11 czerwca 2022

Max Richter – krewki budowlaniec i dyrektor browaru

Max szedł za skromną trumną, złożoną na ciągniętym przez dwa czarne konie, karawanie. Nie był na czele konduktu, a wmieszał się w tłum żałobników zaliczających się do znajomych zmarłego. W myślach cały czas analizował co teraz będzie. W zasadzie wiedział, że nagle zmarły bogacz nie sporządził testamentu i cały majątek, który na czas pogrzebu przestał dymić, odziedziczą dalecy krewni nieboszczyka, mieszkający poza Polską. A jak jednak spisał ostatnią wolę? I to wszystko dostanie ona? Na przodzie majaczyła sylwetka młodej kobiety idącej pod pachę z mężem.
Zbliżał się maj i dookoła pachniała zieleń. Gdy kondukt dotarł do cmentarza, Max odczuwał lekki ból w stopach. Jednak to kawał drogi z Zamkowej, a on na tą okazję sprawił sobie nowe buty, które zaczynały go obciskać. Jutro zaraz pójdzie do szewca z reklamacją. Wygarnie mu ile wlezie.
Nowy cmentarz żydowski był ledwo co urządzony i niewiele macew na nim stało. Sam był tym, który przyczynił się do jego powstania, choć przez długi czas był, jak inni, temu przeciwny.

Rabin Kohlberg rozpoczął mowę pogrzebową. Zanosiło się na deszcz i tłum nerwowo przedreptywał, patrząc na nadciągające chmury. Max z ukosa spojrzał na, elegancko ubranego, adwokata, podtrzymującego Bertę. Jeśli browarnik spisał testament, to ten katolik, i w dodatku Polak będzie się teraz szarogęsić i wszystkim zarządzać. Nie może do tego dopuścić! Jutro trzeba zaraz wszystko ustalić. Trumnę spuszczono do wykopanego dołu. Pismaki ze Sztandaru Polskiego też tu przylazły! Niedoczekanie ich. Miał z nimi na pieńku od jakiegoś czasu. Taki majątek nie może przejść w polskie ręce. Max wiedział, że zrobi wszystko, by to w jego rękach znalazł się Herman Müller Brauerei. Tłum odprowadzających ostatniego właściciela rybnickiego browaru – Siegfrieda Müllera, powoli się rozchodził. Wszyscy z parasolami nad głowami starali się jak najszybciej dotrzeć do swoich domów. Jedynie rabin Kohlberg został na cmentarzu dłużej. Podszedł do innego, w miarę świeżego grobu, i po policzkach spłynęły mu łzy. Miałbyś już prawie rok synku – pomyślał. Była niedziela 29 kwietnia 1934 r.

Kilka dni później, w prasie ukazało się ogłoszenie, że mimo nagłego odejścia właściciela, browar działa jak działał.

Max Richter, będzie bohaterem tej opowieści. Nie browarnik, nie rabin Kohlberg, a budowniczy, czy, jak dziś byśmy powiedzieli, właściciel lokalnego przedsiębiorstwa budowlanego, którego ambicje doprowadziły do stanowiska dyrektora rybnickiego browaru, po śmierci ostatniego właściciela. Jest to postać naprawdę tajemnicza. Na podstawie tego co o nim zgromadziłam, mogę powiedzieć, że był apodyktycznym, wybuchowym, niezwykle ambitnym i żądnym władzy człowiekiem. Niewątpliwie majętnym. No i niezwykle skutecznym. Nie był lubiany przez polską władzę oraz prasę. Kapitalista w najgorszej postaci, w dodatku z politycznymi aspiracjami. A przede wszystkim dla większości ówczesnych obywateli miasta – Niemiec, w dodatku Żyd.

