26 lipca 2023

Rodzina Rosenbaumów

Buchenwald, Bełżec, Auschwitz, whatever, nie spadły z nieba. Te słowa wypowiedziane przez Mariana Turskiego wielu słyszało, ale do niewielu dotarł sens tej wypowiedzi. Jeśli na pikniku rodzinnym jeden starzec definiuje wroga narodu, a słuchające go rodziny biją brawo, to mam pod powiekami scenę z „Kabaretu”. Kto widział ten pamięta młodego nazistę śpiewającego początkowo nostalgiczną piosenkę, która przeradza się w przerażający marsz wojskowy. Ten Buchenwald i to Auschwitz już są nad naszymi głowami. I to dość nisko…


Od kilku dni starałam się coś wydobyć z niewielu dokumentów na temat rybnickiej rodziny Rosenbaumów i cały czas kołatało mi w głowie „Tomorrow belongs to me”.

Wiele lat temu pisałam już o części tej rodziny, gdy znalazłam na stronie Yad Vashem fotografię Charlotty Rosenbaum, urodzonej w Rybniku w 1907 r. Tym razem będzie nie tylko o niej, ale i o reszcie rodziny.


Tak myślę, że gdy fryzjer z Mikołowa, Isidor Rosenbaum żenił się z Friedericke Fleischer, wtedy gogolinianką, już planował przeprowadzkę do Rybnika. Ślub został zawarty w grudniu 1904 r. w Gogolinie, a zaraz w lutym 1905 r. Isidor otwarł polisę ubezpieczeniową w firmie Nordstern, podając miejsce zamieszkania: Rybnik.

Tu przyszły na świat jego dzieci. Najpierw dwie córki: Charlotte w 1907 r., a dwa lata później Erna. Syna, którego rodzice nazwali Georg Wilhelm powitano we wrześniu 1914 r. Zapewne fryzjera zaciągnięto do armii kajzera, z której wrócił cały i zdrowy i dalej golił i strzygł rybniczan. Po zmianach, które zaszły w 1922 r. nie wyjechał z miasta, bo Mikołów z którego pochodził też przypadł Polsce, więc Rosenbaum został w Rybniku. Już w 1923 r. znalazł się na liście „członków gminy izraelickiej uprawnionych do głosowania”. Właśnie przez te zmiany polityczne należało przeprowadzić ponowne wybory do władz gminy, gdyż wielu reprezentantów opuściło miasto i wojewoda wyznaczył komisarza – w osobie burmistrza Webera, który miał być odpowiedzialny, by wszystko przebiegło zgodnie z ustawą o „stosunkach żydowskich” z 1847 r. Tak, tak, nie ma pomyłki w dacie. Choć była tu Polska nadal niejednokrotnie stosowano pruskie prawodawstwo.

Już jako Izydor, Rosenbaum brał udział w tym, i kolejnych, głosowaniach. Przez cały okres międzywojnia odprowadzał stosowne podatki do gminy, niezmiennie podając adres Sobieskiego 5. Wtedy, w tym 1923 r. na liście głosujących znalazł się obok niejakiego Dawida Rozenberga – kramarza. Wnet do Dawida dołączył jego brat Manes, czy też Moniek, ewentualnie Maurycy (imię drugiego Rozenberga różnie podawano). Raczej wątpię, że Izydor Rosenbaum był zadowolony, gdy jego najstarsza córka Charlotte zakochała się w tym przystojnym przybyszu z Będzina. Do ślubu doszło w 1929 r. i panna Rosenbaumówna, jak to napisano na akcie, poślubiła kupca Manesa Rozenberga, syna właściciela domu w Będzinie – Wolfa. Świadków golarz załatwił najprzedniejszych: Marcina Kornbluma oraz Zygfryda Mannaberga. Obaj ze starej gwardii niemieckich Żydów o ugruntowanej pozycji w mieście.

Sam Manes Rozenberg jakoś nie jawi mi się kryształową postacią, ale to tylko moje przeczucie. Zawody zmieniał co chwilę. Raz był kupcem, raz buchalterem czy szewcem, a na jednym dokumencie występował jako agent ubezpieczeniowy. Wraz z żoną początkowo mieszkał przy ul. Reja 9, a po kilku latach para przeniosła się do Izydora, czyli na Sobieskiego 5. Zaraz po ślubie Charlotta, zwana Lotte została wpisana do rejestru handlowego, prowadzonego przez Sąd Grodzki w Rybniku, jako właścicielka składu czekolady i cukierków. Ona, a niej jej mąż. Może przezorny chyba tata wolał, by córka miała swój odrębny i własny interes.

