5 kwietnia 2024

Rybnickie wybory w 1927 r.

14 listopada 1926 r. odbyły się wybory komunalne w woj. śląskim. Wynik tych wyborów w Rybniku był niekorzystny dla strony polskiej. Rozbicie głosów polskich, przy równoczesnej konsolidacji stronnictwa niemieckiego było porażką dla Polaków.

Do Rady Miejskiej mieli wejść:
Lista 1 (Polska Partia Socjalistyczna, Rybnik) 2 mandaty:
1. Szczepanek Jan, restaurator, 2. Sobik Nikodem, spedytor.
Lista 2 (Polska Partia Socjalistyczna, Paruszowiec) 1 mandat:
1. Szypuła Franciszek, hutnik.
Lista 3 (Deutsche Buergerpartei, Rybnik) 11 mandatów:
1. Dr. Konrad Wiesner, lekarz, 2. Mateja Józef, kierownik „Volksbundu“, 3. Herger Antoni, właściciel fabryki mebli. 4. Banczyk Józef, asesor stud., 5. Lukaschik Brunon, restaurator, 6. Huhnt Artur, monter, 7. Fiala Paweł, kupiec, 8. Sladky Karol, kupiec, 9. Damis Ludwik, mistrz stolarski, 10. Musioł Leon, książkowy, 11. Richter Maksymiljan, budowniczy
Lista 7 (Polskie Zjednoczenie Stronnictw Chrześcijańskich) 12 mandatów:
1. Antoni Grzesik, budowniczy, 2. Walenty Klama, sekretarz związkowy, 3. Edmund Mura, rolnik, 4. Wilhelm Fojcik, radca rządowy, 5. Alojzy Prus, kupiec, 6. Dr. Feliks Biały, lekarz powiatowy, 7. Wiktor Wieczorek, posiedziciel nieruchomości i urzędnik „Silesji“, 8. Paweł Botor, mistrz kamieniarski, 9. Henryk Osiecki, restaurator, 10. Jan Krupa, sekretarz Urzędu Górniczego, 11. Maksymiljan Piełka, inspektor pocztowy, 12. Antoni Bartkowiak, kolejarz.
Lista 8 (Związek Obrony Górnoślązaków, Kustos) 2 mandaty:
1. Rembalski Rudolf, kontroler górniczy, 2. Wichtorowski Jan, inwalida wojenny.

Wiele znanych nazwisk rybnickich. 

„Sztandar Polski i Gazeta Rybnicka” donosiły wtedy: Koniecznie powinniśmy się raz nareszcie opamiętać i współpracować przeciwko głównym wrogom naszym. Wszak Niemcy szli zwartym szeregiem: i socjaliści i katolicy i żydzi. Zrozumieli on, że w jedności jest siła. Tak i my postępować powinniśmy. Mimo wszystkiego jednak cieszyć winniśmy się z tego wyniku. Mimo przekupstw najróżnorodniejszych miasto nasze pokazało, że Polacy tu mieszkają, że Rybnik jest polskiem miastem w całem tego słowa znaczenia.

W tych „zwartych w szeregu żydach” widzę jedynie ➡ Maksa Richtera. Miał parcie do rządzenia. Nie tylko w gminie żydowskiej.

Wyborów tych nie zatwierdzono i rozpisano nowe na 15 maja 1927 r. Nadal działała w Rybniku Komisaryczna Rada Miasta, której ostatnie posiedzenie miało miejsce 13 maja 1927 r.

A w prasie się działo! Szczególnie prasa robotnicza publikowała wiele informacji o wiecach i aferach. 

Na brednie warchoła i zaprzańca komunistycznego zabrał głos tow. Juchelek, sprawiając temuż zasłużoną odprawę, który wskutek tego czmychnął z Sali jak lis. Mamy świeży dowód tchórzostwa ludzi mocnych w pysku.

W dyskusji na tymże wiecu przemawiał p. Ochojski, żądając zakazu głosowania kobiet, na co tow. Pech zareagował, że nie żyjemy w średniowieczu, żeby tego rodzaju upośledzenie większej części społeczeństwa wprowadzać. Zaiste klerykalska dusza p. Ochojskiego członka Ch. D. miała na myśli traktowania kobiety na równi z wołem, osłem, jak się to w dziewiątym i dziesiątym przykazaniu boskim powtarza.”

