28 marca 2024

Sprawa komina

W styczniu, na fanpejdżu „Zapomnianego Rybnika” pokazywałam kilka starych pocztówek oraz fotografii przedstawiających okolice obecnego Placu Kopernika. Komentujący pytali o wysoki komin, którego już w mieście nie mamy, a który wyraźnie wystawał ponad pobliskie budynki i był widoczny zarówno od strony obecnej ulicy Korfantego (gdy nie było jeszcze poczty) jak i z Miejskiej. Stał on gdzieś na tyłach współczesnego bloku, znanego w naszych czasach głównie ze sklepu „Koniaczek”.

Odpowiedź wydawała mi się początkowo prosta: to komin dawnej garbarni, którą prawie do plajty doprowadził przez II wojną szemrany żydowski przedsiębiorca ➡ Rudolf Strauss. Osobnik bardzo kontrowersyjny, gdyż raczej mało uczciwy, za którym wystawiono listy gończe i którego za różne malwersacje sądzono przed sądem w Rybniku. Przy tym równocześnie postać tragiczna, bo jak inaczej określić kogoś, kto został zamordowany w płaszowskim obozie koncentracyjnym w marcu 1944 r. Zabudowania garbarni Straussa znajdowały się gdzieś pomiędzy obecną ul. Hallera, nowym parkingiem wielopoziomowym a biurowcem telekomunikacji. Nie dawało mi jednak spokoju to, że Strauss pojawił się w Rybniku dopiero na początku lat 30., a komin widoczny jest już na pocztówkach z początku XX w., oraz na zdjęciach autorstwa Alfreda Glücksmanna z czasów III powstania śląskiego, czyli przed pojawieniem się tego fabrykanta w naszym mieście.

Pojawiła się druga odpowiedź: to być może komin dawnej fabryki tzw. „modrych druków” rodziny Pragerów. Ona – według historyków – też stała gdzieś w tych okolicach. Fabrykę w XIX w. założył ➡ Moritz Prager i to jeden z jego wnuków był później właścicielem Domu Towarowego na Rynku, o czym pisałam w jednym z poprzednich wydań Gazety. Produkująca tekstylia fabryka należała, obok browaru Müllera i garbarni Haasów, do tych większych zakładów działających w Rybniku. Wszystkie te przedsiębiorstwa miały wysokie kominy, stąd też na panoramicznych fotografiach miasta widać ich sporo. Wiedziałam, że potomkowie Moritza wyjechali z Rybnika na początku lat 20., i że potem przez jakiś czas nadal zakład funkcjonował pod polskim zarządem, ale nigdy się mu dokładnie nie przyglądałam. Dopiero ten komin mnie zaintrygował.

Założyłam sobie tezę: Pragerowie sprzedali fabryczkę, której zabudowania po jakimś czasie kupił Rudolf Strauss i z zakładu produkującego m.in. ubrania zrobiono garbarnię.
Zasoby Śląskiej Biblioteki Cyfrowej są ogromne a przeglądanie starych gazet to bardzo żmudna praca i nie zawsze daje pożądane efekty. Tym razem się udało. Blaudruckerei u. Indigo-Farberei Prager in Rybnik prowadzili, jako wspólnicy, bracia Wilhelm i Ludwig Pragerowie aż do podziału Górnego Śląska. Z racji tego, że już przedtem mieli jedną filię również we Wrocławiu, to tam przenieśli swój rybnicki biznes.

W 1923 r. gazeta „Katolik” informowała, że „Pod kierownictwem Polskiego Banku Krajowego i z udziałem wybitnych polskich osobistości założono w Rybniku Rybnickie Zakłady Tekstylne. Nowa spółka nabyła dawniejsze fabryki Pragera, które wkrótce będą rozbudowane i uruchomione.” Nie mam pojęcia kim były te „wybitne polskie osobistości” ale wiem, że planowane zatrudnienie 700-800 pracowników, o czym wtedy pisał „Katolik” nie doszło do skutku. Zakłady powstały jako spółka akcyjna i w tej formie dotrwały aż do momentu ogłoszenia w 1929 r. o rozwiązaniu spółki i przejściu w stan likwidacji. Adres biur spółki, podawany przy okazji zwoływania walnych zgromadzeń, to Dworcowa 4, a po zmianie nazwy ulicy Grażyńskiego 4 (obecnie Miejska).

