Rudolf Wachsmann – dyrektor
W ubiegłym roku, przy okazji opisywania ➡ żydowskich wątków w rybnickim gimnazjum królewskim, natknęłam się na informację, że jednym z darczyńców, który zasponsorował witraże w szkole, był Rudolf Wachsmann – dyrektor generalny z kopalni „Emma”.
Nie potrafiłam wówczas znaleźć jednoznacznego dowodu na to, że był Żydem, choć podskórnie to czułam. Szukając informacji o nim znalazłam jedynie przedwojenne notatki prasowe podające, iż jego, nieznany z imienia, ojciec był kupcem z Siemianowic Śląskich. Wachsmannów było w Siemianowicach bardzo dużo i wszyscy byli Żydami, ale na Rudolfa nie trafiłam. Z uwagi na zasługi tego dyrektora generalnego dla naszego regionu nie mogłam odpuścić i olać jego osoby, więc co jakiś czas przekopywałam się przez sieć, by sprawdzić, czy czegoś nie przeoczyłam. Prawda się okazała taka, że jednak nie wszystko sprawdziłam. Rudolf Wachsmann na pewno był z urodzenia Żydem i jednym z dłużej urzędujących dyrektorów górniczych na naszym terenie, któremu głównie Radlin wiele zawdzięcza.
Rudolf urodził się w 1869 r. w obecnej dzielnicy Siemianowic Śląskich o nazwie Przełajka, jako syn Simona i Idy z domu Bruck. Na 100% miał dwie siostry.
Gdy w 1929 r. kończył 60 lat polska gazeta „Polonia” napisała: Pan Wachsmann, rodowity Górnoślązak, poświęcił całą swą działalność zawodową Górnemu Śląskowi i położył szczególne zasługi około rozwoju kopalnictwa węglowego w południowej części Śląska, w rewirze Rybnickim, którego rozwój będzie na zawsze związany z jego nazwiskiem. (…) Już na tych pierwszych swych stanowiskach wykazał p. Wachsmann wybitne zdolności na polu górnictwa, dzięki czemu powierzono mu wkrótce kierownictwo Rybnickiego Gwarectwa Węglowego.
To tylko fragment peanu na cześć Wachsmanna, który identyfikował się zapewne jako niemiecki Górnoślązak, w dodatku z pochodzenia Żyd. Żydostwa po jakimś czasie się chyba wyparł, gdyż wg tego co znalazłam, to został ewangelikiem, a co zapewne w jakiś sposób pomogło mu w karierze.
Do kariery zaś był bardzo dobrze przygotowany. Gdy skończył katolickie gimnazjum w Bytomiu, został przyjęty przez Wyższy Urząd Górniczy w Breslau jako wolontariusz na praktykę górniczą w szybie Richter kopalni „Laurahütte-Grube” oraz kopalni „Chassée-Fanny” w swoich rodzinnych Siemianowicach. Poznał pracę na dole. Myślę, że mógł znać tych siemianowickich górników, których fotografia z tamtych lat znajduje się w zasobach Muzeum Górnictwa w Zabrzu.
Nie miał zamiaru zostawać zwykłym górnikiem więc rozpoczął studia na uniwersytecie i Akademii Górniczej w Berlinie, a w międzyczasie odbył obowiązkową służbę wojskową. Po studiach, w 1892 r., został mianowany referendarzem górniczym i już po czterech latach awansował na asesora górniczego z przydziałem do Urzędu Górniczego w Bytomiu, a następnie w Królewskiej Hucie. Wnet zrezygnował z państwowej posady i przyjął stanowisko reprezentanta i kierownika ruchu na kopalni „Carssegen” w Brzezince (obecnie Mysłowice), a w 1901 r. przeszedł do Katowickiej Spółki Akcyjnej dla Górnictwa i Hutnictwa. Spółka ta posiadała trzy kopalnie, w tym m.in. „Carssegen”. W tamtym okresie powierzono mu podjęcie badań nad wpływem wydobycia węgla na powierzchnię ziemi. Po prawie 39 latach jego badania bardzo pozytywnie oceniał Tomasz Klenczar w publikacji o szkodach górniczych. Ta przedwojenna publikacja pozwoliła, już po wojnie, autorowi uzyskać tytuł magistra na AGH, do założenia której w jakiejś mierze przyczynił się i Wachsmann.
