27 czerwca 2023

Żydowskie wątki w rybnickim gimnazjum królewskim

W październiku 1911 r. Królewskie Progimnazjum w Organizacji w Rybniku uzyskało prawa pełnego gimnazjum (choć nadal jeszcze z dopiskiem „w organizacji”), gdyż odebrano budynek, w którym już od czterech lat uczyli się młodzi rybniczanie. Obecnie to I Liceum Ogólnokształcące przy ul. Kościuszki.
Kilka dni temu natrafiłam na coś a la raport, czy też sprawozdanie sporządzone przez ówczesnego dyrektora tej placówki dr. J.G. Wahnera właśnie z okazji pełnego oddania budynku. Prawdopodobnie bym się tym dokumentem nigdy nie zainteresowała, ale wyskoczył mi on przy okazji szukania czegoś o rodzinie Böhm, więc w niego „wniknęłam”, by poszukać wątków żydowskich.

Te znalazłam już w samym opisie nowej szkoły. Jej dyrektor skrupulatnie wymienił wszystkich darczyńców, którzy przyczynili się do upiększenia gimnazjum. Ja skupię się tylko na rybnickich Żydach. I tak rentier Julius Haase, już wówczas przebywający w Berlinie, ale nadal honorowy obywatel naszego miasta ofiarował szkole obraz cesarza Wilhelma II namalowany przez nadwornego portrecistę rodziny cesarskiej – Heinricha Isera. To kosztowne olejne dzieło było w ciężkiej antycznej złotej ramie. Portret miał wisieć w auli honorowych obywateli Rybnika. Jako kolejne osoby, które przyczyniły się do upiększenia szkoły (m.in. przez ufundowanie pięknych okien z witrażami) dr Wahner wymienił kupców Simona Böhma, Aronade (zakładam, że chodziło o Alfreda) i destylatora Fedora Schaeffera.
Klatka schodowa pomiędzy górnymi piętrami została udekorowana oknami witrażowymi, do których dołożyli się między innymi małżonkowie Katz, zarządzający inną placówką w mieście – ochronką żydowską. Akurat to nie dziwota, bowiem jeden z ich synów Lothar wtedy już do tego gimnazjum uczęszczał. W swoim raporcie dyrektor nowej szkoły wymienił dar dyrektora Browaru Zamkowego – Ludwiga Mandowskiego, który przekazał kopię obrazu Antona von Wernera pt. Kaiserproklamation in Versailles w ciężkiej ramie z masy kamiennej.

Zaś sztandar pruski przekazał nowej szkole Herr Leschcziner – na pewno chodziło o Noaha.

By jednak oddać sprawiedliwość innym, nie żydowskim darczyńcom, to muszę wymienić choćby fotografa Otto Schwittaya, który ofiarował zdjęcie kościoła św. Antoniego w pięknej oprawie, jubilera Müllera i jego dębowy barometr, zegarmistrza i zarazem też jubilera Breitschädela, który przekazał dwa zegary ścienne w stylowej dębowej szafce dla dyrektora i pokoju nauczycielskiego, a posrebrzany krucyfiks i dwa srebrne świeczniki otrzymano od właściciela apteki Henniga. Jego Wysokość książę Guido Henkel von Donnersmarck (jak ja uwielbiam tego arystokratę!) dołożył się do witraży, zresztą tak jak radny Siegmund i właściciele huty z Paruszowca oraz dyrektor generalny z „Emmagruby” Rudolf Wachsmann.

No i tenże dyrektor mnie zastopował. Bo na mój niuch był Żydem, choć nie znalazłam stuprocentowych dowodów na to, bo nie znalazłam żadnego urzędowego aktu na to wskazującego. Jak już wydawało mi się, że go namierzyłam, to okazało się, że to inny Rudolf Wachsmann – handlarz skór z Zabrza. Pięć godzin googlowania dało w efekcie wiele, bo mam i jego prawie pełny życiorys, mam jego fotę, ale nadal nie wiem, czy ta niezwykle zasłużona dla górnictwa (w tym w mojej okolicy) osoba była z pochodzenia Żydem. Wszystko na to wskazuje, gdyż w obecnych Siemianowicach Śląskich, w których się urodził w 1869 r. było sporo Żydów noszących to nazwisko. Kolejny trop to jego dokładny życiorys sporządzony z okazji jego 60. urodzin (w 1929 r.), gdzie pominięto, wg mnie celowo, imię ojca, podając jedynie, że był kupcem. Może imię taty zbyt jednoznacznie by kierowało na pochodzenie Oberdirektora 😉

