30 listopada 2023

Macewy z rybnickiego cmentarza – Philipp Honig

W 2009 r., dzięki spostrzegawczości moich znajomych i dzięki ich zaangażowaniu, udało się uratować sześć skromnych macew ze ➡ starego cmentarza żydowskiego w Rybniku. Cmentarz, w tradycyjnej postaci istniał do wiosny 1940 r. przy obecnej ulicy 3 Maja, a te macewy zaś, prawdopodobnie od tego roku, służyły jako płyty chodnikowe na jednym z komunalnych podwórek przy ul. Kolejowej. Do 2009 r. deptali po nich ludzie, zresztą i ja nie lepsza, bo też po nich chodziłam odwiedzając koleżankę z jednej ławki w podstawówce. Jej rodzina zamieszkała w tym domu lata po wojnie i gdy do niej zachodziłam to tuptałam m.in. po macewie, która przedtem stała od 1889 do 1940 r. na grobie bohatera mojej dzisiejszej opowieści. 

Uratowane macewy zostały przekazane do rybnickiego muzeum, gdzie stoją do dziś. Są mało atrakcyjne, bez datowań, czy jakichkolwiek symboli. Jedynie imię i nazwisko. Życie sześciu nieznanych osób zostało zawarte w dwóch słowach. Dla mnie najważniejsza była Else, gdyż to ją zobaczyłam jako pierwszą. Wtedy, te 14 lat temu było to przeżycie, które może można porównać do lewitowania na haju. Pierwsza odnaleziona macewa z naszego cmentarza! Else Kornblum zmarła mając ciut ponad roczek. Akt zgonu wystawiono dokładnie w Wigilię, 24 grudnia 1884 r. Potem zamówiono dla niej skromną macewę, ale o tym już pisałam, więc możecie sięgnąć do moich starszych ➡ szuflad.

Równo cztery lata później, w Wigilię 1888 r., do rybnickiego Amtu udała się Fanny Leschcziner – wtedy żdżało frela na wydaniu (miała 38 lat), handlarka, córka kupca Samuela i siostra zasłużonego później dla miasta ➡ Noaha Leschczinera. Fanny poszła zgłosić zgon niejakiego Philippa Honiga, który nagle (tak zakładam) zmarł w jej mieszkaniu. Kim był ów Filip dla Fanny? Z aktu zgonu wynika, że miał 50 lat, pochodził z miasta Lissen (obecnie Leszno), mieszkał w Rybniku i miał żonę Teresę z domu Baron. Czyli Fanny wiedziała o nim sporo rzeczy, jak na obcego. Kilka znajomych mi osób zaangażowało się w odszyfrowanie zawodu zmarłego (za co dziękuję) i tym, który jak zwykle zrobił to najlepiej był ➡ Sławek Pastuszka. Philipp Honig był kimś w rodzaju akwizytora, czyli handlarzem obwoźnym. Zapewne z dojrzałą handlarką z rodziny Leschczinerów wiązały go jakieś interesy, skoro aż tyle wiedziała o mieszkańcu Leszna, który niewątpliwie mieszkał u nas dość krótko.

Po co piszę o tym Filipie? Otóż jego macewa, wraz z Else Kornblum i czterema innymi, była w tej uratowanej grupie nagrobków żydowskich. To, że wcześniej się nie zorientowałam, że mam jego akt zgonu w swoich zasobach, wynika z ich nadmiaru plików i chaosu w moim komputerze. Już parę razy się nad nim pochylałam, ale za każdym razem odkładałam go z powrotem na dno szuflady, bo niczego o nim nie widziałam, za wyjątkiem tego, że nie był „nasz”.

Przedwczoraj, szukając czegoś w zgonach z lat 80-tych XIX w. nagle go ujrzałam. Ha! Od lat siedział w folderze „1888” i dopiero teraz wyskoczył jak z przysłowiowych konopi 😉

Honig z jakichś powodów pojawił się w Rybniku. Jego rodzina, tj. bracia prowadzili, raczej nie za spektakularne, interesy w Lesznie, a Filipa przygnało aż na Górny Śląsk. Żonę miał z pruskiego Śmigla (wówczas Schmiegel) i tam urodziła mu się w 1863 r. córka Ernestine, więc zakładam, iż przed przyjazdem do nas mieszkał w mieście, które zwą miastem wiatraków. Co go zmusiło do opuszczenia Śmigla i przyjazdu do oddalonego o ponad 300 km Rybnika? Choroba żony? Dlaczego zostawił córkę (być może i więcej dzieci) i przed pięćdziesiątką osiedlił się tu? Bieda? Brak perspektyw? Czy może od pewnego czasu tak se krążył od miasta do miasta, zdrowie nadwyrężał, dotarł do Oberschlesien, oficjalnie zameldował się w Rybniku i w końcu wyzionął ducha w mieszkaniu Fanny Leschcziner, czym na pewno wprawił ją w niezłe zdumienie a może i jakieś kłopoty.