Kolejnym miejscem pracy Rudolfa była kopalnia „Ferdynand” w Bogucicach (obecnie na jej terenach znajdują się siedziby NOSPR, Muzeum Śląskiego oraz Międzynarodowego Centrum Kongresowego), gdzie już dyrektorował. Jego kariera nabierała rozpędu.
Po sześciu latach, czyli w 1907 r. skierowano go na południe – do tzw. zagłębia rybnickiego. Tu, w 1903 r., na bazie kopalni „Emma” (obecnie „Marcel”) i sąsiadujących z nią pól górniczych, utworzono Rybniker Steinkohlen Gewerkschaft (Rybnickie Gwarectwo Węglowe) z siedzibą w Radlinie. W skład gwarectwa wchodziły też kopalnie „Anna” i „Johann Jacob” (później „Rymer”).
Tak więc Rudolf Wachsmann, jako dyrektor generalny tego wielozakładowego przedsiębiorstwa górniczego, jakim było gwarectwo, był naprawdę ważną personą. Żydowski potentat Fritz Friedlaender-Fuld, jako właściciel wymienionych kopalń i zarazem górniczego konsorcjum, wiedział komu powierzyć zarządzanie kolosem, który na początku lat 20. zatrudniał około 13 tys. pracowników.
Z okazji tych okrągłych 60. urodzin Rudolfa Wachsmanna (w 1929 r.) wypowiadała się nie tylko zwykła prasa, ale np. branżowy „Zeitschrift des Oberschlesischen Berg- und Hüttenmännischen Vereins” poświęcił mu kilkustronicowy artykuł w języku niemieckim i polskim, który zacytuję prawie cały zachowując oryginalną pisownię.
Zadania, czekające p. Wachsmanna na jego nowem stanowisku, nie były łatwe, wielkie natomiast były trudności, z któremi musiał walczyć. Jednak dzięki rozleglej wiedzy, szerokim horyzontom i znakomitym zdolnościom gospodarczym, udało się mu sprostać w świetny sposób stawianym wymaganiom. Rozumiejąc z góry, że kopalnie zagłębia rybnickiego, pracujące w znacznie trudniejszych warunkach aniżeli kopalnie w zagłębiu centralnem, tylko wtedy mogą być zdolne do życia, jeżeli pod względem techniki, kierownictwa i administracji odpowiadać będą najbardziej nowożytnym wymaganiom, skierował swe usiłowania głównie na daleko idącą mechanizację zakładów pod ziemią i na powierzchni. Urządzenia na powierzchni wszystkich trzech kopalń zostały pod jego kierownictwem z gruntu przebudowane i rozszerzone, w kopalniach samych zwiększono zdolność wydobycia przez przyspieszone założenie nowych poziomów wyciągowych. Nie możemy tutaj wymieniać szczegółowo wszystkiego tego, czego p. Wachsmann pod względem technicznym dokonał.
O jednym jednak zakładzie należy tutaj wspomnieć, którego rozbudowie oddal się ze szczególnem zamiłowaniem i którego główny szyb wyciągowy na jego cześć nazwano Szyb Rudolf, od imienia chrzestnego p. Wachsmanna. Jest to kopalnia „Anna “ pod Pszowem. Jej urządzenia nad i pod ziemią odpowiadają najbardziej nowoczesnym wymaganiom i zwracają również uwagę artystycznem wykonaniem budowli.
Jakiego rozkwitu doczekały się kopalnie Gwarectwa pod zarządem p. Generalnego Dyrektora Wachsmanna, tego dowodzi najlepiej wydobycie, które z 890.673 t w roku 1907 wzrosło do 2.365.459 t w roku 1928. W tym samym przeciągu czasu fabrykacja brykietów wzrosła z 63.334 t do 245.581 t rocznie. Obok dążenia do jak największej wydajności kopalń p. Wachsmann nie szczędził starań, aby posiadłość górniczą Gwarectwa zaokrąglić i powiększyć przez nowe zakupy. I tak w roku 1908 zakupiono kopalnię „Reden”, w r. 1910 kilka pól górniczych pomiędzy kopalnią „Emma” a kopalnią „Römer”, i w roku 1913 kopalnię „Beatensgluck”. Przez te nabytki stworzono zwarty teren górniczy, pozwalający na celową i ekonomiczną eksploatację, której ośrodkiem są istniejące już kopalnie. W roku 1925 większość kuksów Gwarectwa węglowego „C harlotte”, sąsiadującego z Rybnickiem Gwarectwem Węglowem, przeszła w ręce konsorcjum, w którem partycypuje również Rybnickie Gwarectwo Węglowe. Na mocy umowy pomiędzy członkami konsorcjum poruczono p. Gen. Dyr. Wachsmannowi zarząd Gwarectwa „Charlotte”. Do jego i tak już nader rozleglej pracy dołączyła się w ten sposób nowa dziedzina. Także i tutaj, jak i w Rybnickiem Gwarectwie Węglowem, w ostatnich latach nastąpiły wielkie zmiany pod względem technicznym, których korzystne skutki już się zaznaczają.
