7 lutego 2021

100 lat temu w Rybniku cz.1

Ten rok będzie na Górnym Śląsku szczególny. W marcu będziemy obchodzić setną rocznicę plebiscytu. Potem, na początku maja, na pewno wszystko będzie się kręcić wokół wybuchu III powstania śląskiego, a jesienią dojdzie kolejna data, czyli 100 lat od decyzji dzielącej Śląsk na dwie części. Większość tych, którzy się będą wypowiadać, będzie pleść narodowe farmazony o patriotyzmie, zbrodniach, walce, dzielnych powstańcach, politycznych uwarunkowaniach i zwycięstwie.
Ani ze mnie historyk, ani fachowiec od powstań, ale swoje zdanie na temat tego, co się wtedy działo mam. Nie mam zamiaru się z nim dzielić, bo dziś na wszystko jest jakiś paragraf. Przymierzę się za to do opisania tych czasów z perspektywy niemieckiej społeczności żydowskiej, która mieszkała w Rybniku i musiała zadecydować, czy nadal tu zostać, czy też wszystko sprzedać i wyjeżdżać. Może mi wyjdą z tego jakiś 3 artykuły. Zobaczymy.
100 lat temu o tej porze już wszyscy wiedzieli w jaki sposób będą głosować i kto będzie do tego uprawniony. Obie strony zaostrzały akcję propagandową, konflikty narastały, a zwykłe rodziny, mieszkające tu od pokoleń, na pewno wieczorami analizowały co przyniesie ten 1921 rok. Prasa, jak to prasa, podkręcała atmosferę, więc mimo zimy było gorąco. 

Rybniccy Żydzi mieli tu sklepy, domy, tu się urodzili, tu brali śluby i wychowywali dzieci. Rybnik był ich Heimatem. Maleńkie miasto na rubieżach wielkiego państwa niemieckiego. Wielu z nich ledwo co wróciło z wojny. Powoli zaczynali odbudowywać swoje interesy, a tu znowu wyrastały przed nimi problemy. Jak choćby przed wielokrotnie przeze mnie opisywanym Josefem Mannebergiem, urodzonym w Rybniku w 1874 r. Bił się za Niemcy na terenie Francji i Belgii. Gdy szczęśliwie wrócił uznał, że po wojnie nastąpi boom budowalny i właśnie dlatego zaczął rozwijać swój handel żelazem i materiałami budowlanymi. Na początku 1918 r. urodził mu się najmłodszy syn i miał dla kogo zaiwaniać. To był mądry i przewidujący człowiek i równocześnie bezkonkurencyjny kupiec. W jego domu przy Sobieskiego 15 toczyły się spory, czy zostać, czy może wyjeżdżać. Niedługo po podziale Śląska, wraz z zięciem i najstarszym synem, Josef wyjechał na rekonesans do Palestyny. Tam kupił spory kawał ziemi, ale wrócił. Za bardzo kochał Rybnik. Został tu aż do maja 1939 r., bo tak zadecydowali członkowie rodziny w prywatnym referendum przeprowadzonym w kamienicy przy ówczesnej ulicy Szerokiej (dziś Sobieskiego). 

Jeden z bogatszych w Rybniku – Felix, ostatni z Haasych, na czas zawirowań lat 1919-1920 wywiózł swoją rodzinę do Lipska. Czas pokazał, iż źle zrobił, że ich tu znowu sprowadził z powrotem pod koniec 1920. Na razie też starał się pracować i rozwijać ponad 150-letni biznes rodzinny. Jeszcze w czasie wojny przekształcił go w spółkę akcyjną, a zaraz po jej zakończeniu otworzył filię w Lubece. Zgodnie z prawem publikował wyniki finansowe „F. Haase Lederfabrik Akt.-Ges. in Rybnik”. Synowie Felixa dorastali i coraz bardziej angażowali się w sprawy polityczne, bo Niemcy to był ich kraj. Felix na pewno pisał listy do Berlina siostry i opisywał jej nastroje bratanków.

