30 grudnia 2017

Rok 2017 – remanent

Dla tych, którzy lubią podsumowania

Nowy rok za rogiem, więc czytelnikom należy się podsumowanie mijającego. Oj wiele i dobrze się działo. Nadal dookoła mnie byli ciekawi i pozytywnie nakręceni ludzie.

Najpierw, w lutym, moja wystawa ze zdjęciami z cmentarzy żydowskich Górnego Śląska pojechała do Mysłowic. Jeszcze raz dziękuję Bogusiowi oraz dyrektorowi Muzeum w Mysłowicach za zaproszenie. Miło być docenionym w obcym, choć w sumie nie obcym mieście.

Krótko potem, gliwicki Dom Pamięci Żydów Górnośląskich obchodził roczek. Wnet miną dwa lata od momentu powstania tego niewiarygodnego miejsca, które przyciąga zwiedzających, przewodników, turystów, młodzież, grupy z Polski i zagranicy. W Rybniku miało powstać Centrum Humanistyczne z podobnymi celami, ale cóż… nie powstało. Lajf is lajf  😉 Gleiwitz mi rekompensuje wszystko.

(Tort na roczek wykonała firma Chechłacz z Żor i też jej za to w tym miejscu dziękuję).

Przez cały rok w Domu, tak jak i w roku ubiegłym, mogłam słuchać najlepszych z najlepszych. Stać sobie z redaktorem Nogasiem i przeklinać, to dla trójkowicza jest naprawdę zaszczytem.

Gdzie, jak nie w Domu Pamięci, mogłabym stanąć do jednego zdjęcia z Julianem i Jakubem Kornhauserami. Bo o swoich koleżankach – wolontariuszkach roku 2017 w Gliwicach nie wspomnę.

W mijającym roku udało mi się ukończyć studia podyplomowe, na których wszystkie trzy semestry zaliczyłam dzięki Żydom, choć studia były pedagogiczne  😉 Praca dyplomowa nosiła tytuł „Doświadczenia edukatora prowadzącego zajęcia z różnymi grupami odbiorców z zakresu wiedzy o Żydach górnośląskich, jako części edukacji wielokulturowej”. Pójść na studia z przygotowania pedagogicznego i fanzolić na każdych zajęciach o Żydach, to trza być miszcz :mrgreen: .

W marcu, dzięki uprzejmości Muzeum w Gliwicach i Karoliny, moja wystawa zawitała w halo! Rybnik. Zaś dzięki Mariuszowi, którego podziwiam i niezwykle szanuję, dorobiłam się pierwszego w życiu plakatu. Mariusz, jeszcze raz buziaki!

Przy okazji wernisażu, zakończyłam cykl spotkań pt. „Geboren in Rybnik”, które miałam przyjemność prowadzić wraz z Jackiem Kamińskim i Jasiem Krajczokiem. Jacek zresztą to moja druga połowa jabłka od prowadzenia spacerów – takiego fachowca to ze świcą należy szukać. Jacku szacun!

Kwiecień to był miesiąc ADY. Mojej Ady, której całą historię udało mi się w końcu rozwikłać i przekazać ludziom. Znowu pomogły dobre i przyjazne człowieki. Moment, w którym bardzo wiekowa pani Klara, odnaleziona dzięki Żanecie, przekazała mi zdjęcie Ady i jej rodziców, zaliczam do jednego z bardziej wzruszających w ciągu tych ostatnich 365 dni. Kto ciekawy kim była Ada, niech pootwiera odpowiednie szufladki. Dziękuję też Oli Namysło, za kontakt z profesor Barbarą Engelking, bo uzyskana od pani profesor relacja Ady z Yad Vashem pozwoliła mi na uzupełnienie najostatniejszych z ostatnich luk w historii rodziny Schwerdt, których już nie opublikowałam. A dlaczego? Bo nie. Kropka.

Kwiecień to był Wrocław i seminarium Centropy. Każdy moment i miejsce są dobre na szukanie śladów po rybniczanach. Hyś, to hyś. Z hysiami się nie walczy.

Czyż cmentarze nie są piękne?

