2 listopada 2022

Na Zaduszki list do Dziadka Pawła

Dzień dobry Dziadku, mój nieznany Dziadku Pawle 🙂 
Dwa lata temu napisałam internetowy list do Babci. Obiecałam wtedy, że i do Ciebie coś skrobnę. Niedawno miałeś urodziny, dziś też Dzień Zaduszny – idealne momenty do kontaktu, ale nie z tej okazji do Ciebie piszę. Muszę Ci wytłumaczyć swoją decyzję o ponownym naruszeniu Twojego spokoju 🙁
Słowo dziadek kojarzy mi się ze starszym pochylonym panem z siwą głową. Taki był mój drugi – śląski Dziadek Józef, którego pamiętam jak przez mgłę. Zmarł gdy miałam ciut ponad 6 lat. Od zawsze kojarzy mi się z ciepłem, dobrocią i spokojnym głosem. Pamiętam jak wsadzał mi w stopy flaszkę z gorącą wodą, gdy spałam z nim i Babcią Kazią pod wielką pierzyną w lodowatym pokoju. Pamiętam jak Babcia go napieprzała po niemiecku, gdy po raz n-ty śpiewał mi piosenkę o „Żydzie co mioł pełno rzić szmyry”(?!?). Gdy ze mną robił fojery na rancie za starym domem, pasł kury i kiedy zabił na moich oczach koguta, który na mnie napadł. Pod powiekami widzę jak siedzi na ryczce i pastuje buty dla całej rodziny. No i jak znosi suchą choinkę przez sień, uwalając igliwiem świeżo wymytą podłogę i wkurzając tym Babcię Kazię. Po śląsku mi godoł o utopcach, które go goniły (szczególnie, gdy miał w czubie) i pozwalał siadać na brzuchu, by mi było wygodnie, gdy robiłam mu „kikiryki” na głowie. Ostatnie wspomnienia o nim to jego widok w trumnie w domu, gdy na nielegalu weszłam do pokoju, choć Mama zakazała. No a potem pogrzeb i odurzający zapach kwitnącej na jego grobem lipy. Te wspomnienia mam i bardzo je pielęgnuję, wywalając z pamięci historie jaki był niedobry dla swej drugiej żony (a mej Babci) i dzieci.

A z Tobą Dziadku Pawełku nie mam żadnych osobistych przywołań. Poza tym Ty nie kojarzysz mi się z dziadkiem, no i Ciebie nie znałam – zmarłeś, gdy moja Mama miała 12 lat, więc wyglądu starszego pana nie doczekałeś. Na zdjęciach, które mam jesteś młody, przystojny, wręcz dorodny. Jawisz mi się jak jakiś przedwojenny amant, przechadzający się w eleganckich strojach po boskim Toruniu.

Nie ustaliłam dlaczego urodziłeś się w Niederschönhausen, czyli części dzisiejszego Berlina. Mogę jedynie przypuszczać, że moi pradziadkowie wyjechali ze rodzinnego Starogardu Gdańskiego aż pod Berlin za lepszym życiem. Na pewno nie dojdę do tego czemu ochrzczono Cię dopiero po ponad 2 latach od narodzenia. To chrzcielne opóźnienie odkryłam niedawno analizując daty na różnych starych dokumentach. Gdy w ubiegłym roku weszłam do najstarszego starogardzkiego kościoła pw. Św. Mateusza, gdzie Twoi rodzice Izydor i Weronika najpierw byli ochrzczeni a potem wzięli ślub w 1896 r., to właśnie się zastanawiałam nad ich wyprowadzką z tego fajnego miasta. W lokalnym muzeum dotarło do mnie, że dzięki nim jestem w 1/4 Kociewianką, co mi bardzo odpowiada.
Nie mam pojęcia, czy Twoja starsza siostra, ciocia Trudka, którą pamiętam z bodajże dwóch spotkań w młodości i starannego pisma z kilku zachowanych listów, też przyszła na świat w Berlinie. Moim pradziadkom urodziła się jeszcze w Starogardzie czwórka dzieci, ale chyba wszystkie zmarły, bo od zawsze wiem, że byłeś tylko Ty i ciotka Truda. Fajne blondaski z Was były 🙂 

Pradziadek Izydor Mania miał brata bliźniaka o imieniu Teodor. Bliźniacy Mania wzięli sobie za żony siostry z rodziny Górka, czy też Gorka. Moją prababcią została Weronika, a Anna prababcią jakiś ewentualnych krewnych, do których się nie dokopałam, choć powinnam. Wręcz bardzo powinnam, bo bym wtedy nie była taka jedyna z Twojej linii.
Nie wiem gdzie przystępowałeś do I komunii – czy jeszcze w Berlinie, czy już ponownie na Kociewiu? Wyglądasz dość dojrzale. Kawał dorodnego kawalera z Ciebie się szykował.

Zakładam, że po powstaniu państwa polskiego pradziadkowie wrócili w rodzinne strony, choć nie do Starogardu, a do Torunia. Pradziadek Izydor był werkmajstrem, a Ciebie początkowo wysłano do Śremu, gdzie mieszkała już Twoja siostra po zamążpójściu za jednego z synów lokalnego fabrykanta Stanisława Malinowskiego. Z jednego zachowanego powojennego listu tej cioci wiem, że ten kapitalistyczny rodowód przysporzył jej i wujkowi Kazkowi wielu problemów. Waszą miłość do siebie jako rodzeństwa widać na tej fotografii zrobionej krótko przed wojną. 

