Rodzina Kaiserów
Przy końcu ul. Sobieskiego w Rybniku stoi gryfno kamienica, w której od jakiegoś czasu można kupić fest gryfne geszynki – choćby na Geburstag. Jeszcze na początku XX w. ten piętrowy budynek nie wyróżniał się wśród pozostałych kamieniczek przy ówczesnej Breitestrasse i stał w cieniu ceglanego kolosa Rospenków. Przed pierwszą wojną światową został przebudowany na potrzeby właściciela domu mody, którym był przybyły do Rybnika ok. 1912 r. Josef Kaiser. Jego szczyt i duże okna na pierwszym piętrze są podobne w stylu do dawnego domu towarowego na Rynku, który też w tym samym czasie zmienił wygląd. Obie kamienice przebudowano w stylu wczesnego modernizmu, co nadało im nowoczesny jak na tamte lata sznyt, a wykonawcą przebudowy była firma budowlana Paula Martiniego.

Josef Kaiser, syn Salomona i Jenny, urodził się w małej wsi Städtel (obecnie Miejsce w powiecie namysłowskim). Podejrzewam, że przyjechał on do Rybnika ze śląskiego miasteczka Bernstadt (Bierutów w powiecie oleśnickim), a powodem, dla którego do nas trafił, był wujek, pełniący w owym czasie funkcję kantora w gminie żydowskiej. Dwaj starsi bracia nowego rybniczanina zdecydowali się na stolicę Niemiec, a on wybrał sobie – jak to w 2002 r. powiedziała jego córka Erna – „jedno z najpiękniejszych miast w Polsce”. Wtedy było to jeszcze miasto niemieckie, lecz bezsprzecznie piękne, co widać na starych pocztówkach i zdjęciach.
Znaleziono mu w Rybniku pannę na wydaniu – córkę handlarza Maxa Dombrowskiego i jego żony Jenny, pochodzącej z zasłużonego rodu Leschczinerów. Wybranka, o rzadkim jak na nasze miasto imieniu Flora, była od Josefa o kilka lat młodsza i nie miała rodzeństwa, gdyż jedyny jej braciszek zmarł w niemowlęctwie, a rodzice, gdy brali ślub, do najmłodszych już nie należeli. Florze i Josefowi błogosławieństwa udzielił nowy, urzędujący od 1912 r. rabin David Braunschweiger. Świadkami byli dwaj wujowie – ze strony pana młodego kantor Hugo Schüftan, a ze strony panny młodej Noah Leschcziner, przewodniczący gminy żydowskiej, miejski radny i jeden z bogatszych kupców Rybnika.
Po dziewięciu miesiącach, pod koniec listopada 1913 r., Kaiserom, mieszkającym jeszcze przy ul. Gliwickiej, urodziła się córeczka Elise Johanna. Wszystkie kolejne dzieci przychodziły na świat już w kamienicy wniesionej jako wiano przez żonę. Josef zmienił ten XIX-wieczny budynek w nowoczesny dom handlowy. Radość z przeprowadzki na nowe miejsce i z nowego sklepu przyćmiła śmierć kolejnej córki, dwumiesięcznej Marthy.
Gdy Josefa zaciągnięto do armii kajzera, Flora została sama z interesem, wymagającymi opieki rodzicami i małą Elise. Na szczęście mąż wrócił z Wielkiej Wojny cały i zdrowy, co było cudem, jeśli zważyć na fakt, że kuzyni Georg Schüftan i Alfred Leschcziner polegli zaraz na jej początku.
Opowieści Josefa o okopach, strachu i śmierci towarzyszy broni Flora wolała nie słuchać, bo czuła, że może to zaszkodzić kolejnej ciąży. Na szczęście urodzona w 1919 r. Greta była zdrowa. Elise bardzo się cieszyła, że ma siostrzyczkę, a Josef w duchu marzył o synu. Musiał na niego poczekać jeszcze prawie rok – 11 miesięcy po narodzinach Grety zaprosił do domu mohela na rytualne obrzezanie małego Hansa. Rabin Nellhaus, który tego dokonał, ledwo co rozpoczął swój krótki rabinat w Rybniku. W swoim notatniku, przechowywanym do dziś w Instytucie Leo Baecka w Nowym Jorku, zapisał informację o tym ważnym dla Kaiserów dniu. Gdy pod koniec następnego roku, 17 grudnia 1921 r., Josefowi urodził się kolejny syn, Kurt, dr Nellhaus, przewidujący podział Górnego Śląska, mieszkał już daleko w Szczecinie.

