23 listopada 2021

Max Rotter i jego rodzina

Porządkując swoją szufladę z napisem „Manneberg”, czyli wszystkie informacje o tej rodzinie, przyglądnęłam się ponownie telegramom, które z okazji zamążpójścia w 1926 roku otrzymała Rosel Manneberg – córka Josefa, poważanego kupca rybnickiego.

Ten, na który spojrzałam ciut dłużej nadany został przez Maxa Rottera z rodziną. Mało znane w naszym mieście nazwisko. Max też jakoś mi się nie kojarzył z niczym ciekawym. Między Bogiem a prawdą, w ogóle mi się nie kojarzył. Zrobiłam głębokie grzebu grzebu, i… znalazłam akt ślubu Maxa z 1900 roku, który dostałam lata temu od pani dr Ewy Kulik z naszego muzeum. A taki akt to skarbnica informacji. Małżeństwo zawierali: Max, urodzony w Tychach, a zamieszkały w Chemnitz (zagwozdka!), jego wybranka Regina urodzona w Wodzisławiu Śląskim (wtedy Loslau), a przebywająca na stałe w dzisiejszej dzielnicy Smolna, wówczas jeszcze odrębnej wsi za rogatkami miasta. Podpisali się dwaj ważni świadkowie, czyli Leopold Manneberg i Adolf Apt. Teść i zięć. I teraz taka koincydencja 🙂 Panna wychodząca za Rottera pochodziła z rodu Mannebergów i miała na imię Regina. A jedyna córka świadka Leopolda, zarazem żona drugiego świadka Adolfa Apta, też miała na imię Regina i urodziła się jako Manneberg. Obie Reginy Manneberg były więc kuzynkami.

Rok po ślubie małżonkom urodził się pod Rybnikiem pierwszy syn Georg, a w 1905 r. córka Charlotte. Max oficjalnie występował jako Gastwirt oraz Kaufmann w Rybniku-Smolnej. Przynajmniej tak podawano w Rybniker Kreisblatt za rok 1904 i 1905.

Myślę jednak, że już wtedy planował zakup Gasthausu, czy też wręcz hotelu w Mokrem (dziś część Mikołowa) od Wilhelma Czwiklitzera. Gazeta Katolik podała właśnie taką informację, lekko przeinaczając nazwisko Maxa.

Stare pocztówki prezentują bardzo przyzwoity obiekt. Wręcz bym powiedziała: bogaty. Na jego zapleczu ogród z kręgielnią! Zapewne jeden ze stojących przed zajazdem mężczyzn to Max. No i żona z naszej Smolnej i dzieci. Nowy właściciel wiedział jak się zareklamować. Jeszcze przed wybuchem I wojny szukał „dziewczyny do wyszynku”, potem pomocnika handlowego, gdyż oprócz oberży, handlował towarami kolonialnymi, drogeryjnymi i krótkimi towarami żelaznymi.

W czasach, gdy już nie „Smolniok” zarządzał tym geszeftem, pobliski pałac, zachowane do dziś wapienniki oraz wiele hektarów gruntu było w rękach spółki przemysłowej Towarzystwo Górnicze Spadkobierców Georga von Giesche.

Max przez wiele lat prowadził interesy w rozkroku. I w Mokrem i w Rybniku. Na pewno z rybnicką gminą żydowską wiele go łączyło. W naszej synagodze odbyła się uroczystość bar micwy jednego z synów, co skrupulatnie odnotował rabin Nellhaus w 1921 r. Oberżysta z Mokrego widnieje na wykazach płacących podatek w Rybniku i w latach 20-tych i 30-tych. Stąd też niewątpliwie bliska znajomość z Josefem Mannebergiem, z którym był powiązany nie tylko przez żonę. Obydwaj byli reprezentantami gminy. No i handlowali towarami żelaznymi. Zapewne też z tego powodu wysłał powyższy telegram gratulacyjny, który jako ważna pamiątka został zabrany przez Mannebergów, gdy opuszczali Rybnik przed emigracją do Palestyny.

