29 marca 2023

O rybnickiej synagodze na Pesach i Wielkanoc

Rankiem 21 marca 1930 r., rabin Zygmunt Kohlberg wyszedł ze swojego mieszkania. Była sobota. Od końca lutego zdążył już trochę poznać to miasto. Daleko mu było do Wiednia, w którym niedawno skończył studia rabinackie, ale nie narzekał. To dzięki protekcji starszego brata Teodora, też rabina, dostał tę posadę w Rybniku i wiedział, że musi się wykazać oraz udowodnić mieszkającym tu Żydom, że nadaje się zarówno na rabina, jak i nauczyciela ich dzieci. Mieszkanie, które przejął było skromne, zresztą tutejsza synagoga też nie należała do wyjątkowo spektakularnych budowli. No i była tylko jedna. W małym Kałuszu, z którego pochodził było ich kilka.

 

Wciągnął rześkie wiosenne powietrze i ruszył w stronę ulicy Zamkowej. Nie miał daleko do tego miejsca, w którym od prawie miesiąca odprawiał modły i czytał Torę. Poranne nabożeństwo szabatowe, które miał dzisiaj odprawić trochę go stresowało. Jeszcze nie poznał wszystkich członków tutejszej gminy, a wiedział, że to od nich zależy jak długo tu zostanie. Minął magistrat i wszedł do synagogi. Kantor Hahn już był w środku. Krótko porozmawiali o smutnej informacji, która dotarła także do Rybnika. 19 marca 1930 r. zmarł brytyjski polityk Arthur Balfour, który jeszcze w 1917 r., jako minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii ogłosił tzw. deklarację Balfoura w sprawie utworzenia w Palestynie żydowskiej siedziby narodowej. Kohlberg był syjonistą i bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z wagi i znaczenia tej deklaracji.

Na razie rabin rozejrzał się dookoła i podświadomie zanotował w myślach, że tłumów nie ma, choć o godzinach modłów regularnie informowała lokalna gazeta Katholische Volkszeitung. Jeszcze ich przyciągnie, pomyślał. Donośnym głosem rozpoczął modlitwę Szacharit.

Budowa nowej rybnickiej synagogi przy Schloßstraße została ukończona w 1848 r. Utrzymana była w stylu klasycystycznym, na planie prostokąta i oczywiście była orientowana. Fronton zdobiła Gwiazda Dawida. Z przodu był murowany podest, ze schodami po bokach i kutymi balustradami. We wnętrzu był wydzielony babiniec. Aron ha-kodesz ponoć był bogato dekorowany, a polichromia sklepienia, miała imitować granatowe niebo ze złotymi gwiazdkami. Niestety, nie przetrwały żadne zdjęcia pokazujące jej wnętrze. Do końca XIX wieku posługę w synagodze pełniło tylko dwóch rabinów – Lazarus Karfunkel oraz Daniel Fraenkel. Modliły się w niej całe pokolenia Pragerów, Haasów, Priesterów, Guttmannów, Schindlerów, Brauerów, Böhmów, Aronadów, Mannebergów, Königsbergerów, Rahmerów, Picków, Schäfferów, Müllerów i wielu innych. Tu zawierały śluby rybniczanki, których mężowie pochodzili z innych części Prus, a później Niemiec. Tu mieli bar micwy młodzi chłopcy wkraczający w dorosły świat. Za synagogą dymiły kominy browaru Müllera, przed nią przejeżdżały dorożki zmierzające na rynek, handlarze i handlarki przechodzili obok w drodze na cotygodniowe targi.

W 1930 r. żydowska Pascha, czyli trwające 7 dni święto Pesach, oraz chrześcijańska Wielkanoc prawie się zbiegały w czasie. Pesach zaczynało się 12. i trwało do 20 kwietnia, czyli do Wielkiej Niedzieli. Wszyscy rybniczanie szykowali się do tych ważnych dni. Prowadząca Dom Czekolady na rogu Rynku i ul. Rynkowej, Żydówka Maria Konigsfeld, jak co roku o tej porze, od paru tygodni reklamowała swoje czekoladowe baranki i jajka wielkanocne „z marcypanu i cukru”. Jej główną klientelę stanowili katolicy, więc to był dla niej pracowity okres.

