18 stycznia 2023

Głos „dzwonu” uratowany pod Rybnikiem

Co roku o tej porze mam jednakowe myśli: dobrze, że urodziłam się po wojnie. I srał pies złamany kręgosłup oraz konglomerat guzów na tarczycy, czy inne bzdety.
Za kilka dni 78. rocznica „marszu śmierci”, który przeszedł w naszej okolicy. Zbliża się też 80. rocznica powstania w getcie warszawskim. Już w ubiegłym roku myślałam, by napisać o przedwojennym kantorze z warszawskiej synagogi Nożyków, który zbiegł z marszu w okolicach Kamienia pod Rybnikiem i dzięki nieznanym z nazwiska osobom przeżył. Odłożyłam jego osobę na inny czas i napisałam o niemieckim antyfaszyście ➡ Sprawiedliwym z Auschwitz Ludwigu Wörlu. Zainteresowanych odsyłam do tego tekstu sprzed roku. Teraz wracam do kantora, gdyż wiąże się on nie tylko z marszem ale i powstaniem w getcie.

W wielokrotnie cytowanej przeze mnie publikacji Jana Delowicza pt. „Śladem krwi” jest krótki biogram Jakoba Lichtermana. Już z tych kilku suchych zdań widać ile przeszedł przedwojenny kantor z Warszawy.

Lichterman urodził się w 1909 r. Już jako ośmiolatek zaczął śpiewać w chórze. Jego rodzice, początkowo byli temu przeciwni takim fanaberiom syna, w końcu ulegli, gdyż miał niezwykle piękny głos (wtedy sopran) i był samorodnym talentem, jaki zdarza się raz „na ruski rok”, jakbyśmy to powiedzieli. Po roku młody Lichterman został przyjęty do chóru przy Wielkiej Synagodze na Tłomackiem. Mimo sporej konkurencji, Leo Low, żydowski dyrygent, kompozytor i nauczyciel, a równocześnie prowadzący chór, od razu dostrzegł uzdolnionego chłopca i młody Jakob dołączył do, liczącego 120 osób, zespołu śpiewaków w największej warszawskiej synagodze. Nadkantorem był wówczas legendarny Gerszon Sirota, zwany „żydowskim Carusem”. Dla Jakoba to był honor śpiewać w chórze, który towarzyszył występom takiej sławy. Wnet chłopiec zaczął występować jako solista, ale też równocześnie jego głos, z uwagi na mutację, powoli zmieniał się z sopranu w alt. Gdy miał 17 lat śpiewał już jako tenor liryczny.
Jego kariera toczyła się szybko. Został pomocnikiem kantora w synagodze Nożyków, a po dość krótkim okresie czasu awansował na jej głównego kantora. 

Studiował w warszawskim konserwatorium, które skończył z wyróżnieniem, śpiewał też jako solista w warszawskiej filharmonii oraz żydowskim chórze HaZamir. Nadano mu przydomek „Glocken”, czyli dzwon. Gdy dyrygentem chóru został Abraham Cwi Dawidowicz, pedagog i kompozytor wielu pieśni, Jakob Lichterman bardzo zbliżył się do jego rodziny, co zaowocowało ślubem z córką Dawidowicza – Sonią – cenioną pianistką i uznaną akompaniatorką. Oboje byli artystami z górnej półki, zapewne bywali na salonach, uczestniczyli w życiu kulturalnym, nie tylko żydowskiej Warszawy i przebierali się z radością przed balami karnawałowymi.

W styczniu 1939 r. Soni i Jakobowi urodziła się córeczka – Szoszana. Jakob jeszcze cały czas dawał koncerty, nagrywał w radio, służył jako kantor nie tylko w synagodze Nożyków, ale i jako kantor wojskowy w Polskim Wojsku.

Po wybuchu wojny, synagoga, w której Lichterman służył została zamknięta, jak i inne domy modlitwy. Od września 1941 do lipca 1942 była ponownie otwarta. Gdy zlikwidowano tzw. „małe getto” znalazła się po stronie aryjskiej. Została zamknięta i zdewastowana. Służyła między innymi jako magazyn paszy i stajnia dla koni.