Rotter wymieniany był w Rybniku jako „nie meldowany”, ale jednak odprowadzający tu podatki. Bladego pojęcia nie mam gdzie miał interes w Rybniku, gdyż księga adresowa – bodajże dla 1932 r., wymienia go jedynie z imienia i nazwiska, nie podając niczego więcej. Musiało to być gdzieś na Smolnej, wtedy już dzielnicy miasta.

Składał swój podpis na wielu dokumentach. Był jednym z tych, którzy podatki zatwierdzali.

Gdy zmarł w 1937 r., w naszym niemieckojęzycznym Katholische Volkszeitung ukazało się coś a la klepsydra. Nie wiem gdzie umarł, bo nie mam go w wykazach rybnickich zgonów. Ze słów Trunkhardta można by wywnioskować, że u nas – w Rybniku. Nota bene redaktor bardzo ciepło o nim napisał, zaznaczając, że był lojalnym polskim obywatelem, choć w sumie z urodzenia niemieckim Żydem. Czy do końca prowadził zajazd w Mokrem, to powinni ustalić fachowcy od historii Mikołowa 🙂

Ja tymczasem zajmę się kolejnymi synami Maxa i Reginy, którzy w tym artykuliku zostali wymienieni, jako ci, którzy by studiować dorabiali pracując fizycznie jako murarze. Max był obywatelem polskim, bo pracował w tej części Śląska, która przypadła Polsce, a dwaj jego synowie wybrali inne państwa. Obydwaj urodzili się w Mokrem, rok za rokiem. Starszy Herbert wybrał studia medyczne w Breslau i w tym mieście, aż do wiosny 1939 r., pracował jako lekarz w szpitalu żydowskim. Tam się ożenił w 1936 r. z Käthe Lippmann, córką radcy prawnego. 

Z kolei urodzony w 1908 r. Ernst pod studiach również w Breslau, kontynuował naukę we Wiedniu, a następnie w Paryżu. Po śmierci taty, wszyscy bracia wraz z mamą Reginą opublikowali podziękowania za złożone kondolencje. Zastanawia mnie ten wymieniony, oprócz Wrocławia i Paryża, Rybnik. Żona Maxa musiała u nas nadal mieszkać.

Jej losy, a także najstarszego z młodych Rotterów, lakonicznie opisał w 1955 r. Herbert, który zdołał, na niemieckich paszportach, z żoną wyjechać z Wrocławia do Palestyny. Ze złożonych w Yad Vashem świadectw wynika, iż w momencie wybuchu wojny Regina i syn Georg (mieszkaniec Katowic) przebywali w Iwoniczu Zdroju. Można się domyślać, że nie wrócili na Śląsk, bo się nie dało. Dostali się do Krosna. Herbert orientacyjne podał rok śmierci jako 1943. Jego urodzona w Palestynie (w marcu 1940 r.) córka, żadnej z babć nie poznała. Rodzice Käthe też wojny nie przeżyli. Wtedy, ani Herbert ani jego żona jeszcze tego nie wiedzieli.

Niezwykle intrygujące, zaskakujące i niestety smutne są losy najmłodszego z Rotterów – Ernsta. Gdy na świat przychodziła bratanica, wujek prawnik był w Paryżu. Niewątpliwie, po to by się uratować, zaciągnął się do Legii Cudzoziemskiej (nie był jedynym Żydem z Górnego Śląska, który w ten sposób ocalał). W listopadzie 1942 r. już pomagał Amerykanom. Od wiosny 1943 pracował dla Amerykańskiego Czerwonego Krzyża w Casablance, a kilka miesięcy później został zaciągnięty do pracy przy dowództwie lotnictwa U.S. Po wojnie, po powrocie do Paryża, zaczął pracować dla Trans World Airlines na lotnisku Orly jako szef kontroli ruchu, a następnie jako menadżer odpowiedzialny za „przemysłowe kontakty zagraniczne”.