W drugie święto wielkanocne odbyły się w Sali hotelu „Świerklaniec “ zapowiedziane zawody bokserskie „Gwiazdy“ Rybnik contra Mysłowice 09. Rzadko kiedy na imprezach sportowych zauważyć można było tyle zebranej publiczności. Dotąd bowiem sport w Rybniku traktowano po macoszemu. Znikąd towarzystwa sportowe nie czerpią dochodów materialnych, ani nie doznawają nawet poparcia duchowego. XX takich warunkach oczywiście sportowcy prowadzą ciężki byt i tylko ich miłość do sportu sprawia, że przezwyciężają wszelkie przeszkody. Miasto mało dotąd w tej sprawie poczyniło. Mamy jednak nadzieję, że nowy Magistrat i Rada Miejska i pod tym względem pokażą swą postępowość. Bowiem od sportu zależy zdrowie i siła mężczyzn, naszych przyszłych żołnierzy i obrońców. Zdrowa młodzież, to zdrowy naród, a przez to i silny.”

Przy tych uzupełniających wyborach polska strona powołała jedynie dwie listy. Obwieszczono wielki sukces.

Strona niemiecka straciła parę miejsc no i mój Maks Richter do Rady się nie dostał, choć kandydował. Oprócz niego do rady starał się dostać inny Żyd – Filip Weiss. Też bezskutecznie. Poniższa lista podana przez prasę jest niezwykle interesująca, gdyż podaje adresy pod którymi wybrani członkowie mieszkali.

Richter starał się jeszcze zostać tzw. ławnikiem honorowych, czyli nieodpłatnym, ale kłody jakie mu podkładano pod nogi przez wiele lat chyba spowodowały, że wolał się zająć browarem. Zapewne, gdy zarządzał browarem już lepiej władał „narzeczem śląskim”, co mu wytykało Starostwo w Rybniku.

Oficjalne źródła podawały, że wybory do rady miejskiej w Rybniku 15 maja 1927 r.: Odbyły się w zupełnym spokoju i porządku. W czasie przeprowadzania wyborów od rozpoczęcia głosowania aż do zamknięcia postępowania wyborczego i ogłoszenia wyników głosowania, nie zdarzył się ani jeden wypadek zamącenia spokoju publicznego, który by wymagał interwencji organów bezpieczeństwa. Udział wyborców był niezwykle liczny, bo doszedł do 96% uprawnionych do głosowania. Skutkiem racjonalnego ustalenia okręgów głosowania w żadnej komisji wyborczej nie było natłoku.
Ja tam znalazłam jednak parę „incydentów” jak choćby nie do końca jasne pobicie redaktora Augustusa Hergera właśnie rankiem 15 maja 1927 r., o czym szeroko trąbiła prasa niemiecka. Polskie gazety z kolei sprawę bagatelizowały i trywializowały. 

Aaaa, a tak przy okazji tego pobitego redaktora (prowadził lokalny oddział niemieckiego „Der Oberschlesische Kurier”) to jego grób jest przy głównej alejce na naszym rybnickim cmentarzu. Herger wraz z Arturem Trunkhardtem też starali się zostać ławnikami honorowymi po tych wyborach i dupa z tego wyszła, choć protest dotarł aż do Urzędu do Spraw Mniejszości i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. 

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Rybnickie wybory w 1927 r. została wyłączona
22 czerwca 2021

O Müllerach i rybnickim browarze

Makabryczny hyc na dworze, poty lecą po karku i po kitach. Jedynym ratunkiem jest ocieniony balkon, nogi w misce z zimną wodą oraz piwo. Po genialnej reklamie Łomży, w wykonaniu Woronowicza, uznałam, że spróbuję. No cóż, reklama boska, piwo takie sobie.
Ale skoro mowa o piwie, to wymyśliłam, że zmierzę się z naszymi browarnikami – Müllerami. Pod kątem genealogicznym, rozległą familię opisała swego czasu, pani dr Ewa Kulik z rybnickiego muzeum w Zeszytach Rybnickich pt. „Rybniczanie”. W necie, ich drzewo prowadzi mój znamienity kolega z Anglii, który ma kapkę müllerowej krwi. Jego babcia przed wojną miała udziały w browarze rybnickim, dzięki skomplikowanemu dziedziczeniu.                             

http://gen.scatteredmind.co.uk/show_person/1255

Tu będzie po mojemu, czyli na podstawie dokumentów z Raciborza, przedwojennych gazet oraz plotek i wspomnień.