Wymieniono jego wszystkie studia, zajmowane stanowiska (w tym pracę dla żydowskiej rodziny von Friedlaender-Fuld), zasługi, doktorat honoris causa przyznany w 1922 r. przez Technische Hochschule we Wrocławiu, członkostwa w wielu organizacjach, a o życiu rodzinnym ani mru mru. Coś mu jedna powieka opadała 😉 

(fot.: Zeitschrift des Oberschlesischen Berg- und Hüttenmännischen Vereins Z.z., 1929, Jg. 68, Heft 7)

Nie wiem kiedy, ani gdzie zmarł. Książki traktujące o kopalniach z naszego terenu wymieniają go jako dyrektora generalnego, ale niestety milczą o ewentualnych ciekawostkach z jego życia, wskazując jedynie willę, w której mieszkał w Radlinie, a w którym przestał szefować na początku lat 30. Jakaś praca Żydowskiego Instytutu Historycznego podaje Wachsmanna jako ważnego żydowskiego Górnoślązaka, ale nie jest w całości dostępna w Internecie.  

 

Tak więc na razie muszę z dyrektora Rybniker Steinkohlen Gewerkschaft („Rybnickiego Gwarectwa Węglowego”) zrezygnować, choć myślę, że jeszcze kiedyś uda mi się go namierzyć. Wracam do rybnickiego gimnazjum, w którym w roku 1911 uczyło się co najmniej dwóch żydowskich gimnazjalistów. Jednym był wspomniany syn dyrektora ochronki – Lothar Katz, a drugim Fritz Schindler. Lothar Katz w trakcie uroczystości, która miała miejsce w październiku 1911 r. wydeklamował prolog nawiązujący do znaczenia dnia, po którym odśpiewano podniosłą pieśń H. Weinreisa. Później do tej szkoły uczęszczał jeszcze młodszy brat Lothara – Günther, niestety zaraz po jej ukończeniu zaciągnął się do armii kajzera i zginął w młodym wieku na Bałkanach. Na pewno w murach obecnego I Liceum (im. Powstańców Śląskich) uczył się także Fritz Aronade oraz jego przyjaciel Alfred Glücksmann. W artykule dr. Dawida Kellera (Zeszyty Rybnickie nr 17, Muzeum w Rybniku) widzę jeszcze Ernsta Schüftana – syna kantora, Rudolfa Pragera – syna właściciela fabryki i Ernsta Silberberga – syna rybnickiego lekarza.

O Fritzu Schindlerze już pisałam kiedyś. Jego historia skończyła się dobrze ➡ https://szufladamalgosi.pl/100-lat-temu-w-rybniku-cz-2/

Lothar Katz już też ma swoją małą szufladkę. Zdołał dzięki mamie opuścić nazistowskie Niemcy. ➡ https://szufladamalgosi.pl/o-zydowskiej-ochronce-w-rybniku-i-zwiazanej-z-nia-rodzinie-katzow-cz-2/

Zresztą tak jak i Alfred Glücksmann. Gimnazjalista Günther Katz zginął w 1918 r. gdzieś w Macedonii, a syn kantora – Ernst Schüftan zmarł w Breslau w 1923 r., dożywszy zaledwie 27 lat. Nie wiem (jeszcze) co się stało z Rudolfem Pragerem, w odróżnieniu od Ernsta Silberberga (choć tego muszę dokładniej przeinwigilować). Historię jedynego z gimnazjalistów, który został w Rybniku, gdy to gimnazjum stało się szkołą polską, opisywałam wielokrotnie. To Fritz Aronade, którego poniżej możecie zobaczyć, jak po szkole poszedł z Alfredem do lasu, zapewne nie chcąc od razu wracać do domu. Jego historia nie skończyła się dobrze.

Przecudne okna witrażowe, ufundowane przez tylu znamienitych rybniczan wyleciały w luft rozbijając się na setki kawałków, gdy doszło do wybuchu dynamitu 22 czerwca 1921 r. na rybnickim dworcu kolejowym w czasie III powstania śląskiego. Będąc jeszcze wówczas w Rybniku uczeń Alfred Glücksmann strzelił fotę ukazującą straty. Choć kto wie, może sam mistrz Schwittay, albo jego syn zrobili to zdjęcie a Alfred je po prostu zabrał, bo szkoła była dla niego ważna.

