19 stycznia 2024

Bernhard Merkin – nr obozowy 106502

Bernhard Merkin – nr obozowy 106502 – 79 lat temu docierał pod Rybnik

W książce Jana Delowicza o Marszu Śmierci, który przechodził przez Rybnik informacje o Bernhardzie są bardzo lakoniczne.
Ten młody człowiek pochodził z Berlina. Jego mama Erna, z urodzenia tczewianka, wyjechała po zakończeniu I wojny do stolicy Niemiec za pracą i tam zakochała się w rosyjskim Żydzie – Josefie. Jej wybranek pochodził z małej miejscowości pod Mińskiem. Nie znam okoliczności jego pojawienia się w Niemczech i patrząc na dalsze jego losy to zakładam, że mógł być i komunistą i antykomunistą. Ta dziwna para, niemiecka Żydówka z Prus Zachodnich i rosyjski Żyd z biednego sztetla pobrała się w Berlinie w 1921 r. i rok później w kwietniu urodził im się pierwszy syn Bernhard. Prawie dwa lata później 13 lutego 1924 r., w ówczesnym rosyjskim Baku (obecnie Azerbejdżan), urodził się ich drugi syn Arno. Dlaczego małżonkowie znaleźli się w państwie sowieckim, to żaden pieron do tego dziś nie dojdzie. Raczej była to decyzja Josefa, a nie Niemki Erny. Sądzę, że jak się zorientowała co dzieje się na Wschodzie to zabrała manatki i wróciła do Berlina z synami. Internet podaje, że para się rozwiodła.

Kobieta lekko nie miała z dwoma małymi chłopcami, więc młodszego Arno oddała pod opiekę swoim dziadkom. Większość jej rodziny nadal mieszkała w okolicy Tczewa. Pracowała w stolicy jako kapeluszniczka, a od połowy lat trzydziestych XX wieku jako sprzedawczyni oraz gospodyni domowa w placówkach opiekuńczych. Bernhard dorastał w Prenzlauer Bergu. Mieszkał z matką przy Choriner Strasse 31, a od 1936 roku przy Templiner Strasse 17. Niewiele zachowało się informacji o dzieciństwie i młodości Bernharda Merkina w Berlinie. Nie wiadomo, do której szkoły uczęszczał i jak wyglądało jego życie jako dziecka i nastolatka w robotniczej dzielnicy, która zwłaszcza pod koniec Republiki Weimarskiej, podobnie jak cały Berlin, stawała sceną dla politycznych marszów i walk ulicznych, przemocy oraz zamieszek na tle antysemickim. Wraz z pozbawianiem praw wyborczych i prześladowaniami Żydów od 1933 r. rozpoczęły się państwowe środki przymusu, także wobec rodziny Merkinów.

W listopadzie 1938 r., gdy Bernhard miał zaledwie 16 lat, wykluczono uczniów żydowskich ze szkół państwowych. Potem mógł uczęszczać jedynie do placówek oświatowych prowadzonych przez gminę żydowską. W 1938 r. dziadkowie Bernharda również zrezygnowali z zamieszkania w Ließau (obecnie Lisewo Malborskie) i przenieśli się do 1,5-pokojowego mieszkania w Berlinie, w którym oprócz Erny i Bernharda musiało zamieszkać także dwóch żydowskich podnajemców. Najpóźniej od 1941 r. 45-letnia Erna Merkin wraz z synem musiała pracować przymusowo w firmach mających siedzibę w Berlinie; Bernhard ostatnio pracował w ekipie budowlanej Deutsche Reichsbahn, a jego matka w fabryce wyrobów metalowych „Vermata” przy Michaelkirchstrasse 15 w Kreuzbergu. Od września 1941 r. Merkinowie mogli poruszać się w miejscach publicznych jedynie nosząc stygmatyzującą „żydowską gwiazdę”. Młodszy syn Arno pod koniec lat 30. przygotowywał się do emigracji do Palestyny w obozach Hachszara w Brandenburgii. Niestety nie udało mu się. Został aresztowany w Beerfelde koło Fürstenwalde w kwietniu 1942 roku i deportowany na tereny okupowanej Polski, gdzie prawdopodobnie został zamordowany w jednym z obozów zagłady w Bełżcu, Sobiborze lub Treblince. Ja to napisano na dokumencie: Generalgouverne abgeschoben (deportowany do Generalnego Gubernatorstwa).