Drzewo rodziny jest bardzo skomplikowane i zagmatwane, jak to u Żydów bywało. Zbyt duży upał, bym to Wam wyjaśniała, nawet popijając zimną Łomżę. Pewnikiem jest, iż jednym z pierwszych, który warzył u nas złocisty napój był Jacob Müller, urodzony w 1786 r. Przez to, że żenił się dwa razy, to dorobił się kupy dzieci (14!). Ale to synowie z drugiej małżonki – Karoliny Barber, kontynuowali tradycje ojca. Sam Jacob już w 1841 r. w dokumentach widnieje jako właściciel browaru (przedtem jedynie jako arendarz, czyli dzierżawca). Zmarł w słusznym, jak na tamte czasy, wieku 70 lat i wsio przekazał synom. Jeden z nich – Louis kupił tzw. browar zamkowy, czyli przy naszym obecnym sądzie. Isidor, jako dwudziestoczterolatek założył swój własny browar, a kolejny – Hirsch, bo takie nosił imię przy urodzeniu, objął we władanie przedsiębiorstwo ojca. I to on, znany jako Hermann, najbardziej wpisał się w historię Rybnika. Tu się muszę przyznać do swego nieuctwa. Mam wszystkie rejestry urodzeń żydowskich do 1874 r. i przez długi okres czasu nie potrafiłam w nich znaleźć daty urodzenia Hermanna. Już nawet kombinowałam, że może przyszedł na świat, powiedzmy w Raciborzu. Dopiero pani Ewa Kulik mnie oświeciła. Otóż Hermann został oryginalnie w 1836 roku spisany jako Hirsch. Taka ja niby mądra, a taka jednak tępa.

Hermanna wyobrażam sobie jako fest gościa. I nie mam na myśli tuszy. Na pewno na moje wyobrażenie ma wpływ fotografia, która znajduje się w zasobach Muzeum w Rybniku (jest też przedstawiona w Domu Pamięci Żydów Górnośląskich w Gliwicach). Widać na niej pracowników Hermann Müller Brauerei i jednego, paradnie ubranego, starszego pana, którym niewątpliwie jest Hermann.

Fota datowana jest na rok 1899, czyli gdy Hermann miał 63 lata. Przypatrzcie się tej fotografii. Jest niesamowita. Photoshop nie istniał, a tu takie genialne wplecenie litografii browaru z panoramą miasta (jeszcze bez bryły Antoniczka) w grupę ustawionych pracowników. Jedni siedzą na byczych beczkach, niektórzy beczki dźwigają na ramionach, paru z kuflami piwa, a w tym wszystkim wygumkowana synagoga, która stała dokładnie obok browaru. Być może nie pasowała do reklamowego zdjęcia firmowego. Najbardziej dostojny jest Hermann Müller. Od razu widać, że to właściciel. Siwa broda, futrzana czapa na głowie, na płaszczu kołnierz też z eleganckiego futra. Najbogatszy rybniczanin w tamtym czasie. Radny miejski. Właściciel największego zakładu w Rybniku i wielu innych nieruchomości. Władze miasta musiały się z nim liczyć. Sponsor i donator. To jemu, gmina żydowska, zawdzięczała wybudowanie kaplicy przedpogrzebowej przy ówczesnej Promenadastrasse (dziś ul. 3 Maja). Budynek Bet Tahary, oraz cmentarz, na którym został pochowany, hitlerowcy zniszczyli wiosną 1940 r.

Sam mieszkał w tzw. müllerówce, czyli kamienicy przy ul. Zamkowej, w której od niedawna mieści się Wydział Ksiąg Wieczystych naszego sądu. To po nim zostały, totalnie współcześnie przebudowane, różnorakie hurtownie przy ul. Drzymały za koleją. Miał tam wiele akrów ziemi i stodoły. Mam do Hermanna sporo szacunku. Na jego gruntach, sprzedanych potem przez syna, ojcowie Werbiści założyli ogrody. Był bogaty, ale na mur, tym bogactwem się dzielił z miastem.

Miał swoje punkty sprzedaży w Gleiwitz i Konigshütte.