Rodzina Kaiserów mimo swej niemieckości nie zamierzała opuszczać miasta. Interes dobrze prosperował, załoga składu manufaktury została nawet powiększona o dekoratora, więc Josef optymistycznie patrzył w przyszłość, choć tak wielu znajomych wyjeżdżało. W domu mówiono tylko po niemiecku, ale sprzedawczynie w sklepie musiały być dwujęzyczne, co było powszechne na ziemi górnośląskiej.
Władzę w mieście przejęli Polacy, ale prawa mniejszości niemieckiej gwarantowała konwencja genewska, co uspokajało Josefa. Wierzył, że dla jego rodziny zbyt wiele się nie zmieni.
Uznawszy, że może bardziej zaangażować się w życie gminy żydowskiej, zgodził się pod koniec 1923 r. kandydować na jej reprezentanta. Zmiany w niej były niezbędne, gdyż wielu Żydów opuściło miasto, co powodowało konieczność uzupełnienia składu tego kolegium. W obecności komisarza wyborczego, którym był burmistrz miasta Władysław Weber, oraz dwóch świadków wyboru: Noaha Leschczinera i A lfreda Aronadego przeprowadzono głosowanie i wybrano nowych reprezentantów gminy. Josef Kaiser wraz z kilkoma innymi wybór przyjął, co poświadczył podpisem.
Przez lata Josef szefował też bractwu pogrzebowemu Chewra Kadisza, które sprawowało opiekę nad cmentarzami oraz zajmowało się pochówkami zmarłych Żydów. W jego imieniu informował m.in. o śmierci w Opolu rabina Braunschweigera, który odszedł ze świata 1 maja 1928 r.

W kwietniu 1924 r. rodzina znowu się powiększyła. Najmłodszą z rodu została Erna. W wywiadzie, którego udzieliła w 2002 r. w Instytucie Jad Waszem, opisała przedwojenny Rybnik, losy swoich rodziców i rodzeństwa oraz to, co sama przeszła w czasie wojny. Czytając jedno ze zdań, które wtedy wypowiedziała, bardzo się wzruszyłam. Na prośbę, by opisała swoje rodzinne miasto, Erna powiedziała: „Jeśli tak ma zostać, to jest to testament. To było jedno z najpiękniejszych miast w Polsce”.
Gdy wypowiadała te słowa, miała 78 lat i nadal pamiętała, że Rybnik był zielony i niezwykle czysty. Opowiadała o synagodze z kryształowymi kandelabrami, o Niemcu chrześcijaninie, który utrzymywał w niej porządek, o żydowskich świętach i niemieckiej nostalgii za miastem, które jeszcze niedawno nie było polskie. Ważne były dla niej wspomnienia wypraw nad staw Ruda, ulubione miejsce dziecięcych kąpieli. No i szpital psychiatryczny, który po drodze mijali. Erna pamiętała, że w tym szpitalu byli leczeni żydowscy pacjenci, którzy czasem przychodzili do synagogi z opiekunem.
Opisując swój dom rodzinny, Erna ze wzruszeniem mówiła o kucharce – katoliczce z Gross Rauden (Rudy), wsi leżącej kilkanaście kilometrów od Rybnika, tuż za niemiecką granicą. Traktowano ją jak członka familii, a do jej rodziny Kaiserowie co miesiąc jeździli w odwiedziny dorożką zaprzężoną w dwa konie. Erna zapamiętała też Herrenzimmer, czyli pokój taty z dużą biblioteką i biurkiem.