Najważniejsze wydarzenie maja to był spacer szlakiem przedsiębiorców żydowskich i ich skandali. Sporo ludzi przyszło, oj sporo. Nawet moje słuchaczki z Gliwic przyjechały! Serducho się radowało 🙂

W czerwcu zakończyłam cykl wykładów w Domu Pamięci Żydów Górnośląskich pogadanką o rybnickiej rodzinie Kornblumów. Zaczynałam od Haasych z Rybnika i kończyłam Kornblumami. Trzeba promować własne miasto i lokalną społeczność żydowską. Karola, gdyby nie Ty, to te opowieści by mi się kisiły w laptopie. Przy okazji spaceru szlakiem kobiet, realizowanego wraz z Fundacją Re:akcja, tyle nagadałam o naszych Żydówkach, że hej. Poszłam po bandzie przy opowiadaniu o Geili Majerowicz, że aż sama się popłakałam. No, ale musiałam opowiedzieć o napisie w muzeum w Bełżcu i o samym obozie. Co prawda Geila zginęła w Auschwitz, ale moim celem było wypełnienie prośby pani dyrektor tego mało znanego muzeum. O Bełżcu trzeba ludziom mówić, bo o nim nie wiedzą. Trzeba uświadamiać. Trzeba grzmieć.

W lipcu nasze miasto w końcu upamiętniło miejsce po rybnickiej synagodze. Brawa! Wreszcie nie będzie wstydu przy oprowadzaniu po mieście.

Oprócz tego obelisku z tablicą, uhonorowano jeszcze Juliusza Haase (po raz trzeci!) i w parku Hazynhajda postawiono tablicę z informacją o powstaniu parku i jego założycielu. Tym samym Juliusz Haase jest najczęściej wymienianym rybniczaninem w przestrzeni miejskiej. Takie rzeczy radują niesamowicie.

W sierpniu też był jeden ważny dzień. Przy okazji Pierwszego Rybnickiego Zalewu Dobrego Piwa, organizowaliśmy mini wystawę birofilistyczną. Skoro browary, to i nasi Müllerowie – właściciele kilku z nich. Od kilku lat nie potrafiłam ustalić daty i miejsca urodzenia Hermanna Müllera. No, ale jak ktoś jest totalnym ćwokiem, to nie potrafi się wczytać w akta, które przeglądał dziesiątki razy. Dużo się jeszcze muszę nauczyć, oj dużo. Gdyby nie pani dr Ewa Kulik z naszego muzeum, to nadal bym kombinowała, czy przypadkiem ten późniejszy bogacz nie urodził się w pobliskim Ratibor. A pani Ewa, przed naszą wspólną pogadanką historyczną, na moje głupkowate stwierdzenie, że z tym urodzeniem Hermanna, to mam problem, odparła: Jak problem? Był synem Jacoba i bodajże w 1836 się urodził. To ja jej: Jak to? Tyle razy księgę narodzin przeglądałam i go nie ma! A Ewa: Bo on przy narodzinach był Hirsch. Noż k… mać! Małgosia! Tumanie jeden! Jasne!

Sierpień i wrzesień to były smutne miesiące. Odszedł wielki przyjaciel i druh. Marku, byłeś jedyny i niepowtarzalny 🙁 Pustka po Tobie została… Za tęczowy most przeszła też, po 17 latach życia, nasza Maszunia – część naszej rodziny. Widziała na pewno jak cierpimy i posłała nam Marcysię, vel Nowotkę, która aktualnie robi mi rozpierduchę na biurku, zjada wsio co się da (nawet cebulę, ogórki, ciastka, czy musztardę), daje buzi i wkurza na maksa Mrużkę.

Październik! Miesiąc cudów i spełniania marzeń. Zobaczyłam żydowski Berlin i po tylu latach zajmowania się rodziną Haasych mogłam położyć kamyk na grobie Rudolfa. Olutka! Jesteś jak złota rybka, która spełnia życzenia 😉 Parę ich jeszcze mam  :mrgreen:

Nie byłabym sobą, gdybym nie zaliczyła iluś tam cmentarzy w ciągu całego roku. Była ponownie Biała, Prudnik, był Berlin, WRO, Gliwice ileś tam razy, ale był i Sopot, czy Gdańsk.

 

Obdłubywanie cmentarnych rzepów jest już mi od lat przypisane.

 

W 2017 roku ponownie doznałam szoku, gdy zobaczyłam grę aktorską kolegi odgrywającego rolę zbrodniarza Morela. Remik, wbiłeś mnie w krzesło, rzuciłeś mną o zolę, sponiewierałeś, bo grałeś jak najlepsi z najlepszych. To był jeden z ważniejszych momentów mijającego czasu, o czym zresztą na Szufladzie napisałam.

O ile pamiętacie, to pisałam też o odnalezieniu się wnuka rabina Braunschweigera. Dla takich momentów warto prowadzić tą stronę i robić co robię.