Gdy patrzę na datę jego urodzin widzę zodiakalnego Strzelca. A to tłumaczy wszystko. Silna osobowość, władczy typ z maksymalnymi siłami witalnymi. Zagadką dla mnie jest chłopczyk, który na fotce z 1899 r. siedzi przed Hermannem okrakiem na beczce. Chłopak musiał być kimś z rodziny, ale na pewno nie wnukiem. Hermann, ożenił się z Linną Prager. Jej mama pochodziła z rodziny Haase i była córką kolejnego z wielkich rybniczan – Efraima Haase. Z kolei ojciec Linny, zarazem teść Hermanna, był założycielem Fabryki Modrych Druków Pragera. Śmiało więc można powiedzieć, że dwóch synów Hermanna i Linny miało geny trzech potężnych rodów żydowskich z Rybnika. A dzieci ze związku urodziło się tylko dwoje. Byli to chłopcy Georg Jacob i Siegfried (w czasach późniejszych, czyli polskich zwany Zygfrydem). Gdy robiono zdjęcie, obaj synowie byli około trzydziestki. Georg na pewno skończył medycynę i mieszkał w Berlinie. Zła jestem, gdyż nic o nim nie wiem, za wyjątkiem zawodu, daty urodzenia (10 grudnia 1866 r.) i daty śmierci (31 stycznia 1932 r.). Dokopałam się informacji, iż jego specjalizacją była ortopedia, a sam doszedł do stanowiska radcy sanitarnego w Berlinie. Dziesiątki nocy spędziłam na poszukiwania jakichkolwiek śladów po nim. Szukanie Müllera w Niemczech to jak szukanie igły w stogu siana. To zbyt popularne nazwisko. 
Piwo rybnickie ponoć należało do przednich i należy bardzo żałować, że nie mamy takiej kontynuacji tradycji browarniczej w naszych mieście, jak ma Racibórz. Po Hermann Müller Brauerei został nam kikut z komina oraz przerobiony budynek dawnej słodowni, który teraz należy do kompleksu galerii handlowej Fokus Park. Nie chce mi się po raz któryś opisywać obietnic Fokusa o mini browarze. Pcińco z nich wyszło. Wracam do Hermanna i, bardziej mi znanego, Siegfrieda. Skoro starszy z braci poszedł w medycynę, to logicznym było, iż ciut młodszy musi przejąć interes taty. To się stało na początku XX w. W międzyczasie inne odnogi Müllerów (po braciach Hermanna) prowadziły pozostałe dwa browary rybnickie, z czego jeden przeszedł po kądzieli w ręce Mandowskich.

O Siegfriedzie Müllerze, urodzonym w 1867 r. różne ploty chodziły. Gdy swego czasu rozmawiałam z sąsiadką, której tata pracował u Müllera, to usłyszałam słowa: „Tata godoł, że on był inny, ale Müllerka była dobro baba. Wziął se ją, by nie godali”. Ciężko jej było wyjaśnić o co chodziło. Naciskałam, pytając o tą inność i okazało się, że mówiono o nim, iż był gejem. Ponoć straszny mruk, dziwak, kochający konie. Cholera wie, czy faktycznie był homoseksualistą. Pewne jest, iż syn Hermanna – Zygfryd, spadkobierca potężnej, jak na Rybnik, fortuny, ożenił się z ewangeliczką, pochodzącą z głębi Niemiec. W dodatku z rozwódką z córką o imieniu Berta. Może, powtarzam może, to faktycznie miało jakoś zamydlić ludziom oczy. Gdy twórca potęgi browaru, Hermann zmarł w 1919 r., jego Siegfried już zarządzał całym przedsiębiorstwem. Dzieci ze swoją żoną nie miał, ale Joanna, dzięki mężowi należąca do elity miasta, wielki wpływ na Siegfrida miała. To za jej namową sprzedał spore pola Werbistom, by mogli powiększyć przyklasztorne włości.

Ponoć przyjeżdżała bryczką do moich rodzinnych Chwałowic, by kupować na święta ryby i drób. Dzieci ją kochały, bo rozdawała cukierki i ołówki i była niezwykle elegancka. Tata mojej sąsiadki był zatrudniony w browarze od 1914 r., by m.in. doglądać koni Müllerów, w tym koni „müllerki”, która uwielbiała jazdę konną po okolicy, czasem pomagał w domu, ale na fotografii dał się uwiecznić przy pompie, która pompowała wodę do browaru z okolic dzisiejszej ul. Wieniawskiego.

Było to już w późnych latach 20-tych. Wtedy Rybnik był polski. Siegfried, wówczas Zygfryd, choć był niemieckim Żydem nie sprzedał wszystkiego i nie wyjechał stąd po podziale Górnego Śląska. Geny kilku rybnickich rodów zatrzymały go w mieście. Wraz z żoną i pasierbicą mieszkał przy ul. Zamkowej, mając swój browar z dymiącymi kominami za płotem. Ojca Hermanna, pochował w 1919 roku, zaraz po Wielkiej Wojnie i dziś możemy się jedynie domyślać, że wystawił mu jeden z większych nagrobków na cmentarzu żydowskim.
Nazwę browaru zachował, nie wciskając się z własnym imieniem, a jedynie skromnie je dodając w pozycji „właściciel”. Konsekwentnie, kontynuował to co postanowił ojciec. Na firmowych drukach, czy reklamach nie było widać synagogi, która stała tuż obok. I tak, jak Hermann działał na rzecz miasta, choćby będąc radnym.