Szczególnie wielkie zasługi położył p. Gen. Dyr. Dr.Wachsmann w dziedzinie produkcji koksu. Zdając sobie sprawę z tego, że możliwość zużytkowania węgli rybnickich dla celów koksowniczych podniosłaby znacznie rentowność kopalń, wkrótce po rozpoczęciu swego urzędowania przedsięwziął rozlegle doświadczenia nad spiekalnością i koksowalnością pokładów poszczególnych kopalń. W roku 1909 doświadczenia, przeprowadzone na wielką skalę w koksowni Gwarectwa „Marianne“ na szybie „Ignacy“ pod Morawską Ostrawą, wykazały, że dolne pokłady kopalni Emma mają dobry węgiel koksowy, dający koks, nadający się w zupełności dla celów hutniczych. Wobec takiego rezultatu wybudowano w roku 1910 na kopalni Emma dwie grupy pieców koksowych, obejmujące łącznie 90 pieców systemu Otto, i już w roku 1911 rozpoczęto ich eksploatacje razem z należącą do nich kondensacją smoły i amoniaku. Jeszcze w tym samym roku puszczono w ruch nowo zbudowaną fabrykę benzolu dla produkcji i przeróbki benzolu na produkty rafinowane, oraz destylarnie smoły dla przerabiania smoły na oleje smołowe i pak. Rozbudowa tych zakładów czyszczenia benzolu i destylacji smoły postępowała w szybkiem tempie w latach następnych, tak, że począwszy od roku 1917 zaczęto już przerabiać znaczne ilości benzolu i smoły z obcych zakładów.
Trzy destylarnie smoły były obliczone na roczną przeróbkę ok. 50.000 t smoły, fabryka benzolu na roczną przeróbką ok. 16.000 t surowego benzolu. W roku 1914 dobudowano III. grupę pieców systemu Collin, co doprowadziło zakład do dziennej produkcji ok. 900 t suchego węgla.
W międzyczasie p. Gen. Dyr. Wachsmann skonstatował za pomocą nieustannych doświadczeń, że również pokłady kopalni „Anna” w głębokości ok. 300 m nadają się bardzo dobrze do koksowania. Wskutek tego zaczęło w miarę potrzeby przerabiać w koksowni na kopalni Emma również węgiel z kopalni Anna. Dobudowa V. grupy pieców, puszczonej w ruch w połowie 1928 r., zwiększyła zdolność produkcyjną o dalsze ok. 600 t. Wraz z tym zakładem zbudowano równocześnie 7-miokilometrową kolejkę wiszącą z kopalni Anna do koksowni, za pomocą której zakład otrzymuje obecnie swój węgiel regularnie i pewnie, niezależnie od jakichkolwiek zakłóceń ruchu kolejowego. Obecnie p. Wachsmann zarządził budowę nowej grupy pieców, tej samej rozległości, co grupa V., i zupełne zmodernizowanie zakładów dla fabrykacji produktów ubocznych, tak że z końcem tego roku koksownia Kopalnia Emma ze swą roczną produkcją wynoszącą 600.000 t koksu może uchodzić za największy zakład tego rodzaju w zagłębiu i w całej Polsce.