Macę, spożywaną w czasie święta przez żydów, oferował piekarz Guttmann. Rabin Kohlberg zastanawiał się, czy w tym mieście też ludzie wierzą w te kompletne bzdury, że maca zawiera krew chrześcijańskich noworodków. Musi o to spytać przy okazji spotkania zarządu gminy. W swoim skromnym mieszkaniu, w niewielkiej kamienicy na tyłach rybnickiego magistratu, układał sobie przemówienie na ostatni dzień Pesach. Z kolei urzędnicy Starostwa, jeszcze przed Wielkanocą, naprędce powiadamiali Wydział Administracyjny Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego, że rabin już mieszka w Rybniku, ale na temat jego „kwalifikacji moralnych” niewiele wiadomo, gdyż przebywa w mieście zbyt krótko.

Po kilku dniach, Zygmunt Kohlberg z satysfakcją przeczytał o swoim wystąpieniu w niemieckojęzycznej prasie żydowskiej wychodzącej w Bielsku. W krótkiej notatce dziennikarz dodawał, że należy mieć nadzieję na lepsze życie religijne, kulturalne oraz narodowe pod kierunkiem nowego rabina w rybnickiej gminie. Dr Kohlberg lekko się do siebie uśmiechnął. Widać, że ktoś stąd musiał do prasy napisać o tym jak minęło Pesach w Rybniku pod kierunkiem nowego rabina. O wymianie korespondencji pomiędzy urzędnikami z miasta a ich władzą zwierzchnią w Katowicach nie wiedział. 

Powoli się aklimatyzował w mieście. Co prawda doszły do niego plotki, że ceniony przez wszystkich kantor Hahn zamierza wyjechać, ale może to i dobrze. Gmina zatrudni nowego i nie będzie się musiał on – rabin, dostosowywać się do nawyków kantora, który tu czuł się trochę panem na włościach. Musi też pomyśleć co z nabożeństwami zimą. Ponoć przy dużych mrozach w synagodze jest bardzo zimno i miejscowi Żydzi niezbyt chętnie do niej chodzą. Już zdążył zauważyć, że osiadli tu od pokoleń niemieccy Żydzi czują się o wiele ważniejsi od tych, którzy przyjechali do miasta po 1922 roku. Kilka razy dano mu do zrozumienia, że wszyscy nadal pamiętają i wyjątkowo ciepło wspominają rabina Braunschweigera, który gdy wyjechał z Rybnika pracował w Opolu. Nie lubił takich porównań. Zresztą tak samo lekko denerwowały go różne artykuliki w prasie, gdzie zawsze przypominano, iż jest młodszym bratem chorzowskiego rabina. Kochał swego starszego brata i bardzo go cenił, ale wolałby nie być w jego cieniu.

Od 1879 do 1912 r. gmina żydowska w Rybniku nie miała własnego rabina. W latach 1912-1918 rabinat oraz posadę nauczyciela religii pełnił dr David Braunschweiger, który tu ożenił się z rybniczanką Luise Altmann. Po nim nabożeństwa w synagodze odprawiał dr Artur Rosenthal, a następnie dr David Nellhaus. Obydwaj przebywali w mieście stosunkowo krótko. Ten drugi opuścił miasto w październiku 1921 roku. Trunkhardt w swoich „Dziejach Miasta Rybnika” jako następnego rabina wymienia Salo Levina, który na pewno przebywał w Rybniku w momencie pisania kroniki. W rzeczywistości był on jedynie kaznodzieją (Prediger), co wynika z Kwestionariusza gminy wyznaniowej Rybnik, dotyczącego prawdopodobnie roku 1923. W dokumencie czytamy, iż w rybnickiej gminie pełnił również funkcję kantora, nauczyciela oraz rzezaka. Od 1924 roku do momentu zatrudniania dr Zygmunta Kohlberga (początek 1930 r.) w Rybniku nie było rabina, a jedynie kantor.

