7 marca 2020

Hazynhajda

To miejsce darzę ogromnym sentymentem. Wielki park, ofiarowany miastu pod koniec XIX wieku przez żydowskiego przedsiębiorcę, radnego, filantropa – Juliusa Haase (pisałam o nim 5 lat temu tu ➡ Juliusz społecznik). Na cześć darczyńcy nazwany Haasenheide.

Bodajże najstarsza karta przedstawiająca park ma właśnie opis: „Haasenhaide. Gruss aus Rybnik. O.S.”. Widać na niej, jak eleganccy mężczyźni spacerują po świeżo wytyczonych i obsadzonych zielenią alejkach. Na drugim planie wije się droga z Chwałowic do Rybnika, który jest gdzieś tam w oddali.

W czasach niemieckich, ten fragment Rybnika był ulubionym tematem na pocztówkach. Po „Stadtparku” przechadzały się rodziny.

Rybniczanki w długich sukniach kryły się przed słońcem w cieniu wielkich drzew.

Kto wie, może te widokówki sponsorował sam Julius Haase. Ta poniższa, na której widać rok nadania 1904, jest z czasów, gdy jeszcze mieszkał w Rybniku. Przyglądający się z troską roślinom, dwaj mężczyźni, to mogą być urzędnicy miejscy sprawdzający, czy przyjęły się posadzone przy Alejce Haasego dęby Bismarcka.

Po wybudowaniu tarasu widokowego, który jest istniejącym do dziś, przeuroczym elementem małej architektury z początków XIX w., wydawcy uznali, że to się może sprzedać 😉 I chyba sprzedawało, bo aż na trzech pocztówkach przedstawiono „Stadtpark-Terasse”. Park tętnił życiem. Były koncerty, mała restauracyjka, rybniczanie dreptali z miasta do tej zielonej oazy z wielką ochotą.

A jak już tam przydreptali to patrzeli na to, jak pięknie wyglądało nasze miasto od strony Hasenheidy! Widać było żydowski sierociniec, Juliuskrankenhaus, starostwo, budynki przy dzisiejszej Świerklańskiej, Antoniczka. Całe miasto buchało zielenią. Przynajmniej ja tak to widzę 😉

W 1905 roku park został powiększony o parę hektarów, które nabyło miasto. Cztery lata później fundator – Juliusz Haase został honorowym obywatelem miasta Rybnika. Jakiś czas potem zostawił Oberschlesien i przeniósł się do Berlina, gdzie zamieszkał w takim paradnym budynku przy Kaiserallee 209.

No, a potem odszedł w wieku 64 lat. Pochowany został na cmentarzu żydowskim Weissensee. Niestety, gdy tam byłam ponad 2 lata temu, to kwatera, w której spoczął Julius, a następnie jego żona, była zawalona drzewami po przejściu huraganu Ksawery. Wiem, że groby małżonków istnieją, ale ich nie znalazłam. Świat jednak, mam nadzieję, jeszcze się nie kończy, więc kiedyś tam wrócę.

Gdy Rybnik stał się polski parkowi zmieniono nazwę z Hasenheide na Kozie Górki (ewentualnie Kozie Góry). Choć jeszcze w 1924, a nawet w 1925, w prasie robotniczej, gdy informowano o obchodach święta 1 Maja, to używano nazwy oryginalnej. Towarzysze szli w pochodzie na Hasenheide 😉

Obecnie park zwą i Kozie Górki, i Hazynhajda, i Hajda. Tą ostatnią nazwę przyjęła jedna z lepszych restauracji rybnickich, która od wielu lat działa w środku tej zielonej plamy. Stoi tam też tablica informacyjna, która w kilku językach skrótowo przedstawia historię tego miejsca.

Sam Julius jest upamiętniony w parku w dwóch miejscach. Od lat stoi stary obelisk przy Restauracji Hajda. Parę lat temu miałam wielką przyjemność, by pociągnąć za szarfę i odsłonić jego nowy pomnik wraz z prezydentem miasta oraz przedstawicielką dzielnicy Meksyk.

W pobliżu parku, niejako w jego otulinie, przez lata stała ruina dawnego hotelu – domu gościnnego o nazwie „Rondo”. Jeszcze dziś można w internecie natrafić na zdjęcia przedstawiające zarówno środek jak i obejście tego należącego do PKP byczego bloku. Wielki komunistyczny moloch swym zdewastowanym obliczem psuł wizerunek pobliskiej Hazynhajdy.