Historia niewątpliwie zmiotła też obraz cesarza oraz proklamacji wersalskiej, pruski sztandar, dębowe wycieraczki do atramentu i szklane popielniczki do pokoju nauczycielskiego pana Gebauera, kamienne rzeźby poetów, czy inne dary przekazane przez lokalnych sponsorów. Ostał się ino gelender, który ostatnio mogła dotknąć córka Alfreda, gdy po ponad 100 latach od upuszczenia tej szkoły przez ojca odwiedziła Rybnik. 

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Żydowskie wątki w rybnickim gimnazjum królewskim została wyłączona
18 kwietnia 2021

100 lat temu w Rybniku cz.2

Był 18 dzień miesiąca April 1921 roku. Siegfried Schindler stanął przed swoim sklepem na rybnickim Rynku, by sprawdzić jak prezentuje się wiosenna wystawa. Kątem oka spojrzał na zegar na wieży ratuszowej. Już tak późno? – zdziwił się. Czas dziś zamykać. Za niedługo trzeba będzie pomyśleć o założeniu markiz przed słońcem, by klajdy nie wyblakły. 

Jednak ten czas szybko biegnie. Nie wiadomo kiedy przeleciały te dwa lata od ślubu Edith i Margarethe. Wnet będzie rok od zamążpójścia Getrud. A tu już po zaręczynach Fritza. Wszystko szybko miga, niedawno niby się skończyła wojna, a nadal wszędzie wojsko. Jakie to szczęście, że Hans jakoś przeżył w tym lazarecie pod München. Dobrze, że mnie posłuchał i został dentystą. Na wojnie żołnierzy też bolą zęby. Stary Leschcziner do teraz się nie może pozbierać po śmierci w okopie swego Alfreda. A ➡ dyrektor Katz? Czy kiedykolwiek staną z żoną nad grobem młodziutkiego Günthera? Pani Katzowa aż całkiem osiwiała, gdy przyszła ta wiadomość, że jej osiemnastolatek zginął gdzieś tam w Macedonii. Przy okazji muszę wstąpić do ochronki i przekazać im parę marek na Günther Katz-Stiftung – pomyślał.

Na rynku wiosenny gwar powoli cichł, znudzeni dorożkarze stali pod sklepem Sladkiego, kupcy zamykali swoje interesy, a myśli Siegfrieda przeskakiwały z jednego dziecka na drugie. Na chwilę zamknął oczy i przypomniał sobie jak zamienił bogaty Beuthen na zaściankowy Rybnik. 37 lat już tu mieszka. Przyzwyczaił się, pokochał miasto, a może mu teraz przyjdzie na stare lata się przeprowadzać. Rozmawiał niedawno o tym z Bergerem, który już dosyć często zastanawiał się nad przeniesieniem swego sklepu z obuwiem, który prowadził po przeciwnej stronie Rynku, do Bytomia. Zresztą u Bergerów było ostatnio dużo problemów. Córka wyszła za mąż za wdowca Lilienfelda, którego zmarła żona była od Picków. Siegfried z Markusem Pickiem się przyjaźnił, bo mieli sklepy obok siebie. Prawie obok siebie. Kiedyś oddzielała ich restauracja, do której czasem wstępował. Razem z Markusem zawsze spotykali się w połowie drogi na piwie. Ha, ha. Jego Lina mu te piwo jakoś wybaczała, ale Pickowa woziła się po Markusie. Teraz między nimi był sklep Josefa Gonsiora, a kobiety miały większe zmartwienia od jednego Müllerowego kufla. 

Z kolei z Bergerem był skoligacony, bo sam swoją Edith wydał za mąż za Siegfrieda Bergera. Wolał unikać plotek i nie wdawać się w dyskusje kto ma wychowywać osieroconego przez mamę Iwana Lilienfelda. Pick zaraz miał łzy w oczach na samo wspomnienie zmarłej przy porodzie córki Idy. Nie potrafił wybaczyć zięciowi, że wżenił się w Bergerów. Nie chciał mu oddać wnuka, którego Pickowie wychowywali od dziecka. Picka szkoda, a i Bergera też. Dobrze, że u nas choć takich problemów nie ma – myślał Siegfried. Getrud szczęśliwa z mężem w Glatz, Hans z żoną w München, Margarethe z Herbertem chyba przeniosą się do Breslau. Narzeczona Fritza jest dobrą partią i powinni być szczęśliwi jak już razem zamieszkają w Kattowitz. Miasto piękne, nowoczesne, ma perspektywy, więc i Fritz będzie mieć szanse na dobre interesy. Jeszcze by się wszystko ułożyło najmłodszym – Walterowi i Wilhelmowi, a oboje z żoną będą szczęśliwi i spokojni. Pomachał z daleka Bergerowi, który też już zamykał sklep i w tym momencie przypomniał sobie, że teść córki nie rozliczył się z nim za ostatnią wspólną reklamę.