Urodzony w małym Mokrem Ernst nigdy się nie ożenił. Ponoć był niezwykle lubiany, co chyba potwierdza jego facjata. Taki dobrotliwy wygląd. Koledzy przez lata pamiętali jak przebierał się za świętego Mikołaja z okazji Świąt Bożego Narodzenia dla rodzin pracowników Trans World Airlines France.


A teraz będzie coś dla miłośników latania, czyli na pewno nie dla mnie. Organicznie nie znoszę samolotów, choć masochistycznie oglądam program pt. „Katastrofy lotnicze” 😉 Dlatego też bardzo skrupulatnie prześledziłam losy lotu nr 891.


W piątek, 26 czerwca 1959 roku o godz. 9.15, z Aten wystartował samolot TWA z sześcioma pasażerami. O godz.11.15 wylądował w Rzymie, gdzie nastąpiła przesiadka i lot został wznowiony samolotem Lockheed L-1649A nr N7313C; na pokład przedtem weszło 15 osób, wśród których był i Ernst Rotter. 40 kolejnych pasażerów wsiadło na lotnisku pod Mediolanem. Samolot kierował się na Orly pod Paryżem, skąd wieczorem miał odlecieć do Chicago. Kiedy lot 891 opuścił Mediolan, padał lekki deszcz z niskim zachmurzeniem i pułapem około 2000 stóp, z widocznością około dwóch mil. 

Nad Lombardią grzmiało. Dwanaście minut po starcie załoga poinformowała, że samolot wznosi się na wysokość 10 000 stóp .Ostatni sygnał samolotu został odebrany przez radiolatarnię Saronno o godzinie 16.32. Samolot został uderzony piorunem podczas lotu na wysokości 11 000 stóp nad ziemią, rozpadł się w potężnej eksplozji, stanął w płomieniach i rozbił się na kilka zwęglonych części, rozrzuconych na obszarze pięciu mil.  Wielu świadków widziało, jak samolot spadał w płomieniach. Mieszkańcy maleńkiego włoskiego miasteczka Olgiate Olona i pobliskich wiosek cudem ocaleli. Policja i ratownicy przybyli szybko, ale strażakom udało się ugasić płomienie dopiero około godziny 20.00. Wiadomość o katastrofie odbiła się szerokim echem ze względu na firmę i model samolotu, liczbę ofiar śmiertelnych i ich pochodzenie. Na pokładzie było szesnastu Włochów (wśród nich byli znani biznesmeni i siostra włoskiego noblisty Enrico Fermiego), trzydziestu sześciu Amerykanów, czterech Brytyjczyków, siedmiu Francuzów, trzech Chilijczyków (żona i dzieci chilijskiego konsula w Tokio), jeden Niemiec, jeden Izraelczyk, oraz Egipcjanin.

Ernst z Górnego Śląska był zaliczony do Francuzów. Przybyły na miejsce katastrofy biskup Mediolanu, późniejszy papież Paweł VI, udzielił szczątkom rozgrzeszenia. Następnego dnia rozpoczęło się drobiazgowe badanie zwęglonych zwłok. Wszyscy zginęli na swoich miejscach z zapiętymi pasami – z wyjątkiem małej dziewczynki, którą znaleziono w objęciach jednej z dwóch stewardes. Straszliwy i gwałtowny upadek kadłuba okaleczył ciała ofiar, których szczątki rozrzucone były po całej okolicy, mieszając się z wrakiem samolotu i ziemią. Do liczby 70 ofiar doliczono nienarodzone dziecko jednej z pasażerek.
Po uroczystych pogrzebach w Busto Arsizio we Włoszech, szczątki Ernsta Rottera zostały wysłane do Francji specjalnym lotem TWA 3 lipca 1959, wraz ze szczątkami pozostałych sześciu francuskich ofiar katastrofy lotniczej 26 czerwca 1959.

