14 listopada 2015

Śmierć na Kirchplatzu

Moryc Zimbler akt zgonu (1)

Taka sobie opowieść.

Administracja policji w miejscu zawiadomiła pismem z 7-go stycznia 1911 r. , że szewc Moryc Zimbler w wieku 30 lat, mojżeszowego wyznania, zamieszkały w Będzinie w Rosji, urodzony w Będzinie, żonaty z Esterą (…) umarł w Rybniku na placu kościelnym dnia czwartego stycznia roku tysiąc dziewięćset jedenastego, po południu o godzinie dwunastej i trzy kwadranse.

Tyle. Beznamiętny akt zgonu, za którym kryje się historia nieznanego żydowskiego szewca, zmarłego na Kirchplazu w Rybniku. Gdzieś w Będzinie szlochała wdowa Estera, może jakieś małe dziatki, płakała po nim Idische Mame.

Co go przywiodło do pruskiego wówczas Rybnika? Jestem w 100% przekonana, że interesy. Jak zwykle stworzyłam sobie własną opowieść, która z prawdą może mieć niewiele wspólnego, ale fantazjowanie jest przyjemne i sprawia frajdę.

Żył sobie w Będzinie biedny Żyd Moryc. Wraz z żoną Esterą od ślubu borykał się z przeciwnościami losu, choć B-g niedostatek wynagradzał mu sporą gromadką córek. Niestety, to jeszcze bardziej pogłębiało ubóstwo szewca i choć córki radowały jego serducho, to powodowały, że z każdym rokiem chudł i przed 30-tką wyglądał już jak szkielet. Maleńki warsztacik, który przejął po śmierci ojca, nie dawał aż takiego dochodu, by wszystkich wyżywić, ogrzać i odziać. Słuchał opowieści swoich konkurentów o El Dorado, jakim jawił się kraj za Przemszą. Tam, w Wielkich Prusach i klientela bogata, i zapłata bez ociągania, i skóry na cholewki delikatniejsze i dobre rzemiosło cenione.

Długo się ze swoją Esterą zastanawiał co zrobić. Jak przedostać się do Prus? Jak poruszać się po tym innym, ponoć nieprzyjaznym dla Ostjuden, kraju? Słyszał z plotek, że Westjuden nawet ubierają się jak reszta Niemców. Momentalnie dostawał drgawek, gdy tylko wyobraził sobie siebie jedynego idącego w chałacie po ulicy pełnej obcych. Estera jednak nalegała, by pojechał się na Śląsk i by choć raz spróbował, czy da się poprawić jakoś ich los. Moryc się wahał. Długo się wahał. W końcu słowa Estery: Może tym razem będzie syn… uświadomiły mu, że musi podjąć męską decyzję.

KattowitzSpakował wszystkie swoje buty, których od dłuższego czasu nie udawało mu się sprzedać i ruszył w daleką, jak dla niego, podróż. Dotarł do miasta, o którym mówiono, że bogactwo w nim aż kipi. Kattowitz. Czuł się nieswojo, ale w końcu sprzedał swoje towary i miał z czym wracać do swej Esterki. To był jego pierwszy sukces. Wreszcie czuł się prawdziwym kupcem i mężczyzną. Estera była zadowolona, a Moryc szczęśliwy. Nawet nie z tych pieniędzy, jak z tego, że dał sobie radę w dziwnym i obcym świecie. Druga wyprawa już była łatwiejsza. Większość zarobionych pieniędzy inwestował w nowe skóry, z których zrobił wymyślne trzewiczki podpatrzone podczas pobytu w Kattowitz. Kolejny powrót ze Śląska był tryumfem. Gdy po dwóch miesiącach Estera urodziła ich pierwszego synka uznali, że to znak od B-ga. I choć powinni go nazwać Jankiel, to wspólnie uznali, że Maksymilian będzie brzmiało dumniej i tak bardziej po prusku.