Został pochowany na naszym cmentarzu w czasie Świąt Bożego Narodzenia, co akurat skromnej grupce żałobników kompletnie nie przeszkadzało. Po jakimś czasie do córki dotarła informacja, że została sierotą, ale chyba mało ją to obeszło, bo i tak musiała sama o wszystko się starać. Na głowie miała wyjście za mąż a nie posyłanie pieniędzy na paradny nagrobek dla zmarłego, gdzieś tam, ojca. I dlatego też macewa Philippa Honiga jest taka skromna. Po około roku od śmierci domokrążcy z Leszna rybnicka gmina wystawiła tzw. Nummerstein, czyli nagrobek numerowy nad szczątkami Honiga. I w tej skromnej postaci, dotrwał aż do naszych czasów, choć lekko uszczerbiony.

W 1940 r. ktoś zabrał sześć takich Nummersteinów i wyłożył nimi podwórko, bo buty sobie pyprał błotem. Stały się wielkoformatowymi żydowskimi kostkami brukowymi, za które zapłaciłam kilka flaszek wódki człowiekowi, który już w XXI w. mieszkał w komunalnym budynku przy Kolejowej i nie miał z akcją z 1940 r. nic wspólnego, a jego buty, o ile pamiętam, nie świeciły czystością. Bo też nie był to człowiek przywiązujący wagę do swego ubioru.
Bohaterka drugiego planu tej opowieści wigilijnej z trupem w tle, czyli Fanny Leschcziner w 1889 r. wyszła za mąż za kupca Maxa Dombrowskiego. Oboje z mężem byli dość dojrzali, więc doczekali narodzin tylko jednej córki – Flory, o której możecie przeczytać w mojej książce „Piękni i młodzi”. Fanny z Maxem mieszkali przy obecnej ulicy Staszica w Rybniku, ale nie jestem w stanie ustalić w którym budynku.
Ich Flora przyszła na świat wtedy, gdy córka Philipa Honiga – Ernestine wychodziła za mąż w Berlinie za Scheyę Mosesa. Jakoś dała sobie radę sama jako skromna sprzedawczyni w wielkim mieście. Dawała sobie tak radę aż do listopada 1934 r. Wtedy zmarł jej syn Alfred. Tak nagle, w wieku 42 lat. W listopadzie 1942 r., osiem lat po śmierci syna, a dwa lata po tym jak Niemcy szczątki jej ojca wywalili z grobu w Rybniku i załadowali na furmankę, by je potem wraz z innymi wrzucić do stawu za starym kościołem, Ernestine zmarła w Berlinie na „wychudzenie starcze”.
Informacje o tym, że Philipp Honig właśnie w naszym mieście zmarł, były za każdym razem podawane w stosownych dokumentach, wystawianych dla jego córki. One potwierdzają i sankcjonują fakt, że był rybniczaninem. Ten ostatni to akt zgonu Ernestine. Scheye Moses, zięć Honiga, był tą osobą, która w berlińskim urzędzie wymieniła nazwę Rybnik przy zgłaszaniu zgonu żony. Niedługo potem, zięcia wywieziono do Theresienstadt, gdzie zginął.

Macewę przypadkowego rybniczanina – Philippa Honiga, oraz wszystkie pozostałe ocalone nagrobki żydowskie z rybnickiego cmentarza możecie zobaczyć na patio naszego muzeum przy Rynku. 

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Macewy z rybnickiego cmentarza – Philipp Honig została wyłączona
7 listopada 2023

Berndt Goetz – psychiatra, seksuolog, kibucnik z Rybnika

Są ludzie, którzy rodzą się w jakimś mieście przez przypadek. Tak było z moim bohaterem. Jego ojciec, dr filozofii Oskar Goetz, choć zapewne planował karierę w naszym miasteczku, to ostatecznie wybrał inne miasto, które, co ciekawe, też ma od stuleci w herbie rybę.