Jutro z rana do niego pójdzie. Teraz był zbyt zmęczony, a jeszcze musi wszystko wpisać w księgi handlowe i wejść do apteki po proszek od bólu głowy dla żony. Poza tym zauważył, że źle się sprzedają damskie rękawiczki i należy pomyśleć, jak by je szybko upchnąć klientkom.

Minął dorożki, kątem oka patrząc na sikającą fontannę i wszedł do apteki Adlera. Jego żona Lina ostatnio cierpiała na chroniczne migreny. Może to przez te plebiscyty, zagraniczne wojska szwendające się po mieście i plotki o podziale Oberschlesien. Wszystkim się przejmowała od razu widząc najgorsze. Poza tym, jak to matka, cierpiała, że traci kolejnego syna. Bardzo Fritza kochała i nie docierało do niej, że taka jest kolej rzeczy. Matka w pewnym momencie musi oddać syna innej kobiecie.
– Guten Morgen, Herr Adler. Tak. Jak zwykle to samo. Widział pan tych Francuzów? Coraz bardziej się tu panoszą. Już nie wiem, co o tym myśleć.
– Ja, ja. A co zrobimy Herr Schindler, jak tu przyjdą Polacy?
– Lepiej nie myśleć. Żona codziennie mnie o to pyta. Dziękuję za proszki i do widzenia.
– Auf Wiedersehen, Herr Schindler.

Wyszedł z Adler-Apotheke i wolnym krokiem ruszył z powrotem w kierunku domu. W myślach układał odpowiedzi na pytania Liny o ich przyszłość. Ciężki wieczór go czekał.


Czy tak wyglądał ten kwietniowy dzień sto lat temu w Rybniku? Pojęcia nie mam, ale wiem, że wtedy Siegfried Schindler prowadził sklep z konfekcją w kamienicy przy Rynku. Dziś ten budynek wygląda inaczej. W jego sąsiedztwie, w ratuszu, miał sklep kożusznik Marcus Pick, o którego rodzinie już kiedyś pisałam ➡ Kuśnierz

Na pewno Lippmann Berger handlował butami po przeciwnej stronie. Jedna z córek Schindlera wyszła w 1919 r. za mąż za syna Bergera. Z kolei córka Picka, czyli sąsiada z tej samej pierzei Rynku, zmarła przy porodzie swego syna Iwana, co, bez dwóch zdań, było wielkim dramatem dla rodziców. Zięć, zarazem tata maleńkiego Iwana, ożenił się z inną z córek Bergera, a gdy ponownie owdowiał – z kolejną Bergerówną. Rybnik to była dziura, więc prawie wszyscy byli skoligaceni z wszystkimi. Na pewno też wtedy, 18 kwietnia 1921 r., było po zaręczynach Fritza Schindlera z katowiczanką Elly Brandt.

Informacje o pozostałych dzieciach Siegfrieda i Liny (oficjalnie Karoliny) z rybnickich browarników Müllerów, też są prawdziwe. Syn Schindlerów – Hans – w czasie Wielkiej Wojny służył w wojsku jako dentysta w lazarecie, w tym okresie ożenił się z Alice i został w Monachium. Getrud, po ślubie w 1920 roku Rybniku, przeprowadziła się do rodzinnego miasta męża, pod wielką twierdzę. Tam, na kłodzkim rynku, jej mąż prowadził sklep. Margarethe wydano za mieszkańca Katowic, rodzonego wodzisławianina o nazwisku Ehrlich. Niestety nie wiem niczego o jeszcze jednej córce o imieniu Catharina. Przed ożenkiem byli też dwaj kolejni synowie Walter i Wilhelm.
Najważniejszą informacją jest jednak to, że wszyscy wymienieni opuścili Rybnik, jedni pod koniec 1921, a niektórzy w 1922 roku. Nikt z Schindlerów, Bergerów, czy Picków nie chciał zostać w polskim mieście. Zanim jednak opuścili miasto Schindlerowie obwieścili światu, że ich Fritz, zaręczył się w Katowicach, gdzie już prawdopodobnie mieszkał. Krótko po tych zaręczynach, 3 maja nad ranem, Rybnik prawie cały znalazł się w rękach powstańców. Rozpoczęła się niewypowiedziana wojna. Z racji położenia sklepu, Schindlerowie patrzeli na prowadzonych do ratusza aresztowanych oraz na łopoczącą na wieży polską flagę. Walił się ich stary świat. Być może nawet doszło do splądrowania sklepu. O takowych, wiem z relacji innych Żydów niemieckich mieszkających wówczas w mieście. Zapewne przygotowania do ślubu syna zostały na jakiś czas odłożone.