Obok kwestii koksu p. Wachsmann poświecił swą pracę zużytkowaniu odpadków węgla, których wielkie ilości pozostają na płaczkach, jako też gazów nadmiarowych koksowni. W tym celu w latach 1913 do 1917 zbudowano na kopalni Emma i na kopalni Anna dwie elektrownie i wyposażono je w przewody kablowe do Raciborza i Rybnika; zaopatrują one w prąd elektryczny wszystkie zakłady przemysłowe, gminy i majątki zachodniego zagłębia rybnickiego i od niedawna są połączone z elektrowniami zagłębia centralnego przewodem na 60.000 wolt, zbudowanym wspólnie z Zarządem ks. Donnersmarcka.
Naukowe opanowanie przedmiotu, które naszkicowana działalność konstruktywna p. Wachsmanna w dziedzinie produkcji koksu i wytworów węglopochodnych przyniosła ze sobą i po części miała za podstawę, przyniosła jeszcze dalszy owoc, sięgający swem znaczeniem poza ramy lokalne, w postaci założenia Śląskiego Instytutu Badania Węgla w Wrocławiu. Jako przyjaciel i doradca tajnego radcy Fryderyka v. Friedlaender-Fuld, p. Wachsmann od początku wszelkiemi siłami popierał idee Friedlandera stworzenia Śląskiego Instytutu Badania Węgla. Po wczesnym zgonie założyciela (1917), p. Wachsmann został głównym promotorem tej idei. Instytutowi, założonemu w październiku 1918, a otwartemu w marcu 1922, dochował wierności również w nader krytycznych pierwszych jego latach życia, i gdy inflacja pochłonęła znaczny kapitał zakładowy, energicznie zabiegał o nowe środki.
Gdy przed mniej więcej trzema laty Związek Przemysłowców Górniczo-Hutniczych wszedł w stosunek umowny z Chemicznym Instytutem Badawczym w Warszawie, p. Generalny Dyrektor Wachsmann był w pierwszym rządzie wśród tych, którzy powołani byli współdziałać w naukowych pracach Instytutu, i jest od tego czasu członkiem Technicznej Rady Instytutu. Tak samo zajmuje się obecnie gorąco rozbudową Akademii Górniczej w Krakowie.
Wprawdzie bezpośrednia działalność zawodowa p. Wachsmanna wychodziła przede wszystkiem na korzyść zagłębia rybnickiego, niemniej jednak zyskał on sobie wielką zasługą około górnictwa węglowego i gospodarki węglowej Górnego Śląska w ogóle. We wszelkich badaniach i studiach, służących do podniesienia tych gałęzi gospodarstwa, i przeprowadzanych bądź przez instytucje rządowe, bądź z inicjatywy kół przemysłowych, p. Wachsmann brał wybitny współudział.
Górnośląski Związek Przemysłowców Górniczo-Hutniczych wybrał go już w roku 1906 do swego Wydziału; od roku 1915 należy do Zarządu Związku, od 1922 jest pierwszym zastępcą Przewodniczącego. P. Wachsmann jest nadto współzałożycielem Górnośląskiej Konwencji Węglowej, której rozwój śledził stale ze szczególnem zainteresowaniem i której przez swą współpracą w Zarządzie i w innych organach Konwencji wyświadczył najcenniejsze usługi. To samo odnosi sią również do Ogólnopolskiej Konwencji Węglowej. W nowoczesnym rozwoju form handlowych w górnośląskim handlu węglem, jaki został zapoczątkowany przez „Konsorcjum górnośląskich kopalń węgla kamiennego “, założone przez p. von Friedländer-Fuld w roku 1905, również p. Generalny Dyrektor Wachsmann, odpowiednio do znaczenia reprezentowanej przez siebie Spółki, bierze wybitny udział.
Niniejszy pobieżny zarys byłby niezupełny, gdybyśmy nie wskazali jeszcze na to, że wszelka działalność p. Wachsmanna w jego przedsiębiorstwach i dla interesów ogólnych jest oparta na podłożu gorącego poczucia socjalnego. Wzrósłszy wśród ludu górnośląskiego i pracując z nim i dla niego, doskonały znawca kraju i ludzi, ich potrzeb i skłonności, p. Wachsmann stale zabiegał o dobro podległych mu urzędników i robotników. Dlatego też kolonie robotnicze i urzędnicze, stworzone przez niego na wszystkich kopalniach Gwarectwa, są wyposażone w konsumy, kasyna, ochronki, stacje ratunkowe, domy sypialne itd., itd., i to tak, że nie tylko uwzględniają potrzeby praktyczne, ale także dają zadowolenie zmysłu estetycznego.