W Śremie ponad rok terminowałeś jako uczeń biurowy u notariusza i adwokata zarazem – Tadeusza Mierzejewskiego na Rynku. Mierzejewski w wystawionym świadectwie Cię polecał i życzył Ci „jak najlepszego powodzenia”. Chyba pradziadek Izydor, fachowiec od maszyn, uznał jednak, że dla mężczyzny fach ślusarza lepszy od biuralisty, gdyż w marcu 1927 r. zostałeś przyjęty jako uczeń do firmy Adolf Krause & Co w Toruniu. Przez trzy lata miałeś się przyuczać w zawodzie „budowy maszyn”. I przyuczyłeś. Mojemu tacie, a Twojemu niepoznanemu zięciowi starzy grubiorze gadali, że byłeś naprawdę dobrym i cenionym fachowcem na kopalni Jankowice, czyli już po wojnie na Śląsku.
Z czasów toruńskich zachowało mi się dość sporo Twoich zdjęć. I z kolegami, i z ciocią Trudką i Twoją ukochaną, jedyną siostrzenicą Lulą. Lula, którą poznałam i która była, jak na moje śląskie postrzeganie ludzi, niezwykle egzaltowana, nad uprzejma, makabrycznie przeintelektualizowana, kochała Cię bałwochwalczą miłością. Spotkałam ją gdy byłam już nastolatką i w duchu traktowałam ją jako jakieś dziwne zjawisko. Na mnie i moją Mamę przelała uczucia, którymi Ciebie darzyła, co mnie niezwykle krępowało, a Mamę, o ile pamiętam, wręcz wkurzało. W latach 70-tych Mamusia już była daleko od mieszczańskich konwenansów i tych „ę” i „ą”, a elaboraty z nadmierną liczbą ochów i achów, które Lula posyłała pocztą wsadzała bez odpowiedzi do szuflady. Jej listy to przykład epistolografii, która dziś kompletnie zanikła. Oprócz listów z różnych okresów został mi po tej jedynej kuzynce Mamy tomik wierszy Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, który mi podarowała przy jakiejś wizycie w Śremie. Mieszkanie tych cioć wtedy wydawało mi się takie staromodne, pełne ciężkich mebli i różnych rodzinnych gratów, za które bym dziś wiele dała. Dużo czasu spędzałeś z siostrą i jej córką, gdy przyjeżdżały do Torunia. 

Cenne jest dla mnie Twoje zdjęcie z moimi pradziadkami. Wszyscy tacy eleganccy na ulicach Torunia. Pradziadek Izydor zmarł jeszcze przed Twoim ślubem z Babcią Heleną. Kiedy odeszła tęgawa prababcia Werka niestety nie wiem.

Nie wiem też, jak i gdzie poznaliście się z Babcią. Ale sądzę, że to była wielka miłość. Może gdy pracowałaś jako maszynista motorówki Czapla w toruńskim Towarzystwie Żeglugowym wpadła Ci w oko panna Klewenhagenówna? Nie dało się chyba wtedy przejść obok niej obojętnie. Babcia miała nieprzeciętną klasę i szyk.
Oboje byliście piękni. Ślub wzięliście w połowie sierpnia przed wybuchem wojny. Zapewne już wtedy byłeś zmobilizowany. Mam kilka Twoich fotografii z polskiego wojska, ale nie znam się ani na mundurach, ani na jednostkach, więc niewiele mogę z nich wyczytać. Za to Ciebie rozpoznaję wśród wojaków bezbłędnie. Szczególnie po owłosionym sexi torsie, no i idącej już łysinie. Bez dwóch zdań – byłeś kawał ciacha.

Świadkami na Waszym ślubie byli zakrystian Paweł Reszke i tokarz metalowy Edmund Winiarski – zapewne Twoi koledzy. Zastanawiam się dlaczego jako Twoje pierwsze imię podano Eryk, skoro na wszystkich dokumentach widniejesz zawsze jako Paweł? W ubiegłym roku, gdy pojechałam z Mirkiem do Torunia, udało mi się wydostać z tamtejszego USC akt Waszego ślubu, choć jak zwykle chciano mnie zbyć pandemią i innymi obostrzeniami. 

Zaś ze trzy lata temu przytachałam z piwnicy taką szklaną ciężką podstawkę. Od zawsze wiedziałam, że jest po Babci. Od dziecka ta pamiątka wydawała mi się mocno kiczowata i jakoś się jej nie przyglądałam. Gdy ją zabrałam do siebie na górę i umyłam, to zauważyłam na niej dwie obrączki. Oświeciło mnie! No ja pierdziu! To musiał być jakiś Wasz prezent ślubny, czy coś w ten deseń. Aż mi się wstyd zrobiło, że to tyle lat poniewierało się po piwnicach. Teraz jest wraz z innymi rzeczami, które mam po Was. Obiecuję Ci Dziadku, że to już zawsze będzie na honorowym miejscu w moim domu.

Kampania wrześniowa, powrót do żony i teściowej, potem zamordowanie Twego teścia a mojego pradziadka Klewenhagena w lesie Barbórka w okolicy Torunia. Wiesz, że tam pojechałam rok temu? Widziałeś jak łaziłam wśród grobów masowych po tym lesie. Wy, szukaliście wtedy, późną jesienią 1939 r., jakichkolwiek informacji o tym innym moim pradziadku. Ja ich szukałam po tylu latach od tego zbiorowego mordu na mieszkańcach Torunia. Bałeś się o moją Babcię bardzo mocno, bo wówczas spodziewaliście się już dziecka, a wieść o śmierci jej taty ciąży nie służyła. Gdy 6 lat temu ucięłam sobie ➡ internetową pogawędkę z Babcią, to właśnie o tym też rozmawiałyśmy. 
11 maja 1940 r., w kamienicy przy ulicy Strumykowej 17 w Toruniu, urodziła się moja Mamusia. Poród odebrała Hebamama Martha Lewandowski. Poszłam pod Wasze mieszkanie, gdzie przyszła na świat Alusia. Na pewno byłeś najszczęśliwszym człowiekiem świata, choć dookoła trwał wojenny terror, który staraliście się jakoś przetrwać. Miałeś dobry i konkretny zawód, więc i pracę, co pozwalało Ci utrzymać całą tą babską rodzinę.

Zagadką jest dla mnie ten niemiecki dokument wystawiony w Poznaniu. Co Ty tam robiłeś w 1942 r.? Babcia miała taki sam papier.

Nigdy nie starałam się dociec kiedy Cię zabrano do Wehrmachtu, choć teraz gdy przeglądam te stare papiery powoli dochodzę do wniosku, że to kolejne zadanie przede mną. Z tego co pamiętam ze słów Babci, to stało się to w 1944 r. Potwierdza to świadectwo pracy, które Ci wystawiła firma Auto Union A-G Werk Horch z Zwickau – bardzo daleko od swoich dziewczyn. Pracowałaś tam jako spawacz pojazdów opancerzonych w głównym warsztacie naprawczym od 13 lipca 1944 do 11 września 1944 r. Kilka fotografii z tamtego roku też mam w albumie. Raczej więc wtedy jeszcze nie byłeś na froncie.