On się trzymał swojego zawodu i raczej żadne afery się go nie imały. No może maleńki skandal, kiedy to rzekomo miał obrażać w jednym sklepie Matkę Boską. Doszło do procesu, mimo że właścicielka sklepu niczego nie potwierdzała, to jednak sprzedawczyni coś tam zeznała (choć czy zgodnie z prawdą?) i uznano to za publiczną obrazę religijną.

W 1932 r. fryzjer owdowiał i został sam z kolejnymi problemami. Najpierw zmarła mała wnuczka, a potem młodsza z córek zaczęła ukradkiem zerkać na pomocnika, którego przyjął do swego zakładu. I znowu to nie był zięć jego marzeń. Izer Szeer z Będzina, syn rzeźnika Icka Berka poślubił Ernę, córkę mistrza fryzjerskiego (tak już podano na akcie) w grudniu 1937 r. Jak poprzednio, tata poprosił na świadka Marcina Kornbluma. Drugim został stary Louis Brauer – sąsiad z Sobieskiego. Izer niewprawnym pismem podpisał się na dokumencie i wszedł do rodziny. Do pisania smykałki nie miał, ale golił wyśmienicie, no i klientki chwaliły go za perfekcyjnie robione trwałe ondulacje.

Trzecie dziecko starego Rosenbauma, czyli syn Georg (Jerzy), uczył się na kupca. Tata zadowolony z jego postępów kupił młodemu mężczyźnie motocykl i po nocach marzył, że może choć on bogato się ożeni. Mimo różnych kłopotów cały czas błogosławił ten moment, że nie zrobił jak inni w 1921 r. i został w Rybniku. Podsłuchiwał w swoim zakładzie plotkującą o polityce klientelę, więc wiedział, co ma miejsce kilkanaście kilometrów za granicą jego miasta. Zresztą sam Kornblum mu opowiadał co się dzieje u brata w Hindenburgu. Pieśń młodych nazistów już była ogłuszającym marszem wojskowym, a nie delikatną piosenką. Wróg był wybrany i wskazany. Zgroza brała Izydora, gdy sobie myślał, że takie rzeczy mogłyby się dziać i tutaj. Coraz mocniej pulsujący w Rybniku antysemityzm uznawał za niegroźny.
W 1938 r. o mało nie dostał zawału, gdy się dowiedział, w co się wplątał zięć Manes Rozenberg. Wszystko mógł zrozumieć, ale przemycanie mąki i powiązania z jakąś szajką, to było za dużo dla szanowanego mistrza fryzjerskiego. Lotte oczywiście broniła męża, który uciekł przed aresztowaniem gdzieś do Zagłębia, ale Izydor swoje czuł. Córka straszyła tatę, że się wyprowadzi z Manesem do Będzina i tyle ją będzie widzieć. Schmuggelbande w Rybniku przy Sobieskiego 5! I to jeszcze w katowickiej prasie! Jak zareagują na to klienci!

W marcu 1939 r. młodsza Erna z radością oświadczyła, że spodziewa się dziecka. Urodzi się w październiku. Przyszły dziadek skończył 61 lat i postanowił, że przekaże swój zakład drugiemu zięciowi, bo miał grajfkę do zawodu.

Nadeszło lato 1939 r. a ja dotarłam do momentu, od którego nie mogę już pozwalać sobie na fantazję i podśmiechujki z tego, że ktoś miał niewrobione pismo lub zmieniał zawody. 1 września niektórzy dawni klienci Izydora Rosenbauma z radością witali wjazd Wehrmachtu do Rybnika. Wozy pancerne mijały zamknięty zakład fryzjerski przy Sobieskiego 5.

Nie wiem co stało się z rybnickim mistrzem sztuki fryzjerskiej Izydorem. A dokładniej: nie wiem gdzie zginął. Zakładam, że obie siostry z mężami wyjechały z Rybnika do Będzina jeszcze przed wybuchem wojny. Czy ojciec pojechał z nimi, czy też jak Marcin Kornblum został wywieziony do Trzebini w maju 1940?

Wiem, że młodsza córka Rosenbauma Erna, żona fryzjera Izera Szeera, 15 października 1939 r. urodziła w Będzinie córeczkę Friedę Sarę. Mam na to pieczątkę na akcie ślubu tej pary. Nie przeżyli, ale porządek w papierach musiał być.

