czyjej szuflady wyciągnęłam te wszystkie fotografie. Otóż dzięki poprzednim opisom „Pięknych i młodych” odnalazł mnie jeden z potomków rodziny Priesterów. I to on, jako izraelski potomek Górnoślązaków, zawziął się i dotarł do córki brata Ernsta Gallusa, czyli córki przystojnego Georga o melancholijnych oczach.

Irene, bratanica Ernsta, obywatelka Szwajcarii przesłała te cuda i uzupełniła opowieść o jej wujku. Tym samym pomogła mi zakończyć opisywanie dwunastu młodych ludzi, którzy pewnego dnia, prawie sto lat temu, radośni i jeszcze bezpieczni ustawili się przed fotografem w Rybniku. Bardzo Irenie za to dziękuję.
Dotarłam do końca. Być może dopiszę uzupełnienie do historii Charlotty (Lotte) Priester, ale to już nie w tym roku. Na pewno będę mogła o moich – tak o nich myślę w duchu – przyjaciołach opowiedzieć wszystkim zainteresowanym w trakcie wykładu online. Gdy będzie się zbliżać 28 stycznia 2021 roku, to będę o tym trąbić wszerz i wzdłuż we wszystkich możliwych mediach. Uprzedzam: wyjdzie Wam to bokiem 😉 Dom Pamięci Żydów Górnośląskich w Gliwicach, czyli najbardziej odpowiednie do tego miejsce, od przyszłego roku planuje cykl spotkań z „Mistrzem i Małgorzatą od kuchni”*. Jedno z nich będzie właśnie o „Pięknych i młodych”. I to spotkanie na pewno będzie w sieci, bo raczej nie możemy spodziewać się poprawy sytuacji i odwrotu covidu do tego czasu.
Tak więc stay tuned and see you! Trzimcie sie tam zdrowo wszyscy! I jeszcze raz dziękuję mieszkańcom Petřkovic, bratanicy Ernsta Gallusa, Doronowi z Priesterów oraz moim fejsbukowym znajomym. Bez Was ten wpis byłby niekompletny. Dobrego czasu przesilenia grudniowego! I nawiązując do ruchu 8 gwiazdek napiszę: „***** 2020”.

*Mistrz to Sławek Pastuszka aus Pless, Małgorzata to Małgosia aus Rybnik,
a kuchnia moja własna „boho kitchen” pod hałdą.

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Piękni i młodzi – Ernst Gallus została wyłączona