Udało się też doprowadzić do jako takiego stanu wielowyznaniowy cmentarz psychiatryczny przy ul.Weterenów w Rybniku. Dzięki ludziom z Forum Obywateli Rybnika, Ochotniczej Straży Pożarnej z Wielopola oraz uczniom ze szkół, wreszcie można było na cmentarz wejść. Doszło też do jego poświęcenia i odmówienia modlitwy przez księdza. Nieważne, kto za kogo się modlił i kto jakiej wiary tam jest pochowany. Ważne, że nekropolia ta ponownie „odżyła”, jeśli można użyć takiego określenia w stosunku do cmentarza.

Końcówka roku miała mocne akordy. Najpierw odnalezienie Szuflady w nowo wydanej monografii Rybnika. Łał! Dziękuję panu Marcinowi Jarząbkowi. To wielki zaszczyt i wyróżnienie, że totalnie niszowy blog, jak Szuflada Małgosi, został wymieniony w tak ważnej dla miasta publikacji.

Drugim ważnym momentem grudnia była pierwsza publikacja „szufladki” w Tygodniku Nowiny. Adrian, i Tobie należą się podziękowania.

Trzecie bycze przednoworoczne BUM, to było zaproszenie mnie – Małgosi – jako gościa honorowego, na międzynarodową konferencję genealogów żydowskich (International Association of Jewish Genealogical Societies), która odbędzie się w Warszawie w przyszłym roku. Zwykły plimplok spod hałdy, wśród ponad 1000 genealogów z całego świata! Mam być w „German Jewish Special Interest Group GerSIG”, czyli grupie niemieckiej, no bo w jakiej bym miała być, skoro moi Żydzi byli Niemcami. Kolejne podziękowania w tym miejscu kieruję do Rogera Lustiga, bo to jemu zawdzięczam to zaproszenie.

Na koniec, żeby nie było, że tylko żydowsko na Szufladzie, muszę dodać, iż cały rok był dobry, bo pracowałam i przebywałam ze swojakami i fajnymi ludziami 😉 Nadal jako starsza pani w halo! Rybnik  :mrgreen: No i chyba przez to prądy mi się w mózgu normują, czyli może wnet zaśpiewam jak ten umierający waleń na plaży (określenie Młodej na moje próby śpiewania): „Bye, bye, meine lieber EPI” i pierdyknę tabsami.

(fot.Urząd Miasta Rybnika)

Jako ta, która otwiera różne szufladki, jeszcze raz wszystkim dziękuję za to, że do nich zaglądacie. Zastanawiałam się nad życzeniami dla Was na następny rok. Pisząc tego posta słuchałam „Raportu o stanie świata” Dariusza Rosiaka w Trójce. Tak, tak, jeszcze słucham Trójki, choć coraz częściej niestety muszę się przełączać na różne radia, które też są z dupy. I tak uznałam, że chyba poza zdrowiem dla każdego z nas, Was, nich, i onych, to powinniśmy sobie życzyć, by nie było wojen i nie było nienawiści do innych, bo z tego rodzi się cały ból świata.

Dzięki Ci Olu Klich, że to moje życzenie pokoju mogło się ukazać w Gazecie Wyborczej.

                        Do zobaczenia w 2018 roku! 

6 maja 2017

Zostały po nich numerki

Prawie w każdym mieście jest to coś, co ma tajemnice i budzi grozę, czy strach. U nas to miejsce jest za tzw. czerwonym murem. Mur stary jest, ma ślady po kulach, wyżłobienia po chorobach, malunki po wandalach, dziury, które zrobił w nim czas. Za tym murem, od 1886 r. leczeni byli, i nadal są ludzie, których dziś oficjalnie i poprawnie nazywa się nerwowo i psychicznie chorymi.

Kiedyś był to jeden z większych tego typu obiektów w Europie. Przez dziesiątki lat za tym murem umierano, ale zmarłych tam nie grzebano. Szpital miał bowiem początkowo jeden, a po jakimś czasie drugi własny cmentarz. Jak i jeden, tak i drugi były na pewno wielowyznaniowe, gdyż w naszym szpitalu leczono, nie dość, że ludzi z wszystkich stron, to jeszcze różnej wiary, jak choćby młodą Ernę – żydówkę, czy wiekową Karolinę – katoliczkę.