Wiem, że starsza córka Charlotte wraz z mężem Manesem Rozenbergiem była również w getcie w Będzinie. Mam na to dwa zdjęcia zrobione przez Gestapo (obecnie są w zasobach Yad Vashem). Mieszkali na Warpiu. Żadne z nich nie przeżyło.

Fragment z pamiętnika będzińskiej Rutki Laskier (1929-1943): Ludzie mdleli, dzieci płakały, ogólnie mówiąc sądny dzień. Ludzie byli spragnieni, a tu ani na lekarstwo wody, żar był okropny. Potem nagle zaczął padać ulewny deszcz, i tak padało przez cały czas. O 3-ej przyjechał Kuczynski [esesman] i rozpoczęła się segregacja. 1 to powrót, 1a to roboty, co jest stokroć razy gorsze od wysiedlenia, 2 – „do przejrzenia”, a 3 to „wysiedlenie”, czyli śmierć. Wtedy zobaczyłam, co to jest nieszczęście. Myśmy stanęli o 4-tej mama z tatą i braciszkiem poszli na 1 a ja 1a. Szłam jakbym była ogłuszona. Siedział już Salek Goldzweig, Linka Gold, Mania Potocka. Najdziwniejsze było to, żeśmy w ogóle nie płakali, ab-so-lu-tnie, nie uronili ani jednej łzy. Potem napatrzyłam się na tyle nieszczęść, w ogóle tego pióro opisać nie może. Małe dzieci leżały na mokrej od deszczu trawie. Burza szalała nad nami. Policjanci tak okropnie bili i strzelali. 

Najmłodszy z rodziny – Georg też został uznany za wroga. Bo jeden kurdupel sobie przypisał prawo do ustalania kto jest wrogiem. Krótko łudziłam się, że może choć ten z Rosenbaumów zdołał przeżyć. Niestety, najpierw go znalazłam na liście więźniów obozu w Buchenwaldzie, a chwilę potem miałam jego akt zgonu. Nie wiem skąd trafił do Buchenwaldu. Czy najpierw był w Gross Rosen? Czy w innym obozie? Doczekał wyzwolenia, ale zmarł 30 grudnia 1945 r. w szpitalu miejskim w Wiesbaden. Przyczynami były ogólne wycieńczenie, gruźlica jelit i niewydolność krążeniowa. Miał 31 lat. Jego siostry gdy je mordowano miały około 35 lat.

Wtedy w Buchenwaldzie jeszcze jeden rybniczanin był w bardzo złym stanie, gdy wkroczyły wojska Pattona. Na szczęście jemu się udało – jako jedynemu z całej rodziny. Nazywał się Jakub Kuperman. Był moim wielkim przyjacielem i skarbnicą wiedzy o przedwojennym Rybniku. Opowiadał mi co przeszedł w obozach i w jakim był stanie w kwietniu 1945 r., gdy wyzwolono Buchenwald. Jakub odszedł ze świata kilka lat temu, zostawiając po sobie córki, wnuki i prawnuki. Po Rosenbaumach nikt, ani nic nie zostało. Jedynie zapomniane dokumenty w archiwach i parę wzmianek prasowych. Lotta została upamiętniona w Domu Pamięci Żydów Górnośląskich na wystawie stałej – jako ofiara narodowego nacjonalizmu.

Jeszcze komuś chce się rechotać przy piwie, gdy jakiś starzec czy polski naziol zieje nienawiścią i ustala kto jest wrogiem?

Korzystałam z zasobów Instytutu Yad Vashem, serwisu ancestry.com, Śląskiej Biblioteki Cyfrowej, Archiwum Arolsen oraz w Raciborzu.

16 grudnia 2018

Nie nasi, a nasi

Tak się relaksujecie przed świętami, co? A może wręcz przeciwnie i latacie ze szmatami i wycieracie kurze w każdym kątku waszych wypasionych domów. Noo, albo narzekacie, że premii świątecznej za mało dostaliście, że na drogach korki, w lufcie smog, w sklepach tłumy a politycy oszukują. A może, że macie już dość firmowych wigilijek. Bądź, że trzeba będzie kupić głupiej ciotce prezent i wysłuchiwać jej ględzenia podczas Wigilii. To jak wam tak źle, albo jak wam za dobrze, to posłuchajcie opowieści o tych, po których zostało kilka zdjęć i parę aktów urzędowych. Mnie akurat wkurzył WordPress, na którym jest postawiona Szuflada (pociągnął jakąś aktualizację i nie potrafię normalnie pisać postów), więc też mi się przyda przeglądnięcie szufladki Janka i Marysi.

