Haase epopeja – Juliusz społecznik (cz.5)
Jak zwykle znowu długo trwało zanim wróciłam do moich Haasych. Motywacja przyszła od pań z Wydziału Architektury, z których jedna mi powiedziała, że ktoś te historie czyta. Skoro tak, to trza pisać 😎
Tym razem będę się wgryzać w życie mojego faworyta wśród mężczyzn z tego rodu, czyli Juliusza. Gdyby ktoś tu był pierwszy raz, to może zagłębić się w stare opowieści o tej niezwykłej rodzinie rybnickich Żydów, których już nie raz opisywałam. Ale tu, czyli u siebie piszę o nich od serca i z odrobiną fantazji.
Stare wpisy możecie znaleźć TU i TU i TU i TU.
A teraz już Julius, którego niezwykle cenię, ale o którym chyba najmniej wiem. Pisałam o jego ojcu Ferdynandzie, ciotce o imieniu Charlotta, dziadku Efraimie i pradziadkach. Być może pamiętacie, iż tata Juliusa był dwukrotnie żonaty. Julek był synem z pierwszego małżeństwa, urodzonym w maju 1851 r. i był jedynym męskim potomkiem Ferdynanda, który dożył takiego wieku, by móc przejąć rodzinną garbarnię. Nie był tak płodny jak ojciec, ale sądzę, że równie, jak nie bardziej pracowity.
Wydaje mi się istotnym w tym momencie przypomnienie, że obaj panowie Haase prowadzili interesy wspólnie już od roku 1879, choć właścicielem był ojciec. Gdy w lutym 1884 roku w fabryce doszło tragicznego wypadku, Ferdynand nie mogąc się pogodzić z tragedią wycofał się z życia zawodowego i uznał, że garbarnią ma zarządzać jego syn Julius oraz zięć Gustaw Henschel. Dwóch szwagrów prowadziło interesy od 1887 do 1902 roku, z czego Juliusz miał 2/3 udziałów, z prawem pierwokupu owej 1/3 od męża swej przyrodniej siostry Jenny. Gdy Gustaw wycofał się z udziałów w spółce, Julius był przez krótki okres czasu jedynym właścicielem całego majątku Haasów, ale chyba jednak lubił spółki, gdyż w grudniu 1904 r. założył nową wraz ze swoim jedynym synem Feliksem.
Nie muszę dodawać, bo jest to oczywiste, że tak jak poprzednicy Julius stale swój zakład unowocześniał, rozbudowywał, mimo że i pożary i kryzysy gospodarcze go nie omijały. Sprawy ekonomiczne były zawsze dla mnie bleee, więc skupię się na pozostałych działalnościach tego niezwykłego rybniczanina, któremu nasze miasto wiele zawdzięcza. Otóż sądzę, że Julius Haase był społecznikiem. Miał to we krwi. Przynajmniej tak to odbieram po 100 latach od jego śmierci, gdyż 16 września 2015 roku tyle lat minie od jego odejścia. Analizując to co robił dla Rybnika, czyli nie tylko dla wspólnoty żydowskiej, wiem na 100%, że kochał to miasto. Od 1886 r. był miejskim radnym, a nawet zastępcą przewodniczącego rady. 12 stycznia 1888 r. założył fundację i przewłaszczył na rzecz miasta 1,20 ha ziemi przy drodze wiodącej do moich Chwałowic, tworząc tym samym podwaliny pod największy, do dziś istniejący, park miejski. Do parku jeszcze wrócę, bo to jest miejsce, któremu trzeba poświęcić więcej czasu.
Oprócz tej darowizny Juliusz przeznaczał spore kwoty na rozbudowę szpitala, nomen omen, Juliusza. Nazwa szpitala z moim Haasym się nie wiązała, ale na pewno jego powiększenie tak. Dalsze fundacje przeznaczył dla biednych uczniów rybnickich szkół, zubożałych rzemieślników, czy innych pozostających w niedostatku obywateli miasta. W prowadzonej fabryce wybudował stołówkę dla pracowników. Miał i dawał.