Ponad 3 lata temu pojawiły się informacje, iż ktoś kupił, ktoś coś zmierza, ktoś chce z tego opuszczonego i zrujnowanego ośrodka zrobić mieszkaniową perełkę. Po jakimś czasie okazało się kto i to już zaczęło dobrze wróżyć. Nie żaden szemrany zewnętrzny deweloper, a dziołcha „stond” – „naszo”. Rudo dziołcha z „pałerem”, jak to mówią. I ta dziołcha to kupiła, wyremontowała, a terozki sprzedowo. Czyli ta dziewczyna to kupiła, wyremontowała i teraz sprzedaje. Ale, zdając sobie sprawę z ważności historii, z potencjału Hazynhajdy, to ta dziewczyna stwierdziła, że należy zajrzeć do „szuflad” z naklejką „Haase”. Z wielką przyjemnością je otwarłam i opowiedziałam co wiedziałam.

Teraz te historie będzie przekazywał miły pan ze zdjęcia, bowiem to on, w imieniu rudej dziołchy, zajmie się sprzedażą. Nie jestem skora do reklamowania prywatnych inicjatyw, ale tą muszę, bo wiem, że Juliusz Haase się ucieszył, że wreszcie otoczenie jego parku wyładniało. On sam inwestował w nieruchomości, lubił piękno, na bank był estetą, więc przylazł do mnie w nocy 😉 i rzekł: Małgosia, schreiben Sie über die Wohnsiedlung „Parkowa”. A czegóż ja nie zrobię dla Julka 😉

Podjechałam pod Osiedle Mieszkaniowe Parkowa. Połaziłam se po Hazynhajdzie, pogadałam z Julkiem w myślach. Doszliśmy do wniosku, że jeszcze ciut za mało zieleni przy budynkach. Obojgu nam by się marzyły pnącza i wiele, wiele kwiatów. Mieliśmy to samo zdanie: jak posadzą tam iglaki, to Julek ich będzie straszyć.

Jednak ostatecznie, gdzieś po 15 minutach, Julek filuternie mrugnął okiem tam gdzieś na wysokościach i powiedział: „Aaaa, napisz”. Szkryfnął podpis i dał przyzwolenie.

No to napisałam. Nie wiem, czy mieszkania są w środku ładne. Nie wiem, czy będzie więcej zieleni. Nie wiem, czy remont był dobrze przeprowadzony i czy drogo, czy też tanio. Ale wiem, że to niesamowite miejsce, że w pobliżu jest kilka hektarów starego, naturalistycznego parku, że zaraz obok jest najlepsza pizza w Rybniku i że Julius Haase będzie czuwać nad tym miejscem. Mazeł tow!

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Hazynhajda została wyłączona
15 lipca 2015

Haase epopeja – Juliusz społecznik (cz.5)

Jak zwykle znowu długo trwało zanim wróciłam do moich Haasych. Motywacja przyszła od pań z Wydziału Architektury, z których jedna mi powiedziała, że ktoś te historie czyta. Skoro tak, to trza pisać  😎

Hajda (5)

Tym razem będę się wgryzać w życie mojego faworyta wśród mężczyzn z tego rodu, czyli Juliusza. Gdyby ktoś tu był pierwszy raz, to może zagłębić się w stare opowieści o tej niezwykłej rodzinie rybnickich Żydów, których już nie raz opisywałam.  Ale tu, czyli u siebie piszę o nich od serca i z odrobiną fantazji.

Stare wpisy możecie znaleźć TU i TU i TU i TU.

Czytaj dalej

Kategoria: Judaika, Rybnik, Turystyka i krajoznawstwo | Możliwość komentowania Haase epopeja – Juliusz społecznik (cz.5) została wyłączona
27 sierpnia 2014

Wizyta Mannebergów na Śląsku (cz.3)

Czwartek, czyli śladem Marszu Śmierci i Gliwice

Moi goście bardzo chcieli zobaczyć Gliwice, gdzie ojciec Michaela pracował w latach 30-tych XX wieku. Nie byłabym jednak sobą gdybym ich po drodze nie zawiozła do Książenic, Kamienia i na cmentarz za rzeką Rudą. Zawsze, gdy tylko Rybnik odwiedzają goście z zagranicy, staram się pokazać te miejsca, które są tak tragiczne w naszej historii.

7.08.2014 (9)

Mannebergowie zostawili kamyczki na mogiłach zbiorowych więźniów Auschwitz-Birkenau, którzy zostali zamordowani w trakcie Marszu Śmierci przez nasze miasto.

Czytaj dalej

Kategoria: Judaika, Rybnik, Turystyka i krajoznawstwo | Możliwość komentowania Wizyta Mannebergów na Śląsku (cz.3) została wyłączona
8 czerwca 2014

Amerykańska wizyta

Jednych odwiedza amerykański prezydent, a innych amerykański potomek śląskich Żydów, czyli każdy ma takiego gościa ze Stanów, na jakiego go stać. Mój gość nie przyleciał do Polski Air Forcem Pierwszym, a przyjechał zgrabną wypożyczoną w Niemczech Fiestą. Dotarł do Raciborza poprzez  Nowy Dwór Gdański, bowiem najpierw tam szukał śladów ojca, który wiele lat przez drugą wojną światową wyjechał ze Śląska i trafił do ówczesnego Tiegenhof  gdzie pracował jako dentysta. Losy ojca mojego gościa, jak i brata taty, to scenariusz na dobry film, w którym byłoby i o losach niemieckich Żydów, i o Legii Cudzoziemskiej, o ciotce komunistce, a nawet o zębach Hitlera.