Młody Alfred Glücksmann, zdolny gimnazjalista chadzał po mieście i fotografował swoim nowym aparatem ludzi i miejsca, nie zdając sobie wtedy sprawy, że po stu latach, jego zdjęcia będą niesamowitym świadectwem tamtych czasów. Jak choćby ta fotografia przedstawiająca róg Rynku i ulicy Zamkowej oraz jakiś wiec, czy też propagandowe spotkanie.

Ciekawość zagnała Alfreda na ówczesny Neuer Ring (dziś Plac Wolności) w trakcie nieokreślonej manifestacji, bądź marszu zwolenników którejś ze stron.

W rodzinie Kornblumów Max wadził się ze swoim bratem Martinem, o to czy należy tu zostać, czy też iść w ślady młodszego Alfreda, który jeszcze przed I wojną opuścił Śląsk. Mieli dzieci i chcieli dla nich jak najlepiej. A czy ewentualna wygrana Polski w plebiscycie miała im gwarantować to „najlepiej”? Zapewne bracia przewidywali wiele zagrożeń jakie miały im przynieść najbliższe lata, ale nawet w najgorszych snach nie przyśniło im się, że z tej wielkiej rodziny, ponad 30 osób zostanie zamordowanych za około 20 lat. I to nie przez Polaków, a przez tych, po których stronie zamierzali stanąć w 1921 r. Na razie jednak zapalali szabatowe świece w swoich mieszkaniach przy Kościelnej i cieszyli się z tego, że udało im się przeżyć Wielką Wojnę. 

U Pragerów takich rozterek związanych z wyjazdem czy pozostaniem nie było. Większość z nich już opuściła Rybnik. Po śmierci nestora Abrahama w 1914 r. jego synowie i córki powoli zaczęli się wyprowadzać. Emil, mimo że przepięknie przebudował swój dom towarowy na Rynku, to wkrótce sprzedał go Leschczinerom. I choć nadal jego nazwisko widniało na reklamach, to sam już mieszkał w Berlinie. Reszta braci i kuzynów też siedziała na walizkach i przenosiła geszefty w głąb Niemiec. Ogłaszający się w prasie Lippmann Berger też planował opuszczenie Rybnika. Jeszcze wtedy nie wiedział, że jego rodzina przeniesie się do Bytomia.

U Leschczinerów też nie za bardzo wiedzieli co zrobić. Tym bardziej, że na wojnie zginął najstarszy z synów Noah – Alfred. Pierworodny miał przejąć po ojcu całość biznesu, ale Wielka Wojna go zabrała. Kolejny z braci po studiach osiadł w Berlinie, a Noah nie był za tym, by stąd się wyprowadzać. I jego za dużo go z Rybnikiem łączyło. Tu był poważany, tu miał wnuki i rozległe interesy. Myślę, że tłukł do łba trzeciemu z męskich potomków oraz córce, a także reszcie rodziny, że trzeba będzie się jakoś z Polakami dogadać i nie wolno tego małego Heimatu opuszczać. Został tu do końca, czyli do swej śmierci na początku 1940 r.

Altmannowie, sąsiedzi Leschczinerów, nie mieli wątpliwości. Trzeba będzie wyruszyć w daleki świat. Luise Altmann, po ślubie z ówczesnym rybnickim rabinem Braunschweigerem, wyjechała za mężem, gdy ten dostał posadę rabina w Opolu w 1918 r. Jej mąż był jednym z tych, którzy bardzo mocno agitowali za niemieckim Śląskiem. Nie dziwota więc, że i reszta rodziny Altmannów, a w większości to były przedsiębiorcze kobiety, zbierała się do opuszczenia miasta, które mogło przypaść Polsce. Adam Przybyła już zbierał kasę, by kupić jedną z większych kamienic na Rynku.