Wczoraj wpadły mi w ręce odręczne pisma Babci, gdy na początku lat 80-tych namówiliśmy ją, by się starała o rentę po Tobie z Niemiec. Przyznano ją już po jej śmierci. W tych notatkach Babcia coś po niemiecku wspomina o Wehrmachcie od 1942 r. Zgłupiałam więc teraz: 1942 czy 1944?
Z wojny wróciłeś pod koniec 1945 r. Dokładnie 1 listopada zameldowałeś się w punkcie repatriacyjnym w Dziedzicach i podałeś toruński adres, do którego zmierzałeś, by w końcu uściskać swoje dziewczyny. W moim domu mówiono, że byłeś „w niewoli we Francji”. Jak widzisz, w ogóle nie analizuję dlaczego Cię wcielono do niemieckiego wojska. Ślązaczka nie musi się nad tym zastanawiać. Urodzony w Berlinie mieszkaniec Pomorza, bez względu na swe polskie nazwisko, udział w kampanii wrześniowej i polskie przedwojenne obywatelstwo, był dla Niemców Niemcem. Tyle w temacie. Na poniższym zdjęciu prawdopodobnie jesteś w trakcie powrotu z wojny. Chudy, niedożywiony i już zarażony, o czym być może jeszcze nie wiedziałeś.

Z tej „niewoli” wróciłeś niestety z gruźlicą. No i z taką niemiecką porcelanową mydelniczką, w której trzymam swoje kolczyki i inne dupereleki. Jako dziecko myślałam, że to francuski gadżet.

Dość szybko skierowano Cię na Ziemie Zachodnie do Wałbrzycha. Tam też byłam. Zrobiłam wszystko, by odnaleźć informacje o Waszej drugiej córeczce Elżuni. Udało się. ➡ Opisałam to wszystko Babci dwa lata temu. Tragedia, jaką była śmierć małej Elżuni na pewno odbiła się na Twoim zdrowiu. Pracowałaś w wałbrzyskiej Hucie Karol, która w kwietniu 1949 r. skierowała się na Górny Śląsk. Musiano Cię cenić skoro od 1949 r. pracowałaś jako kierownik robót najpierw na kopalni „Ziemowit II” w Lędzinach, potem „Centrum” w Bytomiu, w końcu ostatecznie jako kierownik budowy płuczki przy kopalni „Jankowice” pod Rybnikiem. Wtedy właśnie ciocia Trudka pisała do Ciebie listy z prośbą o pomoc w znalezieniu pracy dla jej męża. Jego niewłaściwe, dla ówczesnych czasów, kapitalistyczne pochodzenie spowodowało, że znalazł się bez środków do życia.

Śrem, 29.12.1948.
(…) Pawełku, bardzo Cię proszę, abyś się tam rozejrzał za posadą dla Kazka. On nie czeka na kierownicze stanowisko, może być magazynierem, kalkulatorem, sprzedawcą maszyn rolniczych, względnie w ogóle tylko w ośrodku maszynowym i to najchętniej w Samopomocy Chłopskiej. (…) Tylko musisz wiedzieć, że on do żadnej partii nie należy, ale jak go tam gdzieś przyjmą, może się zapisać. Tutaj to z góry wykluczone, uważali go za burżuja! Mówię Ci to dopiero idioci, taka „małomiasteczkowa” zawiść, czy coś takiego, na pewno sami nie wiedzą co od niego chcą. Tak robią jakby ta fabryka do niego należała, a tymczasem nas tam zupełnie nic a nic nie łączy.

W 1950 r. wylądowałeś w szpitalu w Toruniu, gdzie nadal mieszkała moja Mamusia, której chyba nie chcieliście brać do siebie na te dzikie (w przekonaniu Babci) ziemie. Byłeś około 40-tki, gdy już bardzo poważnie chorowałeś. Kwas paraaminosalicylowy, czyli tzw. PAS nie był łatwy do zdobycia w tamtym czasie. Potem leczenie w Wodzisławiu, powroty do pracy i ponoć zapijanie strachu i choroby. Z jakichś historii, których słuchał mój tato, wiem, że Cię bardzo lubiono. Byłeś duszą towarzystwa i Ślązacy Cię zaakceptowali, a i Ty tu czułeś się dobrze. W październiku 1951 r. dostałeś wraz z babcia pozwolenie na stałe zamieszkanie w Boguszowicach pod Rybnikiem. Mam to zaświadczenie, tak jak mam list przewozowy, w którym wymieniony jest Wasz skromny dobytek, który sprowadziliście koleją z Wałbrzycha. To przypieczętowało późniejszą „śląskość” Alusi. Na krótko przed Twoją śmiercią Ona dołączyła do Was. Dwa poniższe zdjęcia dzieli jedynie kilka lat, a wyglądasz na nich kompletnie inaczej. Znikł łagodny uśmiech, wyostrzyły się rysy, podkrążone oczy przygasły…

 

Twoja śmierć Dziadku w marcu 1952 r. była ciosem i dla Babci i mojej prawie 12-letniej Mamy. Chyba od tego czasu, a może i przedtem, nie potrafiły się już zbytnio dogadać. Obie kochały Cię nad życie i Twoje odejście na zawsze pogmatwało relacje rodzinne. Babcia z nieznanych mi powodów krótko potem zerwała kontakty z Twoją siostrą Trudką i siostrzenicą Lulą, które też na pewno cierpiały, że odszedłeś. Mama do nich napisała dopiero, gdy miała 19 lat.

Śrem, 28.12.1959
Kochana Alusiu, oczom nie wierzyłam, zastając dziś kartkę z życzeniami od Ciebie. Kochanie, tyle lat czekaliśmy na znak życia, niestety daremnie. (…) Dzisiejsza Twoja kartka dopiero wszystko wyjaśniła. Nie umiem powiedzieć Alusiu jak bardzo się z tej wiadomości cieszę. Pamiętaj o tym Kochanie, że jesteś jedynym dzieckiem mojego wujka, którego tak bardzo kochałam, że nie wiem, czy sobie to nawet wyobrazić umiesz. Pamięć Twojego Tatusia wiąże się z najmilszymi wspomnieniami mojego dzieciństwa i dziś, mimo że sporo lat minęło odkąd Go nie ma między nami – nie zapomniałam o nim nigdy. Dlatego też Alusiu, pisz do nas jak najczęściej o wszystkim co Ciebie dotyczy, o tym co robisz, co Twoja Mama porabia i jak Wam się życie układa.