Jesienią 1930 roku wyjechał kantor Hahn. Wielu bardzo żałowało, że jego przepiękny głos już nigdy nie zabrzmi w synagodze. Ciągle wspominano nabożeństwo, które odprawił 11 listopada 1929 r. z okazji odzyskania niepodległości przez Polskę.
Kolejnym kantorem, a zrazem sąsiadem rabina w kamieniczce przy ul. Grażyńskiego został Jakub Kalmus. Wraz z Kohlbergiem doprowadził m.in. do tego, że w Rybniku otwarto sklep z koszerną żywnością oraz żydowską bibliotekę. W 1932 r. rabin czuł się w mieście już bardzo zadomowiony. Nie dość, że przyjechał tu jego trzeci brat – Leopold z rodziną, to wreszcie mógł przed kimś się wygadać wieczorami. W końcu mógł z kimś przedyskutować to co zamierzał powiedzieć współwyznawcom w synagodze, czy dzieciom na lekcjach religii. Tym kimś była żona Irena. Była wyśmienitym doradcą, gdyż skończyła studia filozoficzne i zawsze potrafiła znaleźć właściwe rozwiązanie, gdy natrafiał na problem, z pozoru, nie do rozwikłania. Jak choćby ten z zamknięciem pierwszego cmentarza żydowskiego. Irena mu podpowiadała jak ma rozmawiać z członkami wspólnoty, by ich przekonać do pomysłów ambitnego rabina.

Siadała na babińcu w synagodze i z zachwytem słuchała charyzmatycznego głosu męża. Gdy zbliżało się święto Pesach w 1933 r. była w zaawansowanej ciąży i radowała się ze zbliżających się narodzin ich pierwszego dziecka. Niestety, w maju urodziła chłopca, który po jednym dniu zmarł. Nie pomogła szybka pomoc brata lekarza. Leopold był przy porodzie w Rybniku i widząc stan zdrowia chłopczyka przewiózł go do szpitala dziecięcego w Katowicach. Mały Salomon zmarł w piątek po południu. Rabin Zygmunt Kohlberg nie był w stanie odprawić nabożeństwa szabatowego w synagodze w tym dniu. Dwa lata później państwo Kohlbergowie doczekali przyjścia na świat córeczki, którą nazwali Rózia Noemi. Prawdopodobnie do lata 1939 r. mieszkali w Rybniku.

Gdy w październiku 1939 r, płonęła rybnicka synagoga niektórzy rybniczanie się cieszyli, niektórzy przechodzili obojętnie, ale byli i tacy, którzy ze wstydem spuszczali wzrok i ze strachem myśleli, co się teraz stanie z żydowskimi sąsiadami. Być może stała tam nieznana osoba, która albo jeszcze przed zniszczeniem synagogi, albo w trakcie jej dewastacji zabrała i ukryła kilka niezwykle cennych przedmiotów z tego miejsca. Czy był to jakiś członek społeczności żydowskiej, czy chrześcijanin dziś nie ustalimy. Z całego wyposażenia tego miejsca spotkań miejscowych Żydów, miejsca studiowania Tory i Talmudu, czy też bożnicy jak nazwali ją Polacy, zachowały się srebrne świeczniki, których fundatorką była Louise Haase, srebrny jad (wskazówka do Tory) oraz tarcza na Torę z napisem donacyjnym w języku niemieckim: „Dar Gustawa i Jenny Henschel”. Świeczniki znajdują się obecnie na wystawie stałej w Domu Pamięci Żydów Górnośląskich w Gliwicach, a pozostałe dwa przedmioty w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie.

Gdy w okolicach Wielkanocy 1940 r., Niemcy w miejscu po synagodze planowali paradny skwer z fontanną, ostatni rybnicki rabin dr Zygmunt Kohlberg był w jakimś nieustalonym mieście lub wsi na terenie okupowanej Polski. Zygmunt, jego żona Irena oraz ich córeczka zostali zamordowani. Obecnie, na skwerze u zbiegu ulicy Zamkowej i Chrobrego stoi obelisk informujący, że do jesieni 1939 r. stała tam rybnicka synagoga. Burmistrz Weber go pilnuje…

 

Tekst w wersji papierowej ukazał się w kwietniowym wydaniu Gazety Rybnickiej. 

Gdyby ktoś chciał wspomóc moją pracę to zawsze może to zrobić stawiając mi wirtualną kawę 🙂 ➡ Kawa dla Małgosi

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania O rybnickiej synagodze na Pesach i Wielkanoc została wyłączona
1 marca 2023

Kamienica Noaha Leschczinera

Poniższy tekst (w nieco skróconej wersji) ukazał się w marcowym wydaniu Gazety Rybnickiej ➡ Gazeta Rybnicka marzec 2023

Noah miał około 40 lat, gdy zadecydował, że w miejscu małego parterowego domku przy Breitestrasse wybuduje porządną kamienicę. Widział takie w innych miastach Górnego Śląska, do których jeździł w interesach. Żona Anna w ogóle nie wtrącała się do jego pomysłów, ale w duchu go pochwalała. W końcu mieli czwórkę dzieci i należało już myśleć o ich przyszłości. Olga od dawna była w takim wieku, że należało ją wydać za mąż, a chłopcy mieli po kilkanaście lat i powoli zaczynali pomagać ojcu w interesach. Co prawda Heinrich od dziecka marzył by zostać lekarzem i raczej smykałki do handlu nie miał, ale był jeszcze najstarszy Alfred i fruwający w chmurach młody Max, więc choćby dla nich należało pomyśleć o poważnej inwestycji w ekskluzywny dom towarowy. Taki, do którego będą przyjeżdżać z całej okolicy.