Wielkie środki łożyło również Rybnickie Gwarectwo Węglowe na budową kościołów, któremi odznaczają sią miejscowości, zamieszkiwane przez jego pracowników.
Dobra, koniec cytowania. Teraz po mojemu, czyli co ja, patrząca od dziecka na radlińską koksownię i kopalnię z okien rodzinnego domu, mogę napisać o Rudolfie Wachsmannie. No kurde, to był gość! Nie znam się na górnictwie, koksownictwie i tego typu sprawach, ale czytam, że to Wachsmann te kilka kopalń unowocześnił i wprowadził do czołówki. Dawna „Emma”, czyli „Marcel” do dziś fedruje, a radlińska koksowania produkuje najwyższej jakości koks wielkopiecowy eksportowany do wielu krajów Europy. Przy kopalni nadal zachwyca kolonia „Emma” i budynki przemysłowe. Zakładam, że to z inicjatywy Wachsmanna na stanowisko głównego doradcy gwarectwa w 1913 r. zatrudniono jednego w wybitniejszych architektów niemieckich – Hansa Poelziga. Z internetowych stron wynika, że kolonię „Emma” projektował jego poprzednik William Müller (budowniczy willi dla Generaldirektora) a po jego śmierci już chyba Poelzig.
Z cytowanego artykułu wybrzmiewa fakt, że dyrektor generalny był estetą. Industria kiedyś miała być nie tylko użyteczna ale i piękna. Skoro szyb „Rudolf” przy kopalni „Anna” był jego oczkiem w głowie, to nie dziwota, że Poelzig aż tak się postarał. Może i zaprojektował meble do willi dyrektora, która stoi do dziś w Radlinie i służy lokalnej społeczności. Bowiem ten architekt meblami się też zajmował.
Miasto Pszów się chwali budynkami dawnej kopalni „Anna” i o znamienitym architekcie wspomina, ale o inicjatorze ich wybudowania ani słowa. Zresztą współcześnie o Wachsmannie wspomina jedynie pan Andrzej Adamczyk w swej pracy o kopalni „Anna”. Reszta tutejszych regionalistów siedzi raczej cicho, a to dzięki niemu wszystko zaczęło hulać.
Po wojnie jego nazwisko znalazło się w kilku artykułach Alfonsa Mrowca. Oczywiście, z racji czasów, w których Mrowiec publikował swoje historyczne wywody, Wachsmanna opisywano jako niemieckiego krwiopijcę, zwalczającego polskość. A według mnie to nie był on aż tak mocno proniemiecki, choć ponoć za jego pomocą powstały dwie mniejszościowe szkoły niemieckie w Radlinie i na Pszowskich Dołach. Na pewno zaliczał się do mniejszości niemieckiej na polskim Górnym Śląsku, bo tu został po jego podziale w 1922 r. W tym też roku otrzymał doktorat honoris causa przyznany przez Technische Hochschule we Wrocławiu. I mimo, że w czasie III powstania został na krótko aresztowany, to jednak nie wyjechał do niemieckiej części Oberschlesien.
Jak miał się rozstawać ze swoimi dziećmi, nad rozwojem których czuwał? Jak choćby ten wspomniany szyb Rudolf. Poniższe zdjęcie, datowane na 1917 r. znalazłam w książce „Kopalnia Anna na dawnej i współczesnej fotografii 1832-2004” Bogusława Kołodzieja. Co prawda osoby ze zdjęcia nie są opisane, ale sądzę, że Rudolfa Wachsmann to drugi z lewej eleganacki panoczek.
Za dobre miał stanowisko, by opuszczać te tereny a i na pewno uważał, że ma tyle rozpoczętych prac, pomysłów i planów, które trzeba dokończyć więc przyjął obywatelstwo polskie. Skąd wiem, że przyjął? Ano z książki niemieckiego psychiatry Manfreda Lütza, który wydał wspomnienia swego wuja, który w okresie plebiscytowym został starostą rybnickim. Właśnie w tej publikacji znalazłam wiele informacji na temat Wachsmanna. Chociażby to, że był ewangelikiem, choć z urodzenia Żydem. Paulus von Husen, niemiecki prawnik, potem opozycjonista antyhitlerowski w okresie III Rzeszy związany z Kręgiem z Krzyżowej, w 1920 r. przybył na Górny Śląsk i przez niecałe dwa lata był starostą rybnickim. I właśnie wtedy poznał m.in. dyrektora generalnego Rudolfa Wachsmanna, z którym utrzymywał kontakty aż II wojny.