Do czwartej klasy mówiła tylko po niemiecku, a jej koleżanki były w większości katoliczkami. Rodzinę stać było na zatrudnienie prywatnej nauczycielki dla młodszych dzieci, pokojówki, wysłanie najstarszej córki Elise na naukę do Wrocławia oraz zatrudnianie kilkunastu pracowników, co znajduje potwierdzenie na zdjęciu z 1924 r. przedstawiającym Kaiserów z załogą sklepu na wycieczce ufundowanej przez właścicieli. Według wspomnień jednej z przedwojennych sprzedawczyń sklepu Kaiserów, Adelajdy Frank, takie wspólne wyjazdy były często organizowane, a sam Josef Kaiser należał do bardzo uczciwych i dobrych pracodawców. Jak przekazała mi jej wnuczka, babcia miała z kupcem sekretny system znaków, dzięki któremu wiedziała, że ma zgodę np. na obniżenie ceny danemu klientowi bądź zastosowanie rabatu.

Od początku lat trzydziestych firma Josefa Kaisera zaczęła mieć spore problemy finansowe, które ciągnęły się aż do wybuchu wojny. Być może przewidując kłopoty, w marcu 1930 r. Kaiser założył spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością z kapitałem wynoszącym 20 000 zł.
Mimo szerokiego asortymentu towarów, które zapewne miały nabywców wśród rybniczan, Josef Kaiser znalazł się na liście dłużników – z nakazem aresztowania wydanym w Izbie Handlowej w Katowicach w 1931 r. Nie wiem, czy do aresztowania doszło, za to wiem, że dom przy Sobieskiego, którego jedyną właścicielką była Flora Kaiser, został wystawiony na licytację.

Przetarg przymusowy Sąd Grodzki w Rybniku wyznaczył na 1 kwietnia 1931 r. Jednak tego dnia dom raczej nie został zlicytowany. Swoje nazwisko w prasie Flora zobaczyła ponownie w 1934 r., gdy rybnicki „Tygodnik Powiatowy” opublikował obwieszczenie komornika, iż przystąpił on do oszacowania nieruchomości stanowiącej własność Flory Kaiserowej z domu Dombrowska. Prawdopodobnie głównym powodem tych problemów była pożyczka zaciągnięta w Komunalnej Kasie Oszczędności w Rybniku. Aż do czerwca 1939 r. firma Kaiser i S-ka (wtedy już w likwidacji) sądziła się z tym bankiem. Ostatnia rozprawa, której akta znajdują się w Archiwum Państwowym w Raciborzu, została przez Kaiserów wygrana.

Przed zlicytowaniem nieruchomości Kaiserów uratowało prawdopodobnie założenie spółki i to, że dom był odrębnym majątkiem żony. Sklep Kaiserów był często okradany, co wtedy nie było czymś wyjątkowym. Za to wyjątkowe było to, co zdarzyło się pewnego grudniowego wieczoru w 1937 r. W witrynę sklepu Kaiserów wjechał samochód! Głównym winowajcą był prawdopodobnie ksiądz Kasper Reginek z Golejowa, młodszy brat Tomasza Reginka, proboszcza parafii Matki Bożej Bolesnej w Rybniku. Jechał ul. Gliwicką, gdy nagle stanął – najpewniej zgasł silnik w jego aucie. Postanowił uruchomić je korbą, poprosił więc przypadkowego przechodnia, by usiadł za kierownicą i dodał gazu. Niestety, przechodzień nie był kierowcą i gdy silnik zaskoczył, nie zapanował nad pojazdem, który zaczął staczać się tyłem, a po drodze najechał na dziewczynkę oraz służącą, która jej pilnowała. Na skrzyżowaniu Gliwickiej z Sobieskiego i dzisiejszą Powstańców Śląskich samochód zmienił kierunek, przodem wjechał w sklep Kaiserów i kompletnie rozbił elegancką witrynę. Potrącone dziecko miało poważnie połamaną nogę, służąca była długo nieprzytomna, przypadkowy kierowca wyszedł z wypadku bez szwanku, ksiądz Reginek doznał ponoć załamania nerwowego, a Josef Kaiser musiał szybko zamówić szklarza i stolarza.