Mentorskim tonem Lula moją Mamę pouczała, że musi się kształcić, bo to najważniejsze w życiu. Ale wiesz Dziadku jak wtedy było. Mama z biedy skończyła tylko podstawówkę i musiała iść do pracy. 

Zostałeś pochowany z dala od rodzinnych stron, na cmentarzu w Boguszowicach. Babcia nigdy nie wyszła za mąż i niewiele o Tobie mówiła. Nie chciała. Żyła cały czas z ogromną zadrą w sercu. W krótkim czasie straciła ojca, potem w Wałbrzychu małą córeczkę, 4 lata później swoją mamę i zaraz po niej Ciebie. Z zachowanego listu Luli z 1959 r. wynika, że planowała powrót do Torunia, ale zapewne coś stanęło na przeszkodzie.
Jak już to kiedyś napisałam nie pokochała zbytnio Śląska i zawsze czuła się tu obco. Nad Twoim pierwszym grobem zawsze stała jakby nieobecna i bardzo wyniosła. Nad pierwszym… no tak. Po śmierci Babci moi rodzice zadecydowali, że Twoje szczątki przeniosą do jej grobu – na cmentarzu, który mamy 300 metrów od naszego domu. Jak postanowili tak zrobiono. Leżycie razem z Babcią pod moim okiem w Chwałowicach.
I teraz w końcu dochodzę do momentu, w którym muszę Ci się wytłumaczyć z decyzji, którą podjęłam z racji tego, że jestem coraz starsza, a sam wiesz, że po mnie zostanie tylko Magda. Ponownie naruszę Twój spokój. No i spokój Babci. Będziecie wszyscy razem z Alusią. Mam nadzieję, że oboje z Babcią to zrozumiecie. Zmienię Wam zdjęcia i dam to jedyne wspólne, gdy byliście młodzi i szczęśliwi. 

Tymczasem Dziadku Pawełku. I zamieszaj tam jakoś w niebie, by udało mi się odnaleźć jakichś potomków brata bliźniaka pradziadka Izydora Mani. Bo oprócz dalekiej cioci-kuzynki po pradziadkach Klewenhagenach (chyba w siódmej linii wstecz), to nie mam nikogusieńko po kądzieli. Twoja jedyna siostrzenica, a moja ciocia Lula nie miała dzieci.

Szkoda, że nie dane mi Cię było poznać… Pielęgnowalibyśmy razem pomidory i pojechali do Twego ulubionego Ciechocinka. 

A tak w ogóle, to ciężko mi się zwracać do Ciebie Dziadku. Bo taki młody jesteś na tych fotografiach. Kiedyś przejdziemy na Ty 😉 Zapalimy se papierosa i wypijemy kawę. Może ktoś nam postawi ➡ Kawa dla Małgosi i jej Dziadka Pawła

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Na Zaduszki list do Dziadka Pawła została wyłączona
28 października 2020

List do Babci

Kochana Babciu,

Tym razem do Ciebie piszę, bo wiem, że na następną rozmowę byś się już nie zgodziła. Piszę w czasie wojny kobiet, w czasie deptania naszych praw, w czasie strasznym, ale na pewno nie najstraszniejszym. Byłaś zawsze mocno wyemancypowana, więc dobrze rozumiesz, że musimy głośno krzyczeć.
Babciu, wreszcie Ci mogę przekazać dobre wiadomości! Pamiętasz, jak mnie zobowiązałaś do odnalezienia śladów po Elżuniu – Twojej maleńkiej córeczce, którą straciłaś mieszkając w Wałbrzychu? Na końcu naszej ➡ Rozmowy z Babcią.

Przez te cztery lata, które minęły od naszego wirtualnego spotkania, to przyrzeczenie leżało mi na sercu. Nie zapomniałam o nim, ale wcześniej jakoś moje drogi nie prowadziły na zachód.
Udało się trzy tygodnie temu. Do napisania tego listu chciałam się zabrać od razu po powrocie do domu, ale uznałam, że powinnam go wysłać w rocznicę urodzin Elżuni. A ta przypadnie jutro. Początkowo chciałam Ci go wysłać w Internety dokładnie tego dnia, ale dziś mam urlop strajkowy, a to dobry moment, by pisać do kobiety o kobietach. Twoja córka, gdyby żyła skończyłaby jutro 73 lata.
Teraz Ci po kolei opowiem co ustaliłam i co załatwiłam i co już wiem. I proszę nie zżymaj się na mój język. Będę pisać jak zwykle, tak po swojemu 😉 Poza tym teraz takie czasy, że kobiety wreszcie się nie boją używać ostrych słów. Tak by the way, to ja ich zawsze używałam.

Mieliśmy z Mirkiem jechać na Podhale, ale jak wiesz, dookoła zaraza i całe Podtatrze, przed naszym wyjazdem, dostało się do tzw. czerwonej strefy. Dziś wszyscy w niej jesteśmy, więc dobrze, że choć parę dni nam się udało „pożyć po staremu”. Uznałam, że ten krótki urlop lepiej spędzać bez maski na twarzy i w miejscach, w których mało ludzi i mało zakażeń. Na szybko zmieniłam kierunek i zdecydowałam, że jedziemy na Dolny Śląsk. Wtedy też zaświtało mi, by po raz trzeci zawitać do Wałbrzycha. To początkowo była tylko taka delikatna myśl, gdzieś tam z tyłu głowy. Nawet się do niej nie przyznałam Płoszajowi. By nie mieć możliwości odwrotu szybko zarezerwowałam i zapłaciłam za dwa noclegi w wałbrzyskiej Starej Kopalni.
Ruszyliśmy w sobotę. Przez dwa dni objechaliśmy Kotlinę Kłodzką zachwycając się niemieckim dziedzictwem, kotami oraz wszystkim co było po drodze.

