Ernestine
Pamięci rybniczanki Erny Lewin z domu Seidemann, zamordowanej wraz z mężem Adolfem w warszawskim getcie oraz pamięci innych Żydów niemieckich, deportowanych do Warszawy w czasie wojny.
Gdy się urodziła, to urzędnik stanu cywilnego w Rybniku na akcie dopisał numer 114. Było to 17 listopada 1880 roku.
![](https://i0.wp.com/szufladamalgosi.pl/wp-content/uploads/2023/04/Erna-urodzenie.jpg?resize=430%2C487&ssl=1)
Gdy, mając 42 lata, wychodziła za mąż, inny urzędnik – berliński, na stosownym dokumencie starannym pismem wpisał numer 583. Było to w maju 1922 roku.
![](https://i0.wp.com/szufladamalgosi.pl/wp-content/uploads/2023/04/Erna-slub.jpg?resize=395%2C666&ssl=1)
Gdy miała 58 lat, na tym samym papierze o numerze 583, kolejny urzędnik przybił pieczątkę, informującą, że jej i jej mężowi dodano imiona: Sara i Israel. Było to 23 marca 1939 roku.
![](https://i0.wp.com/szufladamalgosi.pl/wp-content/uploads/2023/04/Erna-pieczatka-1.jpg?resize=342%2C479&ssl=1)
Gdy miała 61 lat, kubański urzędnik portowy, na liście pasażerów o numerze 9, przy nazwisku jej młodszego brata zrobił mały haczyk, zaznaczając, że wsiadł na statek SS Mexico. Było to 3 maja 1941 roku.
![](https://i0.wp.com/szufladamalgosi.pl/wp-content/uploads/2023/04/Max-lista-pasazerow-do-USA.jpg?resize=1024%2C548&ssl=1)
Gdy miała niecałe 62 lata, raczej już nie urzędnik, choć nadal berliński „ktoś”, przy jej nazwisku na Transportliste dopisał numer 392. Jej mąż miał numer 391. Było to albo 2 albo 3 kwietnia 1942 roku.
![](https://i0.wp.com/szufladamalgosi.pl/wp-content/uploads/2023/04/Transportliste.jpg?resize=839%2C505&ssl=1)
Gdy nadal miała ten sam wiek urzędowy, Adam Czerniaków, przewodniczący warszawskiego Judenratu, zanotował we wpisie do dziennika: „O godz.8 przyjechało z Berlina 1025 deportowanych”. Było to 5 kwietnia 1942 roku.
Gdy może czekała na Umschlagplatzu i choć urzędowo była tylko kilka miesięcy starsza to czuła że była krok od śmierci, rybnicki urzędnik stanu cywilnego, na akcie urodzenia jej brata, czyli na dokumencie z 1885 roku o numerze 45, sprawnym ruchem przybił pieczątkę, informującą o jego śmierci w Oranienburgu. Dopisał też numer: 1909/42. Nie dopisał, że miejscem śmierci był KL Sachsenhausen. Było to w lipcu 1942 roku.
![](https://i0.wp.com/szufladamalgosi.pl/wp-content/uploads/2023/04/Max-smierc.jpg?resize=820%2C382&ssl=1)
Gdy nie wiadomo dokładnie ile miała lat, w warszawskim getcie, choc może i w Treblince, przyszła śmierć. Żaden urzędnik urzędowo tego nie poświadczył, tym samym jej zgon nie został zanumerowany.
Gdy nie miała już żadnych lat i wieku, następny berliński urzędnik stanu cywilnego, na starym dokumencie nr 583 przybił jeszcze inną pieczątkę. Stwierdzała (ta pieczątka) że uchylono z mocą wsteczną II rozporządzenie o wykonaniu ustawy o zmianie imienia i nazwiska z dnia 17 sierpnia 1938 r. Było to 3 czerwca 1954 roku. Niemieckie państwo gumkowało swoje zbrodnie i zbrodnicze prawa.
![](https://i0.wp.com/szufladamalgosi.pl/wp-content/uploads/2023/04/Erna-pieczatka-2.jpg?resize=442%2C473&ssl=1)
Nie była numerem. Miała na imię Ernestine. Była córką rzeźnika Jakoba Seidemanna i Augusty z domu Wolff. Rodzice, po ślubie zawartym w Rybniku, doczekali się trójki dzieci. Miała dwóch młodszych braci oraz sporo kuzynek i kuzynów. Brat Max urodził się gdy miała 5 lat, a brat Julius 10 lat później. Może poświęciła się, by ich wychowywać i dlatego wyszła za mąż dopiero w dojrzałym wieku? Kto wie? Starszy z braci z dumą świadkował na jej berlińskim ślubie z pochodzącym ze Żnina kupcem Adolfem Lewinem. Adolf był 46-letnim wdowcem, więc zapewne Ernestine matkowała teraz jego dzieciom. Przez lata mieszkali w Berlinie przy Barnimstrasse 29 i ten adres został zapisany na Transportliste, czyli liście Żydów wywiezionych z Berlina do warszawskiego getta na początku kwietnia 1942 roku. Raczej, gdy zamordowano jej brata w Sachsenhausen, Erna już nie żyła. Zostały po niej tylko numery na różnych dokumentach. Gdzieś w dalekich Stanach jej brat Julius przy okazji jej urodzin zapalał świeczkę.