Ustalono, iż do katastrofy Lockheed L-1649A Starlinera doszło w wyniku eksplozji oparów paliwa zawartego w zbiorniku nr 7, po której natychmiast nastąpiła dalsza eksplozja w zbiorniku nr 6. Uwzględniając sztormowe warunki pogodowe, z częstymi wyładowaniami elektrycznymi, jakie w chwili katastrofy występowały w okolicy, można przypuszczać, że wybuch oparów paliwa zawartego w zbiorniku nr 7 został wywołany, poprzez rury wylotowe, przez zapalenie oparów benzyny wydobywających się z tych rur – przez wyładowania. Aż mnie ciary przeszły na myśl, że musiałabym znowu gdzieś lecieć.

Dr Herbert Rotter stracił kolejną osobę z rodziny 🙁

Każdego roku 26 czerwca w Olgiate Olona przy pomniku, dziesięć flag upamiętnia narodowości siedemdziesięciu istnień i reprezentuje kraje, które zostały mniej lub bardziej bezpośrednio dotknięte katastrofą. Należy zaznaczyć, że dwie dodatkowe flagi, czyli Unii Europejskiej oraz ONZ mają upamiętniać kraje urodzenia ofiar – nie tylko ich obywatelstwo. Chodzi o Grecję, Hiszpanię, Rumunię (tu urodził się Izraelczyk, który zginął w katastrofie), Polskę (to dla naszego Ernsta, choć gdy się rodził Mokre było niemieckie), Rosję, Czechy (Czechosłowację w 1959), Algierię oraz Sudan.

Dr Herbert Rotter, urodzony 18 lutego 1907 r. w Mokrem – wówczas pod Mikołowem, zmarł w wieku 85 lat w Izraelu. Brat Ernst spoczywa gdzieś we Francji. Czy ich zmarły w 1937 r. tata Max został pochowany na nowym cmentarzu żydowskim w Rybniku, na razie nie udało mi się ustalić. Mamę Reginę i trzeciego z braci prawdopodobnie zagazowano w jednym z obozów Zagłady.

Jako miłośniczka piw muszę na koniec pokazać jeszcze to! Ponoć taki trunek warzył Max Rotter w Mokrem, co jakiś czasu temu ujawnili pasjonaci historii Mikołowa. 

Korzystałam z zasobów Centralnej Biblioteki Judaistycznej, gdzie można prześledzić całe życie zawodowe lekarza Herberta Rottera, z Facebooka Miejskiej Placówki Muzealnej w Mikołowie oraz Mikołowskiego Towarzystwa Historycznego, Śląskiej Biblioteki Cyfrowej, Izraelskiego Archiwum Państwowego oraz ze strony upamiętniającej tragedię samolotu Lockheed L-1649A Super Constellation Starliner Jetstream.

➡ https://www.olgiateolona26giugno1959.org/EN/1-home-en.html

PS. Ja też nadal przechowuję telegramy ślubne.

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Max Rotter i jego rodzina została wyłączona
25 kwietnia 2021

Piękni i młodzi – post scriptum

Opisywanie losów 12 nastolatków, sfotografowanych 100 lat temu w Rybniku, skończyłam pod koniec ubiegłego roku. Gdy dwa lata temu rozpoczynałam tą historię z ➡ „Pięknymi i młodymi” nie przypuszczałam, że zwykłe bajdurzenie w Internecie doprowadzi do tylu wzruszeń, odkryć i spotkań. Tak, tak – spotkań mimo panującej pandemii.
Przypomnę, iż fotografię przedstawiającą szczęśliwych przyjaciół dostałam od Miriam Glucksmann, której ➡ tata to zdjęcie zabrał ze sobą wyjeżdżając w 1933 r. z Niemiec do Anglii. Dzięki temu, że jego   siostra, a zarazem ciocia Miriam opisała na odwrocie uczestników tego spotkania, udało mi się w miarę dobrze ustalić losy tych młodych ludzi. Uznałam, że powinnam o nich napisać i opowiedzieć światu o każdej postaci. Szyłam te opowieści z różnych skrawków informacji. Na ogół były z dziurami, z których niektóre być może kiedyś się uda zacerować. Raz wychodziło lepiej, raz gorzej. Robiłam to w sumie bardziej dla siebie niż dla innych. Tak to pomalutku leciało aż do momentu, gdy napisał do mnie z Izraela potomek familii, z której wywodziło się pięć osób stojących na tym zdjęciu.