Późnym popołudniem w poniedziałek wjechaliśmy do miasta, w którym spędziłaś parę lat zaraz po wojnie. Oj Babciu, jechałam tam po raz trzeci w swoim życiu i znowu czułam to samo dziwne napięcie krążąc po ulicach tego miasta i patrząc na zaniedbane przedmieścia. Odrzucałam te wszystkie negatywne obrazy, które przekazałyście mi z Mamusią. Wjeżdżaliśmy gdy padało, miasto było totalnie zakorkowane i wyglądało bardzo ponuro. Patrzałam na nie Twoimi oczami. Wyobrażałam sobie, jak tu przyjechałaś po raz pierwszy. Jakim przerażeniem napawały Cię te dymiące kominy, ci nadal tu przebywający Niemcy, te smutne bloki na Piaskowej Górze, gdzie zamieszkaliście z dziadkiem. W porównaniu z Twoim cudnym Toruniem, dawny Waldberg wyglądał jak kruk przy pawiu. Co nie oznacza, że wtedy ten kruk nie był piękny. Był, ale Tobie się nie podobał.

Byliście poturbowani przez wojnę, ale byliście z dziadkiem znowu razem. Moją, niespełna siedmioletnią, Mamusię zostawiłaś w Toruniu u swej matki, a jej babci, a zarazem mojej prababci Klewenhagenowej.
I ja, tu, po tylu latach od Waszego pobytu wróciłam, by poszukać śladów i dowodów na istnienie Twojej drugiej córeczki, czyli jedynej, niestety przedwcześnie zmarłej, siostry mojej Mamy.
Na pewno z nieba patrzałaś na mnie i widziałaś, że zrobiłam wszystko, absolutnie wszystko co można było zrobić, mając tak niewiele informacji, antycovidową maskę na twarzy, przed sobą opór substancji urzędniczej i straszne hasło, które zamyka każdą dyskusję: RODO!

Gdy we wtorek rano w przykopalnianym hoteliku oświadczyłam Płoszajowi, że najpierw zwiedzamy kopalnię, a potem jedziemy do Urzędu Stanu Cywilnego szukać informacji o Elżuni, to zbaraniał. Widziałaś, jak mu tłumaczyłam, że Mamusia, czyli jego teściowa miała siostrę, która w tym cholernym mieście się urodziła i zmarła jako dziecko. I wiem, że miała na imię Elżunia, ale nie wiem, czy urodziła się w 1946, czy w 1947, czy może w 1948, a może w 1949 roku. No i nie wiem, kiedy zmarła, choć coś mi się kojarzyło z pokątnych rozmów przed laty, że miała chyba półtora roczku. No i niby miała blond loczki. Aaaa, chyba zmarła na skręt kiszek, jak to wówczas mówiono. Koniec. Więcej informacji nie miałam. Zapewne zrobiłaś sobie kawę i zapaliłaś gdy widziałaś jego minę, kiedy udawał mądrego, który niby skumał, że z Tobą rozmawiałam wirtualnie i to przez złożoną przeze mnie obietnicę na Szufladzie, znalazł się ze swoją żoną w Wałbrzychu. Płoszaj moim dziwactwom od lat się nie dziwi i już je chromoli, jak zwykłaś mawiać. Uznał, że jak tak se walnięta żona wymyśliła, to wszelki opór jest bezcelowy.

Podjechaliśmy w okolice wałbrzyskiego Rynku, przedtem objeżdżając pół miasta. Nota bene przez te dwa dni pobytu nie zrozumiałam tego miejsca i nigdy nie wiedziałam, w której części Wałbrzycha jesteśmy, ale chyba GPS’y tak ogłupiają.
Gdy wychodziłam z auta Mirek powiedział: „Uśmiechaj się”. No czysty dureń z chłopa. Zawsze się uśmiecham w takich okolicznościach, robię z siebie cymbała, wielkie proszące oczy i co tylko trzeba. Tym razem miałam się uśmiechać pod maską. Padał lekki deszcz i nawet okolice Rynku – przepięknie odnowionego, wyglądały jakoś dziwnie.

Poukładałam sobie w głowie wszystko i weszłam do starego budynku. Pierwszy podmaskowy uśmiech do portiera: „W którą stronę do USC?”. Mruknął numery pokoi. Idę. Na twarzy maska.
Wchodzę w wąski korytarz i nie czuję covidowego komfortu. Za ciasno jak dla mnie i na krzesłach siedzi parę kobiet.
Pytam grzecznie: „Która z pań ostatnia. A…, to ja za panią.” Stoję. Poty mi ciekną po plecach, maska uwiera, ale znowu mam ten taki mus w głowie. Często go mam, gdy rozgryzam jakąś sprawę żydowską. W końcu wchodzę do biura. „Dzień dobry, nazywam się Małgorzata Płoszaj i przyjechałam z Rybnika, by odszukać informacji o mojej cioci”. Tu dalej podaję szczegóły, bez szczegółów (bo ich za bardzo nie znam) i nadaję jak katarynka. Widzę te powiększające się ślepia pań siedzących za biurkami. Zanim zdążyłam dokończyć całą swoją story jedna mi przerywa. „Ale musi pani znać daty”. „Niestety, nie znam, mogę tylko podejrzewać parę lat”. Odpowiedź bardzo urzędnicza: „Nooo, a poza tym kim jest ta osoba dla pani?”. Poprawiam: „Była, a raczej nie zdążyła być, bo szybko zmarła. Była moją ciocią”. Odpowiedź urzędnicza: „To pani nie jest zstępną”. U mnie już kolejna fala potów i ciepła. „Ja pierdolę” (to w myśli), a na głos: „Ona nie ma zstępnych, bo jej mama nie żyje, tata nie żyje, a jedyna siostra, czyli moja Mamusia, też nie żyje.” Urzędniczka: „Nie jest pani zstępną”. Noż kurwa mać (w duchu), nie występuję o majątek, a jedynie o ustalenie dat. Zaczynam z innej strony: „Nie chcę niczego, ani aktu urodzenia, ani zgonu, a jedynie ustalić daty bym chciała”. Urzędniczka: „A do czego to pani potrzebne?”. Ja w duchu: Jak ci kobieto powiem, to zawołasz ochronę, uznając mnie za wariatkę, której padło na rozum. Potrzebuję, bo złożyłam babci przyrzeczenie na swoim blogu rozmawiając z jej duchem. Na głos odpowiadam, nadal siląc się na podmaskowe uśmiechy i starając się ignorować jakiś paproch, który łaskocze mnie w nos: „Dla własnej ciekawości. Pani rozumie? W rodzinie to była tajemnica, sekret, specjalnie tu po to przyjechałam, przecież teraz wszystkie dane są w urzędach stanu cywilnego zdigitalizowane…”. Kobity patrzą na mnie już coraz bardziej dziwnie. Pada odpowiedź: „Nie, nie mamy danych w komputerze. Poza tym nie wie pani dat. A w ogóle to obowiązuje RODO”.
Rodo srodo! Pieron mnie trafia! Nadal stoję i nie daję się spławić. Uderzam teraz w nutę kobiecą. Ale co tam, bariera, mur, zero pomocy w oczach. A ja jak przyspawana. „Ale może jednak panie spróbują?”. Absolutnie. W końcu nie wiedząc, jak się mnie pozbyć, jedna z pań mówi na odczepnego: „Proszę przejść do Biura Ewidencji Ludności. Może tam coś mają”.
Ręce mi wtedy Babciu opadły. Co prawda miałam już szaleńczy plan w głowie, ale uznałam, że spróbuję w tym Biurze meldunkowym.
Walę tam. Nie pukam. Wchodzę. I od nowa: „Dzień dobry, nazywam się Małgorzata Płoszaj i przyjechałam z Rybnika, by odszukać informacji o mojej cioci. Posłano mnie tu z USC”. I lecę z historią dziadka skierowanego z Torunia do Wałbrzycha. Pokazuję legitymację służbową dziadka z adresem: Piaskowa Góra, Osiedle 16.

