31 lipca 2024

Dr Arthur Rubensohn – notariusz i adwokat

Nie przypuszczałam, że pytanie zadane przez jednego z uczestników spacerów po Rybniku, zarazem czytelnika „Szuflady” pogrąży mnie na wiele godzin w Internecie i doprowadzi do takich odkryć, że czacha dymi!
Przynajmniej moja czacha buzuje od dzisiejszego ranka, gdy doszłam do informacji o ścięciu głowy jednego rybniczanina (co prawda jedynie z urodzenia, ale zawsze rybniczanina).

Po kolei jednak, bo walnęłam spoilerem na samym początku historii 😉
Przygotowując się do spaceru szklakiem rybnickich prawników skoncentrowałam się tylko na okresie międzywojennym. No i głównie na adwokatach, bo to o nich można znaleźć najwięcej informacji. Wypuszczałam na Fb pewne jaskółki, by zareklamować przechadzkę i jedną z takich zachęcajek była informacja o mecenasie Zacheuszu Dombku, który w 1938 r. na drzwiach swojej kancelarii wywiesił kartkę, że „żydom wstęp wzbroniony”. Pod postem czytelnik mojego bloga zadał pytanie, czy mieliśmy w Rybniku żydowskich adwokatów. Od razu wyjaśniłam, że nie, gdyż w przyjętym przeze mnie przedziale czasowym takich nie było. Bo ze mnie taki cep, który nie myśli całościowo, a jedynie wycinkowo.

Pytanie mi szybko wyparowało z pamięci. Gdyby nie wczorajsza wizyta kolegi dziennikarza, który przygotowuje materiał prasowy o tym spacerze, to bym o sprawie nie pamiętała. I wczoraj, gdy kolega pojechał zaczęłam kombinować i nagle mi się przypomniało, że lata temu próbowałam coś znaleźć na temat jednego notariusza (równocześnie adwokata), który choćby z racji nazwiska wydawał mi się mieć żydowskie pochodzenie. Wtedy, moje poszukiwania spełzły na niczym, ale być może za słabo szukałam.  Dziś, po porannej przelotce po chwałowickich hałdach umysł mi się rozjaśnił i zasiadłam przed laptopa, by ustalić kim był, skąd, co zrobił i czym się zasłużył – dr Arthur Rubensohn – rybnicki adwokat i notariusz . Oczywiście nie z okresu międzywojennego, a z czasów niemieckich, czyli z przełomu XIX i XX w. Do końca nie byłam pewna, czy w ogóle był Żydem. A był, był. I to Żydem z daleka.

Śląska Biblioteka Cyfrowa pozwoliła mi ustalić, że w 1898 r. został mianowany prawnikiem przy sądzie w Rybniku. Przyjechał tu z miasta Grätz, czyli obecnie Grodziska Wielkopolskiego, gdzie pracował wielce zasłużony dla tego i innych miast ojciec Arthura – Jakob Rubensohn. Tata naszego prawnika nie był byle kim. Był cenionym i szanowanym lekarzem, szefem tamtejszego szpitala, radnym miejskim w Grodzisku, a także honorowym obywatelem tego miasta. Willa Rubensohna do dziś stoi w dawnym Grätz.

Tajny radca medyczny oprócz syna, który został prawnikiem, miał jeszcze na pewno dwie córki. W 1943 roku siostry Elsbeth i Betty Rubensohn zostały deportowane z Berlina do Auschwitz i tam zamordowane.
Zanim jednak nadeszły złe czasy, przyszły rybnicki Rechtsanwalt skończył prawo w Rostoku. Nie urodził się w Grodzisku, bowiem jego tata pochodził z terenów obecnego woj. warmińsko-mazurskiego – z okolic Suszu. Arthur we wszystkich dokumentach jako miejsce urodzenia ma podaną miejscowość Bischofswerder (obecnie wieś Biskupiec).

Gdy 28-letni prawnik przyjechał do Rybnika w tym 1898 r. był już żonaty. W rybnickich wykazach urodzeń podano, że urodziło mu się w Rybniku troje dzieci. Lekko zbaraniałam, że nie mam tych aktów, skoro byli Żydami. Zdarzają mi się czasem ominięcia, ale żeby aż trzy osoby z jednej rodziny? Sprawa się wyjaśniła, gdy dotarłam do powojennego aktu zgonu żony adwokata. Ona była ewangeliczką, więc i dzieci były przy urodzeniu zarejestrowane jako ewangelicy, dlatego też ich nie sfotografowałam w archiwum.
Gdzie Rubensohn mieszkał w Rybniku to pojęcia nie mam. Karierę jednak robił zawrotną, bo bardzo szybko dostał się do rady miasta. Kronikarz Trunkhardt podaje, że było to już w 1900 r. A już w następnym roku ponoć został zastępcą burmistrza Günthera (przynajmniej tak informował Dziennik Polski).

