Wizyta Mannebergów na Śląsku (cz.3)
Czwartek, czyli śladem Marszu Śmierci i Gliwice
Moi goście bardzo chcieli zobaczyć Gliwice, gdzie ojciec Michaela pracował w latach 30-tych XX wieku. Nie byłabym jednak sobą gdybym ich po drodze nie zawiozła do Książenic, Kamienia i na cmentarz za rzeką Rudą. Zawsze, gdy tylko Rybnik odwiedzają goście z zagranicy, staram się pokazać te miejsca, które są tak tragiczne w naszej historii.
Mannebergowie zostawili kamyczki na mogiłach zbiorowych więźniów Auschwitz-Birkenau, którzy zostali zamordowani w trakcie Marszu Śmierci przez nasze miasto.
W Gliwicach głównym celem był cmentarz żydowski no i powstające w dawnym domu przedpogrzebowym Muzeum Żydów Śląskich, które ma otworzyć swoje wystawy w przyszłym roku.
Michael nie był zachwycony miastem i stwierdził, że gdy kiedyś przyjdzie mu porozmawiać ponownie z rodzicami, to na pewno spyta dlaczego woleli Gliwice od Rybnika 😉 Ja osobiście Gliwice lubię, choć nie powiem… było mi bardzo miło, gdy w drodze powrotnej, na widok wież rybnickiego kościoła św. Antoniego, Michael w aucie powiedział: Wreszcie w domu. Takich słów się fajnie słucha.
Piątek, czyli wodzionka i kołocz w Chwałowicach.
Ten dzień przeznaczyliśmy na szczegółowe rozkminianie rodzinnych powiązań przy wodzionce, kawie i kołoczu z chwałowickiej piekarni. Moja kuchnia dawno tak nie pachniała czosnkiem 🙂
Zwykła wodzionka to smak i zapach dzieciństwa, bowiem dziadek moich gości aż do śmierci w latach 50-tych kazał ją sobie podawać i raczył nią wnuki w Izraelu.
Sobota, czyli pożegnania.
Na sobotę mieliśmy zaplanowany rodzinny polsko-izraelsko-szwajcarski obiad na Hazyhajdzie, czyli w miejscu, które nie dość, że jest dla mnie chyba najważniejsze na „żydowskiej” mapie Rybnika, to jeszcze jest i najsmaczniejsze.
A potem, to już były tylko łzy. Mannebergowie wyjeżdżali… Następnym razem przyjadą, gdy uda się otworzyć „Rybnickie centrum humanistyczne”. Przyjadą, by przeciąć wstęgę.
Do zobaczenia Ruth, Eli i Michael!