Patrząc na swoje potomstwo Anna czuła, że to właśnie jedyna córka będzie tą, która kiedyś zasiądzie w kantorku i będzie rozliczać dostawców. Na razie nie ujawniała mężowi swoich przeczuć i przy rozmowach o budowie potakiwała, gdy w swoich wizjach widział synów za ladą Kaufhausu, który zamierzał zbudować.
Gdy zaczęły się piąć mury rybniczanie z podziwem, niektórzy z lekką zazdrością, a większość z ciekawością przyglądali się temu co powstawało naprzeciw potężnego Świerklańca. Noah wszystkiego doglądał i choć targował się z murarzami, to kompletnie nie oszczędzał na materiałach budowlanych, a już wręcz szastał pieniędzmi, gdy przyszło decydować o wyposażeniu sklepu oraz mieszkań, do których wnet miała się przeprowadzić cała rodzina. W 1903 roku hucznie obchodzono 20. urodziny Alfreda oraz otwarcie ogromnego Kaufhausu Noaha Leschczinera. Na szczycie kamienicy, wtedy na pewno najpiękniejszej w Rybniku, zamontowano chorągiewkę z datą, która już zawsze miała przypominać o tym ważnym wydarzeniu.

Isidor Priester, który krótko przed swoją śmiercią przyjechał do Rybnika z Gogolina, by negocjować warunki ślubu jego syna Salo z Leschczinerową córką Olgą, patrzał z zachwytem na bogate meble, przepiękne miśnieńskie piece z orientalnymi motywami i wszystkie nowinki techniczne, którymi się chwalił Noah. Priester co prawda został uprzedzony, że przyszła synowa nie wniesie w posagu tego sklepu, który zajmował aż dwie kondygnacje, ale i tak wyjechał z Rybnika zadowolony, że jego Salo dostanie za żonę naprawdę majętną pannę.

Gdy najstarsza z Leschczinerowych dzieci – zaradna i obrotna Olga została panią Priesterową, a stało się to w październiku 1904 r., rybniczanki swoje stroje kupowały już tylko w Kaufhausie jej taty. Często zmieniana wystawa kusiła bogactwem wystawianych w ogromnych witrynach strojów, gustowne lampy oświetlały towary nawet wieczorami, a dość często publikowane ogłoszenia w „Der oberschlesische Kurier” informowały o kolejnych dostawach czy obniżkach starych kolekcji.

Noah Leschcziner wiedział, że reklama jest ważna. Jego nazwisko na wielkich szyldach było widoczne z obu stron Breitestrasse. Niemało zapłacił by na pocztówkach z Rybnika widać było jego kamienicę. Widział, że ta inwestycja się opłaci. Nie wiedział, że po około 120 latach nadal ktoś będzie patrzeć z zachwytem na ten luksusowy dom towarowy z początków XX wieku.
Gdy handlujący cygarami Karl Koristka, w 1905 r. otwierał obok swój skład, to aż zacierał ręce licząc na klientelę, która wychodziła z Kaufhausu żydowskiego kupca. Na lichutkiej kamieniczce, którą wręcz przytłaczał budynek Leschczinera polecił zainstalować wielką reklamę „Cigarren-Haus Karl Koristka” a sam, osobiście udał się do sąsiada z wielkim pudlem wyśmienitych cygar, bo zależało mu znajomości z szanowanym kupcem.

Artur Grünberg też wiedział, że sąsiedztwo takiego „domu kupieckiego” jeśli nie kupujących to na pewno przysporzy oglądających jego wystawę. Jego sklepik przykucnął z drugiej strony Leschczinera. Artur był od niedawna w mieście, bo tu się ożenił, ale poznał Noaha, gdyż był on świadkiem na ślubie Grünberga z rybniczanką Elise Münzer.