Tak ów starosta opisał dyrektora i to co miało miejsce na początku lat 20. XX w. w naszej okolicy: Dyrektor generalny Friedländera to był Wachsmann, Żyd ochrzczony jako protestant. Był członkiem komitetu okręgowego i do tego najzdolniejszym. Był pruskim asesorem górniczym – chyba jedynym żydowskim – i cała nowoczesna rozbudowa techniczna kopalń Friedländera to jego zasługa, który sam był kupcem, a nie projektantem przemysłowym. Wachsmann łączył niezłomność charakteru z dużą inteligencją. Nie rzucał słów na wiatr. Ale kiedy coś powiedział, to stał przy tym. Już wtedy był przekonany, że powiat rybnicki przypadnie Polsce, przyjął jednak nienaganną postawę niemiecką i kontynuował ją później w Polsce, choć z rozsądną ostrożnością, ale rzetelnie.
„Nienaganna ale rozsądna postawa niemiecka” spowodowała, że Rudolf Wachsmann był na stanowisku dyrektora generalnego aż do końca 1931 r. Zapewne kilku lat przedtem wyprowadził się z Radlina do Katowic. Miał 62, więc wszedł w taki górniczy wiek emerytalny, ale to nie oznaczało całkowitego wycofania się z życia publicznego. Nadal był w zarządzie różnych spółek, nadal pisał artykuły, choć zmienił miejsce zamieszkania i osiadł w swoim domu w dzielnicy Berlina Zehlendorf. Był naprawdę majętnym człowiekiem, z kapitałem ulokowanym w różnych spółkach, nieruchomościach i bankach.
Jak to napisał we wspomnieniach Paulus von Husen: Kiedy przeprowadził się do Berlina, okazał się na tyle mądry, że pozostał obywatelem polskim. Biorąc pod uwagę dobre stosunki niemiecko-polskie w tamtym czasie, naziści mu nie zagrażali. Jako Polak nie mógł być zmuszony do sprowadzenia do Niemiec swojego dużego zagranicznego majątku. Niestety, mieszkająca z nim siostra tak bardzo była przywiązana do narodowości niemieckiej, że po przeprowadzce do Berlina odzyskała obywatelstwo niemieckie. W rezultacie podlegała wszelkim ograniczeniom nałożonym na Żydów. Byliśmy w stałym kontakcie z Wachsmannami i nie było miesiąca, żebym nie odwiedzał ich w ich pięknym domu w Zehlendorf. Było to oczywiście ryzykowne, ale nie mogłam się zmusić, żeby przestać mieć do czynienia z przyzwoitymi ludźmi, którym ufałam od dawna i zawsze byłem chętny do pomocy. Sytuacja Wachsmanna była tragikomiczna, ponieważ jego służący-szofer wstąpił do SS, nie myśląc o rezygnacji z dobrej żydowskiej pracy. Oczywiście Wachsmann nie mógł go zwolnić i uznał tę ochronę SS w domu za całkiem przyjemną. Nigdy nie czułem się komfortowo, gdy esesman – często nawet w mundurze – otwierał drzwi, ale zawsze jakoś to szło. Nawet SS-mani, niezależnie od ideologii, są otwarci na korzyści finansowe. Wielokrotnie doradzałem Wachsmannowi emigrację, lecz on nie mógł rozstać się ze swoim znacznym niemieckim majątkiem, w którym przebywał, bez możliwości transferu walut obcych.
Czujecie to? Niemiecki Żyd ewangelik z Górnego Śląska z polskim obywatelstwem i szofer esesman? I widzicie ten ponowny rozsądek? Pozostawienie polskiego obywatelstwa i części kapitału zagranicą oraz utrzymywanie kontaktów z właściwymi osobami – to Wachsmannowi i jego siostrze uratowało życie. Piszę tylko o rodzeństwie, gdyż wg mnie Wachsmann nigdy się nie ożenił (albo ja nie znalazłam dowodów na ślub) a mieszkająca z nim siostra na pewno była panną.
