18 października 2023

Chwałowicka piekarnia

(Miałam to napisać parę dni temu, ale ważniejsze były wybory i powyborcza radość 🙂 )


Ponad 90 lat temu, mój pradziadek Teofil Ochwat wymyślił sobie, by jednemu ze swoich synów wybudować piekarnię. Nie mam pojęcia, co go tak naszło. Sam przez całe życie fedrował na grubie, większość jego synów (a miał ich sześciu oraz jedną córkę) poszła w „przemysły” i „na państwowe”, a tu pomysł z piekarnią. Teofil nie był jakimś potentatem finansowym, ale zwykłym nadgórnikiem na kopalni Donnersmarck w małych Chwałowicach pod Rybnikiem. A może więcej niż zwykłym, gdyż jak czytam w Księdze Pamiątkowej Polskiego Związku Pracowników Przemysłowych, Biurowych i Handlowych, należał do tzw. dozorców górniczych, czyli był chyba zastępcą sztajgra. Gdy sobie wymyślił tę piekarnię, to był około sześćdziesiątki, więc był już na zasłużonej penzyji.
Pradziadek był pierwszym z mojego rodu, który zamieszkał w Chwałowicach. Mam swoją teorię na to. Otóż, gdy powstawała Donnersmarck-Grube Teofil pracował na kopalni Charlotte w pobliskich Rydułtowach. Zapewne nowa kopalnia oferowała lepsze zarobki i pradziadek wraz ze swoją żoną Zofią 😉 i będącymi już na świecie małymi synami przekludził się tu, gdzie i ja dziś mieszkam. Nawiasem mówiąc mieszkam na ziemi, którą mój przodek nabył jakieś sto lat temu. Dzięki ciężkiej pracy pod ziemią, po jakimś czasie wybudował sobie dom, a jakże, dość paradny z typową śląską laubą od strony podwórza, w której grano w skata i pito piwo.

Dom pradziadków – wyglądają przez okno. Przed domem od lewej stoi wujek, przyszły piekorz, a obok niego mój dziadek. Poniżej starzik ze starką, synami, córką oraz synową (pierwszą żoną mojego dziadka) i wnukami.

Cała męska część rodziny to byli skaciorze 😉 Do niedzielnych partyjek to mój dziadek nawet muszkę ubierał. 

Pradziadek inwestował w ziemię, by ją potem sprawiedliwie podzielić między synów (czyli i mojego dziadka) i w pewnym momencie wymyślił, że jeden syn zostanie piekarzem. O ile pamiętam tego wujka piekorza to nie był on typem biznesmena. To raczej jego żona, ciotka Ana, była prototypem zaradnej i bardzo obrotnej bizneswoman. Kto wie, może pradziadek czuł już przy ślubie syna, że to synowa ma tę grajfkę do handlu i stąd pomysł do interesu. Siedząc przy pannie młodej czuł jak biła od niej moc gospodarnej i trzeźwo myślącej kobity. W rodzinie zapamiętana jest historia, jak to Ana po II wojnie, gdy piekarnię chciało zabrać państwo komunistyczne, pojechała do samego Bieruta ze skargą, czy też prośbą. Powiadają, że się do niego dostała i na jakiś czas ta decyzja została odroczona. Wujek Heinrich piekorz był taki raczej dobrotliwie „dupiaty”, co prawdopodobnie wynikało z tego, że w czasie wojny doznał poważnego urazu głowy, gdy go napadnięto jak wracał z frontu w Norwegii. Tak, tak w mojej rodzinie byli żołnierze Wehrmachtu.

Wracam jednak do piekarni, bo to ona jest bohaterką tego wpisu. A raciborskim archiwum są dokumenty, z których można wyczytać, że inwestorem nowego domu mieszkalnego i piekarni był Teofil Ochwat. Cała budowa miała powstać na „posiadłości” T. Ochwata na skrzyżowaniu ulic, z których jedna prowadziła do kościoła, druga na Kielowiec, a jedna była drogą, jak to określono, komunalną. Gdy jestem przy kościele, to muszę dodać, iż w kronice tutejszej parafii jest następujący wpis (podaję za Kronika parafii w Chwałowicach: Ze względu na to, że wspomniana parcela była wydzierżawiona obywatelom, którzy mieli tam swoje ziemniaki, zboże… zezwolił p. Ochwat, że na jego polu, graniczącym z planem budowy złożono materiał budowlany. Tymczasem powstańcy i kongregacjonistki wykopały dół na wapno bezpłatnie. Tak samo dobrowolnie i bez wynagrodzenia właściciele furmanek zwieźli cegły, które dostarczyła świerklańska cegielnia. Najwięcej trudności sprawił dowóz wody”… Utworzył się komitet budowy! Czyli na gruntach pradziadka składowano materiały do budowy kościoła w drugiej połowie lat 20-tych ubiegłego wieku.

Budowniczy powiatowy sprawdził wszystkie obliczenia pod względem „policyjno-budowlanym”. Pozwolenie na budowę „zakładu przemysłowego piekarni” zostało wystawione 16 października 1934 r., czyli dokładnie 89 lat temu, przez Naczelnika Okręgu Urzędowego w Chwałowicach. Wszystkie pisma kierowane do władz czy urzędów były pisane przez mojego dziadka Józefa (poznaję jego przepiękne pismo) a pradziadek jedynie je podpisywał.