I tak krążył nasz bohater po przygranicznych terenach. Od swojego בענדין* do różnych miast, których nazwy już nie brzmiały dla niego tak obco. Mimo, że nazywano go domokrążcą, to on sam o sobie w duchu myślał „kupiec”. Gdy usłyszał po raz pierwszy o Rybniku i o znanej fabryce skór Haasych, pomyślał, że to chyba za daleko dla niego. Musiałby tam zostać na noc. Jednak perspektywa zyskania nowej klienteli i możliwość zakupu dobrej jakości skór, była nęcąca. Załadował tobołek i wsiadł pewnego styczniowego dnia do pociągu. Tęgi mróz wnikał i do wagonu. Lichy chałat nie chronił przed zimnem, ale co tam. Przesiadł się w Katowicach. W końcu dotarł do małego miasteczka, którego nazwa nijak nie pasowała do państwa, na terenie którego leżało.

synagoga w RybnikuRybnik. Wyszedł z dworca i spytał po niemiecku o drogę do fabryki skór. Ktoś mu wskazał drogę. Okrutny wiatr i śnieg uderzały w jego wychodzoną twarz. Jutro już będę w domu – pomyślał. Szedł wzdłuż wysokiego ceglanego muru, minął synagogę, do której chciał zaglądnąć, ale była zamknięta. W duchu zmówił modlitwę i podreptał dalej.

Doszedł do Ringu. Nawet ładny – przyznał. Gdy przyjadę tu następnym razem, to się dokładniej wszystkiemu przyglądnę. Do znanej fabryki dotarł bardzo późnym popołudniem. Nikt go nie pytał kim jest, skąd pochodzi, bo płacił gotówką, a takich klientów się zawsze szanuje. Kupił więc co miał kupić i zaczął szukać jakiegoś miejsca, by się przespać. Zostawił sobie trochę marek, choć było ich niewiele – byle na nocleg.

Kirchstrasse 1

W eleganckim Hotelu Wittiga na Rynku odmówiono mu pokoju, za powód podając brak miejsc. Powiedziano, że może na Kirchstrasse coś będzie wolnego. Gasthof zum deutschen House też nie chciał ugościć, wyglądającego jak śmierć, obcego Żyda – domokrążcy.

Niech idzie próbować gdzie indziej. Poczłapał ze skórami na plecach. Głodny, zziębnięty i zmęczony. Musiał tu zostać, bo o tej porze nie miał powrotnego pociągu. Może w następnym zajeździe?

Kirchstrasse 3Niech stąd idzie! Wynocha! Tu porządny lokal. Pomyślał, że może wejdzie do jakiegoś żydowskiego sklepu i tam poprosi o coś do picia i choć na chwilę się ogrzeje, ale na Kirchstrasse o tej porze już wszystkie sklepy były zamknięte. Czuł drętwienie w nogach. Muszę usiąść. Jedzenie zapakowane przez Esterkę zamarzło. Jakieś dzwony dzwonią. Śnieg zaczął go okrywać delikatną pierzynką, wiatr ustawał, a Moryc śnił o klientkach, które będą się zachwycać bucikami ze skór wielkich potentatów Haasych.

Rybnik Kirchplatz

Sto pięćdziesiąt metrów dalej, pani Sylvia Haase, w eleganckiej willi, naciągała puchowe, ciepłe kołdry na poodkrywane plecy swoich dzieci. Esterko, czy Maks jest przykryty? Tak dziś zimno. Kończył się wtorek, dochodziła północ. Esterko, już mi dobrze, nie czuję bólu w nogach. Kirchstrasse była puściuteńka. Moryc przechodził na drugą stronę pod katolickim kościołem na Kirchplaztu z daleka od swego Będzina. Cicho, bez rozgłosu, przykryty białym puchem, z głową ułożoną na wyprawionych i sztywnych od mrozu skórach.

Mutti! Mutti! Hier ist ein Jude!  Nieżywy Jude. Ostjude. Policja przeprowadza krótkie śledztwo. Ustala kim był ten żydowski domokrążca. Po ciało Moryca przyjeżdża Estera i jej brat. Skóry gdzieś się zapodziały. Grosiki na nocleg też.

Herr Kommandant! Jaką godzinę śmierci podajemy? A o której go ta mała znalazła? 7 stycznia 1911 r. policja powiadamia Standesamt o śmierci Moryca Zimblera z Rosji. Powiadamia o śmierci, która nastąpiła 4 stycznia o godz. 12.45 po południu.

Ciało Moryca wraca do Będzina. Nigdy już nie zachwycił się rybnickim Ringiem.Bedzin kirkut

Całą historię wymyśliłam. Jedyne prawdziwe rzeczy w tym opowiadaniu to te, że Moryc u nas umarł, że mieliśmy znaną fabrykę skór prowadzoną przez Haasych i no i jeszcze kilka faktów związanych z Rybnikiem.

*Będzin

Tagi: , , , , , ,

Opublikowano 14 listopada 2015 przez Małgorzata Płoszaj in category "Judaika", "Rybnik