Panie: „Takiego adresu nie ma.” Ja: „Jestem z Rybnika, nie znam Wałbrzycha, nie wiem czy taki adres obecnie jest czy go nie ma. Ale w 1948 roku na pewno był”. Patrząc spod maski i przez zaparowane okulary widzę lekkie zaciekawienie w oczach po przeciwnej stronie urzędniczej lady.
Jedna z pań zaczyna dopytywać: „Czy pani potrzebuje akty urodzenia i zgonu?”. „Nie, chcę tylko wiedzieć, kiedy się urodziła i kiedy zmarła”. Dostaję pod nos jakiś formularz, którego nie jestem w stanie prawidłowo wypełnić, bo nie znam dat, a brele mam tak zaparowane, że nie wystraszyłabym się nawet Freddiego Krugera gdyby nagle wyskoczył spod biurka. Ostatecznie, jedna z kobiet o wyrozumiałych oczach mówi: „Proszę to tak ogólnie wypisać i zostawić swój numer telefonu. Może uda mi się coś odszukać.” Dziękuję kłaniając się w pas prawie, zostawiam swój numer i wyłażę z urzędu spocona i zaparowana i zła. Oj Babciu, zła to mało powiedziane. Wkurwiona byłam na maksymalnego maksa. Wszystko się we mnie gotowało. Wyszłam od nich z niczym.

Czekając na Płoszaja, który gdzieś łaził siadłam se na ławce na Rynku, zapaliłam i zaczęłam analizować. Skoro dziadek wrócił z niewoli pod koniec 1945, to raczej nie zdążyliście Elżuni zrobić w 1945 i jeśli jej narodziny by miały przypaść w 1946, to raczej pod jego koniec. Na komórce zaczęłam szukać kościołów wałbrzyskich. Widziałaś te moje chaotyczne poszukiwania, co? Komórka dla takiej starszej pani to jednak za mały ekran. Siedząc w deszczu na ławeczce, paląc następnego papierosa ustaliłam, że na wałbrzyskiej Piaskowej Górze są dwa kościoły. Z których jeden, był przed wojną ewangelicki i zaczął ponownie działać po wojnie (jako katolicki) dopiero na początku lat 60-tych. Czyli on poszedł out – skreślony. Drugi, ze zdjęć nie wydawał mi się za stary, ale wg paru stron, od razu był katolicką świątynią. Czyli bezpośrednio po wojnie musieli w nim chrzcić dzieci, tych którzy tu przyjechali.

Chyba mi podpowiadałaś wtedy, bo bez zastanowienia odciepłam całe mnóstwo innych kościołów wałbrzyskich. Wkładałaś mi w głowę prawidłowy tok rozumowania. Weszłam na stronę parafii. Ok. Jest i cmentarz. Gdy dotarł do mnie Mirek padł rozkaz: „Jedziemy na farę kościoła przy ulicy Wyszyńskiego”. Znowu przejazd przez pół miasta.
W głowie układałam sobie ponownie całe moje przesłanie, okraszając je stosownymi „Szczęść Boże”, „Bóg zapłać” i tego typu religijnymi sformułowaniami. Z diabłem bym weszła w układ, byleby się czegoś dowiedzieć.
Zaparkowaliśmy pod kościołem. Maska na twarz ponownie i pierwsze kroki skierowałam na przykościelny cmentarz.

Obeszłam wszystko z góry wiedząc, że jeśli tu została pochowana, to jej grobu już nie ma. Ha ha, widziałaś tą lokalną parafiankę, która mnie oprowadzała po wszystkich grobach ze swej rodziny pod pretekstem szukania grobu Elżuni?
Już wtedy czułam, że to właśnie w tym miejscu odbył się jej pogrzeb.
Podeszłam pod farę. Domofon. Po jakimś czasie odezwała się chyba gospodyni. Kolejny raz wyłuszczyłam o co mi chodzi. „Nie ma żadnego księdza. Proszę przyjść przed mszą. Krótko przed 18-tą”. Koniec rozmowy. Nie, nie, ja się już nie dam tak łatwo zbyć. Od Ciebie, z nieba wiedziałam, że tu została ochrzczona. To było kompletnie irracjonalne przeczucie. Wróciłam do auta no i słyszałaś co powiedziałam Płoszajowi? „Teraz jedziemy na cmentarz żydowski, potem jakiś obiad, a potem wracamy tu o 16-tej. Będę warować pod farą, jak mnie nie wpuszczą”. Przed 18-tą to będzie za mało czasu.
Gdy wyjeżdżaliśmy spod kościoła patrzałam na okolicę kombinując, w którym domu mieszkaliście. A gdy przejeżdżaliśmy po raz kolejny przez Wałbrzych nad miasto wyszła tęcza. To był znak od Ciebie!