Jego prywatne życie jest dla mnie tajemnicą. Nie wiem jak wyglądał, nie wiem, czy miał dzieci, nawet dokładnych losów żony Marii nie mogę ustalić – wiem jedynie, że zginęła w czasie wojny. I choć od lat gromadzę o nim skąpe informacje, to dopiero niedawno ustaliłam, że urodził się w Hohenlohehütte (obecnie Wełnowiec, dzielnica Katowic) w 1882 r. jako syn kupca Jakoba i Rosalie. Gdy szedł w kondukcie, kombinując, czy pasierbica zmarłego – Berta, oraz jej polski mąż, mogą zostać właścicielami majątku po Müllerze, miał 52 lata. Na tamte czasy starszy człowiek, na dzisiejsze – mężczyzna w kwiecie wieku.
Richter mieszkał przy ul. Hallera 26 i tam oficjalnie mieściła się jego firma w latach 30-tych. W Rybniku pojawił się jeszcze przed 1920 r. Jego Baugeschäft miał początkowo adres przy Placu Zamkowym, po jakimś czasie przy Promenadenstrasse (dziś 3 Maja).

Do końca lat 30-tych Polacy mu pamiętali, że w trakcie plebiscytu zajadle bronił niemieckości tych terenów i przy każdej okazji, prasa podkreślała, że jest „niemieckim żydkiem”. Nie należał do tej grupy niemieckich Żydów, którzy zostając w mieście, zaakceptowali warunki podziału Śląska, więc jawnie uczestniczył w zebraniach mniejszości niemieckiej, nie kryjąc się ze swoimi poglądami.

Gdy na początku 1930 r. reprezentanci gminy ponownie wybrali go do zarządu, w polskich władzach, zawrzało. Śląski Urząd Wojewódzki w Katowicach początkowo odmówił zatwierdzenia tego wyboru i zażądał od władz miasta, stosowych wyjaśnień. Richter, który miał dupę pełną ambicji, wybór przyjął, choć oficjalnie zarząd nie był zatwierdzony przez polskie władze administracyjne.

Prawie przez rok urzędnicy zajmowali się budowlańcem, który, jak to napisano: „(…) bierze oficjalnie udział, tak w sprawie obrony mniejszości żydowskiej, jak i niemieckiej (…)”. Starosta Wyglenda informował władze zwierzchnie, że gmina żydowska starała się nakłonić Richtera do rezygnacji, na co ten się nie zgodził. Chodził na zebrania przełożeństwa gminy i wraz z Alfredem Aronade oraz Martinem Kornblumem, decydował o sprawach członków gminy, jak choćby o zatrudnieniu rabina Zygmunta Kohlberga, czy o odwołaniu się od decyzji zamknięcia przez miasto starego cmentarza żydowskiego.

W październiku 1930 r. władze wojewódzkie nadal wątpiły w jego lojalność w stosunku do państwa polskiego. Ostatecznie go zatwierdzono i m.in. Richter był tym, który skonstruował nowy statut gminy. Był też osobą, która doszła do porozumienia z miastem w sprawie urządzenia nowego cmentarza przy ul. Rudzkiej. Tu wyczuwam interes, który Richter sobie równocześnie załatwił, gdyż do tego miejsca należało doprowadzić wodociąg oraz wybudować, choćby prowizoryczny, dom przedpogrzebowy. Że taki powstał, świadczy mapa z czasów wojny, na której widać niewielki budynek na terenie nowego cmentarza żydowskiego (obecnie cmentarz czerwonoarmistów).
Właśnie na ten cmentarz odprowadzał zmarłego Siegfrieda Müllera, ostatniego właściciela browaru rybnickiego. Jak napisała lokalna prasa, zwykle nieprzychylna Żydom, miasto straciło zacnego obywatela, który w przeciwieństwie do Maxa Richtera, obowiązki w stosunku do państwa polskiego, wypełniał wzorowo.

Müller nie miał własnych dzieci, a jedynie pasierbicę z pierwszego małżeństwa, jego zmarłej wcześniej żony (ewangeliczki). Dla Richtera było oczywistym, że masą spadkową nie mogą zarządzać prawni spadkobiercy, których jak wyliczono było 109. Tak, tak, aż tylu. Chyba nikt z nich nie mieszkał w Rybniku. Koniecznym było wyznaczenie kuratora, potem założenie spółki no i zatrudnienie dyrektora tego największego przedsiębiorstwa w Rybniku. Max znał się nie tylko na budowlance, gdyż już pod koniec lat 20-tych zasiadał w Radzie Nadzorczej „Fr. Mikeska, Górnośląski Przemysł Spirytusowy, Spółka Akcyjna w Rybniku”. Zapomniałam dodać, że był też przez jakiś czas miejskim radnym, z ramienia frakcji niemieckiej. Wybrano go kuratorem majątku po Müllerze, krótko potem władze sądowe go wymieniły, ale za jakiś czas znowu, ponownie pełnił tą funkcję.