Za wszystkie te zasługi na rzecz miasta Juliusz Haase otrzymał 1 lutego 1909 roku honorowe obywatelstwo miasta Rybnika. Sto lat wcześniej jego dziadek Efraim uzyskał obywatelstwo pruskie i zapewne nie śnił, że jego wnuk po latach będzie osobą tak poważaną i cenioną w miasteczku o niezmienianej przez stulecia nazwie – Rybnik.
Gdy patrzę na zdjęcie Juliusza zrobione w pobliskim Bad Königsdorff-Jastrzemb, czyli dzisiejszym Jastrzębiu Zdroju, to widzę pewnego siebie, eleganckiego i dystyngowanego pana. Noo, może te rękawy marynarki lekko pomięte, ale reszta super. Bystre spojrzenie, niezwykły sumiasty wąs. Taka opoka. Prawdziwy biznesman tamtych czasów.
Czy w Bad Königsdorff-Jastrzemb bywał w celach zdrowotnych? Kto wie. W końcu to miasto wówczas słynęło z dobrej solanki jodowo-bromowej, a o szkodach górniczych czy zanieczyszczeniu środowiska nawet nikt nie myślał. Właścicielem uzdrowiska był przez pewien okres Żyd Julius Landau, było tam wielu lekarzy pochodzenia żydowskiego, a nawet sanatorium dla żydowskich dzieci, w działanie którego angażowała się żona Juliusa.
Niestety nie znalazłam żadnych informacji na temat fotografa. Szkoda, że nie zachowało się więcej zdjęć z tego atelier.
Gdy z kolei spoglądam na fotografię z żoną, to od razu widzę innego przejętego fotografa ustawiającego małżonków do tego zdjęcia. Scena zapewne została zaaranżowana w ogrodzie willi, którą Juliusz wybudował i która stoi do dziś przy ul. Rudzkiej. Jego żona Berta z Ruhmannów pochodziła z Krotoszyna. W młodości była piękną dziewczyną, na zdjęciu w ogrodzie widać filuterny uśmiech na jej buzi, bo fotograf ich ustawiał i ustawiał, a wiatr podwiewał obrus i wysuwały się włosy z misternie uplecionego koku… A może i nawet karafka z nalewką się wywróciła a świeżo zerwane kwiaty wypadały z wazonika 😉 Juliusz się niecierpliwił, Berta chichotała, fotograf chciał wykonać dobrze swą robotę, bo w końcu zdjęcie zamówił sam Juliusz Haase. Piękna fotografia pięknej pary dojrzałych małżonków. Juliusz ma na nim 54 lata, a Berta 47.
Od 1908 roku firmą kierował już tylko jedyny syn – Feliks. Tu moja wiedza o Juliuszu się urywa. Nie mam najmniejszego pojęcia dlaczego wyjechał z Rybnika do Berlina. Mogę jedynie przypuszczać, iż osiadł w mieście, w którym mieszkała jego córka, która wyszła za mąż za cenionego później chirurga, radiologa i ginekologa Jacoba Moritza Blumberga. Nie chcę za bardzo odbiegać od Juliusza, ale nie mogę nie wspomnieć, iż tenże zięć, był odkrywcą tzw. efektu Blumberga, w czasie Wielkiej Wojny uratował wielu żołnierzy rosyjskich od epidemii tyfusu, pracował nad radioterapią i na szczęście zdołał wraz z córką Juliusza wyjechać z nazistowskich Niemiec do Anglii. Miał dwóch synów, tak więc może wnuki i prawnuki naszego Haasego o nazwisku Blumberg są gdzieś w świecie. Jak mnie kiedyś znowu traśnie, to ich poszukam.