Na cmentarzu żydowskim cały czas znowu układałam sobie rozmowę, która miała mnie doprowadzić do Elżuni. Za płotem był wielki cmentarz komunalny, ale ani razu mi nie przyszło na myśl, że Elżunia tam mogła spocząć. Zresztą, co się będę powtarzać. Mamrotałam do Ciebie w myślach, więc wiesz co czułam latając między macewami. Pamiętasz co Ci wtedy powiedziałam, gdy stałam nad grobem żydowskich chłopczyków-braci, którzy też zmarli tak młodo?

Zaraz po obiedzie popędziliśmy ponownie na Piaskową Górę pod kościół Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Wtedy nie miałam czasu szukać informacji o ówczesnych księżach, którzy tu byli w drugiej połowie lat 40-tych. Teraz już wiem, że proboszczem wówczas był ksiądz dr Władysław Gądek. Musiał być spoko facetem, skoro kochał Tatry i brydża i bardziej kumplował się ze świeckimi. Jestem przekonana, że niejednokrotnie mieliście z nim kontakt. Mam rację Babciu?

Znalazłam jego zdjęcie w „Prawie stuletnich wspomnieniach” Stanisława Rudnickiego. Stoi na schodach fary swojego kościoła na Piaskowej Górze w Waszych czasach. Teraz ja wchodziłam na te schody z walącym sercem i przekonaniem, że choćby gówna i gromy z nieba leciały, to się nie dam spławić.

Widziałaś jak mi się ręce trzęsły, gdy naciskałam przycisk domofonu jednego z wikariuszy. Znasz moje podejście do instytucji kościoła. Wiesz jakie mam zdanie i wiesz, że robiłam to tylko dla Ciebie, dla mojej Mamy i dla niedoszłej cioci Elżuni. Chyba znowu paliłaś papierosa, gdy słuchałaś mojej opowieści okraszonej słowami „Szczęść Boże”, wyrecytowanej do bezdusznej puszki domofonowej. I wiesz jaki miałam puls, gdy po kilku chwilach ze ściany popłynęły słowa: „Proszę czekać”. Czekałam z 10 minut. W końcu drzwi się uchyliły. Po raz ostatni w tym dniu się przedstawiłam i streściłam pod maską swój problem. Młody ksiądz (bez maski) zaprosił mnie do kancelarii. Nogi miałam jak z waty. Albo tu się ona znajdzie, albo już nigdy nie trafię na jej ślad. Tym razem nie dam się pokonać RODO! Wyciągnął dupną księgę i jeszcze raz podałam nazwisko i imiona rodziców. Hahahaha, a jak palnęłam, że rok 1945 nie wchodzi w rachubę, bo dziadek wrócił późno z wojny i nie zdążylibyście jej zmajstrować, to słyszałaś? Sama myślałam, że spadnę ze stołka po tym moim „zmajstrować” 😉 I na pewno zwróciłaś uwagę, jak mi się mieszało „proszę pana” zamiast „proszę księdza”?

Zdawałam sobie sprawę, że dla młodego wikarego szukanie w takich starych papierach nie jest chlebem powszednim. Nie chciałam się narzucać, ale ja bym ją znalazła od razu. A tak siedziałam jak uczeń przed swoim dyrektorem w przedwojennej szkole. Nogi razem, kciuki zaciśnięte i tylko mu powtarzałam jak mantrę: „Elżbieta, córka Pawła i Heleny”. Ani razu nie dałam po sobie znać, że ta parafia to tylko przypuszczenie. W pewnym momencie spytał: „ Elżbieta, córka Jerzego?”. Nie, córka Pawła. Przeleciał już cały 1945, 1946, pół 1947 a ja wbijałam w niego świdrujący i błagalny wzrok. „Ani jednej Elżbiety” powiedział. I zaraz gdy to powiedział, usłyszałam: „Elżbieta, córka Pawła Eryka Waldemara Mania?” Wrzasnęłam TAK! Ja pierdzielę Babuniu! Skok ciśnienia miałam taki, że chyba wyglądałam jak spadający z tyczki dojrzały pomidor. Wstałam i dawaj do księgi! Jest! Jest moja ciocia Elżunia!
„Czy mogę zrobić zdjęcie?” Odpowiedź: ”A proszę bardzo”. Cykałam jak szalona. Elżbieta Marja urodziła się 29 października 1947 r. Chrzest miał miejsce w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia tego samego roku. Rodzicami chrzestnymi byli Feliks Nikodemski mistrz malarski oraz Helena Głowacka żona Alojzego. Później dopisano ołówkiem „+ 28.V.1948 r.” Elżunia zmarła mając niecałe 7 miesięcy.