Gdy już jestem przy rabinach, to należałoby przywołać tych dwóch, którzy na krótko zawitali do Rybnika przed plebiscytem. Po rabinie Braunschweigerze przez niecały rok (1919-1920) urzędował w moim mieście dr Arthur Rosenthal. Następny, czyli dr David Dagobert Nellhaus dotarł do nas w październiku 1920 r. Analizując jego lakoniczne zapiski w malutkim notatniku, można przyjąć, że w połowie czerwca 1921 już go u nas nie było. Jego rabinat był więc bardzo krótki. Przypadł na czas głosowania oraz III powstania śląskiego. Organizował posiłki koszerne dla przybyłych głosujących czyli tzw. emigrantów, o czym informowała gazeta Judisch-Liberale Zeitung. Uczył niemiecką młodzież, prowadził nabożeństwa w synagodze, zgodnie z publikowanym wówczas w prasie porządkiem i był tym, który odprowadził na cmentarz syna Felixa Haase – Rudolfa, zamordowanego przez powstańców w maju 1921.

W unikatowym skorowidzu Nellhausa, pod literką „P” zapisał kilka ważnych uroczystości, które miały miejsce w tamtym czasie w rodzinie Priesterów. Dwie bar micwy, dalej 80-te urodziny głowy rodu – Adolfa Priestera pod datą 28.II.1921. Bystre oko zauważy, iż niedługo potem rabin wpisał informację o pogrzebie Adolfa, który zmarł 30 kwietnia, kilka dni przed wybuchem trzeciego zrywu Ślązaków.

Wydaje mi się, że jedynym, który nie kombinował czy wyjechać, czy też zostać był Siegfried Müller, wówczas już pełnoprawny właściciel browaru. Jego wiekowy tata Hermann odszedł jesienią 1919 r. gdy jeszcze nikt na poważnie nie brał pogłosek o ewentualnym podziale Górnego Śląska. Siegfried był mocno związany z miastem, bowiem jego browar to był wówczas najważniejszy zakład produkcyjny. Uważam, że nie rozpatrywał jego sprzedaży i wyprowadzki, mimo że kuzyni pozbywali się udziałów w pozostałych dwóch browarach i praktycznie już tu nie mieszkali. Tyrający po mieście Alfred Glücksmann utrwalił na kliszy prosperujące przedsiębiorstwo browarnicze Siegfrieda i przy okazji wielką kamienicę na roku dzisiejszej ulicy Chrobrego i 3 Maja.

Miasto powoli się szykowało na 20 marca. Prasa w lutym podawała informacje o okręgach, w których można było sprawdzić, czy się jest na liście do głosowania, ewentualnie do niej dopisać. Instruowano jak powinny wyglądać karty legitymacyjne i straszono zbrodnią narodową. Jakie to znajome 😆 

Nadal działały wszystkie sklepy, szukano pracowników, a Siegfried Schindler, rybnicki kupiec z Rynku już planował zaręczyny syna Fritza z katowiczanką Elly Brandt. Ogłoszono je oficjalnie kilka dni po plebiscycie. Mimo napięcia wszystko jakoś funkcjonowało, choć po mieście krążyły obce wojska rozjemcze i napięcie wyczuwalne było na każdym rogu. Wyborne Salemy oferowane przez Rudolfa Aronstamma palono przy każdej dyspucie politycznej. 

Był luty 1921 roku. Wszędzie leżał śnieg. Alfred Glücksmann wraz z przyjaciółmi cieszył się z zimy i aparatu fotograficznego, który niedawno dostał w prezencie. Wieczorami dorośli rozpatrywali ewentualność wyjazdu, a młodzi łowili ich słowa i zastanawiali się, czy ich przyjaźń przetrwa te ciężkie czasy.

Dalszy ciąg tej opowieści nastąpi 🙂

Korzystałam ze starej prasy, którą można znaleźć na Śląskiej Bibliotece Cyfrowej, Kolekcji Nellhausa w Instytucie Leo Baecka oraz albumu rodziny Glücksmann.

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania 100 lat temu w Rybniku cz.1 została wyłączona