Nie miałam pojęcia jak zacząć opowieść o rodzinie Radoszyckich, no więc zaczęłam tak jadąc po świątecznej bandzie. Ich zdjęcia, skopiowane z Yad Vashem, mam od lat. Najpierw znalazłam Marję i Jasia, bo ich miejsce urodzenia to był Rybnik. Potem, dzięki koleżance dopasowałam do nich rodziców – Itlę i Symchę. Będzińscy Żydzi. Czyli nie nasi. Ale jednak nasi, bo przyjechali do Rybnika. Kiedy? Na pewno przed grudniem 1931 roku. Wtedy bowiem Itli i jej mężowi o imieniu Symcha (Symsze?) urodził się Jaś Leon. Gdyby przeżył wojnę 8 grudnia skończyłby 87 lat.

Krótko po urodzeniu Janka, czyli w styczniu 1932 r. rodzice wzięli w Rybniku ślub cywilny. Sądzę, że mieli przedtem zawarty ślub rabinacki, czyli religijny, który być może w województwie śląskim, do którego należał Rybnik nie był honorowany. Będzin, z którego przyjechali państwo Radoszyccy należał wówczas do woj.kieleckiego. Nie znam się na niuansach związanych z prawem administracyjnym z tamtych czasów i jedynie sobie tak kombinuję. Moje głośne myślenie wynika z tego, iż na akcie zawarcia małżeństwa Symcha (czy też Binem bądź Bunem) uznaje za swoje dziecko „urodzone od jego małżonki”. Wątpię, by uznawał za swe cudze dziecko. Czyli… przedtem zawarli ślub przed rabinem w Będzinie, a potem, cywilny przed urzędnikiem stanu cywilnego pana Piechy, w obecności dwóch świadków. Jednym z nich był kupiec Edmund Klimentowicz, zamieszkały w Rybniku przy ul. Łony 5, a drugim kupiec Aron Stein z Oświęcimia.

Kim byli nowi mieszkańcy Rybnika? Itla, z domu Pinczewska, urodziła się w Książu Wielkim (nie mylić z Książem pod Wałbrzychem). Byłam kiedyś w tej małopolskiej wsi w powiecie miechowskim. Synagogę i cmentarz żydowski tam wówczas zastałam w tragicznym stanie. Jak wynika z aktu ślubu, mama Itli już nie żyła, a tata Abram Pinczewski mieszkał w Warszawie. Śląska Biblioteka Cyfrowa co nieco mi znalazła na temat państwa Pinczewskich. Antysemickie gówno jakim było czasopismo „Do czynu” nieźle ich szkalowało, gdy byli jeszcze na Śląsku, gdzie zmarła mama naszej będzińskiej rybniczanki. Mąż Itli – Symcha, zgodnie z tym co widać na akcie ślubu był cukiernikiem. Przekopałam się przez wszystkie książki teleadresowe, mam na myśli te biznesowe, i nie znalazłam Radoszyckiego. Uważam więc, że nie miał swojego interesu w Rybniku a jedynie był czyimś pracownikiem. Może robił u samego Stokłosy? A może w fabryce cukierków Sobczika? Nie wiem i raczej się nigdy nie dowiem. 

Itla delikatną urodę miała, bujny włos i smutny wzrok.

Mąż zaś taki sobie. Zdjęcia, które przedstawiam pochodzą ze strony Yad Vashem i były zrobione w getcie w Będzinie. Dlatego należy wziąć pod uwagę okoliczności ich robienia. W czasie wojny Symcha już słodkości nie tworzył  🙁 

Jego rodzicami byli sekretarz szkolny Markus Radoszycki oraz żona przy mężu czyli Bajla Ita. Bajla należała do głęboko religijnych żydówek, co widać po peruce na jej głowie. Markus chyba był sekretarzem w szkole żydowskiej.