W myślach rozmawiałam z Tobą Babciu, z moją Mamą, z Dziadkiem. Nie wiem, czy była tam przy Was Elżunia, ale Ty na pewno słyszałaś moje słowa: „Chciałabym dać na mszę w tutejszej parafii”. Ty nigdy nie byłaś zbytnio religijna, więc chyba zbaraniałaś, gdy to usłyszałaś.
Ksiądz: „Oczywiście. Na kiedy?”. Wyjął kolejną dupną księgę. Ja w międzyczasie szybki look do taszki i portfela. Ja pierdolę, większego nominału już nie mogłam mieć! Trudno. Nie polecę do Płoszaja po mniejsze pieniądze. Wykładam na biurko. Ksiądz: „Ależ to za dużo! To może dwie msze?” Ja: „Jak się da, to byłoby cudownie”. On: „ A kiedy by pani chciała?”. Ja: „Obojętnie, mnie i tak tu nie będzie”. On: „To może w rocznicę urodzin, czyli 29 października?” Ja: „Pięknie!”. On: „A o siódmej rano pasuje pani?”. Ja: „Cudnie. Pasuje mi”. On: „A ta druga to może w rocznicę chrztu? Oj… to raczej będzie niemożliwe, bo to święta”. Ja: „Mnie obojętnie kiedy”. Odpowiadałam monosylabami, bo z Tobą rozmawiałam i z Dziadkiem, którego w sumie nigdy nie poznałam. Ksiądz: „A może w rocznicę śmierci, czyli 28 maja?”. Ja: „Tak, fantastycznie, Bóg zapłać”.
To ja jeszcze: „ A czy mógłby mi pan, o przepraszam, ksiądz zrobić ksero tej strony”. On: „Tak”. Gdy patrzałam w tą księgę, to przypomniał mi się mój znajomy Żyd z USA, dla którego poruszyłam niebo i ziemię w Sosnowcu, by znaleźć ślady po siostrze, której nie znał. A która urodziła się w sosnowieckim getcie, a potem została roztrzaskana na torach Judenrampy w Birkenau na oczach matki. Ja teraz wyglądałam jak on, gdy dotykał w sosnowieckim USC kartki z aktem urodzenia siostry Sary. Dla niego to był jedyny ślad po tamtej dziewczynce, która była jego nieznaną siostrą. Dla mnie był to jedyny ślad po dziewczynce, która była moją nieznaną ciocią. Gdyby przeżyła, a nie zmarła jako dzidziuś na skręt kiszek, to może miałabym fajne kuzynki i kuzynów. Może nie byłabym jedna, jedyna z rodziny mojej Mamusi.
Gdy dostałam kartkę potwierdzającą zamówione msze, jeszcze z 5 razy podziękowałam właściwymi słowami i wytatarowałam jak rakieta z budynku fary.

Jak wpadłam do auta to się popłakałam: „Znalazłam ją!”. Nie wiem, czy Płoszaj coś zrozumiał z mojego chaotycznego bełkotu.
Wy, tam w niebie, zrozumieliście wszystko. Ty Babciu, Dziadek Paweł, moja Mamusia – Wy wiedzieliście, że dotrzymałam obietnicy. Jeszcze w hotelu w Starej Kopalni mnie emocje trzymały.

Następnego dnia mieliśmy tylko zjeść śniadanie i śmigać dalej w stronę Jeleniej Góry. Po śniadaniu zasiadłam jeszcze na osobności w toalecie oddając się scrollowaniu fejsa. Nagle telefon wskazujący kierunkowy „Wałbrzych”. Odbieram. „Dzień dobry, tu… z Biura Ewidencji Ludności. Coś dla pani znalazłam”. O mało nie spadłam z klopa. Ta pani, o wyrozumiałych oczach znalazła daty, które już mi były znane, odnalazła miejsce zameldowania, odszukała daty zameldowania i wymeldowania całej waszej czwórki moja babciu. Czyż mogłam bez podziękowania wyjechać z Wałbrzycha? Nie. Słowo dziękuję usłyszane w słuchawce, to co innego od osobistego spojrzenia i uśmiechu spod maski. Ciul, dup, zaś trza wjechać do centrum, przedtem objechawszy po raz n-ty cały Wałbrzych. Gdyby we wszystkich urzędach trafiały się takie pełne empatii osoby, to jak by to pięknie było.

Teraz już wiem Babuniu, że Elżunia urodziła się w Szczawnie, choć w sumie teraz to Wałbrzych. Wiem, że to Ty zgłosiłaś w urzędzie jej śmierć. Nie pasuje mi tylko zameldowanie w Wałbrzychu mojej Mamy, a Waszej córki. Mam jej świadectwo szkolne z Torunia z tamtych lat. No, ale może musiała być u Was na Piaskowej Górze zameldowana, bo tak prawo nakazywało. I wiem, że ówczesny adres Osiedle 16, to dzisiejsza ulica Szlifierska. Blok nadal stoi. Mieszkaliście na II piętrze, w miarę blisko kościoła.

Ten chrzestny Nikodemski jest zagadkowy. W albumie mam stare zdjęcie jakichś Nikodemskich, stojących nad grobem Rozalii Nikodemskiej, ale nie ma na nim Feliksa. Mam przeczucie, że to był syn tej pary, czyli chrzestny Elżuni z Waszego rodzinnego Torunia, a nie z Wałbrzycha. Rozalia, ta od grobu, zmarła w 1943, a takie polskie nazwisko do niemieckiego Waldbergu nie pasuje.

Jeszcze bardziej tajemnicza jest chrzestna – Helena Głowacka żona Alojzego. Przekopałam cały album, wszystkie dokumenty, które mi po Tobie zostały i nie natrafiłam na takie nazwisko. Za to mam przewozówkę, z której wynika, że Wasze rzeczy przyjechały na Śląsk w sierpniu 1949 r. Ze Szczawna przez Jaworzynę Śląską, Nysę, Kędzierzyn do Niedobczyc.

Elżunia została na Piaskowej Górze na cmentarzu. Nieopłacany grób na pewno po jakimś czasie został przekopany. Została tylko w Twojej i Mamusi, jako jej siostry pamięci, bo dziadek ledwo co się przeprowadził do Hanysowa, to zmarł, 4 lata po Elżuni. Nigdy o niej nie mówiłaś, a ja się bałam o nią pytać. Mamusia jak ją widziała ze dwa razy to dużo. Była wtedy ośmiolatką. Sama zresztą wiesz jak było. Jak to zazwyczaj jest, po takich dzieciątkach zostają tylko wpisy w starych księgach. Teraz, gdy ją odnalazłam, to oprócz adnotacji o chrzcie w wałbrzyskiej parafii, będzie jeszcze ten mój list do Ciebie.
No i jutro, przynajmniej mam taką nadzieję, jej imię i nazwisko wypowie ksiądz na porannej mszy w kościele Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny na Piaskowej Górze. Za nieznaną im osobę pomodlą się ci, którzy na tą mszę przyjdą. Wielu ich nie będzie.

To tyle Babciu. Trzymajcie tam w niebie kciuki za Polki i Polskę. Jeszcze kiedyś do Was napiszę, choć tym razem raczej do Dziadka. Na Wszystkich Świętych Was nie odwiedzę, ale wiem, że to mi wybaczycie. Popatrzę na Was z okna dachowego w kuchni. Czasy covidowe…
Kocham Was.

Kawa dla Małgosi i jej babci

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania List do Babci została wyłączona