Kancelarię prowadził ze wspólnikami, którzy na przestrzeni tych kilku lat się zmieniali. Angażował się w wiele spraw i organizacji, jak choćby w działalność stowarzyszenia byłych żołnierzy armii pruskiej, czy w budowę rybnickiego gimnazjum (obecnie LO i. Powstańców). Był w komitecie założycielskim tej szkoły. W raciborskim archiwum są całe teczki z aktami notarialnymi z jego kancelarii, ale jakoś nigdy do nich nie doszłam. U niego sprzedawano, kupowano, spisywano intercyzy i testamenty. 

I tak jak inny żydowski radny Eugen Leuchter, został sfotografowany, gdy oddawano do użytku wieżę ciśnień przy ul. Świerklańskiej. Wodociąg dla miasta to było naprawdę osiągnięcie Rady Miasta i ówczesnego burmistrza. Z opisu zamieszczonego w artykule o wodociągach dr. B. Klocha, wynikałoby, że dr Rubensohn to trzeci od prawej oficjel. 

Trójka dzieci i żona Magdalena za często Arthura w domu chyba raczej nie widywali. I nagle, a może nie tak nagle, przyszła choroba. Nekrologi, które ukazały się w Schlesische Zeitung w marcu 1913 r. informowały, że Arthur Rubensohn odszedł po długich i trudnych cierpieniach w wieku 42 lat. Leczył się w sanatorium Birkenhof w Gryfowie Śląskim na Dolnym Śląsku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo ludzie starają się wydobrzeć w sanatoriach. Ale ten ośrodek został wybudowany berlińskiego neurologa Dr. Gericke i specjalizował się w leczeniu mężczyzn z zaburzeniami psychicznymi i uzależnionych od alkoholu i morfiny. Zonk!

Nie mam aktu zgonu dr. Rubensohna, bo go nie ma w sieci, więc nie znam przyczyny zgonu, jednak zakładam, że nie zmarł na raka płuc, a przez jakieś uzależnienie. Według nekrologu został pochowany w Görlitz, o czym zawiadamiała żona. Arthur na pewno w tamtym czasie mieszkał w Rybniku, bo to wynika z innego nekrologu, który zamieścił jego ówczesny wspólnik, adwokat dr Dobermann, zaś żona podała adres przy Berlinerstrasse w Görlitz. Może byli w separacji? Jak był morfinistą i alkoholikiem, to jest to wielce prawdopodobne. 

Chyba niedługo potem, wdowa Magdalena zdecydowała się na zmianę nazwiska. Chciała się odciąć? Wymazać z pamięci? Rozpocząć nowe?

Właśnie przez tę zmianę miałam takie problemy z namierzeniem całej familii. Gdy jeden z urodzonych w Rybniku synów, brał ślub w Berlinie w 1924 r., to nazywał się już Gerhard Rubens. Tak więc do zmiany musiało dojść przed tym rokiem. Cała czwórka: wdowa i troje jej dzieci stali się „Rubensami”. Gerhard zamieszkał z żoną w Breslau, wdowa Magdalena w Berlinie, tak jak i córka Ilse, a drugi z synów Hans Werner Emil Max (tyle imion dostał przy narodzinach w naszym mieście 1905 r.) przed wojną mieszkał w małej miejscowości (wsi?) Segeletz w Brandenburgii. Był ogrodnikiem z wykształcenia i pracował jako urzędnik rolniczy.
W międzyczasie w Berlinie zmarł zasłużony tata Arthura – dr Jakob Rubensohn, dla którego zapewne zgubne ciągoty i śmierć syna były wielkim ciosem. Ciekawe czy, jako doświadczony lekarz, zauważał już coś w zachowaniu jednego z wnuków…

I teraz słuchajcie! Najpierw znalazłam akt zgonu Magdaleny. Powojenny akt z 1950 r. Wniosek: jako ewangeliczka, choć wdowa po przechrzczonym Żydzie, to raczej mniej musiała się obawiać represji w czasie wojny. Wojnę przeżyła, ale rak wątroby chyba już ją toczył.  O zgonie poinformowała „aktorka Ilse Rubens”. Ha! Córka naszego adwokata została aktorką, chyba była w międzyczasie zamężna, ale się wg mnie rozwiodła. Mieszkała po wojnie w Berlinie, ale jej dalszych losów nie udało mi się ustalić. W 1947 r. dubbingowała głos jednej z trzecioplanowych postaci do radzieckiej komedii pt. „Wiosna”. Za dużo „rubensowskich” kobiet mi wyskakuje przy poszukiwaniach 😉 więc nie wiem co się z nią dalej działo.