Początkowo likwidatorami spółki zostali mianowani członkowie zarządu Franciszek Jagoszewski i Ryszard Glücklich (obaj z Bielska), ale dość szybko, uchwałą zgromadzenia wspólników, tego pierwszego usunięto i na jego miejsce powołano Jana Bartelmusa (też z Bielska). Moja intuicja mi podpowiada, że Rudolf Strauss nie pojawił się w Rybniku przypadkowo, a plajta, i w konsekwencji likwidacja Rybnickich Zakładów Tekstylnych była w pewnym sensie sterowana i zaplanowana właśnie przez niego. Jest raczej pewne, że miał jakieś udziały w tej spółce i zapragnął przejąć za pół darmo całe przedsiębiorstwo. Co prawda Strauss urodził się pod Żywcem, ale działał właśnie w Bielsku. Nasz Sąd Grodzki rejestrował częste zmiany w zarządzie spółki w drugiej połowie lat 20. a to może świadczyć o przejmowaniu firmy przez bielszczan, działających być może na niekorzyść przedsiębiorstwa tekstylnego z zamiarem zmiany jego profilu działalności. 

Otóż w połowie 1928 r. starosta rybnicki podał do publicznej wiadomości, że dyrekcja Rybnickich Zakładów Tekstylnych S.A. wniosła o zezwolenie na urządzenie i prowadzenie fabryki skór i garbarni w budynkach fabrycznych przy ul. Pocztowej nr 6. Wnet słowo ciałem się stało i w miejscu dawnej fabryki Pragerów, później zakładów tekstylnych, Rudolf Strauss rozpoczął swoje urzędowanie jako właściciel Górnośląskiej Fabryki Skór. Z komina znowu szedł dym, a za żydowskim przedsiębiorcą wnet zaczął się ciągnąć smród z powodu jego różnych machlojek, które jak na Rybnik były naprawdę poważne.

Mam ambiwalentne uczucia w stosunku do niego. Z jednej strony wiem, że był oszustem i mało krystalicznym przedsiębiorcą z ogromną listą zarzutów stawianych przez prokuratora (np. przywłaszczenie skór powierzonych przez inne zakłady, sprzeniewierzanie zaliczek, fałszowanie bilansów, niepłacenie ubezpieczenia robotników). Z drugiej zaś strony zdaję sobie sprawę, że nie mogę opierać się na ówczesnej prasie, bo dla niej sensacyjna ucieczka Straussa z Polski w 1937 r., jego ekstradycja i proces przed rybnickim sądem w 1938 r., to była woda na młyn, więc dziennikarze pisali co im pasowało, byle tylko gazeta się sprzedawała. Zresztą część z zarzutów w procesie nie została udowodniona. Poza tym, gdy patrzę na jego testament sporządzony w trakcie pobytu w obozie koncentracyjnym w Płaszowie w 1943 r., to od razu mam skojarzenia z innym kominem, choć raczej Straussa nie spalono w krematorium.

Do „afery oszukańczej Straussa”, jak pisano, muszę jeszcze wrócić, bo od mojego wpisu o Rudolfie minęło 9 lat, więc wiem dziś o wiele więcej, ale na razie skończę sprawę komina.

Widoczny więc na wielu starych pocztówkach komin to była najpierw własność żydowskich fabrykantów Pragerów, potem spółki akcyjnej „Rybnickie Zakłady Tekstylne”, następnie Górnośląskiej Fabryki Skór, zaś po wojnie Zakładów Garbarskich. Te ostatnie pracowały jeszcze w latach 70. jako część Śląskich Zakładów Przemysłu Skórzanego „OTMĘT” w Krapkowicach. Ich likwidację ogłoszono w 1976 r. Może czytelnicy wiedzą, bądź pamiętają, kiedy zburzono ów pragerowo-starussowy komin?


Jeśli chodzi o ostatnich właścicieli fabryki modrych druków, czyli Wilhelma i Ludwiga Pragerów, to ich los był równie tragiczny jak Straussa. Na szczęście z hitlerowskich Niemiec udało się wyjechać, urodzonym w Rybniku, synom Wilhelma. Tak więc potomkowie tych, którzy przez lata przyczyniali się do tego, że Rybnik liczył się na biznesowej mapie Górnego Śląska żyją gdzieś w dalekich krajach (m.in. w Australii i w Ameryce Południowej).

Kategoria: Judaika | LEAVE A COMMENT
30 listopada 2022

Saga Pragerów (cz. 2) Moritz Prager

Moritz Prager – ten, którego przyjmuje się za założyciela fabryki, czy bardziej fabryczki tekstylnej w Rybniku urodził się na początku XIX w., jako syn Simona i Racheli. Miał dwóch młodszych braci i na pewno sporo sióstr, ale tych nie zidentyfikowałam.
Jak wspomniałam w części pierwszej tej Pragerowej sagi, tata Simon i nestor rodu Haasów, zadecydowali, że pożenią swe dzieci i tak Moritz poślubił Evę Haase, a młodszy brat Wolff (Wilhelm) jej siostrę Charlotte. Dwie, coraz bardziej liczące się w Rybniku, zostały rodziną. Do ślubu Moritza i Evy doszło w lutym 1832 r. w obecności wodzisławskiego rabina Sachsa.

