Sanki i łyżwy w najlepszym gatunku od Gorzelańczyka
Zimy kiedyś bywały inne, więc „sanki i łyżwy w najlepszym gatunku” na pewno rybniczanie na potęgę kupowali swoich pociechom. Zresztą żelazne piece wykładane szamotem też.
To ogłoszenie ukazało się w grudniu 1921 r., a niedługo potem firmę Josefa Gorzelanczyka (bo tak się faktycznie nazywał jej właściciel) przejął innym rybnicki przedsiębiorca, zachowując nazwę składu żelaza i posiłkując się jego nazwiskiem aż do lat 30., choćby przy okazji składania życzeń noworocznych.
Przez lata mi się wydawało, że jedynym poważnym konkurentem żydowskiego kupca Josefa Manneberga w tej metalowej branży, była firma Sladkiego z rybnickiego Rynku. Gdyby nie tegoroczne Boże Narodzenie i kilka godzin oderwania się od bombardowania wątroby jedzeniem, to raczej nie wpadłabym na to, że tak bardzo polskie nazwisko „Gorzelanczyk” może mieć coś wspólnego z Żydami. Natrafiłam w swoich dokumentach na dwa akty urodzenia: Waltera (1900 r.) i Kurta (1902 r.) Gorzelanczyków. Dwóch synów Josefa oraz Idy urodziło się przy naszym Ringu. Na południowej pierzei rybnickiego Rynku, do braci Aronadów (prowadzili interesy od strony ul. Zamkowej) oraz Salo Pragera (miał sklep tam, gdzie obecnie jest księgarnia „Orbita”) doszedł mi kolejny Żyd – Josef Gorzelanczyk z Szamotuł koło Poznania. Reklama jego geszeftu jest bardzo dobrze widoczna na pocztówce z początku XX w.
Sporo wielkopolskich Żydów mieszkało w naszym mieście. Ten musiał się tu pojawić pod koniec XIX w., po ślubie z panną Goldberger z Toszku. Wynajął spory sklep w Sobczikowej kamienicy i zapewne zamieszkał nad swoim składem żelaza. Już samo położenie tego interesu, tj. Rynek, świadczyło o randze sklepu. Nie każdego było stać na to miejsce.
Dwadzieścia parę lat rybniczanie i mieszkańcy okolicy mogli zaopatrywać się u niego w wszelkie materyały budowalne, zapewne przedtem porównując ceny u dwóch pozostałych oferujących papę, cement, czy tregry.
Przy okazji Gorzelanczyk handlował i ziemią, co nie było takie dziwne. Okazyjnie kupił i dobrze, bo po 1000 marek i drożej, chciał sprzedać cenne budowiska w pobliżu kopalni w Czerwionce. Gdyby żył współcześnie, niechybnie by był deweloperem 😉
Jak wielu kupców w tamtym okresie szukał sprzedawców znających również język polski, czy dobrego księgowego. Rybnicki interes kwitł, bo ludzie sporo budowali, więc przybyszowi się dobrze powodziło.
Nie wiadomo, czy nie zdecydowałby się na pozostanie w Rybniku, gdyby nie nagła śmierć brata Samuela mieszkającego w Breslau. Samuel ledwo co się ożenił, urodziła mu się córeczka, a potem mały synek, gdy zakaźna choroba zabrała go ze świata w 1919 r. Wnet ta sama czerwonka zabiła i małego syneczka, a wdowa została, w zasadzie bez środków do życia, z kilkuletnią Evą.
Był 1920 r. i wtedy we Wrocławiu na aptekarza uczył się już starszy z synów urodzonych przy rybnickim Rynku – Walter, zapewne mieszkając u cioci i małej kuzynki. Nie wiem z jakich powodów we Wrocławiu znalazła się też jego mama, czyli żona właściciela rybnickiego składu żelaza – Ida Gorzelanczyk. Może pojechała w odwiedziny do syna, a może pomagała owdowiałej szwagierce. Zmarła tam w wieku 45 lat w marcu 1920 r.
Josef został sam i już na pewno wiedział, że musi być blisko tych, którym był potrzebny, a podział Górnego Śląska tylko utwierdził go w decyzji o sprzedaniu interesu prowadzonego w kamienicy „słodyczowego króla” Sobczika. W Rybniku geszeft przejął niejaki Karol Larisz (Larich), który nadal używał nazwiska Żyda z Szamotuł. Ten zaś prowadził w Breslau tę samą branżę przy Neudorfstrasse.
Miłość, samotność, rozsądek, a może odpowiedzialność spowodowały, że poślubił swoją bratową. Zamieszkał z Getrud z domu Block i był jej wsparciem aż do swej śmierci w 1936 r. O zgonie poinformowała jego bratanica, czyli równocześnie pasierbica Eva Gorzelanczyk. Eva, będąc w ósmym miesiącu ciąży zdołała w 1939 r. wyjechać z mężem Karlem Schatzky do Anglii. „Schatzky Family Collection” zawiera ogromną ilość zdjęć i dokumentów, ale nie znalazłam tam niczego co dotyczyłoby przybranego rodzeństwa/kuzynostwa czyli dwóch Gorzelanczyków urodzonych przy rybnickim Ringu. Nie wiem co stało się z aptekarzem Walterem z Wrocławia. Sądzę, że mógł wyjechać z Niemiec. Wielce tajemnicze są też losy ciut młodszego Kurta. Przeżył wojnę w Berlinie i od razu w 1945 r. został zarejestrowany jako Żyd, choć zakładam, że jeszcze przed wojną zmienił wyznanie. Zmarł w 1978 r. w ewangelickim domu opieki i co ciekawe, na akcie zgonu podano informację, że był fabrykantem. Internet milczy o nim jak zaklęty, więc nie wiem co to była za fabryka ani jak zdołał przetrwać wojnę.
Tragicznie zakończyło się życie drugiej żony Josefa Gorzelanczyka, czyli bratowej Getrud. Została wywieziona do Theresienstadt, a stamtąd do obozu zagłady w Treblince. W tym samym miejscu zamordowano rybnickich sąsiadów jej drugiego męża, czyli Pragerów. O nich już kiedyś pisałam ➡ „Orbity Salo Pragera”.
Następca Gorzelanczyka – Karol Larisz dopiero w drugiej połowie lat 30. zmienił szyld nad sklepem kupionym od Josefa.
Korzystałam z serwisu ancestry.com, zasobów Archiwum Państwowego w Raciborzu, Śląskiej Biblioteki Cyfrowej, forum „Zapomnianego Rybnika” oraz Instytutu Leo Baecka.