Zanim jednak pochodzący z Koźmina Wielkopolskiego Oskar Goetz uznał, że Nauen w pobliżu Berlina będzie lepsze od Rybnika, to kilka lat mieszkał na Górnym Śląsku i tu właśnie urodził się mu syn, któremu dano na imię Berndt. Miało to miejsce w styczniu 1891 r. Niecałe 3 lata przedtem żona Oskara – Ernestine urodziła martwe dziecko, co odnotowano w rybnickim urzędzie, tym samym wiem na pewno, że już w 1888 r. małżeństwo to mieszkało w Rybniku. Wczesne dzieciństwo przyszłego psychiatry i seksuologa, bo o takiej personie będzie ten tekst, przypadło na ważny dla społeczności żydowskiej moment. To właśnie w tamtym okresie uznano, że w Rybniku powstanie ochronka dla dzieci żydowskich z całego Górnego Śląska i ojciec mojego bohatera został jej pierwszym dyrektorem. Oficjalnie pełnił tą funkcję od 4 czerwca 1893 r. do 30 kwietnia 1894 r., czyli zarządzał placówką jeszcze na etapie jej budowy oraz w momencie uroczystego otwarcia budynku. A potem się stąd zwinął i wyjechał, by dyrektorować dużą placówką oświatową w brandenburskim Nauen przekazując tutejszy sierociniec w ręce ➡ Leopolda i ➡ Betty Katzów.

Ten krótki górnośląski epizod w życiu rodziny Goetzów będzie widoczny na wielu oficjalnych dokumentach, które zostaną wytworzone przez różnych urzędników poświadczających ważne fakty z życia zdolnego Berndta. Zawsze będzie tym „zu Rybnik O/S”. Gdy Rzesza Niemiecka będzie go pozbawiać swego obywatelstwa oraz doktoratu też skrupulatnie zaznaczy miejsce urodzenia.

Zanim jednak naziści wykreślą go ze swoich rejestrów Berndt Goetz, jako pełnoprawny obywatel Niemiec będzie się kształcić. W 1909 r., po skończeniu nauki w berlińskim Friedrichs-Gymnasium, pójdzie na studia na najstarszym uniwersytecie w Berlinie, czyli Friedrich-Wilhelms-Universität (obecnie Uniwersytet Humboldtów). Ukończy medycynę w 1914 r., rok później zaś obroni doktorat z psychiatrii. Swoją karierę zawodową rozpocznie w dużej klinice psychiatrycznej wówczas zwanej Wittenauer Heilstätten. Wtedy też po raz pierwszy się zakocha i zaraz ożeni. Jego wybranką w 1919 r. zostanie ambitna studentka medycyny Hertha Heinrich. Berliński urzędnik eleganckim rękopisem wpisze w druk, iż dr medycyny Berndt Goezt jest „zu Rybnik”, a mieszka na terenie zakładu psychiatrycznego, którego jest pracownikiem. Niestety, jak to mówimy, małżeństwo nie zafungowało i wnet doszło do rozwodu. Myślę, że osobą winną był Berndt. Rozwód orzeczono w lutym 1921 r., a rozwodnik już w kwietniu zawarł kolejny ślub. Jego drugą żoną została, urodzona w dalekim Johannesburgu, Dinach Graf. On nadal był „zu Rybnik”.

Pierwsza żona Hertha, gdy obroniła doktorat, zawnioskowała o powrót do panieńskiego nazwiska, gdyż zapewne wolała robić karierę jako Ärztin Frau Heinrich a nie Goetz. Została pediatrą oraz lekarzem sportowym.
Za to druga żona była zapewne świadkiem rozmów, dysput i sporów, które jej mąż toczył z „Einsteinem seksu”, czyli Magnusem Hirschfeldem – lekarzem, prekursorem seksuologii i założycielem Instytutu Seksuologicznego w Berlinie. Berndt Goetz został jednym ze współpracowników tego instytutu. Dziś powiedzielibyśmy, że był antropologiem seksualnym. Wraz ze swym mentorem Hirschfeldem napisał m.in. „Seksualną historię ludzkości” (1929) oraz „Światopogląd erotyczny” (1929). W 1930 r. napisał pracę o symbolach erotycznych oraz o dzieciach trudnych w wychowaniu. Został też członkiem Komitetu Naukowo-Humanitarnego założonego przez Hirschfelda. Była to pierwsza na świecie organizacja działająca na rzecz poprawy sytuacji osób LGBT, której jednym z najważniejszych działań była zbiórka podpisów pod petycją domagającą się dekryminalizacji homoseksualizmu (zniesienia paragrafu 175). Paragraf 175 stał się wnet podstawą do prześladowań i eksterminacji osób homoseksualnych przez nazistów w III Rzeszy.