Jeszcze w tym samym roku młodzi państwo Pragerowie powitali na świecie swego pierwszego syna Adolfa, a dwa i pół roku później drugiego, któremu dano imię Abraham.

A potem to już nastąpił „wysyp” córek, które kolejno nazywano: Henriette, Rosalie, Amalie, Johanna (Handel) oraz Lina. Ta ostatnia urodziła się w 1847 r. i po jakimś czasie została żoną browarnika Hermanna Müllera i choćby przez to należy jej się w przyszłości osobna szufladka.
Reklamy z lat dwudziestych XX w., podawały datę 1822 jako rok założenia Pragerowej firmy. Zapewne, gdy przejął ją Moritz rozpoczął się jej rozkwit i poważny rozwój. Na jedynym zachowanym zdjęciu widzę szczupłego dojrzałego mężczyznę o dość surowym wyglądzie. Ja bym się go bała. Jego zamaszysty podpis składany na wielu dokumentach chyba sugeruje energicznego człowieka. Zachowało się dość sporo starych dokumentów, które piórem parafował założyciel fabryki modrych druków. Był członkiem zarządu gminy żydowskiej, więc ten sierp pod literką „r” można znaleźć na dziesiątkach starych papierów.

Eva raczej nie miała tak wyrobionego pisma, jak jej mąż. Zresztą swoje podpisy zaczęła dopiero składać po jego śmierci i według mnie raczej robiła to rzadko. Nie będę się wypowiadać o jej urodzie, bo cóż bym mogła powiedzieć 🙂 Chyba należała do skromnych osób, choć zapewne jej pozycja z racji wzrastającego znaczenia i bogactwa męża, sytuowała ją w elicie kobiet żydowskich.

Moritz był tym z Pragerów, który wiedział, że posiadanie domu przy Rynku nobilituje. To dzięki niemu (choć może dzięki jego ojcu?) w ręce rodziny, w pierwszej połowie XIX w., dostały się dwie sąsiadujące ze sobą posesje. Dziś jedna z nich to rynkowa kamienica oznaczona numerem 5 (drogeria Hebe) a druga to Sobieskiego 2. Wiele lat później jego wnuk Emil Prager, parterowy domek na Rynku przebuduje na nowoczesny dom handlowy, a krótko potem sprzeda go rodzinie Leschczinerów. I choć Leschczinerowie handlowali w tym miejscu aż do 1939 r. to posługiwali się nazwiskiem Pragerów w nazwie firmy, tym samym reklamowali się jako biznes prowadzony od 1822 r.
Moritz zapewne jako już dość wiekowy człowiek wycofał się z czynnego prowadzenia interesu, przekazując go potomkom. Ludzie mówią, że jego przedsiębiorstwo mieściło się mniej więcej tam, gdzie dziś mamy parking piętrowy przy ul. Hallera nad rzeką Nacyną. Firma prosperowała bardzo dobrze i jak wynika z reklamy miała swoje filie lub przedstawicielstwa w wielu niemieckich, i nie tylko, miastach. Łącznie zatrudniała 120 pracowników.

A rentier, jak wtedy nazywano takich, powiedzmy emerytowanych, przedsiębiorców zmarł w wieku 86 lat w Rybniku na początku stycznia 1890 r. Skromna i pobożna wdowa Eva właśnie wówczas musiała się udać do notariusza z synami, by podpisać stosowne dokumenty. Jak napisali pracownicy o swoim byłym szefie był on szlachetnym człowiekiem, który zawsze się troszczył o ich dobro i wspierał ich zarówno słowem jak i czynami.

Rodzina informując o pogrzebie podała informację, że zmarł w spokoju po kilku dniach choroby. Za wszystkie kondolencje podziękowano.

Żona Eva przeżyła go o 10 lat. Zmarła w połowie kwietnia 1900 r. mając 88 lat. Odeszła w kamienicy przy ówczesnej Breitestrasse 2, czyli dziś Sobieskiego. 24 lata później Pragerów w zasadzie w Rybniku już nie było. 

Czytelniku, jeśli uznałeś, że ten tekst jest w jakiś tam sposób ważny, to ➡ możesz mi zasponsorować kawę

Zdjęcia pochodzą ze strony prowadzonej przez potomka Pragerów: http://gen.scatteredmind.co.uk/

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Saga Pragerów (cz. 2) Moritz Prager została wyłączona
6 października 2022

Saga Pragerów (cz. 1)

Na początku 2015 r. zaczęłam opisywać rodzinę Haasych. Zajęło mi to cały rok. Pomijałam w tej familii odgałęzienia, o których niewiele wiedziałam, bądź które za bardzo mnie nie interesowały, a i tak wyszło kilka odcinków, czy też rozdziałów „Epopei Haase”. Wielokrotnie przy okazji opisywania któregoś z członków tej rodziny wymieniałam inny znany rybnicki ród – Pragerów – choćby z racji powiązań przez śluby.
Ponoć nasze miasto, w ramach programu „poznajhistorie.pl” zamierza upamiętnić kilka osób, w tym Abrahama Pragera, jako jednego z ważniejszych obywateli Rybnika na przełomie XIX i XX w. Poproszono mnie o przekazanie jakichś faktów z jego życia czy też bliższych danych i okazało się, że wiem na jego temat wielkie nic (porównując oczywiście z innymi Żydami z naszego miasta). Składając do kupy różne informacje o Abrahamie wpadł mi do głowy pomysł, by cały ród Pragerów usystematyzować i postarać się jakoś opisać.