Hello Malgosia, For about a week now, since a relative sent me an obituary notice from 1927, and I started reading your drawers (thanks to translation possibility) I feel very lucky. Since my father died when I was young, I did not know much about the family even not the connections to our relatives whom I knew. Now, thanks to you, a photo that was taken almost a hundred years ago, brings my family alive and things start to be clear, though I have some questions.

I się zaczęło. Od października 2020 r. wszystko nabrało ogromnego tempa i doprowadziło do niewiarygodnych emocji, nie tylko z mojej strony, na przełomie stycznia i lutego. Doron z rodziny Priesterów nie był pierwszym, który znalazł w mojej Szufladzie informacje o swoich krewnych. Ale był, jak na razie, tym jedynym który uznał, że trzeba te wiadomości wykorzystać by odszukać w świecie wszystkich, którzy mogliby być zainteresowani tą historią. Zaczęłam tworzyć skomplikowane drzewo genealogiczne Priesterów i razem z Doronem przekopywaliśmy się przez Internet szukając potomków, zmarłego w Rybniku w 1865 r., Salomona Priestera i jego żony Rosalie. Salomon miał sporą gromadkę dzieci, więc pęczniały mi foldery w laptopie, który dyszał jak stary parowóz.

Wspólnie odkrywaliśmy historię górnośląskiego rodu, który związany był z kilkoma miastami w naszym regionie, o czym już tu pisałam przy okazji zakładania pancerza obronnego na ➡ koronę. Doron wydobywał z pamięci jakieś fragmenty opowieści rodzinnych o kimś tam w Szwajcarii, o dalekich krewnych, których nie znał w Kanadzie, czy Australii.

Zbliżał się koniec listopada, a przede mną było zadanie opisania ostatniego z „Młodych”, czyli ➡ Ernsta Gallusa. Wiele o nim wiedziałam, sporo mi pomogli czescy sąsiedzi z forum Petrkovic, a Doron zaczął uparcie szukać bezpośrednich potomków Gallusów, którzy poprzez matkę – Elly Priester byli z nim powiązani. Oczywiście te poszukiwania były internetowe, czego nie muszę wam chyba tłumaczyć 🙂 Tropy prowadziły od Dominikany, przez Hiszpanię do Szwajcarii. Byłam już blisko publikowania historii Ernsta, gdy Doron napisał: „Wczoraj, moja kuzynka z Brazylii, znalazła i przesłała mi e-maila Irene – bratanicy Ernsta Gallusa. Napisałem do niej kilka minut temu. Nie wiem, kiedy chcesz publikować post o nim, ale jeśli możesz to trochę to opóźnij. Może będzie zainteresowana i prześle nam jakieś zdjęcia”. To się wstrzymałam. Wiadomo. 100 lat zdjęcie czekało, to te kilka dni nie robi różnicy. Wnet dostałam do wiadomości odpowiedź Irene ze Szwajcarii: „WOW!!! I am amazed!”. Bardziej „amazed” byłam ja, gdy dostałam moich nastolatków opisanych „Thea’s Geburstag 1921”. W szwajcarskiej szufladzie od lat leżało to samo zdjęcie. Wreszcie znałam dokładną datę zdjęcia, gdyż Thea urodziła się we wrześniu. 