Więcej o niezwykłym Hirschfeldzie przeczytacie pod linkiem ➡ https://www.racjonalista.pl/kk.php/s,3222

Pod koniec lat 20-tych Goetza ceniono w Berlinie jako psychologa seksualnego (czy to dobra nazwa to nie wiem). Pracował jako psychiatra konsultant w Urzędzie ds. Młodzieży w Köpenick, był też niezwykle cenionym biegłym sądowym. Specjalizując się w tematyce przestępstw na tle seksualnym, przygotował m.in. protokół stwierdzający chorobę psychiczną w procesie „mordercy z pożądania” Böttchera, straconego w Plötzensee w 1928 roku. Jako fan kryminałów i mordów wszelakich takie ciekawostki to lubię. Pół nocy spędziłam, by się dowiedzieć co takiego zrobił ów Böttcher i dlaczego zaciekawił psychiatrę „zu Rybnik”. Otóż Böttcher w 1925 udusił dziesięciolatkę (następnie seksualnie wykorzystał), a w 1926 r. zamordował (pośmiertnie zgwałcił a potem okradł) hrabinę Lambsdorff w berlińskim lasku między dwoma przystankami tramwajowymi. Podczas procesu przyznał się do wielu innych przestępstw na tle seksualnym.
Nie tylko to kieruje moją sympatię w stronę Berndta. Jako wyleczony epileptyk zawsze pochylam się nad tymi, którzy mieli coś wspólnego z padaczką. A dr Goetz od końca lat 20-tych pracował w Sanatorium Miejskim i Domu Opieki (dla Epileptyków) Wuhlgarten pod Berlinem. Najpierw był tam tzw. starszym lekarzem a następnie został dyrektorem tej placówki.

Niestety za długo nie zarządzał tą instytucją. A dlaczego, to nie muszę tłumaczyć. Żyd, psychiatra, stawający w obronie osób LGBT, z podejrzeniami o sympatyzowanie z komunistami (to niepotwierdzone, choć za to go aresztowano) został zwolniony od razu w 1933 r. Co prawda jeszcze w tym roku udało mu się wydać w Lipsku pracę pt. „Znaczenie ofiary wśród narodów”, ale dr Goetz wiedział, że jego przyszłość nie będzie kolorowa.

Na pewno zdawał sobie sprawę co stanie się z jego pacjentami z kliniki dla epileptyków i co planuje brunatne państwo w sprawie homoseksualistów. Jak podaje Berliner Woche w artykule z 2018 r. w klinice od 1933 r. najpierw przeprowadzano sterylizacje chorych na padaczkę a następnie poddawano ich eutanazji, czyli mordowano. Gazeta podaje liczbę 1024 pacjentów, którzy stracili życie bo chorowali na epilepsję.

Wtedy Goetza już w Niemczech nie było. Zdołał wyjechać do Palestyny. Nie udało mi się ustalić, czy wyjeżdżał wspólnie ze swoją drugą żoną Diną. Może tak, może nie. Dotarli do Palestyny w 1934 r. Ona jako fotografka, a on jako lekarz psychiatra, oboje jako Niemcy z niemieckimi paszportami. W 1936 r. z tego właśnie powodu, gdy wnosili o rozwód to musieli to zrobić za pośrednictwem adwokatów w Berlinie i przez sąd w stolicy Niemiec. W izraelskich archiwach zachowało się tłumaczenie na angielski wyroku, który zapadł w czerwcu 1936 r. Wynika z niego, że w tamtym czasie żona mieszkała w Tel Awiwie, a dr Berndt Goetz był już kibucnikiem w kibucu Giwat Brenner. Para była w separacji od początku 1935 r. a w pozwie ponadto podano, że Dina żyła w innym związku z niejakim panem Rabinowiczem. Małżeństwo było bezdzietne. Obie strony przyznały, że nastąpił rozpad związku małżeńskiego. Na akcie zawarcia małżeństwa z 1921 r. odnotowano wzmiankę o rozwodzie. 