Noah wieczorami siadał w skórzanym fotelu, palił cygara Koristki i rozmyślał o przeszłości, ale i przyszłości. Cieszył się, że Samuel – jego ojciec, zdążył jeszcze przed śmiercią trochę pomieszkać w tym paradnym miejscu miasta i doczekał narodzin prawnuczki Thei. Gdy szanowany kupiec i radny miejski pewnego dnia wrócił z synagogi oświadczył swojej Annie, że zamierza znowu poważnie zainwestować. W końcu tej kamienicy nie podzielą w żaden sposób między trzech synów. A że Abraham Prager mu napomknął, że jego syn Emil zamierza sprzedać obie kamienice przy Rynku, to Noahowi od razu zaświtała myśl, by złożyć ofertę kupna. Lepiej to trzymać w tajemnicy i dlatego zakazał żonie wspominania komukolwiek o tym pomyśle. Kolejny dom towarowy Leschczinerów będzie w samym centrum miasta – na Ringu. I tam już będzie gospodarzyć syn Alfred. Gdy „Oberschlesische Volksstimme” napisał, że od września 1911 r. ledwo co rozbudowany drugi rybnicki dom towarowy zmienia właściciela w mieście plotkowali wszyscy. Leschczinerowie zmonopolizowali handel damską i męską odzieżą i nikt się nie mógł z nimi równać.

Noah nadal siadał w swoim fotelu, palił cygaro i patrzał przez okno na podjeżdżające pod Świerklaniec dorożki, no i coraz częściej automobile. Alfred był zabezpieczony i sprawnie zarządzał swoim geszeftem, Heinrich zamierzał studiować medycynę w Berlinie, co bardzo cieszyło oboje rodziców, Olga z mężem też już budowali nowy dom i dobrze im się układało i tylko z najmłodszym Maxem co chwilę były jakieś problemy. W połowie stycznia 1914 r. zmarł zasłużony dla miasta Abraham Prager. Na jego pogrzeb przyszły tłumy. Noah na posiedzeniu reprezentantów gminy żydowskiej wygłosił piękną mowę pożegnalną. Gdy ją kończył słowami jak to źle się zaczął ten rok, nie sądził, że już za następnych kilka miesięcy zawali się prawie cały świat.

Gdy w czerwcu 1915 r. przyszedł telegram informujący o śmierci Alfreda na froncie w Belgii, musiał posłać po lekarza do żony. Zresztą synowej, też nie potrafił uspokoić. Ledwo co została mamą i zaraz wdową. Sam się pozornie trzymał, bo ktoś musiał doglądać dwóch interesów i jedynie gdy siadał w kantorku nad rachunkami to ukradkiem ocierał łzy. Tyle nadziei pokładał w Alfredzie. To on miał wszystko przejąć jako pierworodny syn. Na szczęście w ciągu kolejnych lat wojny żaden smutny telegram już nie dotarł do kamienicy przy Breitestrasse.
Za to w 1919 r. świeżo upieczony doktor medycyny Heinrich Leschcziner oświadczył rodzicom, że zakosztował życia w Berlinie i tylko w stolicy może zrobić karierę, więc na Górny Śląsk nie wróci. Poza tym poznał niezwykłą kobietę i zamierza się żenić. Kolejne plany Noaha legły w gruzach. Liczył, że syn otworzy swą praktykę w Rybniku. Na ślub do Berlina rodzina wysłała Maxa. Stary kupiec coraz częściej zastanawiał się co będzie z dwoma Kaufhausami, gdy jemu siły odmówią posłuszeństwa. Nie za bardzo wierzył w najmłodszego syna, którego zainteresowania były dalekie od handlowych. Do tych rodzinnych zmartwień dochodziły myśli o mieście, w którym nie było za bezpiecznie. Niby sprowadzono jakieś obce wojska, które miały pilnować porządku, ale nic nie funkcjonowało jak przed 1914 r., interesy szły jak po grudzie, a jego ulicę prawie wszyscy nazywali po polsku Szeroką. Na dodatek jednego dnia jego ukochany owczarek uciekł. Na szczęście sowita nagroda, którą obiecał w gazecie pomogła i pewien Ślązak po kilku dniach psa przyprowadził.