Doszło do niego ostatecznie w lipcu 1921 roku w Katowicach. Z aktu małżeństwa można wyczytać, że państwo młodzi mieszkali naprzeciwko siebie na początku Beatestrasse, czyli dzisiejszej ulicy Kościuszki. Stara pocztówka przedstawia rogowy budynek z apteką, w którym mieszkał rybnicki Fritz Schindler.

Elly była sześć lat młodsza od Fritza. Choć urodziła się w Strzelcach Opolskich, to dzieciństwo spędziła w Bytomiu oraz Katowicach, bo tam prowadził interesy jej tata – Alexander Brandt. Przejął je po swoim teściu. W polskich już Katowicach Elly urodziła syna Günthera. Prawdopodobnie gdy była w ciąży, jej rybnicki teść, Siegfried Schindler siedział już na walizkach i szukał kupca na swój geszeft na Rynku. 


Siegfried wyszedł przed sklep. Po co kupowałem te markizy? Nikt mi za nie teraz nie zwróci. Lina miała rację. Prędzej czy później nas stąd wyrzucą. Prager już dawno wyjechał. Berger spakowany. Pick w Breslau. Młody Kornblum w Hindenburgu. Aronade ostatnio przed synagogą oświadczył, że zostaje. Może ma rację? Rahmer też znalazł kupca na swój Kaufhaus. Wdowa Altmannowa zapewne pojedzie do Oppeln za córką. Czuł się za stary na zmiany. Dobrze mu tu było przez te wszystkie lata. Wszedł do środka i w kantorku spojrzał na wszystkie pocztówki, na których widać było jego sklep. Kolekcjonował je z dumą. I co mi po nich teraz? Fritz z Elly też nie zamierzają zostać w Kattowitz. Wszystkie dzieci i wnuki gdzieś w świecie. Nic nas tu nie trzyma – powiedział do siebie bez przekonania. Dziś powiem Linie, że się zgadzam i sprzedam sklep. Niech będzie Breslau. Tam już są Edith i Margarete z mężami. Chociaż z Pickiem będę się mógł znowu spotykać. Ze smutkiem wrzucił pocztówki do szuflady. Wyjeżdżamy.


Gdy w sierpniu 1922 r. Rybnik wizytował Piłsudski na kamienicy nie było już reklam Siegrieda, a witryny były zasłonięte.

Zamieszkał w Breslau, gdzie po 8 latach od wyprowadzki z Rybnika, zmarł. Cierpiąca na migreny, Lina z Mullerów przeżyła go o 5 lat i odeszła ze świata w 1935 r. Była świadkiem wieszania swastyk na wrocławskich kamienicach. Z tego miasta w 1941 roku naziści wywieźli do Kowna ich córkę Edith wraz z mężem Siegbertem Bergerem. Oboje, urodzeni w naszym mieście, zostali zamordowani w listopadzie 1941. Na szczęście ich losu nie podzieliła siostra Getrud. Jakimś cudem udało jej się wyjechać z Kłodzka z małżonkiem do Chin. Kilka tysięcy niemieckich Żydów przeżyło wojnę w getcie w Szanghaju. Ostatecznie ta z córek Siegfrieda i Liny w 1947 r. dotarła z rodziną do USA. Syn Hans, dentysta, krótko przed wybuchem wojny wyemigrował z Monachium do Anglii. Jeszcze za życia Siegfrieda Hans zaczął się nazywać Johannes, co bardzo drażniło tatę. I jako ten Johannes został pozbawiony obywatelstwa niemieckiego w 1940. Jakby to miało wtedy dla niego znaczenie.