Niewiele informacji znalazłam o pobycie psychiatry-seksuologa w Palestynie. W syjonistycznej prasie rumuńskiej (!) natrafiłam na artykuł z 1936 r., w którym korespondent gazety z Bukaresztu opisywał swój pobyt w jednym z kibuców, gdzie spotkał niezwykle interesującego człowieka, a był nim dr Berndt Goetz. O ile Google nie oszukało mnie w tłumaczeniu z języka rumuńskiego, to dziennikarz informował czytelników, iż dawny znany i wybitny psychiatra z Niemiec pracuje w sklepie obuwniczym równocześnie nadal pracując naukowo. W tamtym czasie pisał pracę z psychologii wiary o kultach matriarchalnych w religiach patriarchalnych. W notatce prasowej znalazła się informacja, że swoje cenny zbiory (jakie?) przekazał muzeum w Pradze. W 1937 r. dr Goetz opublikował rozprawę pt. „Zwyczaje żydowskie w świetle psychologii etnicznej”.

Na pewno w 1936 r. popłynął do Stanów Zjednoczonych. Może z jakimś wykładem? Na liście pasażerów SS Volendam figurował jako niemiecki lekarz „born in Rybnik, Silesia”. Tym samym transatlantykiem, dwa lata wcześniej, do USA płynął Thomas Mann, niemiecki noblista ale i biseksualista. 

30 kwietnia 1940 r. Niemcy oficjalnie pozbawiły dr. Goetza doktoratu. 

Psychiatra-seksuolog „zu Rybnik” zmarł 28 kwietnia 1949 r. w Izraelu. Mój izraelski przyjaciel Doron Priester wysznupał mi zdjęcie nagrobka, który wygląda dość dobrze, jak na grób osoby, która nie pozostawiła po sobie potomków. No chyba, że tym miejscem opiekuje się ktoś z rodziny jego pierwszej żony – dr Herthy Heinrich. Ona też wyjechała do Palestyny, wyszła za mąż, jako Hadassa Malko urodziła w Tel Awiwie córkę i zaraz potem ponownie się rozwiodła.

Powinnam coś napisać o tych, którzy jak Goetz już w latach 20-tych zajmowali się prawami osób LGBT w Instytucie Seksuologicznym. Wielu przeżyło III Rzeszę na emigracji (lekarze Bernhard Schapiro, Berndt Goetz i Ludwig Levy-Lenz, prawnik Kurt Hiller i pedagog seksualny Max Hodann), niektórzy odebrali sobie życie (archiwista, jeden z partnerów Hirschfelda – Karl Giese, psychiatra Arthur Kronfeld czy doradca Felix Abraham). Jeszcze innych wysłano do obozów koncentracyjnych i zamordowano; technologa rentgenowskiego Augusta Bessungera spotkał ten los w Auschwitz w 1943 r. Niestety część osób związanych z Instytutem znalazła w czasach reżimu nazistowskiego nowe role lub nawet z nazistami współpracowała.

Na koniec wypada mi pokazać jedyne zdjęcie dr. Berndta Goetza, które udało mi się znaleźć. Dziwnie przenikliwy miał wzrok…

Aaaa, zapomniałabym o jeszcze jednym powiązaniu z Rybnikiem. Bardzo luźnym, choć dla mnie jednoznacznym. W młodości dr Berndt Goetz napisał „Hagadę na Pesach”, czyli opowieść o wyjściu Żydów z Egiptu. Ukazała się drukiem w 1919 r. W Internecie, na stronie biblioteki uniwersytetu we Frankfurcie nad Menem, znalazłam ten egzemplarz. Jest na nim pieczątka Maxa Fraenkla z Berlina. Otóż Max był również rybniczaninem z urodzenia. Przyszedł na świat w 1856 r. u nas, jako jedno z wielu dzieci tutejszego rabina Dawida Fraenkla. W Berlinie był uznanym architektem specjalizującym się w budynkach szpitalnych.  Po 1919 r. dr. Goetza już zajmowały inne tematy 🙂 Ciekawsze od religijnych.