Zapewne była jedną z opisanych w poniższym raporcie anonimowego informatora z warszawskiego getta. Może i dojechała do Warszawy z futrem, które kupił jej mąż… Na pewno nie była koniem trojańskim, a biedną, wystraszoną kobietą, której życie zaczęło się w Rybniku a skończyło w Warszawie.
(…) Z raportu tygodniowego 7 kwietnia 1942 roku. Największe jednak wrażenie wywołała niespodziewana deportacja niemieckich Żydów do Warszawy. Społeczeństwo zastanawiało się powszechnie na temat miejsca pochodzenia nowo przybyłych. Mówiło się, że członkowie pierwszej grupy pochodzili z dystryktów Berlina i Hanoweru oraz obszarów graniczących z Nadrenią. Druga grupa składała się z Żydów berlińskich i drezdeńskich. Kiedy Żydzi ci byli prowadzeni przez ulice miasta, wszystko było zamknięte: deportowanych można było obserwować jedynie z daleka. Zauważono, że byli oni w różnym wieku. Po raz pierwszy warszawscy Żydzi zobaczyli żółtą opaskę, zwrócono również uwagę, że ubrania niemieckich Żydów były czyste i w dobrym stanie, szczególnie rzucały się w oczy ich futra. Jednocześnie rozeszła się pogłoska, że Żydzi z pierwszej grupy zostali zmuszeni do oddania swoich futer. Ponadto zanotowano, że pozwolono im zabrać 50 kg bagażu, mówi się również, że przywieźli oni kilka ciężarówek z żywnością. Nie byli transportowani pociągami towarowymi, ale w wagonach trzeciej klasy, które nie były opieczętowane, tylko zamknięte. Zwrócono również uwagę, że Judenrat potraktował niemieckich Żydów z ogromnym szacunkiem: przewodniczący Judenratu, szef żydowskiej policji, Szeryński oraz inni wyżsi urzędnicy Judenratu pojawili się, aby ich przywitać. Nowo przybyli Żydzi tryskają energią i są bardzo pracowici. Dlatego też rozeszły się pogłoski, że przewodniczący Judenratu otrzymał list od Komisarza Dzielnicy Żydowskiej, nakazujący mu przydzielić ważne posady w administracji dzielnicy żydowskiej niemieckim Żydom. Znajdowały się wśród nich osoby, które uczestniczyły w Pierwszej Wojnie Światowej, którzy otrzymali odznaczenia i pochwały – przede wszystkim byli oficerowie. Przybysze w dalszym ciągu odbywają kwarantannę na Gerichtstrasse 109 (ul. Leszno). Ci, którzy mają krewnych w getcie, mogą ich odwiedzać. Według pogłosek niektórzy z nich zamieszkują Bibliotekę Judaistyczną przy ulicy Tłomackie, która obecnie znajduje się poza granicami getta. Inne źródła mówią, że prowadzone są negocjacje z Judenratem dotyczące ewentualnego zakwaterowania niemieckich Żydów w tym kompleksie budynków, pod warunkiem, że będzie on potem znów włączony do dzielnicy żydowskiej.
Zważywszy na możliwość, że niemieccy Żydzi rzeczywiście zajmą główne stanowiska w Judenracie, uważamy te pogłoski za tendencyjne, mające na celu zwrócenie się przeciwko nim. Mówi się na przykład, że większość z nich jest ochrzczona i nie ma żadnych więzów z judaizmem; że zachowują się oni bardzo arogancko, stawiają wysokie żądania i mają duże ambicje; że ich stosunek do innych Żydów jest bardziej agresywny, niż oczekiwałoby się od prawdziwych Niemców; że żywią głęboką nienawiść do Ostjuden i że w swych działaniach kierują się tą nienawiścią.
Podczas gdy Żydzi z Lublina spotkali się z głębokim współczuciem, uczucia do niemieckich Żydów są ambiwalentne: z jednej strony ludzie im współczują, jednak z drugiej, zastanawiają się, czy ich przybycie nie jest wprowadzeniem w mury getta konia trojańskiego. Taki pogląd jest szczególnie popularny pośród kręgów zbliżonych do Judenratu. (…)*
* The Reports of a Jewish „Informer” in the Warsaw Ghetto – Selected Documents, zamieszczonego w „Yad Vashem Studies”1986, t. 17 (Jerusalem). Opracowanie Israel Gutman, tłumaczenie: Jerzy Giebułtowski.
Tylko tyle? Aż tyle. Każde życie jest warte wspomnienia. Erna z Rybnika też.