Obydwie nekropolie założono w miarę blisko drogi prowadzącej do Gliwic. Pierwszą po jej prawej stronie, a tą młodszą po lewej. O tej po prawej rybniczanie wiedzą. A nawet odwiedzają, choćby przy okazji Wszystkich Świąt, mimo że typowych nagrobków tam można doliczyć się kilkunastu. O istnieniu pozostałych grobów świadczą jedynie, ledwo wystające z ziemi, kamienne tabliczki. Ale tam jest i mogiła zbiorowa więźniów Marszu Śmierci, i mogiła zbiorowa pacjentów naszego psychiatryka, którzy tragicznie zginęli, gdy na rzece Rudzie zatrzymał się w styczniu 1945 r. front, no i biegnie tamtędy ścieżka rowerowa, a także szlak turystyczny. Jest kilka ławeczek, by móc przysiąść i się zadumać, miasto od czasu do czasu podsyła służby komunalne, by zadbały o to miejsce. Czyli jak na nieczynny, stary cmentarz nie jest źle.

A o drugim cmentarzu nie wie prawie nikt. No, ci którzy wywalali na nim nielegalnie śmieci, gdy od czasu do czasu potykali się o takie same kamienne tabliczki z numerkami, zjadane przez ziemię, to może wiedzieli. Jestem przekonana, że wyrzutów sumienia nie mieli, gdy wysypywali tam co się dało, tym bardziej, że gąszcz krzewów, samosiejek i kupy liści ze starych drzew wszystko zaraz skrywał. Na szczęście to już zostało w miarę usunięte.

Dziś, po raz czwarty wraz z członkami Forum Obywateli Rybnika i rybniczanami – ochotnikami, a także strażakami z OSP Wielopole robiliśmy na cmentarzu porządki.

Staraliśmy się nie przeszkadzać miłej żonie i ukochanej matce Marii, której nagrobek jest jedynym jaki ma napisy.

Niecałe dwa lata temu postawiliśmy przy resztkach dawnej bramy tablicę informacyjną, która jeszcze stoi, co cudem jest   😀 A z każdą akcją nekropolia wygląda lepiej, choć roboty tam jeszcze jest huk.

Wiem, że nigdy nie uda się przywrócić pogrzebanym tam ludziom imion i nazwisk, gdyż zimą 1945 r. ogrom dokumentacji szpitalnej spłonął, czy też został zniszczony przez hitlerowców, ale choć niech jako te tabliczki z numerkami godnie leżą.

Tak sobie myślę, że może popatrzała na nas z nieba mieszkanka Berlina – Charlotte Haase, wyznania ewangelickiego, która zmarła w naszym szpitalu 18 września 1943 r., a którą przywieziono do Rybnika z pobliskiego Bad Königsdorff, czyli Jastrzębia Zdroju.

Wiele z rzeczy, które się robi w życiu, to takie pitu, pitu. Dziś takiego pitu, pitu nie było. Zawsze, gdy sprzątam na jakimś cmentarzu czuję, że to nie jest zmarnowany dzień. Jesteśmy to winni poprzednim pokoleniom, nawet gdy nie byli naszymi przodkami, ani nawet krajanami.

Amen.

12 lutego 2016

Juliusz Roger w Uniwersytecie III Wieku

Za każdym razem, gdy mam pogadankę w rybnickim Uniwersytecie III Wieku jestem zaskakiwana czymś nowym. Tym razem tym zaskoczeniem była ilość słuchaczy. Takich tłumów jeszcze na moim wykładzie nie było. Na zdjęciu wszystkich nie widać  😉

J.Roger UIIIW (7)

Czytaj dalej

Kategoria: Edukacja, Różniste, Rybnik | Możliwość komentowania Juliusz Roger w Uniwersytecie III Wieku została wyłączona
25 kwietnia 2014

Chwałowicka hałda

Drzewa, drzewa, drzewa… czyli po raz drugi podążam tropem Listów pROWincjonalych, ale bardziej na swoim placu, czyli podwórku chwałowickim. W moim Rybniku (o rudzkich lasach nie wspomnę, bo od nich jest inny niewiarygodny fachura) tu ktoś drzewo wytnie, tam uzna, że chore więc musi być usunięte, tam chce zasypać zwałem, jak to teraz planuje się na Meksyku. Jednym ciachnięciem, czy podpisem i nie ma zielonego parasola, który rósł przez kilka pokoleń. Trza usunąć bo za wielkie, trza upitolić bo liście lecą, a może bo korzenie ryją nie tam gdzie powinny, bo kablom przeszkadzają, bo jakaś „ruła” ważniejsza, albo droga, o której się fanzoli od 30 lat i przez następne jeszcze będzie jedynie fanzolić.