Do wymian e-mailowych dołączali kolejni zainteresowani z całego świata. Już wówczas wiedziałam, że pod koniec stycznia będę o „Pięknych i młodych” opowiadać w sieci w ramach cyklu spotkań zatytułowanego „Mistrz i Małgorzata od kuchni”. Dalecy krewni moich młodych, a było ich coraz więcej, oczywiście zostali o tym powiadomieni. Rozpoczęło się gorączkowe poszukiwanie bezpośrednich potomków Thei Priester – tej, która na zdjęciu była najważniejsza, bo to z okazji jej Geburstagu zebrało się to grono przyjaciół. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Mycie okien, narady nad lockdownową Wigilią, odwodzenie własnych starszych od wspólnego świętowania, kupowanie prezentów w sieci. Pandemia była wtedy jakby poza mną. Żyłam w Internecie i w przeszłości jednego, w sumie mi obcego, choć bliskiego, rodu. Nałożyło się na to jeszcze jedno inne ważne wydarzenie, jakim było przedstawienie online spektaklu o moich (choć też nie z mojej rodziny) siostrzyczkach ➡ Geni i Stefci. Gdyby nie to małe cholerstwo, które zabija tak ogromną ilość ludzi na świecie, to raczej dzieci oraz wnuki, ocalałej z Holokaustu Geni Ryby z Rybnika, nie miałyby okazji zobaczyć na swoich komputerach teatru SAFO na scenie.  Byłam niesamowicie szczęśliwa, że to się udało. Co chwilę beczałam w tym grudniu z radości.

Dzień przed Wigilią nagle zadzwonił domofon. Dzień dobry, przesyłka. W myślach przeleciałam wsio co kupowałam i raczej niczego już się nie spodziewałam. Maska, buty, kurtka i szybko przed furtkę. A tam pan z ogromnym bukietem kwiatów z rybnickiej kwiaciarni. Nie pomylił pan adresów? Nie mam urodzin. Tam jest bilecik, który wszystko wyjaśnia, odparł pan. Pędem na górę, okulary na nos i aż sobie siadłam z wrażenia. Obok choinki w Wigilię stanął wazon z różami zamówionymi w Izraelu w kwiaciarni na rybnickim Rynku.

Już wtedy wiedziałam, że grób Isidora – pradziadka całej tej Priesterowej rodziny, przetrwał w Gogolinie. Doron prosił o zachowanie tej rewelacji, gdyż miał swój własny sekretny pomysł. Tworzyłam swój wykład wkładając w niego tyle serca ile się dało. Wiedziałam, że opowieść, którą miałam snuć 28 stycznia dla słuchaczy Domu Pamięci Żydów Górnośląskich będzie w języku polskim i gdy do tego Zooma dołączą wszyscy odnalezieni krewni tych młodych, to niczego nie zrozumieją. A niech tam! Jaki mam ten angielski, taki mam. Oni to muszą usłyszeć w międzynarodowym języku. Ustaliłam datę meetingu na 24 stycznia. Prywatne spotkanie w sieci. Cały styczeń Doron robił wszystko, by namierzyć wnuki ➡ Thei w Kanadzie. Kilka dni przed godziną zero, na bezczelnego, napisał nawet do policji w Ontario, by pomogli w odnalezieniu dalekich kuzynów, z którymi nigdy nie miał kontaktu. Nie zapominajcie, że on w Izraelu, ja w Polsce, a poszukiwani byli z Kanady. Nazwiska się zmieniają przez zamążpójścia, wszędzie obowiązują przepisy dotyczące danych osobowych i na to wszystko dookoła ogólnoświatowa pandemia. Trzy dni przed planowanym angielskim Zoomem przyszedł e-mail: „Karen Grauer answered me!

No ja pierdzielę! Mój gmail się gotował od ilości otrzymywanych i wysyłanych e-maili. Okazało się, że żyje synowa Thei. W tamtych dniach wolałam się nie malować, bo co chwilę mi się oczy moczyły. Zrobiliśmy krótki Zoom-meeting w przeddzień właściwego spotkania. Czacha dymiła!