Po zakończonym postępowaniu spadkowym, które jak się mogę domyślać, było dość skomplikowane i długie, zadecydowano o założeniu spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Pojęcia nie mam kim byli Rudolf i Stefanie Behr, którzy łącznie mieli aż 200 udziałów, czyli najwięcej. Daleki kuzyn zmarłego, Emil Prager, którego imię i nazwisko jeszcze w czasie wojny było używane, gdy mówiono o domu handlowym na Rynku (dziś drogeria Hebe) miał 30 udziałów. A np. jakiś Erwin Danziger tylko jeden, co stanowiło 1/2160 część spadku.

Richter został dyrektorem przedsiębiorstwa, które nadal warzyło rybnickie piwo. Miłym szefem na pewno nie był. Swoją opinię opieram na artykułach publikowanych w Katholische Volkszeitung, którego wydawcą był Artur Trunkhardt – w sumie Niemiec, choć Polak. Antysemicki „Narodowiec” też szkalował Maxa, ale akurat to wydawnictwo nie jest dla mnie miarodajne.

Trunkhardt, dawny powstaniec, się z Richterem nie pitolił. Jechał po nim jak po starej kobyle i co chwilę publikował niusy, w których opisywał skandaliczne zachowanie dyrektora. A to, że w 1936 r. bezprawnie rozwiązał umowę z najemcą baru restauratorem Cichym, którego prawie z dnia na dzień wywalił na bruk, przedtem nie dostarczając mu piwa oraz odcinając prąd. Choć kto wie, może Cichy nie płacił na czas czynszu? Redaktor uważał, że Richter stosuje w browarze metody rodem z budowlanki oraz, że nie znosi Polaków, więc dlatego naruszył umowę najmu. Wnet gazeta donosiła, że dyrektor browaru uderzył w twarz kierowcę, który zbyt późno wrócił z pracy (rozwoził piwo). Pobity był powstańcem śląskim, więc Trunkhardt grzmiał, iż to było powodem skandalicznego zachowania Richtera. W artykule wspomniał, że nerwy dyrektora mogły być spowodowane tym, że wybudowana przez niego w ogrodzie browarniczym restauracja, nie była zbyt chętnie odwiedzana przez gości.
W 1937 r. Max pobił brygadzistę o nazwisku Salamon, któremu nawet groził, że go zastrzeli. Katholische Volkszeitung informowało, że ordynarne wyzwiska rzucane w stronę pracowników to codzienność. W maju 1938 r. Richter odpowiadał przed sądem za znieważenie innego pracownika Antoniego Reclika. Został skazany na miesiąc więzienia (czy odsiedział, to inna kwestia) oraz 200 zł grzywny. 

Za jego dyrektorowania pojawiło się nowe logo zakładu, a klienci prawie w każdym wydaniu lokalnych gazet widzieli reklamy browaru.

We wrześniu 1938 roku, doszło do serii zamachów na żydowskie geszefty, z których jeden dotknął buńczucznego dyrektora, cały czas równocześnie prowadzącego swoją firmę budowlaną. M.in. pod jego dom przy ul. Hallera, podłożono petardy, których wybuch nie spowodował większych strat. 

W tym czasie, inny poszkodowany, Josef Manneberg już planował wyjazd z Polski. Richter, albo o tym nie myślał, bowiem uważał, że Niemcy to jego naród, albo planów nie zdążył zrealizować. Możliwości do opuszczenia Polski miał, gdyż mógł spieniężyć nie tylko swój biznes, ale i sprzedać nieruchomości. M.in. dom przy Hallera oraz kamienicę przy końcu ul. Sobieskiego, której był właścicielem prawdopodobnie od 1931 r.

Gdy wybuchła wojna miał ponad 57 lat. Browar przejęła Rzesza, nadal produkując w nim piwo.