Nadchodził rok 1938, a wraz z nim nowe obowiązki i sprawy, jak choćby problemy z przejętym majątkiem gminy żydowskiej w Wodzisławiu Śląskim, którą zlikwidowano jeszcze w 1924 r., powierzając rybnickim Żydom m.in. budynek zamkniętej synagogi. W 1938 r. została ona sprzedana przedstawicielom Związku Powstańców Śląskich.
Josef coraz częściej miał wrażenie, że miasto i jego mieszkańcy się zmieniają. Po latach Erna na pytanie: „Kiedy rozpoczął się antysemityzm w twoim mieście?” odparła: „W 1938 r.” Wtedy po raz pierwszy usłyszała, że „żydki” powinni wyjechać do Palestyny. Antysemityzm narastał w niemieckiej szkole mniejszościowej, do której chodziła, choć od swoich koleżanek chrześcijanek sama nie usłyszała nigdy złego słowa. Jeden z wyjeżdżających znajomych taty przyszedł pewnego dnia do ich domu i namawiał Kaisera na sprzedaż wszystkiego i wyjazd z Polski. Rodzice Erny jednak nigdy nie brali tego pod uwagę, choć sąsiadów powoli ubywało. Listy, które przychodziły z Berlina od Maxa, brata Josefa, nie wróżyły dobrej przyszłości. Max był kantorem i nauczycielem, a to, czego był świadkiem, powinno było zapalić lampki ostrzegawcze w głowach rybnickich Kaiserów. Nie zapaliło, za to długi lont, który miał spowodować wybuch wojny 1 września 1939 r., już się tlił. Greta, Kurt i Hans zaczęli się udzielać w ruchu syjonistycznym, próbując się przygotować na ewentualny wyjazd do Palestyny. Tylko oni dostrzegali narastające zło. Nawet gdy najbliżsi znajomi przychodzili się żegnać, Josef Kaiser uparcie odmawiał opuszczenia Rybnika. Zresztą tak jak sąsiedzi: Martin Kornblum, Fritz Seidemann czy Benno Lewin. Wszyscy mieszkali tuż obok siebie, przy Sobieskiego, i razem chodzili na zebrania do gminy, po drodze komentując najnowsze doniesienia prasowe. Mieli dzieci, które wchodziły w dorosłość, i to one starały się przekonać rodziców, że należy uciekać, zanim będzie za późno. Niestety, wszyscy trzej nie mieli tyle siły i samozaparcia co Josef Manneberg, prowadzący do wiosny 1939 r. swój sklep z żelazem ciut niżej, po przeciwnej stronie ulicy. Ten, jak to już kiedyś pisałam, nie patrząc ani na miłość swego najmłodszego syna, ani na straty, które poniósł przy sprzedaży majątku, wyjechał.
Jakiś czas temu usnułam sobie taką historyjkę o podkochiwaniu się córki siodlarza Fritza Seidemanna, Johanny, w którymś z młodych i przystojnych Kaiserów. Urodzona w 1921 r. Johanna przeżyła drugą wojnę, podobnie jak najmłodsza z Kaiserów. Jej dwajbracia, rodzice i siostra Greta zginęli. Nie przeżył Seidemann, nikt z rodziny Martina Kornbluma ani z Lewinów. Relacja złożona w 1947 r. przez sąsiadkę Kaiserów, Joannę (wówczas miała już spolszczone imię i nazwisko Zajdeman), przedstawia to, co się stało po wejściu Niemców do Rybnika, i pokrywa się z wywiadem, którego udzieliła Erna Kaiser w 2002 r. Krótko przed rozpoczęciem wojny (albo na samym jej początku) Kurt, Hans i Greta Kaiserowie zdołali nielegalnie przedostać się na teren Słowacji, do Bratysławy, z nadzieją na dalszą podróż do Palestyny. Republika Słowacji, która powstała w wyniku rozpadu Czechosłowacji w marcu 1939 r., była sojusznikiem hitlerowskich Niemiec. Niewielu ludzi wie, że państwo to płaciło III Rzeszy 500 marek za każdego wywiezionego Żyda. Losy tej trójki młodych Kaiserów są trudne do precyzyjnego ustalenia. Erna dowiedziała się po wojnie, że wszyscy z Bratysławy zostali wywiezieni do Auschwitz, skąd bracia trafili do podobozów Gross-Rosen. Hans został zamordowany w Wiesau (obecnie wieś Łąka pod Bolesławcem), a Kurt w Arbeitslagrze Fünfteichen (Miłoszyce). Śliczna Greta zmarła na tyfus w Auschwitz. III Rzesza zgarnęła za nich razem 1500 marek tzw. opłaty za przesiedlenie.