Czytaj dalej

Kategoria: Judaika, Turystyka i krajoznawstwo | Możliwość komentowania Amerykańska wizyta została wyłączona
22 maja 2013

Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga (dzień archiwów)

Dzień archiwów

W środę z rana poszliśmy najpierw do USC. I powiem Wam, że jestem pod wielkim pozytywnym wrażeniem. Panie były bardzo życzliwe i starały się pomóc jak mogły. Obaj panowie szukali dokumentów, które by im uściśliły fakty z życia rodziny. Z uwagi na to, że USC przechowuje dokumenty do 100 lat, a potem przekazywane są one do Archiwum w Raciborzu, to do przeszukania były lata od mniej więcej 1910-1939.

Super miła pani poprosiła nas o danie jej czasu na pokopanie w księgach, a my tymczasem poszliśmy zwiedzić muzeum. Głównie chodziło o zobaczenie nagrobków żydowskich, choć nie są one z ich rodziny.

trzeci (18)

Pan Dawid – pracownik muzeum włączył gościom nagranie opowiadania Yaira Gila, potomka z rodziny Młynarskich. Członkowie tej rodziny ta byli przed wojną właścicielami m.in. budynku dzisiejszego PTTK-u. Yair Gil nagrał opowieść na wystawę o rybnickich Żydach w ubiegłym roku. Otóż Młynarskim przedwojennym też udało się uciec Polski. Już przed wojną przyjaźnili się z rodziną Mannebergów, a w Palestynie nadal się odwiedzali.trzeci (9)

trzeci (10)

Goście przeszli prawie całą ekspozycję stałą. W związku z tym, że szukali w Rybniku pralni (takiej na szybko), a ponoć jej nie ma, to uznali, iż należy pożyczyć rumplę z muzeum i zrobić pranie ręczne. W Palestynie, a później w Izraelu też takie rumple były w ich rodzinie 😉 Może nawet przywiezione z Rybnika, w końcu dziadek Józef handlował towarami żelaznymi.

trzeci (12)

trzeci (11)

trzeci (13)

Na koniec wizyty w muzeum goście wpisali się (oczywiście po hebrajsku) do księgi gości.

trzeci (14)

Z muzeum poszliśmy ponownie do USC, bo tam miały na nas czekać fotokopie aktu zgonu ich pradziadka Leopolda i aktu urodzenia Hansa (Jana) Manneberga. Wsio załatwiła miła pani, której w tym momencie jeszcze raz dziękuję i goście wyszli zauroczeni serdecznością w urzędach. 🙂trzeci (15)

Dziękuję też panu Dawidowi  za książki o historii Rybnika. Odebraliśmy je następnego dnia. Poszliśmy na parking do auta, bo następnym urzędem miało być archiwum w Raciborzu. Po drodze pokazałam Nacynę, bo o niej im opowiadał dziadek, gdy byli szkrabami.

Jak wspomniałam wyżej pognaliśmy do Raciborza. Po drodze pokazałam im miejsce-działkę, którą miał ich dziadek i którą sprzedał w latach 20-tych. Miejsce to jest przy krzyżu przy ul.Raciborskiej. Analiza tekstów pana Michała Palicy (pasjonata historii Rybnika) i skonfrontowanie z nim tego co ja wiem i tego co on wie, upewniło mnie na 100%, że dom z barem Irena powstał na działce sprzedanej przez Józefa.

W trakcie jazdy opowiadałam o losach Raciborza w 1945 roku, jego spaleniu, pokazałam przedwojenną granicę na Lukasynie, fanzoliłam o powodzi i o czym się dało.

trzeci (8)

W raciborskim archiwum byłam po raz drugi w życiu i nawet, gdy tam będę po raz setny to i tak nie zrozumiem systemu wypisywania stu milionów karteczek, niezbędnych do otrzymania jakiejś księgi. Jestem na to za głupia.

trzeci (2)

Dobrze, że wszędzie są uprzejmi i pomocni ludzie i takiego też miłego człowieka znam w tej instytucji. Gdyby nie jego pomoc, to bym się zakałapućkała w biurokratycznym systemie i goście niczego by nie znaleźli. A tak kolega mi dyktował co mam wpisywać, szybko przynosił następne księgi i jakoś to leciało, choć przyznam, że panował w moim umyśle chaos.  Chaos też był na stole.

trzeci (7)

Nie mówiąc o hałasie, który robiliśmy mieszaniną języków i ochami o achami przy natknięciu się na nazwisko Manneberg. A obok nas pracowała pani doktor historyk z raciborskiej Wyższej Szkoły 🙄 więc momentami jej naprawdę przeszkadzaliśmy.