Lichtermanowie znaleźli się z córeczką w getcie, doświadczając najgorszego. Udało im się uniknąć wywózki w trakcie wielkiej akcji deportacyjnej (od 22 lipca 1942 do września 1942). Gdy wybuchło powstanie w getcie, Jakob był jednym z tych, którzy zbrojnie wystąpili przeciwko Niemcom. Został ranny w nogę i pojmany. W kwietniu 1943 r. w bydlęcym wagonie wywieziono go do obozu koncentracyjnego na Majdanku. Tak jak żonę i czteroletnią Szoszanę. Obie wkrótce zamordowano.
11 lipca 1943 r. Jakoba przewieziono z Majdanku do KL Auschwitz II – Birkenau. Był odtąd numerem 129442. W sierpniu skierowano go do KL Auschwitz III-Monowitz. Nad Auschwitz ptaki nie śpiewały ani motyle nie fruwały. Głos „Glockena” (dzwonu) dławiły łzy.

Gdy w styczniu 1945 r. wyruszył z Auschwitz w nieludzkim marszu miał niecałe 36 lat. 22 stycznia dotarł z innymi współwięźniami pod Rybnik. Wygłodzony, przemarznięty do szpiku gości, był chodzącym trupem, a jednak zdołał uciec wraz z innymi w trakcie strzelaniny na Młynach, gdzieś między Kamieniem a Wielopolem.
Dwa dni ukrywał się w lesie. Może mijał stary krzyż wystawiony przez dawnego właściciela majątku ziemskiego Spendla z Młynów?

Po latach tak napisał:
Padał śnieg cały czas. Jedliśmy go 2 dni, nie pozwalając sobie na sen. W końcu, wyszedłem z lasu i ujrzałem nikłe światło w jakiejś chacie. Zdecydowałem się zapukać. Dwaj towarzysze, z którymi uciekłem bali się: „To niebezpieczne. To może być niemiecki dom”. Ale ja pomyślałem: Dlaczego mam teraz tu umierać? Może mi coś dadzą? Zapukałem do drzwi chałupy. Otworzył mi etniczny Niemiec (zapewne miał na myśli Ślązaka – przyp. M. Płoszaj). Dał mi gorącą kawę w butelce i chleb. Wyszedłem. Doszli do mnie moi towarzysze. Wtedy butelka z kawą wypadła mi ze zdrętwiałych rąk. Gorący napój wylał się do śniegu. Wróciłem do tej chałupy. Ale ten człowiek nie miał już niczego do jedzenia. Dał mi pudełko zapałek i powiedział: „Wszędzie pełno Niemców dookoła. Jak cię złapią to cię zabiją od razu”. Ci którzy ze mną uciekli wrócili gdzieś do lasu. Ja ruszyłem i dotarłem do następnej małej chałupy. Zapukałem. Przyjmiecie mnie – spytałam, gdy ktoś otworzył. Padło pytanie: „Ilu was jest?” Jestem sam – odparłem. Chłop mnie wpuścił i dał schronienie w stodole. Byłem u niego tydzień, do momentu wejścia Rosjan.

Jakob Lichterman od razu wyruszył w drogę do Warszawy. Jak wspominał, panował w niej potworny chaos. Szukał swoich bliskich. Nie odnalazł.
Po wojnie ożenił się z Miriam, warszawianką, więźniarką obozów na Majdanku, Auchwitz-Birkenau, Ravensbruck i Malhof. Wraz z drugą żoną, wyjechali do Johannesburga w Republice Południowej Afryki. Od 1947 do 1950 Lichterman ponownie służył jako kantor w tamtejszej synagodze. W 1950 r. małżonkowie przeprowadzili się do Kapsztadu. I tam, w południowoafrykańskiej synagodze rozbrzmiewał jego głos. Głos dzwonu uratowany przez Ślązaka, który nie bał się udzielić mu schronienia. Możecie go posłuchać 🙂 

 

Jakob Lichterman zmarł w sierpniu 1986 r. Zdążył przedtem odwiedzić synagogę Nożyków. Obaj jego synowie, Joel i Ivor, są kantorami. 

Sir Martin Gilbert, brytyjski historyk, oficjalny biograf Churchilla, w swej książce pt. „Sprawiedliwi. Nieznani bohaterowie Holokaustu”, opisał historie ponad 20 000 „zwykłych” mężczyzn i kobiet, którzy zachowali się w sposób przyzwoity, humanitarny i ratujący życie. Przytaczając wspomnienia Jakoba Lichtermana, wymienił m.in. tych bezimiennych bohaterów z okolic Rybnika. 

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Głos „dzwonu” uratowany pod Rybnikiem została wyłączona