Muszę też wyjaśnić te obawy von Husena, wówczas radcy sądowego, przy odwiedzinach u Wachsmannów. Otóż nasz dawny starosta odmówił wstąpienia do NSDAP i dla takiej osoby kontakty z Żydami to było naprawdę niebezpieczeństwo.
Gdy siostrze Gertrud dodano imię „Sara” stygmatyzując ją jako Żydówkę, gdy zabrano jej drogocenną biżuterię, a i stosunki polsko-niemieckie uległy drastycznemu pogorszeniu, Wachsmannowi znowu włączył się rozsądek. Był 1939 rok a oni oboje byli za starzy, by jakieś państwo uznało, że ewentualnie im udzieli wiz wjazdowych. Zielone światło już zgasło i migotało żółte. Gdy pewnego dnia rodzeństwo odwiedził von Husen Wachsmannowie byli już w rozpaczy. Prawnik z tego „żydowskiego domu”, jak opisał dom Wachsmannów, zadzwonił do Szwajcarskiego Federalnego Urzędu Spraw Zagranicznych w Bernie, gdzie pracował znany jemu i Wachsmannowi niejaki Huber.
Mimo, że było to w sobotę i była późna godzina, Huber był jeszcze w biurze. Kiedy mu szybko opowiedziałem, że Wachsmannowie pilnie potrzebują wizy wjazdowej do Szwajcarii, nastąpiła krótka cisza i zakłopotanie, po czym padło kluczowe pytanie: „A co ze środkami utrzymania?” Opowiedziałem mu dokładnie, jakie wartości Wachsmann posiada w Holandii i Szwajcarii i usłyszałem odpowiedź, że się postara. W poniedziałek Wachsmann otrzymał telefon z Konsulatu Generalnego Szwajcarii z prośbą o stawienie się w celu wydania wizy. W maju 1939 roku udało im się wyjechać z całym dobytkiem do Lucerny. To naprawdę był ostatni moment na ratunek. Gdyby Wachsmann nie posiadał znacznych aktywów zagranicznych, z pewnością nie otrzymałby wizy. Koniec cytatu.
Wyjeżdżali z Berlina na czerwonym świetle. Gdyby nie poznany kiedyś w Rybniku von Husen, gdyby nie dywersyfikacja kapitału, gdyby nie dobra wola jakiegoś Hubera, to były generalny dyrektor Rybnickiego Gwarectwa Węglowego i jego siostra skończyliby życie jak ich druga siostra – czyli w obozie Theresienstadt. A może w Auschwitz, czy w lasach pod Rygą. Na wystawionym po wojnie akcie zgonu siostry Franziski widnieje wyznanie – też była ewangeliczką, co jej nie uratowało.
Raczej na 70. urodziny Rudolfa Wachsmanna, które przypadły w lipcu 1939 r. żadna szwajcarska gazeta nie pisała elaboratów wychwalających jego dokonania, jak to miało miejsce w 1929 r.
Nie wiem kiedy Generaldirektor zmarł, ale to nie ma dla mnie większego znaczenia. Istotne jest to, że zdołał wyjechać z Niemiec. Wiele po nim pozostało w naszej okolicy i nie tylko. Być może z perspektywy wtedy pracujących górników był faktycznie niemieckim krwiopijcą, ale z perspektywy naszych czasów był na pewno wyjątkowo sprawnych menadżerem, dobrym fachowcem, finansistą, inwestorem, naukowcem i chyba pracoholikiem, który większość życia poświęcił górnictwu.
Korzystałam ze Śląskiej Biblioteki Cyfrowej oraz książki Manfreda Lütza pt. „Als der Wagen nicht kam: Eine wahre Geschichte aus dem Widerstand”, w której opublikował wspomnienia Paulusa von Husena (1891-1971), niemieckiego prawnika, antyfaszysty oraz onegdaj rybnickiego Landrata.
Na koniec jeszcze kilka różnych Wachsmannowych puzzli, z których układałam tę historię.
Jeśli jakiś fan górnictwa, bądź np. Radlina zechce postawić mi kawę, to fest dziękuję ale i uprzedzam, że zamiast kawy opłacę comiesięczny abonament na serwisie ancestry.com 😉 ➡ Kawa dla Małgosi