Powyższa reklama pochodzi z 1925 r. W tymże roku, jego pasierbica Berta znalazła sobie wybranka serca. Był nim, pochodzący z Radzionkowa, wówczas sędzia powiatowy w Rybniku – Jan Bonczkowicz. O zaręczynach ogłoszono w prasie, informując równocześnie, iż przyjęcia nie będzie. By poślubić sędziego, pasierbica Zygfryda Müllera, zmieniła religię. Przez lata historycy gadali, iż córka właściciela browaru przeszła z judaizmu na katolicyzm. Dopiero, gdy ze dwa lata temu znalazłam akt ślubu tej pary, wyszło na jaw, że nie była jego córką, a jedynie pasierbicą. No i nie była żydówką, a ewangeliczką jak jej mama i, nieżyjący już wtedy, ojciec.

Mówiono też, że przepiękną willę, położoną przy ul. Pocztowej, Müller wybudował jako wiano dla swej córki. Ani to było wiano, ani jego córka. Sędzia Bonczkowicz, później pracujący jako adwokat i notariusz, kupił ową willę na licytacji. Do ślubu wielce ciekawej pary doszło prawie po roku od zaręczyn, a świadkował ojczym Zygfryd Müller – właściciel browaru.

Gdy przypatrzycie się drobnemu zapiskowi na tym akcie ślubu, to oprócz podpisów pary młodej i świadków, zauważycie małą adnotację informującą o śmierci rybnickiego przedwojennego adwokata, Polaka, męża Niemki Berty, pasierbicy bogatego Żyda. Zmarł w naszym mieście 14 lipca 1940 r. Miał 50 lat. W 1940 r. Rybnik był ponownie niemieckim miastem, w którym najbogatszy nawet Żyd nie miał szans na przeżycie. Na szczęście Zygfryd już wtedy leżał na cmentarzu. Zanim jednak sam zmarł nagłą śmiercią, jego zacna, jak podano na klepsydrze, żona Joanna, ta od koni i rozdawania cukierków, pierwsza odeszła w zaświaty. Została pochowana w Gleiwitz, czyli zagranicą, 31 maja 1932 roku. Prawdopodobnie jej szczątki spoczęły na tzw. cmentarzu hutniczym. Nagrobek do naszych czasów się nie zachował.
Zapewne utrata żony wpłynęła na dziwaka browarnika. Pasierbica miała swoje życie, a Zygfryd, nadal jeszcze w sile wieku, kierował swoim zakładem z, pełnej zakamarków, müllerówki przy Zamkowej. Rodzinną konkurencję dawno wykosił i w Rybniku był monopolistą. Z tamtych czasów pochodziło określenie na zbliżającą się burzę: „w browarze beczki kulają”. Chyba mieszkał tam sam. Zapewne wnętrze kamienicy było paradne. Nie wiem, czy ktoś mi mówił, czy sama sobie wymyśliłam, że było tam ciemno i ponuro i stały bogate meble. Na początku lat trzydziestych Zygfryd, jako „posiedziciel browaru”, najwięcej płacił na rzecz gminy żydowskiej, co łatwo porównać patrząc na wykazy. 

Dawał pieniądze na bezrobotnych, uczestniczył, zapewne przez własnych urzędników, w pojedynkach dobroczynności i dziwaczał sam w wielkim domu. Browar sobie szedł swoim ustalonym torem a rybnickie piwo można było kupić na całym Górnym Śląsku.

Jeszcze krótko przed śmiercią życzył wszystkim dobrego kolejnego roku i starał się inwestować w ziemię.

Czy udało mu się tą ziemię kupić? Kto wie, może. Nie miał spadkobierców w linii prostej. Zmarł nagle. Prawdopodobnie, już martwego Zygfryda, w jego domu przy Zamkowej 5, znalazł księgowy z browaru – Jerzy Piotrowski. Miało to miejsce 26 kwietnia 1934 r. Być może szef nie dotarł do swego kantorku i księgowy poszedł sprawdzić, czy coś złego się nie stało. Ostatni z Müllerów miał 66 lat. O śmierci poinformowała zarówno przybrana rodzina w osobach pasierbicy i jej męża, jak i dalsi kuzyni.