Potem znalazłam akt zgonu Gerharda, onegdaj Rubensohna, a oficjalnie Rubensa. Ten już miał gorzej, by przeżyć wojnę, bo jednak ojciec był Żydem. Jakoś jednak w tym Breslau przetrwał, ale… Ale kres go dopadł w Halle i to zaraz po oficjalnym zakończeniu działań wojennych w Europie. Z dokumentu zgonu z 6 czerwca 1945 r., Gerhard, zgodnie z rejestrem policji kryminalnej oficjalnie mieszkaniec Breslau, zmarł w szpitalu wyniku działań wroga (którego???) a przyczynami zgonu było wstrząśnienie mózgu, rozległy postrzał w płuca, wycieńczenie oraz krwotok. Of kors, miejsce urodzenia to Rybnik Oberschlesien.

I teraz przechodzimy do ostatniego dziecka naszego adwokata. Jak przy tych poprzednich osobach to się trochę musiałam nagłowić, by je wyszukać w Internecie, to przy Hansie Wernerze były tylko dwa strzały. Najpierw starannie wypełniony akt zgonu z 1944 r., który mi od razu podpadł przez niejakiego Wilhelma Leitholda – Wachtmeistra. Przyczyna zgonu była szokująca: ścięcie głowy! Ja prdl! Szybkie wypełnienie okienka w Googlu i miałam go!

Urodzony 9 maja 1905 r. w Rybniku Hans Werner Emil Max, syn tutejszego doktora praw, adwokata, radnego miejskiego, zastępcy burmistrza, zarazem wnuk doktora nauk medycznych i zasłużonego dla wielu miast lekarza, został ścięty gilotyną w więzieniu Plötzensee w Berlinie 2 marca 1944 r. 12 minut po godz. 13. W okresie rządów Adolfa Hitlera w latach 1933–1945 w Plötzensee stracono prawie 2900 osób – m.in. członków tzw. Kręgu z Krzyżowej (oskarżonych o zamach na życie Hitlera w lipcu 1944 w Wilczym Szańcu), uczestników czechosłowackiego ruchu oporu i różne inne osoby uznane przez Trybunał Ludowy za wrogów państwa.

Hans Werner raczej nie był antyfaszystą. Hans Werner Rubens został uznany za „niebezpiecznego przestępcę moralnego”. Pierwszy raz został skazany w 1935 r. na więzienie za związki homoseksualne i molestowanie seksualne. Drugi raz w 1944 r. „za wykorzystywanie seksualne chłopców poniżej 14 roku życia”. Na zaostrzenie wyroku, czyli w sumie na gilotynę skazano go z uwagi na żydowskie pochodzenie jego rodziny, gdyż dla nazistów był „pół-Żydem”. Nie można stwierdzić, czy Sąd Specjalny przy Sądzie Okręgowym w Berlinie miał na to dowody, czy może tylko poszlaki. Czy faktycznie wykorzystywał chłopców, czy jedynie był homoseksualistą, co Rzesza też surowo karała, to nie ustalimy. I jeszcze homoseksualista prawie Żyd (nie było istotne, że ojciec przyjął wiarę chrześcijańską, a mama była ewangeliczką). Jeśli faktycznie wykorzystywał nieletnich, to kara więzienia mu się bezsprzecznie należała. Nawet tego faszystowskiego. Gilotyna niekoniecznie. 

Nie jestem psychologiem, ani psychiatrą więc nie mnie się wypowiadać na temat problemów, których mogły doświadczać dzieci morfinisty czy alkoholika (bo zakładam, że przez to zmarł Arthur Rubensohn). To mogło jakoś rzutować na życie zgilotynowanego Herberta.
Żal mi Magdaleny, bo łatwego życia nie miała. Zapewne trudne małżeństwo, szybka utrata męża i życie wdowy z trójką dzieciaków. Tułaczki, kolejne przeprowadzki, ustawy norymberskie i strach o te dzieci (w końcu były ze związku z Żydem), w 1943 r. wywiezienie do Auschwitz szwagierek, potem stracenie syna Hansa Wernera (jeszcze musiała zapłacić za zgilotynowanie – bo tak stanowiło prawo Rzeszy), a na koniec wszystkiego zginął drugi syn.
Eh… nazwisko Rubens nie przyniosło im szczęścia…

Ciekawe, czy wywoływane przez dr. Arthura Rubensohna hipoteki nadal gdzieś wiszą w starych księgach wieczystych i który z naszych przodków zgłosił się za piszącego na maszynie pomocnika biurowego do kancelarii tego Rechtsanwalta?

Tagi: , , , , , , , , , , , , ,

Opublikowano 31 lipca 2024 przez Małgorzata Płoszaj in category "Judaika

1 COMMENTS :

  1. By Witta Priester on

    Thanks you Malgorzata.
    Your wonderful research skills and the documentation of this multi-faceted history are greatly appreciated.

Komentarze zamknięto.