A Juliusz? Otóż Juliusz zmarł w wieku 64 lat we wrześniu 1915 roku w Berlinie. Żona przeżyła go o cztery lata i spoczęła na tym samym cmentarzu żydowskim w Berlinie Weissensee. Kochali się. Skąd to wiem? Ano czuję i już. Ich groby do dziś stoją, o czym poinformowali mnie potomkowie rodziny Ruhmann, z której wywodziła się Berta. Może kiedyś jakiś totolotek umożliwi mi podróż do Berlina, to położę na ich grobach kamyki. I choć pochowani zostali w kraju, w którym po jakimś czasie od ich śmierci do władzy doszli źli ludzie, którzy cmentarzy żydowskich nie tolerowali, to jednak miejsce spoczynku Berty i Julka nie zostało zniszczone. Gdyby umarli u nas, ich prochy spotkałby los taki sam, jak innych Haasych pochowanych na cmentarzu w Rybniku.
Coś przydługawy wpis się robi, ale jeszcze pozostał park do przespacerowania, bo to w zasadzie dzięki niemu pamięć o tej rodzinie nadal w jakiś tam sposób w Rybniku istnieje. Choć zdaję sobie sprawę, że wielu z rybniczan nie wie dlaczego niektórzy zwą to miejsce Hazynhajdą, to jednak są i tacy, którzy mają świadomość, iż ten ogrom zieleni zawdzięczamy rybnickiemu Żydowi.
Gdy Juliusz podarował miastu ten ponad hektar gruntu z zaznaczeniem, że ma tu być Stadtpark, zaczęto owe miejsce nazywać Haaseheide (wrzosowisko Haasego). Mój znajomy tłumacz twierdził, że „błoniami Haasego”. Po jakimś czasie zgubiło się jedno „a” i mieliśmy Hasenheide, co widać na niesamowitych pocztówkach z tamtego czasu. Posiłkując się artykułem Bogdana Klocha z Zeszytów Rybnickich o zieleni miejskiej, wydanych przez Muzeum w Rybniku, powiem, że w sukcesywnie powiększanym parku odbywały się koncerty, dosadzano drzewa, krzewy, stworzono ciągi komunikacyjne (m.in. Aleję Haasego), wybudowano taras parkowy, który zresztą istnieje do dziś. Miasto dbało o to miejsce, a rybniczanie byli dumni ze swego parku miejskiego.
Juliusz nie poznał nowej nazwy parku, która przyszła wraz ze zmianą państwowości Rybnika, czyli po 1922 r. Niemieckobrzmiące słowa były passé, a nawet wręcz zakazane i park zaczęto nazywać Kozimi Górkami, choć jeszcze przed pierwszą wojną był tam pagórek Abrahama Pragera (żydowskiego kupca, również radnego i na pewno dobrego znajomego rodziny Haasych) a nie kozy. Cóż, czasy się zmieniły, państwo się zmieniło, to i nazwy też. Ale… wielu miejscowych nadal mówiło i mówi Hazynhajda, bądź Hajda i niech tak pozostanie. Nie powinno się wymazywać historii.
W 2005 roku władze miasta Rybnika odsłoniły w parku nową tablicę na starym obelisku upamiętniającym fundatora – ponoć w setną rocznicę powstania parku. Z datami to różnie bywa, z rocznicami też. Czy faktycznie powinno się liczyć początek parku od 1905 to nie wiem, ale wiem, że najważniejsze jest uhonorowanie Juliusza.
Zawsze utrwalam swój cień na macewach. Nad grobem Juliusza nie byłam, więc choć mam cień na jego pomniku.
Jego zielone dzieło istnieje, ma się dobrze, jest zadbane i choć czasem przechodzą nad nim kataklizmy gradowo-huraganowe, to nadal jest dumą miasta. Odbywają się w nim imprezy i ciągle służy mieszkańcom, czyli wola Juliusa jest spełniana. Hazynhajda jest niesamowita o każdej porze roku. Marny fotograf, taki jak ja, nie za bardzo potrafi oddać jej urok.
Zdjęcia archiwalne: zbiory rodziny Haase, poniższy nekrolog z berlińskiej prasy.