Budowę musiał zaopiniować Powiatowy Urząd Budowlany, Starostwo oraz Zarząd Kopalni Donnersmarck. 1 października 1934 r. o godz. 11.30 miała miejsce tzw. komisyjna rozprawa przemysłowa, czyli wizyta komisji na miejscu planowanej budowy. Pradziadek musiał wysłać na stację kolejową w Rybniku furmankę, by przewieźć komisję do Chwałowic i zobowiązał się za tę wizytę zapłacić 72 złote.
Ostateczne orzeczenie wydano w styczniu 1935 r. Określało ono bardzo szczegółowo warunki budowy zarówno piekarni, jak i domu mieszkalnego.

Budowa ruszyła i wnet wujek Heinrich i ciotka Ana zaczęli pracować jako piekorze, ale pradziadek nadal był właścicielem wszystkiego. W 1937 r. ponownie wystąpił z wnioskiem – tym razem na budowę chlewików, ustępu oraz płotu. Oczywiście stosowne zgody uzyskał. Lokalny budowlaniec Wincenty Motyka przystąpił do dalszych prac.

W czasie okupacji piekarnię chyba prowadziła Ana. Różne ploty chodziły 😉 Wujek piekorz wrócił z wojny mocno poturbowany.
W październiku 1947 r. pradziadek zmarł. Z wnioskiem o stwierdzenie nabycia spadku wystąpił wujek piekorz, czyli mistrz piekarski Henryk Ochwat. Jak podano do protokołu, mój pradziadek nie zostawił testamentu, więc zgodnie z prawem dziedziczyła jego żona Zofia oraz synowie i córka: Józef – pracownik umysłowy (mój dziadek), Rudolf – urzędnik kopalniany, Alfred – maszynista, Jerzy – ślusarz, Henryk – mistrz piekarski, Engelbert – urzędnik kopalniany, Aniela – żona urzędnika kolejowego. Dużo urzędników w rodzinie było, haha. Żaden z synów nie poszedł w ślady taty i nie robił na dole. Dopiero wnuki wróciły do zawodu Teofila. 

Prawdopodobnie po śmierci Zofii wszystkie dzieci jakoś tam podzieliły się majątkiem, w wyniku czego piekarnia przypadła wujkowi piekorzowi, którego pamiętam jak przez mgłę jako bardzo ciepłego i miłego człowieka. Moja babcia u niego kupowała mi kołoczki, bo choć ponoć byłam niejadkiem, to kołoczki z serem łykałam jak pelikan ryby. Ciotki Any się raczej bałam, tym bardziej, że często mówiła po niemiecku, co mnie stresowało. To ona nosiła galoty, wszystkim rządziła i obdzielała dzieci z rodziny czekoladami, co w tamtym okresie było niesamowite. W przydomowym garażu miała też ogromny magiel, który napawał mnie strachem. Piekarnia trwała pod zarządem PSS-u i prowadził ją syn wujka – Gienek ze swoją żoną Janką jako ajenci. Przez jakiś okres czasu była tam nawet lodziarnia i to w niej zarobiłam swoje pierwsze w życiu pieniądze sprzedając lody włoskie u swojego wujostwa. Miałam może z 14 lat.
I ta piekarnia przetrwała do dziś! Nadal kupują w niej ludzie chleb, żymły, kołoczki i kołocze. I choć nie jest prowadzona przez nikogo z rodziny (budynek jest w rękach innej prawnuczki Teofila), to kontynuuje tradycje wypieku chleba, który jest jadalny nawet po tygodniu. Nie zdawałam sobie sprawy, że to już 20 lat pod Piekarnią „Stach&Lech” co rano i po południu ustawia się kolejka. Gdy w ubiegły piątek stanęłam by kupić chleb ujrzałam balony. Moją pierwszą myślą było: może któryś z piekarzy się żeni. A tu szok! Rocznica 20 lat!

Składając gratulacje na ręce przemiłej pani ekspedientki, która tam pracuje od lat miałam łzy w oczach. Tyle lat temu mój pradziadek Teofil Ochwat sobie wymyślił taki geszeft dla syna i to nadal trwa. Nadal w tym samym starym piecu w nocy piekorze pieką chleb, a jakieś niejadki dostają od babć na śniadanie kołoczki. Teofil na pewno nie znał tzw. paradoksu Giffena, ale wiedział, że chleb ludzie będą kupować zawsze. Miał mój starzik nosa (nad sumiastym wąsem 😆 ).

Oby piekarnia „Stach&Lech” trwała w tym miejscu przez następne 20 lat, bo żadne sieciowe wypieki nie smakują tak jak chleb pieczony z sercem i według starych receptur. Najlepszego!

 

(To nie była jedyna przedwojenna piekarnia w Chwałowicach, ale o nich niech piszą inni).

Tagi: , , ,

Opublikowano 18 października 2023 przez Małgorzata Płoszaj in category "Judaika

2 COMMENTS :

  1. By Hynio on

    Prowda to wszystko. Jo tam za bajtla lotol po chlyb i z blachami kołocza. Teraz tam łaża z Perrusiem po żymly i chlyb. No i po kołoczki. Smakują tak samo jak za bajtla.

  2. By A. Wojaczek on

    Wspaniała piekarnia i bardzo dobre wypieki. Gratuluję i życzę następnych pięknych jubileuszy!

Komentarze zamknięto.