Młodzi Radoszyccy chcieli się wyrwać z ortodoksyjnego domu. Chcieli w inny świat. Uznali, że Śląsk to będzie ich El Dorado. Może najpierw próbowali zakotwiczyć się w Katowicach, ale się nie udało? Może któryś ze znajomych już wtedy był w Rybniku i ich do nas ściągnął? A może jakaś firma rybnicka poszukiwała cukiernika? A może tak zwyczajnie spakowali skromną walizkę, wsiedli do jednego pociągu, potem do drugiego i wysiedli na nieznanej stacji, a na bilet powrotny kasy nie było to zostali, bo zbliżał się termin porodu. Nie wiem gdzie mieszkali. Nie wiem gdzie pracował Symcha. Wiem, że na pewno chodzili do synagogi, bo aż tak z korzeniami nie potrafili zerwać. Wiem też, że w 1934 r. urodziła im się córeczka Maria. Śliczna była. Smutnie patrzała na fotografa  😥 Mam wrażenie, że łzy łykała.

I tak rodzina mieszkała w Rybniku do wybuchu wojny. Potem, albo została przesiedlona do Będzina, albo sama przed wysiedleniem wyjechała do rodzinnego miasta. Na każdym z powyższych zdjęć są adnotacje w języku niemieckim. Mężczyźni zostali naznaczeni dodatkowym imieniem Izrael, a kobiety Sara. 

Według odręcznych notek wynika, iż Radoszyccy zamieszkali przy ul. Modrzejowskiej 88, czyli wówczas Marktstrasse. Po utworzeniu getta, właśnie przy tej kamienicy znajdował się punkt kontrolny. Moja koleżanka z forum Eksploratorów wiele lat temu zaczęła projekt pt. ➡ Zapomniane twarze będzińskich ulic

Fotografowała miejsca i umieszczała w nich zamordowanych Żydów z będzińskiego getta. W jej projekcie znalazła się też rodzina Radoszyckich i kamienica przy Modrzejowskiej 88, choć ponoć jest problem z lokalizacją. Zobaczcie jak Marktstrasse 88 wygląda współcześnie.

Może po tych schodach Jaś i Marysia uciekali, gdy na ulicy zaczynała się jakaś strzelanina? Może po tych schodach Koffermacher, bo jako cukiernik był bezużyteczny, Symcha wracał z fabryki walizek Frochzweiga? Może gdzieś w tej piwnicy chowali się przed ostateczną wywózką? 

Czy przez to okno ze strachem patrzeli na ulicę pozostali mieszkańcy tej kamienicy? Jak choćby szykowny Aron czy wielkouchy Hersz – obaj też pracownicy fabryki walizek. 

Czy z Itlą, jakby nie patrzeć rybniczanką przez jakiś czas, dzieliła się obawami, strachami i smutkami młodziutka Ewa? Czy Itla zwierzała jej się ze swoich najczarniejszych myśli, o których nie mówiła mężowi, a tym bardziej dzieciom? W końcu obie pochodziły prawie z tych samych stron. 

Jest jedna niezgodność co do adresu w trakcie pobytu w Będzinie. Strona JewishGen podaje, na podstawie dokumentów w ŻIH-u, iż moi Radoszyccy (nota bene w Bendsburgu mieszkańców noszących to nazwisko było 23) mieszkali przy ul. Zawale 10. No, ale mogli przebywać i tu i tu. Budynku nr 10 przy ulicy Zawale nie ma obecnie.

A potem przyszedł rok 1942, a może 1943. Nie wiem przy której selekcji wysłano, nie naszych, a jednak naszych, Radoszyckich do obozu zagłady. To zostanie tajemnicą już na zawsze. W ich sprawie nikt do mnie nie napisze. Nikt ich nie wygoogluje. Żaden potomek się do mnie nie zgłosi. Wygumkowano ich. Nawet nie skreślono, a wymazano na amen. Zostały tylko te zdjęcia zrobione przez Judenrat, akt ślubu i zapewne dwa akty urodzenia w rybnickim USC. Został projekt klamerki na forum Eksploratorów, moja szufladka i jeszcze coś. Coś, co będzie przypominać o naszym Jasiu i naszej Marysi – urodzonych w Rybniku dzieciach, które zginęły w komorze gazowej.

Oboje zostali upamiętnieni w Domu Pamięci Żydów Górnośląskich w Gliwicach na wystawie stałej. I to przetrwa najdłużej. 

Przeczytali? To możecie wracać do sprzątania, kupowania prezentów, myślenia o cioci. I proszę zero narzekania, marudzenia i pitolenia jak to źle jest. Ja już też olewam ten zmodyfikowany WordPress i sprzątanie i to, że koty mi sikają na kanapy. To są wszystko małe pikusie. Cieszcie się życiem i n-tymi skarpetami czy książką kucharską pod choinką. 

 

Zdjęcia: klamerka, ja oraz ze strony Yad Veshem