23.04 (41)

I w taki sposób, gdzie się nie spojrzy,  powiększają się betonowe, brukowane pola i mnożą się puste miejsca po wyciętych komórkach naturalnych płuc Śląska. Mieszkam pod hałdą, która okala moje ukochane Chwałowice prawie ze wszystkich stron. Nie narzekam już na nią, bo od wielu lat jest elementem krajobrazu, na który patrzę z okien.

mp_halda (6)

Mogę z ręką na sercu przyznać, że jestem do niej przyzwyczajona, a wręcz mam do niej sentyment.  Oswajanie z nią trwało jednak sporo czasu. Moja hałda jest w większości już zalesiona, choć nadal jest, jak się to mówi, czynna i dosypywana. Jej ukształtowanie się stale zmienia, powstają nowe zalewiska, takie różne zgórki i podgórki.

mp_halda (9)

Jeździ po niej pociąg z kamieniem i reszteczkami węgla, pracują na niej zbieracze (nawiasem mówiąc bardzo ciężko pracują i za to ich szanuję), śmigają po niej quady, ludzie uzależnieni od wysokiego poziomu adrenaliny urządzają na niej zawody motokrosowe, mieszkają na niej bażanty, zające, sarny, wiewiórki, lata nad nią jedna rodzina bociania, na zalewiskach pływają łabędzie i kaczki.

mp_halda (3)

mp_halda (4)

mp_halda (1)

Ta hałda nie miałaby tego zagmatwanego leśno-industrialnego uroku bez drzew nasadzonych celowo przez ludzi, czy też przypadkowo przez przyrodę.  Człowiek zniszczył, ale człowiek naprawia. Rosną na niej sosny, świerki i brzózki samosiejki, są robinie akacjowe i czeremchy, leszczyny i rokitniki, jeden lichuśki jałowiec, bycza forsycja, białe i fioletowe bzy, irgi, ponownie introdukują się ostrężnice, dęby, choć jeszcze nie tak stare jak rogalińskie, ale już słusznych rozmiarów –  totalny full wypas dendrologiczny.

mp_halda (2)

Co prawda na razie nie ma platana, ale to kwestia czasu 😀 . Rosną na niej grzyby, powoli widać i porosty, no i pewno żyje na niej rodzina kreta Marcusia, którego przeprowadziłyśmy z naszego ogródka, bo u nas jego egzystencja była zagrożone z powodu dzikich, choć domowych kotów, a raczej kotek.

Moja hałda już nie jest betonową pustynią, choć ktoś z daleka mógłby stereotypowo pomyśleć, iż takie śląskie miejsce, to na pewno jakiś syf i malaria. Nic bardziej mylnego.  Hałda moja, czy też nasza, jest bardziej zielona niż miasto, bo na niej się drzew nie wycina, a dosadza. Od czasu do czasu, gdy coś mi się na własnym ogrodzie wysieje, bądź wyrośnie nadplanowo, to wykopuję i walę pod hałdusię, tam wsadzam w tą twardą ziemię, która nie za łatwo przyjmuje do siebie rośliny, bo wyjątkowo kamienna i trudna w uprawie.  Taka śląska niby gleba. Oporna, twarda, mało wyrafinowana, jałowa, grudowata,  ale wierna i oddana, gdy się wie jak z nią postępować.

mp_halda (8)

Nie jestem jedyna, która tak robi. Moi sąsiedzi też nie wywalają zbędnych krzewów.  Nasz las przy chwałowickiej hałdzie jest coraz bardziej egzotyczny i kolorowy.

Może to taki zaczątek Parku Rodziny, który jest pomysłem Forum Obywateli Rybnika… Kto wie…

Może stanie się ona wzorem dla hałdy, którą przez lata będą sypać na Meksyku… Kto wie…

Może po wielu latach, z tych pitkowatych krzewów wyrośnie podhałdowe arboretum 😉  Kto wie…

mp_halda (10)

Nasza hałda od kilku lat jest miejscem majowych spotkań eksploratorów, czyli moich przyjaciół  z różnych zakątków mapy. Następne spotkanie wnet, więc czas wracać do sadzenia, czyli leczenia ran zadanych przez ludzi przyrodzie . Hałda musi być piękna na powitanie gości. Zresztą,  co jo godom, co jo godom  😉 . Toż ona jest zawsze piękna, nawet gdy kamienna. Spójrzcie zresztą sami.

mp_halda (12)

mp_halda (13)

mp_halda (7)