26 czerwca 2024

Redaktor Klebinder – pacjent rybnickiego psychiatryka

Gdy na początku tego roku, w raciborskim archiwum przeglądałam akty zgonów z pierwszych lat okupacji w oczy rzucił mi się „Redakteur Ludwig Klebinder”. Obiecałam onegdaj, że się mu przejrzę ➡ „Nie zostały po nich tylko numerki”.

Według dokumentu zmarły był pacjentem rybnickiego szpitala psychiatrycznego, urodził się w Pradze w 1871 r., przed przybyciem do Rybnika mieszkał w Cieszynie, a z zawodu był dziennikarzem. W rubryce „wyznanie” napisano „nieznane”, co raczej rzadko wpisywano w dokument zgonu.
Jako przyczynę śmierci podano „starość”. Taki eufemizm, gdyż sądzę, że redaktor z Pragi mógł zostać zamordowany w ramach planowej akcji określanej terminem „T4”. Był to program realizowany w III Rzeszy polegający na fizycznej „eliminacji życia niewartego życia”. Takim terminem określano m.in. chorych na schizofrenię, niektóre postacie padaczki, otępienie, stany po zapaleniu mózgowia, osoby niepoczytalne, chorych przebywających w zakładach opiekuńczych ponad 5 lat oraz ludzi z niektórymi wrodzonymi zaburzeniami rozwojowymi.

A „życie niewarte życia” zabijać można na różne sposoby. Można uśmiercać epileptyków śmiertelnymi dawkami światła, jak to np. robił w lublinieckim szpitalu psychiatrycznym, pochodzący z Rybnika dr Ernst Buchalik. Można zarażać chorych umieszczając ich w izbach z prątkującymi gruźlikami, nie podawać lekarstw, można nie karmić, itp., itd. Metod na uśmiercenie było i jest mnóstwo. W Landes Heil und Pflegeanstalt, jak nazywał się nasz szpital w czasie wojny, te metody były stosowane i być może Ludwig Klebinder był jedną z ofiar akcji T4. I choć jego wyznanie nie było podane na akcie zgonu, to czułam, że był Żydem – czyli tym bardziej „niewartym życiem” dla nazistów.

Dzisiejsze zasoby Internetu dają wiele możliwości i można, co oczywiście wymaga pracy i sporego samozaparcia, ustalić sporo szczegółów z życia osoby, której zna się podstawowe dane. I choć ów redaktor nie był rybniczaninem i z naszym miastem wiązał go jedynie psychiatryk i cierpienia, których tu być może doznał, to uznałam, że wart jest przybliżenia i tego jednego artykułu.

Przyszedł na świat w sierpniu 1871 r. w Pradze, w nie byle jakiej rodzinie, wywodzącej się z okolic Cieszyna. Dostępne cyfrowo akta metrykalne jednoznacznie wskazują na to, że urodził się jako Żyd, choć już wieku 30 lat podawał się za bezwyznaniowca.

Był synem, cenionego praskiego lekarza – dr. Leopolda Klebindera, a zarazem bratankiem Ferdinanda – literata oraz dziennikarza, wieloletniego radnego i członka zarządu miasta Wiednia i równocześnie wpływowego działacza komunalnego i politycznego. I to prawdopodobnie przez wuja młody Ludwig został też dziennikarzem i liberałem. Zasłużony dla Wiednia Ferdinand był, znanym z ciętego języka, założycielem oraz redaktorem kilku wiedeńskich czasopism, zwolennikiem asymilacji żydowskiej walczącym z narastającym antysemityzmem. Jego śmierć szeroko komentowała nawet polskojęzyczna galicyjska  prasa. 

W rodzinie Klebinderów było więcej dziennikarzy. Mąż siostry naszego bohatera był krytykiem muzycznym i teatralnym, a jeden z synów kuzynki (córki wuja) wszedł do historii dziennikarstwa, gdy dwie godziny po podpaleniu Reichstagu nadał do Wiednia z Berlina depeszę, w której informował, że za pożar byli odpowiedzialni naziści. Kolejny z kuzynów – Ernst, jako wydawca „Wiener Sonn-und-Montags Zeitung” we Wiedniu jawnie krytykował nieprzychylne dla austriackich Żydów prawodawstwo, przez co został w kawiarni dotkliwie pobity przez młodych nazistów, a ostatecznie w 1936 r. popełnił samobójstwo, bowiem był zamieszany w jedną aferę łapówkową.
Większość krewnych Ludwiga Klebindera zaszła dość daleko, za wyjątkiem jego samego. Zastanawiałam się dlaczego o tym redaktorze zachowało się stosunkowo niewiele informacji. Myślę, że powodem tego była choroba psychiczna, która ujawniła się dość szybko i przez którą ostatecznie znalazł się w Rybniku.

Pod koniec XIX w., mieszkając jeszcze w Pradze, Ludwig musiał przyjaźnić się z austriackim muzykologiem i librecistą Richardem Batką. W Internecie można nabyć za około 200 Euro oryginalne wiersze, które późniejszy pacjent naszego szpitala, napisał i zadedykował temu krytykowi muzycznemu. Być może przez tę znajomość Klebinder przez jakiś czas pisał libretta, a nawet próbował komponować. Zapewne w jego głowie szalały już demony i miotał się szukając dla siebie zajęcia. Wtedy też przybrał pseudonim „Binder-Klebinder”.