Wracam jednak do Rybnika i wybuchu wojny, co postaram się opisać na podstawie zeznań obu niemieckich Żydówek z Rybnika, koleżanek i sąsiadek sprzed wojny, z których jedna, Johanny Seidemann i Erny Kaiser.
Gdy rozpoczęła się wojna, w Rybniku mieszkali zarówno Żydzi niemieccy, których Johanna określiła jako miejscowych, jak i napływowi – z Sosnowca, Będzina i innych miast Polski. Po zajęciu Rybnika część z nich uciekła do Zagłębia, kilka rodzin – na wschód Polski, a reszta została. Wiem, że kilka osób jeszcze pod koniec sierpnia 1939 r. wyjechało do Krakowa, np. rodzina właściciela firmy transportowej Młynarskiego czy Max Leschcziner. Natychmiast rozpoczął się rabunek sklepów żydowskich, spisywanie ich ruchomości i przejmowanie majątków przez tzw. Treuhänderów – powierników czy raczej komisarzy, którzy z ramienia władz niemieckich zarządzali ich mieniem. To samo działo się w przypadku sklepów i przedsiębiorstw Polaków. Treuhänderzy zazwyczaj prowadzili przejęte interesy pod niezmienioną nazwą, dodając jedynie swoje nazwiska w reklamach prasowych i drukach firmowych. Firma Kaisera jako spółka z ograniczoną odpowiedzialnością oficjalnie została zamknięta dopiero w październiku 1941 r.
W październiku 1939 r. Niemcy podpalili synagogę przy ul. Zamkowej, a resztki jej murów rozebrano. 8 listopada wszystkich mężczyzn w wieku od 14 do 60 lat wywieziono ciężarówkami do więzienia w Żorach. Wśród nich byli Josef Kaiser oraz Fritz Seidemann – ojcowie ocalałych kobiet. Po mniej więcej trzech tygodniach ich puszczono i mogli wrócić do Rybnika. W grudniu wezwano do Katowic Filipa Weissa, starego Żyda niemieckiego, którego dawni członkowie zarządu i reprezentanci gminy wybrali na swego przedstawiciela w tych trudnych czasach. Poinformowano go, że wszyscy Żydzi z Rybnika, Żor i Wodzisławia zostaną natychmiast przesiedleni w okolice Lublina z bagażem o maksymalnej wadze 25 kg. Wywózkę udało się odwołać, czy też raczej odroczyć, po złożeniu okupu w złocie i pieniądzach. Dla 15-letniej wtedy Erny była to ogromna „kupa złota”, jak powiedziała po latach. Stary Weiss zawiózł okup do siedziby gminy żydowskiej w Katowicach, która przekazała go Gestapo.