24 stycznia rano wstałam cała przejęta, pół nocy nie spałam, ćwicząc w duchu prezentację po angielsku. Pojechałam przed południem do miasta, by sfotografować kamienicę, na tyłach której zrobiono ową fotografię. Stałam tak sobie na pustym Placu Wolności i myślałam, że może kiedyś ktoś z tych, których mam dziś poznać tu dotrze, gdy świat się ogarnie.

Wieczorem w mojej kuchni spotkali się potomkowie i powinowaci rodzin Priester, Aronade, Grauer, Glucksmann, Gallus, ➡ Silbiger, ➡ Apt oraz Młynarski. Wszyscy w jakiś tam sposób byli związani z tymi nastolatkami, którzy we wrześniu 1921 roku spotkali się w Rybniku na urodzinach ➡ Thei Priester (Grauer) i wszyscy powiązani z Rybnikiem. Niektórzy bardzo bezpośrednio – jak kanadyjskie wnuki i synowa Thei, czy Miriam, która jest córką Alfreda z fotografii, a niektórzy bardziej pokrętnie jak np. Susan z USA, która powiedzmy, że reprezentowała ➡ Lotte Priester, bowiem brat jej dziadka był mężem Lotte. Prawie 30 osób, z niemalże wszystkich kontynentów wysłuchało mojej opowieści o Rybniku, o Górnym Śląsku 100 lat temu, a przede wszystkim o losach tych młodych ludzi. Większość z nich o sobie przedtem nie wiedziała, ani nigdy się nie spotkała. Nie potrafię opisać tych emocji, wypowiadanych słów i tej radości. Wtedy, jedyną osobą, która nie miała swojej reprezentacji była ➡ Lore Priester, ale jak to mi relacjonował Doron: „I did not give up, yet, finding Lore’s descantances in Uruguay.” Czyli trwały poszukiwania potomków Lory w Urugwaju.

Po spotkaniu dostałam takie ilości starych fotografii, że musiałam zmieniać polską wersję wykładu, który miał mieć miejsce za kilka dni. Miriam sięgnęła do sekretnej koperty 😉

W międzyczasie, w tym styczniu, starałam się dotrzeć do najlepszej specjalistki od gogolińskich Żydów – pani Reginy Kalli-Szulc. To było chyba trudniejsze niż odnalezienie wnuków Lory. Gdyby nie Facebookowy profil pasjonatów Gogolina, to do teraz bym czekała na odpowiedź z UM.

Dzień przed oficjalnym spotkaniem, organizowanym przez Dom Pamięci, okazało się, że Doron dotarł do wnuczki Lory Priester i że żyje jeszcze córka Lory – Gerda, urodzona przed wojną w Breslau! Takie cuda wtedy miały miejsce. Na polskiego zooma przyszli stali bywalcy Domu, przyszli rybniczanie i nie tylko, ale przede wszystkim przyszli wszyscy krewni z całego świata. Siedzieli półtorej godziny, słuchając opowieści w języku, który dla nich brzmiał, jak dla mnie koreański. W najśmielszych snach bym sobie takiej publiczności nie wymarzyła.

Przesłane po wszystkim skany zdjęć, które ➡ Thea Grauer (Priester) zabrała ze sobą do Kanady w 1939 r. to był największy dar, jaki mogłam dostać. Pierwszy raz zobaczyłam maleńką Werę, córkę ➡ Herty Thulli Priester i jej męża ➡ Fritza Aronade. Obie żyły jeszcze w 1941, o czym świadczy podpis w albumie! Wszyscy troje zostali zamordowani.