Na początku XX w. przeniósł się do Berlina, gdzie w 1901 r., jako osoba niewierząca, zawarł ślub z pochodzącą z Wiednia katoliczką Camillą Kouba. I wnet, rok za rokiem, parze urodziło się dwóch synów: Alfred i Ferdinand. Starszy z synów miał 4 latka, gdy Camilla wniosła o rozwód. Szybko, nieprawdaż? Oboje byli obywatelami austriackimi, ale o rozwodzie zadecydował sąd w Berlinie, który orzekł rozwiązanie małżeństwa w kwietniu 1906 r. Pięć lat później była żona redaktora Klebindera, pod panieńskim nazwiskiem, wsiadła wraz z synami na statek w Hamburgu i wypłynęła do Nowego Jorku. Jakby uciekała…Intrygujące jest to, że synowie na liście pasażerów podani są jako amerykańscy obywatele. 

Długo szukałam jakichkolwiek dowodów na to, że Ludwig Klebinder już wtedy nie był zdrowy, co pasowałoby by mi to tezy, że samotna młoda rozwódka z dwoma małymi synami wolała wyjechać za ocean, niż starać się ułożyć sobie życie korzystając z pomocy rodziny we Wiedniu. I znalazłam. Choć to tylko informacje prasowe z 1910 r., to jednak dają obraz stanu psychiki dziennikarza w tamtym czasie. Otóż redaktor Ludwig Klebinder był powołany na świadka w sprawie karno-gospodarczej, którą sam opisywał na łamach jednej z berlińskich gazet. Swoim zachowaniem w czasie procesu przysporzył wiele problemów sędziom i prokuratorowi, tłumacząc się neurozą. Wpadał w wyjątkową egzaltację w trakcie składania zeznań, nie pojawiał się na przesłuchania, podniecony znienacka wybiegał z sali sadowej. Zeznająca w tym samym procesie redaktorka Lindemann oskarżyła go o psychiczne molestowanie od kilku lat. Był już chory, więc żona od niego po prostu uciekała, bo ratowała siebie i dzieci. Co ciekawe, mniej więcej w tym czasie sam pisał artykuły do specjalistycznej prasy psychiatrycznej tj. do „Zentralblatt für Psychoanalyse”.

Kolejne lata życia Klebindera to jedna wielka biała plama. Jedyną bliską osobą, która mu została była siostra Olga, ale zakładam, że nie chciała mieć z nim zbyt wiele wspólnego. Robiła karierę śpiewaczki operowej, ale jako Żydówkę z urodzenia (choć ochrzczoną) wnet dotknął ją postępujący proces nazyfikacji austriackiego społeczeństwa. 

Kuzyni i ich dzieci wyjeżdżali z Austrii i zapewne nikt nie miał ochoty ani głowy do zajmowania się chorym i samotnym krewnym. Ludwig Klebinger znalazł się w Cieszynie, gdzie mieszkała daleka rodzina i skąd pochodził jego ojciec oraz onegdaj wpływowy wujek. I prawdopodobnie jeszcze przed wojną trafił do szpitala psychiatrycznego w Rybniku jako prawie 60-letni człowiek. Być może to o nim pisał w grudniu 1935 r. inny redaktor – dziennikarz gazety „Polonia”. W artykule o rybnickim szpitalu jest mała wzmianka o dziennikarzu wygłaszającym porywające mowy polityczne. Kto wie, może to właśnie Klebinder był dotknięty „obłędem krasomówczym”? 

Po 1 września 1939 r. szanse na jakiekolwiek leczenie spadły do zera. Gdy 30 lipca 1940 r. dyrektor zakładu dr Hans Wilcke zgłaszał do rybnickiego urzędu zgon kolejnego pacjenta ze szpitala przy Gleiwitzerstasse, synowie redaktora Ludwiga Klebindera, zapewne nadal mieszkający w Stanach, dobiegali czterdziestki. Dr Wilcke na pewno wiedział, że zmarły był Żydem, bo raczej w warunkach szpitalnych tego nie dało się nie zauważyć. W papierach musiało się jednak wszystko zgadzać. Skoro przyjęto go jako bezwyznaniowca, to i tak napisano na akcie zgonu. Niecałe pięć miesiące później, w szpitalu zmarł niejaki Aleksander Gontscharow, rosyjski jeniec z I wojny światowej – prawosławny. A w międzyczasie kilkudziesięciu katolików i ewangelików. Wszystkich pochowano na cmentarzu psychiatrycznym nad rzeką Rudą. Cmentarz ten jest wielowyznaniową nekropolią, a każda betonowa tabliczka z numerem to czyjaś historia, którą warto od czasu do czasu odkryć. Jaki numer przydzielono redaktorowi Ludwigowi Klebinderowi raczej nigdy się nie dowiemy, ale może kiedyś na tę historię trafią potomkowie dziennikarza. Kto wie…

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Redaktor Klebinder – pacjent rybnickiego psychiatryka została wyłączona