Pierwsze achy były, gdy Michael znalazł wpis dot. urodzenia jego ojca   :mrgreen: Tu był szok, gdyż okazało się, że jego ojciec zawsze podawał datę urodzenia 5.11.1903 roku, a tu z papierów wynika, iż urodził się 6 listopada.  Michael stwierdził, że pójdzie na grób ojca (leży na cmentarzu w Bremen) i powie do słuchu, że przez lata w złym dniu robił imprezę.

Kombinowali jaki mógł być powód takiej pomyłki. Powiedziałam, że w przypadku katolików powód byłby błahy, czyli ojciec z radości się upija i gdy idzie zgłaszać narodziny dziecka dni mu się pierdzielą 😉 Ale w przypadku niemieckiego Żyda, raczej to nie wchodziło w rachubę.

trzeci (4)

Następne achy były, gdy dokopaliśmy się wzmianki o urodzeniu Józefa Manneberga 1 maja 1874 roku. Tu podano nawet wagę noworodka, który jak na tamte czasy był niezłym bykiem, bo ważył 4 kg.

trzeci (5)

Natknęli się też na ciotkę, o której mało wiedzą, a która jakoś jest powiązania z rodziną Apt. I ja o tym wiedziałam, ale mało niestety, więc za bardzo nie potrafiłam im pomóc. Jak już będę mieć więcej czasu, to zacznę tego szukać, bo wiem, że Aptowie wyjechali z Rybnika do Brazylii. Na analizowanie początków rodu, czyli linii w mieście Loslau, już zabrakło nam czasu. Ruth była głodna, ponadto kurz archiwalny przywołał problemy z alergią.trzeci (3)

Obiecałam im, że sama tam pojadę ponownie i już na spokojnie będę grzebać w tych księgach. Informacji tam jest furrrrrrrrrrrrrrrraaaaaaaa.

Z Raciborza zabrałam ich do siebie do domu, bo Chwałowice sroce spod ogona nie wypadły. Tu też Józef Manneberg miał morgi, które mogły być „zużytkowane na place budowlane”, choć do końca nie wiadomo gdzie.

trzeci (1)

Poza tym, nie po to mi mąż Gwiazdę na pergoli zrobił, by służyła tylko do tego, by sąsiedzi mieli o czym plotkować  :mrgreen:trzeci (19)

Obiad już na Hajdzie, bo to moje ulubione miejsce. I tam miałam nadzieję, że znajdę normalną zupę czosnkową (o wodzionce nie marzyłam), ale to nie była wodzionka, a współczesna wydziwiona podróba. Grzanka z serem do tego, to już już szczyt „gesleryzmu”, że to tak nazwę.

Na Hajdzie telefonicznie dogadywałam się z dziennikarzami DZ (co najmniej jak jakiś rzecznik prasowy hahahahahaha), którzy chcieli się z gośćmi spotkać, ale terminy się nie potrafiły zgrać.

Na szczęście Gazeta Rybnicka, w osobie pani Sabiny, była dyspozycyjna i ustalona od dawna i za nią byłam spokojna.

Po późnym obiedzie pojechaliśmy jeszcze pod szkołę „Jedynkę” na Chrobrego. Do tej szkoły chodził ojciec Elizera (tego grubszego) a zarazem syn Józefa. Eli wiele słyszał o tym miejscu i wiedział, że naprzeciw była polska szkoła. Wówczas w dzisiejszej „1” była mniejszościowa szkoła niemiecka, a ściślej niemieckie gimnazjum.

trzeci (16)

Eli, jako emerytowany dyrektor szkoły, a zarazem kiedyś wysoko postawiony urzędnik w izraelskim Ministerstwie Edukacji, uznał, że chyba nie jest to przyjazne miejsce. I ja mu przyznałam rację. Chodziłam do tej szkoły i jej nie znosiłam. Wyjątkową alergię miałam na to miejsce – oczywiście jako dziecko.

trzeci (17)

Szkoła dziś nosi imię Korczaka. Byłam ciekawa, czy współcześnie Izraelczycy wiedzą coś o Korczaku i się nie zawiodłam. Wiedzą i to naprawdę wiele.

Dzień się kończył, goście byli bardzo zmęczeni (ja zresztą też). Zawiozłam ich pod hotel, a sama popędziłam do domu, bo następnego dnia czekały nas już same wywiady.

Kategoria: Judaika | Możliwość komentowania Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga (dzień archiwów) została wyłączona