Stosowną informację, jakże pochlebną dla zmarłego, opublikowała w prasie załoga browaru.

Bardzo zaskakująca jest relacja, opublikowana w Sztandarze Polskim, który raczej naszych Żydów po głowie nie głaskał. Wynika z niej, że zmarły musiał być faktycznie dobrym człowiekiem.

Jego pogrzeb zgromadził tłumy. Pochowano go na nowym cmentarzu żydowskim przy ul. Rudzkiej. Tu małe wyjaśnienie. Stary cmentarz (przy ul. 3 Maja) był już wtedy zamknięty dla celów pochówkowych. Tak więc, Zygfryd nie spoczął obok swego ojca Hermanna. Był jednym z pierwszych Żydów, których złożono w kompleksie cmentarnym przy Rudzkiej. Zapewne po II wojnie, gdy w tym miejscu składano szczątki żołnierzy Armii Czerwonej, kości ostatniego rybnickiego browarnika zmieszano z kośćmi młodych Sowietów. O samym pogrzebie ponownie zdał relację Sztandar Polski, znowu zmarłego wychwalając i cytując rabina Kohlberga, który porównał zmarłego do gołębicy wypuszczonej w czasie potopu przez Noego.  

Jest wielce prawdopodobne, że Zygfryd nie sporządził testamentu, bowiem po jego śmierci lista spadkobierców była tak długa, iż browar musiał przekształcić się w spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością. Zanim ustalono tych, którzy mieli prawa do majątku ostatniego Müllera, ustanawiano kuratorów.

Na liście udziałowców nie znalazła się pasierbica. Nie ma też na niej brata ortopedy, gdyż już nie żył. Niektórzy ze spadkobierców mieli np. 1/2160 część spadku i jeden udział w spółce, a niektórzy aż 100 udziałów, dziedzicząc 1/18 po Zygfrydzie. Pojęcia nie mam kim byli Rudolf i Stephanie Behr, którzy otrzymali najwięcej. Poniższy wykaz to tylko jedna z trzech kartek wymieniających spadkobierców.

Dla zwykłych rybniczan śmierć właściciela browaru niczego nie zmieniła. Nadal spotykali się na piwie przy ul. Rynkowej, jak choćby Hans Manneberg, syn innego z Żydów, który też wybrał Rybnik po 1922. Wiosną 1939 zasiadł on z przyjaciółmi przy müllerowym kuflu, być może by się z nimi pożegnać przed wyjazdem do Palestyny.

Z kolei w zakładzie odejście Zygfryda Müllera wiele zmieniło. Zaczęły się problemy administracyjne, personalne, zmiany pełnomocników, zatargi z magistratem, a nawet bijatyki, głównie z uwagi na kontrowersyjną postać niemieckiego zarządcy Maksa Richtera (a jakże – Żyda). Ten ostatni jest wielką zagadką, którą mam nadzieję kiedyś uda mi się rozwikłać.

Spółka, jako „Browar Rybnicki” działała w imieniu udziałowców – w większości żydowskich, do września 1939, polecając piwa najlepszej jakości.

No a potem, to już wiadomo. Historii wojennej możecie się domyślać, a powojenną znacie. Teraz w tym miejscu mamy galerię handlową i resztkę komina. Ja mam deskę z krzesła z napisem „Hermann Müller”, zjedzoną przez korniki skrzynkę na piwa z tym samym napisem i jedną flaszkę. Mam też przekonanie, że pasierbica Berta przeżyła wojnę i po wojnie mieszkała, chyba z synem Alfredem, we Frankfurcie. Bo ileż mogło być kobiet wdów o nazwisku Bonczkowicz i imieniu Berta w Niemczech w latach 60-tych? Wyszukałam jedną.

Potomków drugiego z synów Hermanna Müllera nigdy nie znalazłam, gdyż ich nie miał. Zmarł w Berlinie, jako kawaler, jeszcze przed swoim bratem.
To teraz, w nagrodę, że dotarliście do końca możecie sobie nalać do kufla złocisty płyn. Prosit!

Z poważaniem! 

 

Więcej ciekawostek na forum „Zapomnianego Rybnika” ➡

Ciekawostki o browarach

Gdyby jakaś dobra dusza chciała wspomóc moje badania i pisanie, to może to zrobić poprzez ➡ Kawa dla Małgosi

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania O Müllerach i rybnickim browarze została wyłączona