Od końca grudnia Żydzi w naszym mieście byli zobowiązani nosić białe opaski z niebieską gwiazdą Dawida na lewym ramieniu, a od marca 1940 r. mężczyźni musieli codziennie zgłaszać się na Gestapo. W tym samym miesiącu – zgodnie z tym, co relacjonowała dwa lata po wojnie Joanna Seidemann (Zajdeman) – Żydów mężczyzn zmuszono do usunięcia nagrobków, rozkopania grobów oraz rozbiórki domu przedpogrzebowego na starym cmentarzu (oficjalnie zamkniętym jeszcze przed wojną przez władze sanacyjne) przy ul. 3 Maja, przemianowanej na Adolf-Hitler-Strasse. 5 maja ponownie wezwano Weissa do Katowic, gdzie przekazano mu rozkaz Gestapo: 14 maja 1940 r. cała ludność żydowska Rybnika zostanie przesiedlona do Trzebini. Tego dnia z rybnickiego dworca pod eskortą gestapowców wywieziono nieco ponad 100 osób (w tym kilku Żydów z Żor i Wodzisławia). Wśród nich byli Flora i Josef Kaiserowie oraz ich dwie córki, Elise i Erna, Priesterowie, a także rodzina Seidemanna z Joanną. Nie pomogło powoływanie się na służbę wojskową w czasie pierwszej wojny światowej i niemieckie pochodzenie. Meble, które mogli zabrać, przewieziono do Trzebini ciężarówkami. W obcym dla nich mieście rozdzielono kobiety i mężczyzn, ustawiono ich czwórkami i popędzono pod siedzibę tamtejszej gminy żydowskiej. Trzebiński Judenrat zakwaterował rybniczan u miejscowej ludności. Na tego, który przez ostatnie miesiące był posłańcem złych wiadomości, czyli swojego tatę, dwie niezamężne córki Weissówny czekały jeszcze tydzień. Niemcy zostawili go w Rybniku, by „posprzątał” po tych, którzy mieli tu już nigdy nie wrócić. Po tygodniu dołączył, niestety na krótko, do wywiezionych. Prace, do których wszystkich zmuszano, były ponad jego siły.
Erna z Kaiserów, została jako jedna z pierwszych wywieziona z Trzebini do obozu pracy. Gestapo przyszło po nią w nocy. W międzyczasie większość Żydów z Trzebini przewieziono do getta w Chrzanowie, które ostatecznie zlikwidowano 18 lutego 1943 r. Elise, jeszcze przed tą datą została wywieziona z Chrzanowa do Sosnowca, skąd ostatecznie trafiła do KL Auschwitz. Rodzice Flora i Josef, po likwidacji chrzanowskiego getta, też zostali wywiezieni do Auschwitz i tam zamordowani.

Erna dostała się do małego obozu pracy Hannsdorf w malowniczych górach Jesionikach, w Sudetach Wschodnich. Oprócz jednego z większych czeskich browarów (dziś znanego z wyśmienitego piwa Holba) w tym małym miasteczku, zamieszkanym w większości przez Niemców, była przędzalnia, w której utworzono Zwangsarbeitslager für Juden, tj. obóz pracy przymusowej dla Żydów. A w zasadzie dla Żydówek. Wyniszczająca praca, terror, głód, bicie, ciągły strach przed śmiercią – tak wyglądało życie codzienne nastolatki. Ręce poparzone gorącym olejem ukrywała, by nie zakwalifikowano jej do wywózki do Auschwitz jako niezdolnej do pracy. Po jakimś czasie została przewieziona do innego obozu na terenie Sudetów – Parschnitz. Spędziła w nim półtora roku. Więźniarki pracowały tam w zakładach włókienniczych Hasse i Welzel przy produkcji mundurów i elementów masek przeciwgazowych dla Wehrmachtu. W 1944 r. obóz został włączony w skład kompleksu KL Gross-Rosen. Łącznie w Parschnitz przetrzymywano ok. 2500 więźniarek, 60% pochodziło z Polski, a reszta z Węgier.
Erna o rodzinie nie wiedziała nic, choć niektóre z kobiet dostawały nawet listy. To właśnie z nich dowiedziały się o tym, co się stało w Warszawie w 1944 r. Powoli docierało do nich, że Niemcy przegrywają, co jednak w żaden sposób nie zmieniło tragicznej sytuacji robotnic przymusowych. Czasem nad obozem przelatywały radzieckie samoloty zrzucające ulotki propagandowe. Dziewczyny starały się za wszelką cenę dotrwać do wyzwolenia. Ręce Erny gniły, ale ze strachu przed wysłaniem do komory nigdy nie poszła do prowizorycznego szpitala po pomoc.