Był 1920 rok, gdy przybył mu nowy konkurent w interesach. Ludzie mówili, że pochodzi z Wielkopolski i że ma krewnego w Amcie. Agresywnie się reklamował w polskojęzycznej prasie podkreślając swoje chrześcijańskie pochodzenie. „Swój do swego” to było jego główne hasło reklamowe. Jak zwykle siedząc z cygarem w fotelu, Noah przeanalizował wszystkie „za” i „przeciw” i chyba po raz pierwszy spytał o zdanie Annę. Ta od razu przytaknęła. Tak, musimy coś sprzedać. I choć wygodnie jej było w ogromnym mieszkaniu nad sklepem, to zgodziła się, z tym, że może przeniosą się do Olgi na Neuer Ring, a Maxowi Noah będzie pomagać w interesach przy Rynku.
Leschcziner wiedział, że sam z propozycją sprzedaży nie może iść do tego nowego, rzutkiego kupca. Musi poczekać, aż on do niego się zgłosi. Może najpierw mu wydzierżawi sklep, a potem sprzeda, oczywiście gdy dojdą do porozumienia. Rozpuścił wici, że prawdopodobnie wyjedzie z Rybnika po podziale Górnego Śląska, na co się coraz bardziej zanosiło i czekał. Jednego dnia do sklepu wszedł Czesław Beyga wraz ze swoim wspólnikiem Władysławem Wajskim. Noah zaprosił ich do swego biura i zaproponował dobrą kawę od Aronadego oraz cygara od Koristki. Beyga pogłaskał rudobrązowego owczarka, który usiadł spokojnie obok gościa, kładąc głowę na jego kolanach. Leschcziner pomyślał, że skoro jego ukochany pies zaakceptował tego Polaka, to może jest on dobrym człowiekiem. Poza tym Noah, jako stary kupiec szanował tych, którzy są dobrzy i uczciwi w tym fachu. A takim się mu Czesław Beyga wydawał. Od razu też wyczuł, że Wajski jest temu Polakowi potrzebny tylko do tego interesu i prędzej czy później Beyga będzie prowadzić ten dom towarowy sam.
Doszli do wstępnego porozumienia. Wieczorem Anna odetchnęła z ulgą, że mąż wreszcie będzie mógł choć trochę odpocząć. Co prawda żal jej było tego miejsca, z którego mogła obserwować hotelowych gości w Świerklańcu, spacerujących rybniczan, czy idących na mszę katolików. Gdy pakowała ze służącą swe ostatnie kryształy i srebrne puchary spojrzała jeszcze na wielki piec kaflowy z orientalnym pejzażem. Eh, czemu się wtedy Noah uparł na tę Japonię? Może przez ten piec Maxa tak opętało na punkcie tego kraju?

Wkrótce gazeta „Głos Górnego Śląska” poinformowała, że dnia 1 września 1922 r. nastąpi otwarcie „Pierwszej Górnośląskiej Hurtowni Manufaktury Beyga i Wajski” w Rybniku przy ulicy Szerokiej, którą wnet przemianowano na Sobieskiego.

Anna powoli przyzwyczaiła się do tego, że z okien kamienicy, w której zamieszkali u córki i zięcia, nie mogła obserwować gości udających się na bale w Świerklańcu. Mieszkanie urządziła tak jakby była na starym miejscu. Wkrótce mieli znowu zasiąść przy wielkim stole, gdyż zbliżały się urodziny męża. Pucując karafki na alkohol wyjrzała przez okno, jakby kogoś wypatrując. Wnet minie 10 lat od śmierci Alfreda… pomyślała. Nadal nie mogła się pogodzić z tym faktem, że jej pierworodny do Rybnika już nie zawita. Nie przypuszczała, że wnet do miasta dotrze kolejna straszna wiadomość. Tym razem z Berlina. W lutym 1925 r., po krótkiej chorobie, umrze dr Heinrich Leschcziner – jej kolejny syn.

(na zdjęciu w środku siedzą Anna i Noah Leschczinerowie. Nad nimi stoi ich syn Max, a obok Noaha siedzi córka Olga).

Noah Leschcziner do wybuchu wojny pomagał w interesach swemu synowi Maxowi, także zięciowi, a potem córce Oldze i wnukowi Erichowi w kamienicach na Rynku, przy ul. Sobieskiego 2 oraz na Placu Wolności. Jak potoczyły się ich dalsze losy przeczytacie w mojej książce pt. „Piękni i młodzi. Opowieści o rybnickich Żydach”. Nadal do kupienia w rybnickiej księgarni „Orbita” 🙂

Kategoria: Judaika, Rybnik | Możliwość komentowania Kamienica Noaha Leschczinera została wyłączona