Od dawna widziałam, że przeżył, choć do teraz nie wiem jak. Miał jakieś niewiarygodne szczęście i nie zginął jak inny z ważniejszych pracowników browaru – Franz Klein, długoletni prokurent tego zakładu (nawet za życia ostatniego właściciela). Pochodzący z Gniewu Klein został zamordowany w 1940 r. w Konzentrationslager Mauthausen, a nie był Żydem jak Richter.

Po zakończeniu wojny Max, czy raczej wtedy już Maks, wrócił do Rybnika i zamieszkał w domu Priesterów przy Placu Wolności. Tak, jak inny ocalały, Eryk Priester, złożył w starostwie kwestionariusz dotyczący szkód, jakie poniósł przez lata okupacji. Oprócz strat materialnych, czyli zniszczeń domów, utraty pieniędzy np. z tytułu najmu nieruchomości, zrabowanych antyków (m.in. obrazów Kossaka, kryształów), przedmiotów gospodarstwa domowego (radia, patefon, telefony), 2 samochodów osobowych, motocykla, rowerów, Richter wymienił również straty moralne oraz uszczerbki na zdrowiu. Zginęła mu żona Maria z domu Horn, a sam stracił zęby, które jak napisał zostały mu „wytrzaskane” (dosłownie napisał: „wycgaskane”) i nabawił się problemów żołądkowych. Podkreślił, że był prześladowany z powodów rasowych i politycznych. Druk, który wypełniali po wojnie starający się o odszkodowanie miał kilka stron. Opisując zdarzenie, które spowodowało szkodę napisał: „na skutek działań wojennych, przybyłem w obozie, w więzieniu, obkradzony, domy przez min i pociski uszkodzone itd.” (pisownia oryginalna). Przedwojenny nieprzejednany Niemiec, w rubrykach przynależność państwowa i narodowość we wrześniu 1945 r. wpisał: Polska i Polak. 

Nie wiem w jakim obozie przebywał, ale mam nadzieję, że kiedyś uda mi się to ustalić. Długo nie wiedziałam też, czy udało mu się z Polski wyjechać. W 1947 r. we Francji czekała na niego wiza chilijska, którą załatwiał poprzez JOINT. Nie miał wtedy jeszcze tranzytowej wizy francuskiej. Miał 65 lat i chciał w dalekiej Ameryce Południowej zacząć od nowa, bo w Rybniku nie dość, że pamiętano o jego przedwojennych wybrykach, to na dodatek, jego nieruchomości przejmowała komunistyczna władza. Jeszcze w 1945 r. wystąpił z roszczeniami o majątek browaru, o czym z niesmakiem jesienią donosiła Trybuna Robotnicza pisząc iż „pan ten zwiał ze sporą gotówką gdy wybuchła wojna i nie wiadomo gdzie przebywał w czasie okupacji”.  Hmmm… w obozie. 

Nie wiem czy do Chile dotarł. Wiem, że na statku Queen Mary wypłynął z Southamptoon do Nowego Jorku. Był to początek października 1947 r. Mam na to dokument. Ale nie sprawdzę gdzie zmarł, bo mój ukochany Sławek Pastuszka, bezskutecznie starał się mi znaleźć w świecie jego grób i nie znalazł.
Nieznane pozostają również okoliczności śmierci jego żony Marii z domu Horn, która przed wojną była współwłaścicielką (chyba z siostrą) Rybnickiej Fabryki Mydła przy Sobieskiego.

Może ktoś z czytelników słyszał o krewkim dyrektorze, albo mieszka w domu przez niego zbudowanym i kiedyś uzupełnię ten wpis o dodatkowe informacje… 

Tymczasem słyszę, że nadchodzą upały, więc polecam gasić pragnienie piwem z „Browaru Rybnik„, tak jak robiono to przed wojną przy schronisku Studzienka w podrybnickich Jankowicach.  Ciekawe, czy woźnica na zdjęciu, to ten pobity za spóźnienie? Nie lubię szefów nie szanujących swoich pracowników, więc Maximilian Richter nie zostanie zaliczony do grupy ulubionych przedwojennych rybniczan. 

Jak zwykle korzystałam z zasobów Archiwum Państwowego w Raciborzu oraz Katowicach, ze starych gazet, które można czytać na Śląskiej Bibliotece Cyfrowej.

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Max Richter – krewki budowlaniec i dyrektor browaru została wyłączona