Ostatnim niezwykle ważnym akordem tej szalonej zimy było jeszcze jedno spotkanie internetowe. Tym razem z okazji rocznicy śmierci Isidora Priestera urodzonego w Rybniku w 1844 r., a zmarłego na początku lutego 1903 r. w Gogolinie. W końcu udało mi się dotrzeć do pani Reginy z Gogolina, która jest mało zinternetowana, stąd też trudna do zlokalizowania. Z racji tego, że pani Regina to taka sama wariatka jak ja, to choć tylko przez telefon, to czułam jak fluidy porozumienia fruwały między Rybnikiem a Gogolinem. Zostałam zasypana informacjami o pobycie, losach i znaczeniu tej rodziny w Gogolinie. Nie chcę wam teraz gmatwać historii zawiłościami genealogicznymi, ale opowiem jedno. Dla Reginy wyjątkowo ważna była postać lekarza z tej familii, który w pamięci starych mieszkańców tego miasta nadal tkwi. Harry Schein, wnuk Nathana Priestera (kolejnego urodzonego w Rybniku syna Salomona) przewijał się w wielu wywiadach, które przeprowadzała z mieszkańcami autorka książek o gogolińskim cmentarzu oraz Żydach.. No i? No i jego syn też został odnaleziony! Pojawił się na jorcajtowym spotkaniu w lutym. Była też przecudna, wiekowa Gerda. Opowiadała, siedząc w Urugwaju, o mamie Eleonorze (Lorze), o dziadkach z Rybnika, o Wrocławiu, o Jeleniej Górze, w której dorastała do momentu wyjazdu w 1938 r. i o tym jak trudno było niemieckim Żydom zaaklimatyzować się w Ameryce Południowej. Byłam zachwycona jej pamięcią, tym, że przy pomocy córki siedzącej w tym momencie w Hiszpanii ogarnęła całą tą technologię i mogła uczestniczyć wraz z innymi w zjeździe rodziny.

A samo spotkanie rozpoczęło się na lotnisku w Pyrzowicach, byliśmy w Katowicach pod kamienicą, gdzie mieszkali dziadkowie oraz tata Dorona, potem nad obozem Auschwitz-Birkenau, by uczcić tych, którzy zginęli, lecieliśmy nad Pszczyną. Wylądowaliśmy w Rybniku, gdzie poszliśmy na kawę do kawiarenki Secesja przy Sobieskiego (tu Louis Priester – tata Lory, miał sklep), obejrzeliśmy dwa dawne Priesterowe domy, pomachaliśmy z powietrza rybniczanom i zahaczyliśmy na chwilę o Racibórz. Tam z kolei Julius, syn Isidora przez wiele lat prowadził sklep na Rynku. Przez ten trop, w przypływie szaleństwa, kupiłam na Ebayu pocztówkę przedstawiającą właśnie ten budynek. Ostatnim miejscem był Gogolin i cmentarz żydowski. Nad zachowanym grobem Isidora Priestera. Odmówiono Kadisz. Wszystko symbolicznie, internetowo, ale jakże pięknie. Google daje wiele możliwości 😉

Do teraz, gdy myślę „Priester”, to się uśmiecham. Ogromną moc serdeczności od nich otrzymałam. Gdy to co dookoła minie, to jestem przekonana, że niektórzy krewni „Pięknych i młodych” zawitają na Górny Śląsk. Dlatego trzymajmy kciuki za program szczepień, dostawy szczepionek i za świadomość ludzi. Przedtem jednak zawitam do Gogolina, by osobiście podziękować pani Reginie i by już fizycznie położyć kamyki na grobie Isidora oraz jego matki Rosalie.
See you one day in Poland my friends!

Mogę się teraz zabierać za historię rybnickiego skandalisty Krakauera, jego kolegę zegarmistrza Waldberga, brata zegarmistrza oraz za Chaima Sandomierskiego z Gliwic, bo kiedyś to obiecałam pani Izie. Już dziś zapraszam do Domu Pamięci 27 maja o godz.18.00. Tym razem będzie o polskich Żydach, którzy u nas mieszkali.

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Piękni i młodzi – post scriptum została wyłączona