Kolejna z Schindlerowych dziewczyn urodzonych w Rybniku – Margarete oraz jej mąż Herbert Ehrlich, pod koniec 1938 r. dopłynęli do Chile. Ocaleli. Niewiele znalazłam zdjęć tej rodziny. Ale Małgosię (Gretę) Schindler (Ehrlich) z Rybnika wysznupałam 😆 Greta w 1948 roku starała się o wjazdową wizę brazylijską, bo tam właśnie spotkała się z bratem Walterem, który też zdołał wyjechać z Niemiec do Paragwaju. Od razu wyjaśniam dlaczego na wniosku nie ma jej nazwiska po mężu. Otóż w Chile mężatki po ślubie nadal używają swego nazwiska rodowego, a jedynie dzieci mają nazwisko taty. Choć gdy spojrzycie na podpis Grety, to zauważycie, że użyła tego właściwego.

Z wszystkich dzieci Siegfrieda i Liny Schindlerów z rybnickiego Ringu nie wiem co stało się z urodzonymi u nas Catherine oraz Wilhelmem.
Za to wiem i to bardzo dobrze, gdzie dotarli Fritz oraz jego katowicka żona Elly. Zaręczyli się, jak wspomniałam sto lat temu, potem pobrali, potem urodził się im syn, potem opuścili polskie Katowice, i potem w miarę szybko zrozumieli, co dzieje się w Niemczech. Jako pierwsi z całej familii wyruszyli za morza zaraz po śmierci Liny Schindler. Dotarli do Palestyny 30 grudnia 1935 r.

Fritz w tamtych czasach jakiś taki groźny był 🙂 Za to gdy spojrzy się na Elly, to widać ciepło, delikatność i dobroć. I taką ją zapamiętaj mój znajomy z rodziny Priesterów. W jego rodzinie mówiono na nią „Omy Elly”. Elly po wojnie, jak to napisał, „adoptowała” jego tatę. Tata mojego znajomego z Izraela, urodził się w Katowicach w latach 20-tych, czyli tak jak syn Elly i Fritza. Niestety jego rodzice i brat nie przeżyli wojny. On sam przetrwał kilka obozów koncentracyjnych i po wojnie wyjechał z Europy. Gdy dotarł do Palestyny Elly była tą, która mu pomagała. Sama straciła rodziców w czasie wojny, więc wiedziała co czuje ten osierocony młody człowiek. Uczestniczyła w jego życiu jako przybrana ciocia z Katowic. Górnośląscy Żydzi się bardzo wspierali. Mój znajomy znał ją jako dziecko i wiedział jedynie, że miała powiązania z Rybnikiem. No bo miała – poprzez męża. Gdy posłałam mu w grudniu kilka dokumentów, to zauważył, że zbliżają się jej 120. urodziny. Poszedł więc na cmentarz, by uhonorować „Omy” Elly i jej męża Fritza Schindlera z Rybnika. Elly zostawił na macewie cyklameny. Gdyby nie zadecydowali o wyjeździe raczej grobów by nie mieli.

Elly zmarła w maju 1980 r. wieku 80 lat, tak więc nie dziwota, że jest pamiętana przez mojego znajomego.

Fritz odszedł wiele lat przed żoną. Zmarł w 1958. Na obu grobach są wspomnienia o tych z rodziny, którzy zginęli w czasie wojny. 


Siegfried Schindler po raz ostatni spojrzał na rybnicki Ring, który wnet się miał stać Rynkiem, na ratusz, fontannę, na figurę Nepomucena. Lina go ponaglała. No chodź już. Jedziemy. To już nie jest twoje. Cieszyła się na spotkanie z córkami i wnukami. Breslau to nie jest jakieś „eine kleine Stadt in Oberschlesien”. Schindler odwrócił się w jej stronę i warknął: Skończ kobieto! To było moje miasto. Ja je kochałem. Mnie tu było dobrze. Tu byłem bezpieczny. Tu miałem przyjaciół. Tu byli moi klienci. Żaden Breslau, czy Berlin mi tego miejsca nie zastąpi! Delikatnie włożył do kieszeni kopertę z pocztówkami i ruszył ciężkim krokiem. Był 1922 rok. Rybnik szykował się do zmiany państwowości. 


Kamienica, w której Schindler miał sklep została przebudowana na początku lat trzydziestych. Dawny Ring 17, to dziś adres Rynek 17. 

Dziękuję Doronowi z rodziny Priesterów za fotografie grobów Elly i Fritza oraz za te kwiaty. Korzystałam ze Śląskiej Biblioteki Cyfrowej, portalu ancestry.com, zasobów Archiwów Państwowych, Archiwum Państwowego w Izraelu, forum Zapomnianego Rybnika, oraz z własnej wyobraźni.

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania 100 lat temu w Rybniku cz.2 została wyłączona