W sierpniu 1942 r. rodzina została brutalnie rozdzielona, gdy dziadkowie Bernharda – oboje ponad 70-letni – otrzymali zawiadomienie o deportacji. Musieli zgłosić się do obozu zbiorczego przy Große Hamburger Straße 26, w dawnym domu spokojnej starości gminy żydowskiej. 12 sierpnia 1942 r. zostali deportowani przez stację towarową Moabit do getta w Theresienstadt . Bernhard i jego matka mieszkali w Berlinie do marca 1943 r.

18 lutego 1943 r. Josef Goebbels napisał w swoich Dziennikach: „Żydzi zostaną definitywnie usunięci z Berlina. W wyznaczonym dniu, 28 lutego, mają najpierw wszyscy zostać zgromadzeni w obozach, a potem stopniowo być wywożeni, dzień w dzień do 2000 osób. Postawiłem sobie za cel, aby do połowy, najpóźniej do końca marca Berlin stał się miastem wolnym od Żydów”.

W ramach tzw. „Akcji Fabrycznej”, która wysiedliła ostatnich oficjalnie pozostających w stolicy Żydów oboje zostali aresztowani i wywiezieni do jednego z berlińskich obozów zbiorowych. 47-letnia matka Bernharda została wywieziona do obozu zagłady w Auschwitz 3 marca 1943 roku i tam – prawdopodobnie zaraz po przybyciu – ją zamordowano. Dzień później, 4 marca 1943 r., do Auschwitz wywieziono także Bernharda Merkina. Wszystko skrupulatnie odnotowano na listach transportowych.

Był młody i miał szanse przeżycia. I przeżył ten pobyt w Auschwitz. Od września 1944 r. był w podobozie „Janinagrube” w Libiążu. Więźniowie pracowali tam w niezwykle ciężkich warunkach przy wydobywaniu i transporcie węgla. Na pewno widział, że mama zginęła.
Kto wie, może i spotkał się ze swoim ojcem, gdyż i on znalazł się w tym potwornym miejscu. Tata, Josef Merkin został wywieziony w styczniu 1944 r. z Holandii (skąd się tam wziął?) najpierw do Theresienstadt, stamtąd w maju do Auschwitz, a w sierpniu wysłano go do obozu Blechhammer. Mieli więc nikłą szansę na spotkanie, choć czy Bernhard by go rozpoznał, skoro rodzice się rozwiedli i mogli nie utrzymywać kontaktów.

Gdy Bernard szedł przez naszą ziemię, przez Kamień, Rybnik, Chwałęcice, Zwonowice, itd., to nikt z jego najbliższych już nie żył. Doszedł daleko. Aż do Vidnavy na terenie dzisiejszych Czech. Tam zginął, albo padł z głodu i wycieńczenia. Nie dożył 23. urodzin 🙁 

Na poniższej mapce znajdziecie Vidnavę.

Być może pochowany jest w tym grobie na czeskim cmentarzu? (Fot. Roman Ujfalusi)

Z jego rodziny przeżył tylko kuzyn Rudi Simonsohn i kuzynka Margot. Kuzyn kilka lat temu brał udział w uroczystości odsłonięcia tzw. Stolpersteinów dla Bernharda, Arno, ich mamy oraz dziadków. Pamięć o tym młodym człowieku, który 79 lat temu doszedł z Auschwitz do Rybnika, potem przeżył tragiczną noc na rybnickim stadionie, został popędzony dalej i zginął gdzieś w okolicach Vidnavy, jest teraz w małej płytce na berlińskim chodniku.

Wiem, że ta historia jest taka „żadna”. Mało interesujący Bernhard był tylko jednym z tysięcy przechodzących przez nasze ziemie. 

I może dlatego musiałam o nim napisać. Dlatego, że nigdy nie poznał żadnej fajnej dziewczyny, nie założył rodziny, nie wycierał pup swoim dzieciom, nie przypalił obiadu, nie poplamił sobie koszuli, nie poszedł z kolegami na sznapsa, nie ucieszył się z nowej pracy i nie wkurzył go sąsiad. Nic. Po prostu mu tego nie pozwolono. Bo ludzie wolą wojny od pokoju 🙁