Już wiem, że łatwo nie będzie, bo rodzina ta była o wiele bardziej rozgałęziona od Haasych. Poza tym Haasymi zajmowałam się przez lata i prawie wszystkie informacje miałam zgromadzone – pisanie więc było w miarę proste. Wyzwania trzeba jednak podejmować a nie cudować, że „brak danych”. Mam nadzieję, że się one znajdą w trakcie pisania i powyskakują z różnych stron. A może i jakiś potomek się odezwie (oprócz jednego, którego znam od lat). Niestety, potrzebna będzie inwestycja w dolarach, co przy ostatniej informacji, że amerykańska waluta przekroczyła 5 zetów, trochę zaboli. Jednak bez opłacenia serwisu „ancestry.com” nie uda się raczej ustalić losów rybnickich Pragerów i ich dzieci czy wnuków.

Zacznę delikatnie i bez fajerwerków 😉 od Simona Pragera, gdyż to on dał początek rodowi. Wiem, wiem. Nie był pierwszy, bo miał ojca i matkę, i dziadków i pradziadów, ale to jego imię jest wymienione jako obywatela pruskiego, który na mocy edyktu emancypacyjnego z 1812 r. przyjął nazwisko Prager i został wymieniony jako obywatel miasta Rybnika. Jest więc dla mnie praprzodkiem rodu. Urodził się w 1771 r., co udało mi się ustalić na podstawie wpisu do rejestru zgonów. Zmarł w Rybniku w 1851 r. w wieku 80 lat. Czyli musiał uczestniczyć w otwieraniu nowej synagogi, co jak przypomnę miało miejsce w 1848 r. Tak nawiasem mówiąc, to słusznego wieku dożył jak na połowę XIX w.

Przy zgonie podano, że był kupcem. Czym handlował te dwieście lat temu na pewno nie ustalę, choć podejrzewam, że były to tekstylia. Za to wiem, że jego żoną była Rachela (Rosalie) i miał co najmniej 3 synów. I właśnie jeden z tych synów wykorzystał majątek taty i dał podwaliny pod bogactwo następnych pokoleń rybnickich Pragerów, mieszkających w mieście aż do początku lat dwudziestych XX w. Tym synem był, urodzony mniej więcej w 1803 r., Moritz. Dwaj pozostali nazywali się Wolff (Wilhelm) oraz Salomon.
W tamtych czasach, wraz z garbarzem ➡ Efraimem Haase, doszli do wniosku, że może dobrze byłoby pożenić ich dzieci. Jak ustalili tak zrobili. I tak dwaj starsi synowie Simona Pragera wzięli za żony córki Efraima Haase. Moritz ożenił się z Evą, a Wolff z ➡ Charlotte. Ta druga to jedna z bohaterek epopei o Haasych. Jej cudem odnaleziona kilkanaście lat temu macewa do dziś przypomina o tym, że w naszym mieście mieszkali Żydzi i wygumkować się tego nie da. Przez śluby dwóch braci z dwoma siostrami dwie ważne dla miasta familie połączyły się więzami rodzinnymi i zapewne finansowymi. 

Najmłodszy z braci – Salomon się wyłamał (choć Haase miał jeszcze pełno córek na wydaniu) i wziął sobie żonę z poza Rybnika. Była nią Jette Dresdner z Bytomia. Tam też Salomon się wyprowadził i tam zmarł w 1866 r. Jego linię raczej pominę.

Kolejny odcinek Pragerowej sagi, który może ukaże się w listopadzie, dotyczyć będzie Moritza, założyciela tzw. fabryki modrych druków, która pod koniec XIX w. miała filie w wielu miastach Europy. Moritz będzie tym, który kupi na rybnickim Rynku nieruchomości, przez wielu do dziś zwane „na Pragerowym”. To on wyprowadzi małą fabryczkę na wielkie wody i to jego imię będzie używane w nazwie firmy wiele lat po jego śmierci. 

Na razie pisanie odstawiam i zanurzam się w Internety w poszukiwaniu informacji 🙂 a Ty czytelniku możesz mi postawić kawę ➡ Kawa dla Małgosi

 

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Saga Pragerów (cz. 1) została wyłączona