Zimą 1945 r. w pobliżu Parschnitz przechodziły marsze śmierci. Wszędzie leżały trupy więźniów. Wydawało się, że nawet ci, którzy jeszcze byli w stanie iść, nie doczekają końca tej gehenny. 21 lat Erna skończyła 22 kwietnia, a 8 maja do obozu weszli Rosjanie. Więźniarki wreszcie zostały nakarmione, co dla niektórych oznaczało śmierć, gdyż ich żołądki były odzwyczajone od normalnej ilości jedzenia. Erna przez kilka tygodni dochodziła do siebie u jakiejś rodziny i gdy tylko jako tako podreperowała zdrowie, wsiadła do pociągu jadącego w stronę Górnego Śląska.
Dotarła do Rybnika. Nie było mamy, taty, braci, Grety. Z całej siedmioosobowej rodziny przeżyła tylko ona, najmłodsza, i Elise – najstarsza z rodzeństwa. Elise, która przeżyła Auschwitz chyba była bardziej poturbowana psychicznie i fizycznie niż młodsza siostra. Obie zadecydowały, że nie zostaną w Polsce, i dotarły do Niemiec. Dostały się do obozów dla przesiedleńców, w różnych miejscowościach. Jednak Erna jeszcze się łudziła, że może ktoś przeżył i wróci do rodzinnego domu.

W Niemczech poznała swego męża i w 1947 r. ponownie przyjechała do Rybnika. Nie mogła zamieszkać w kamienicy Kaiserów, więc zatrzymała się przy Sobieskiego 7. Tu rok później, w jej urodziny, przyszedł na świat jej pierwszy syn, któremu dała na imię Józef – na cześć swego ojca Josefa Kaisera. Starała się jakoś odzyskać dom i w sądzie złożyła dokumenty o stwierdzenie nabycia spadku po zamordowanej mamie Florze – jako przedwojennej właścicielce kamienicy przy ul. Sobieskiego. W tamtym czasie przyjęto jedną datę zgonu dla wszystkich członków rodziny. Był to dzień likwidacji getta w Chrzanowie, czyli 18 lutego 1943 r.
Rybnik – to jedno z najpiękniejszych miast w Polsce stało dla Erny się obce, choć kilku ocalałych Żydów starało się ponownie ułożyć sobie w nim życie. Joasia Zajdeman też planowała wyjazd z mężem. Zresztą tak samo jak rybniczanin Eryk Priester, który wraz z Kaiserami był w gettach Trzebini i Chrzanowa, ale on przeżył dzięki bohaterom z Trzebini i dzięki swojej ówczesnej żonie.
Erna Mandelbaum z domu Kaiser (wówczas pisano już Kajzer) wraz z małym synkiem i mężem na powrót znalazła się w Niemczech. Po wielu perturbacjach udało im się dotrzeć do Izraela, w którym „na powitanie” wszystkich pasażerów statku odwszawiono za pomocą DDT. Jeszcze w 2002 r. mówiła z oburzeniem o tym, jak ich potraktowano.
W Izraelu urodził się jej drugi syn. Erna znała tylko niemiecki i polski, a hebrajskiego, jak powiedziała, nigdy za dobrze się nie nauczyła. W latach dziewięćdziesiątych XX w. udało jej się odzyskać bezprawnie znacjonalizowaną kamienicę przy Sobieskiego 36. Kilka razy odwiedziła to jedno z najpiękniejszych miast w Polsce. Po jej śmierci budynek odziedziczyli synowie, którzy jakiś czas temu ostatecznie go sprzedali. Jej siostra, Elise Kaiser, zmarła w Filadelfii w 1999 r.

Nad gryfnym geszeftem w dawnej kamienicy Kaiserów, gdzie obsługuje się w języku nie tylko polskim, ale i śląskim, na pewno czuwa duch przedwojennego rybnickiego kupca Josefa i jego żony Flory.

